Thursday, January 21, 2010

Zoe.

Neil napisał w czwartek 21 stycznia 2010 o 15:06

Mieszka z nami kotka o imieniu Zoe. To jak mieszkać z puszystym kłębkiem miłości. Czternaście lat temu była podwórzowym kotem w jakimś miejscu, gdzie jeździła moja córka. Właściciel farmy wszedł do stodoły, rzucił na kociaki ręcznik, złapał jednego, przyniósł nam i wróciliśmy do domu właśnie z nią. Zoe to zwykły dachowy kot, choć ma w sobie jakąś cząstkę syjamskiego.

Kilka pierwszych lat spędziła kochając nas i unikając obcych. Kilka lat temu wzięła ją do siebie znajoma, która całkowicie i z wzajemnością się w niej zakochała, więc rozdzielanie ich dwóch byłoby okrutne. Kiedy owa znajoma (Olga, niegdyś webelf) rozpoczęła cygański tryb życia, Zoe wróciła do nas i teoretycznie czekała, aż Olga znajdzie stały adres, czy chociaż jakiś kraj na stałe. Kotka zamieszkała na strychu. Jakieś półtora roku temu zorientowałem się, że jest zupełnie ślepa. Czasem ktoś wchodzi na strych, albo śpi w zajmowanej przez nią sypialni i zdarza się, że ją pokocha, a ona odwzajemnia tę miłość.


Mieszka w pokoju w wieżyczce, trzymając się z daleka od Wielkiego Hałaśliwego Psa, który mieszka na dole, ale (ku swemu niezadowoleniu) nie może przecisnąć się przez klapkę dla kotów. Większość czasu Zoe spędza wylegując się wygodnie na łóżku. Lecz kiedy ktoś przychodzi do jej pokoju, podnosi łeb i wydaje taki odgłos, "miaup, miaup!" jakby próbowała powiedzieć "tutaj jestem! pewnie mnie nie widzisz, więc idź za tym dźwiękiem!". Jeśli podrapiesz ją za uchem doceni to, jak żaden inny kot. A kiedy spróbujesz wyjść z pokoju, znów podniesie głowę i wyda z siebie ten dźwięk, jakby mówiąc "niepomyślne wiatry chcą nas rozdzielić! jesteś zgubiony! idź za tym głosem, a na powrót mnie odnajdziesz!" i oczywiście, nie sposób wtedy wyjść, więc wracasz i znów zaczynasz ją głaskać.

Neil powiedział mi kiedyś, że próbował pisać w tym pokoju, ale spędzał wtedy cały dzień na głaskaniu Zoe. Może i nie ma w tym nic złego, ale przeszkadza trochę w tworzeniu Wielkiej Literatury.

W każdej wolnej chwili (czyli kiedy tylko nie fotografowałem jakiegoś pisarza, nie jadłem obiadu albo nie obserwowałem pszczół) mówiłem "idę na górę pogłaskać Zoe", a Neil uśmiechał się i mówił "Jak miło. Na pewno się ucieszy".

W tym tygodniu bardzo dużo wymiotowała, więc zabraliśmy ją do weterynarza. Okazało się, że coś blokuje jej przewód pokarmowy na drodze do żołądka. Ani jedzenie, ani woda nie może się przedostać. Wczoraj wieczorem zabraliśmy ją do kliniki przy uniwersytecie na dalsze badania.

Mamy najgorsze możliwe wieści. To guz, jest wielki, złośliwy, rzadki i niezwykle szybko rośnie.
Tylko raz podjęto próbę usunięcia takiego guza i kot zmarł następnego dnia po operacji.

Wolę, żeby wróciła do domu i umarła w spokoju, wśród ludzi, którzy ją kochają.

W ubiegłym roku zmarły dwa nasze koty: Pod i Hermione, ale obie miały osiemnaście lat i mogliśmy się spodziewać, że w ich wieku przyjdzie czas na zasłużony odpoczynek. Było nam smutno, ale czuło się, że rozdział ich rozdział dobiegł końca.
Tym razem boli.
...
Miałem dziś zamieścić długi post o tym, że zdaniem New Yorkera powiedziałem kiedyś, że "nie jestem niczyją dziwką" (czego sobie nie przypominam, bo nie mam w zwyczaju wypowiadać się w ten sposób, z wyjątkiem jednej, jedynej notki: Entitlement Issues) oraz o tym, jak zalała mnie fala e-maili (i wiadomości na Twitterze), w których w sposób bardziej (za co uprzejmie dziękuję) lub mniej cywilizowany wyjaśniano mi, że wypowiadając te słowa zniweczyłem wszystko dobre, co kiedykolwiek zrobiłem tworząc pozytywne postaci kobiece, wspierając fundację RAINN itp, bo pokazałem w ten sposób swoje lekceważenie dla okropności, jaką jest gwałt i ujawniłem ukrywaną dotąd mizoginię. (Wszystko zaczęło się chyba od tego). I że kilka razy przepraszałem na Twitterze, oraz podczas chatu New Yorkera. I o tym, jak dziś rano moją skrzynkę wypełniały e-maile taki, jak ten "słuchaj, jestem feministką i muszę przyznać, że byłam naprawdę zawiedziona tym, że odpowiedziałeś na wczorajsze ataki osób, które trywializują bardzo poważne kwestie..." i o tym, jak szybko przestawiam się na tryb zaraza-na-oba-wasze-domy. Ale szczerze mówiąc w tej chwili brak mi na to sił i denerwuję się tylko dlatego, że martwię się małym kotkiem. Lepiej więc, żeby taki post nie powstał, a jeśli coś ważnego do powiedzenia w tej sprawie, piszcie o tym na swoich własnych blogach i przynajmniej na razie, zostawcie ten w spokoju.

No comments: