Sunday, March 27, 2011

Nowości: Gaiman o serialu Dobry Omen


Neil Gaiman opowiada wysłannikowi Tor.com o planowanym czteroodcinkowym mini-serialu na podstawie napisanej wspólnie z Terrym Pratchettem powieści Dobry Omen:


Znany z Monthy Pythona Terry Jones zajmie się adaptacją "Dobrego Omenu" dla telewizji. To wspaniale, bo wcześniej inny Terry - i inny Python - Terry Gilliam chciał nakręcić film. I jestem jego wielkim fanem, ale choć napisał świetny scenariusz, nie udało mu się zgromadzić potrzebnych funduszy.

W czteroodcinkowym serialu najlepsze jest to, że nie trzeba robić streszczenia. Nie zaczyna się pracy od decyzji co wyrzucić, bo wszystko się zmieści. Czasem można nawet coś dodać.

Głównym wyzwaniem dla Terry'ego Jonesa i jego współpracowników będzie umiejscowienie akcji w czasie.
W książce pojawiają się elementy, które praktycznie przeszły już do historii, jak choćby samochodowe odtwarzacze kaset magnetofonowych. A więc jaka to ma być przeszłość? Opowieść zaczyna się 11 lat przed główną akcją, więc czy to będzie 11 lat temu licząc od dziś, czy 11 lat przed bliżej nieokreślonym momentem z przeszłości?
Ale całe szczęście to już nie mój problem.

Nie sądzę, żebyśmy mieli się angażować w proces powstawania serialu. Rozmawiałem o tym z Terrym Pratchettem i uznaliśmy, że chcemy pojawić się na planie kilka razy, najlepiej w scenach kręconych w dobrych restauracjach. Może jako statyści, gdzieś w tle. I będziemy cierpliwie znosić kolejne powtórzenia ujęć, podczas gdy kelnerzy będą przed nami stawiać coraz to nowe pyszne dania. I raczej nic poza tym.
Ale nasze zamiary wobec "Dobrego Omenu" zawsze wyglądały tak, że znajdziemy najlepsze osoby do tego zadania i pozwolimy im robić swoje.



Thursday, March 24, 2011

Widok z burzy lodowej

Neil napisał we wtorek 22 marca 2011 o 21:47


Jeden dzień spędziłem w domu, ale już jestem na kolejnym lotnisku i czeka mnie całonocny lot. Wolałbym być w domu albo z żoną w Bostonie. Ale przynajmniej w odróżnieniu od biednej Lorraine nie wracam do domu w burzy lodowej, która rozpętała się kiedy dojeżdżaliśmy na lotnisko. Przynajmniej tyle.

Wybieram się do Wielkiej Brytanii, gdzie przez cały dzień będę udzielał wywiadów na temat mojego odcinka Doctora Who, potem odwiedzę chorego znajomego, a potem zaszyję się na kilka dni, żeby pisać.

Jeśli ktoś jeszcze nie słyszał, Terry Jones zrealizuje telewizyjną adaptację DOBREGO OMENU jako czteroodcinkowy serial. Szczegóły na http://www.hollywoodreporter.com/news/monty-python-writer-adapt-neil-168792




Widziałem w prasie wiele doniesień na temat tego, czy powstanie serial na podstawie Sandmana, czy nie. O ile mi wiadomo, nikt nie odkupił praw do telewizyjnej adaptacji SANDMANA od DC Comics. Znany jako scenarzysta Nie z tego świata Eric Kripke przedstawił DC i mnie swoja wizję - i on i jego podejście nam się spodobało, ale to nie był dobry moment, więc odpuściliśmy.
Myślę, że w tym roku DC Comics (i ja) spotkamy się z wieloma osobami zainteresowanymi zrobieniem serialu o Sandmanie i jeśli znajdziemy idealnego kandydata z idealnym podejściem do tematu, serial powstanie. A jeśli takiej osoby nie znajdziemy, nic z tego.

(Przy okazji: Matt Cheney nadal na bieżąco relacjonuje na blogu swoje wrażenia z lekturySandmana. Dotarł już do Zabawy w Ciebie.)

NIEGDZIEBĄDŹ zostało lekturą w ramach akcji Chicago One Book. Odbędzie się wiele wspaniałych imprez tematycznych, w tym moje dwa wystąpienia, czytanie sztuki i wycieczka po Chicago Pod. Szczegóły nahttp://www.chipublib.org/eventsprog/programs/oboc/11s_neverwhere/oboc_11s_greeting.php
Telefon nie pozwala mi na wstawienie linku, [ale nam się udało - przyp. noita :]

I właśnie obejrzałem gotowy, skończony odcinek Doctora Who, który napisałem. Jestem zadowolony. Kilku scen mi brakowało, ale z filmami zawsze tak jest. Przede wszystkim ogromne wrażenie zrobili na mnie aktorzy, reżyseria i muzyka. Oraz efekty specjalne. Ten odcinek sporo kosztował i od razu to widać.

Sunday, March 20, 2011

punkty wyjścia

Dan Guy napisał w sobotę 20 marca 2011 o 21:19
  • Pan G. już w domu. Pewnie wkrótce się odezwie. Chwilowo relaksuje się w otoczeniu zawodniczek roller derby. [na twitterze NG napisał: W domu, trochę zmęczony zmianą czasu i nie w formie, dom pełen ludzi z Roller Derby, z @JoanofDarkKnits na czele. Ukrywam się po kątach i odpowiadam na e-maile. - przyp.noita]
  • Na stronie NeverWear.net zostało kilka egzemplarzy wiersza IN RELIG ORAN, ilustrowanego przez Michaela Zulli. Kitty przeprowadziła z Panem Z. wywiad.
  • Za miesiąc, 23 kwietnia, BBC America rozpocznie emitowanie szóstej serii Doctora Who. Rozumiem, że premiera będzie mieć miejsce w tym samym czasie, co w Wielkiej Brytanii. Cała moja rodzina nie może się doczekać.

  • Skoro już jesteśmy przy premierach: sześć dni wcześniej, 17 kwietnia, odbędzie się premiera zrealizowanej przez HBO adaptacji GRY O TRON George'a R. R. Martina.

  • Sir Terry Pratchett ogłosił, i to w dzień moich urodzin, że trwają prace nad miniserialem na podstawie DOBREGO OMENU i że zajmuje się tym Terry Jones.
  • Pat Rothfuss zakończył trasę promującą THE WISE MAN'S FEAR. Uczestniczyłem w obu spotkaniach w okolicy D.C. i byłem mile zaskoczony na widok wielu twarzy znanych mi ze spotkań autorskich Pana G. W Bibliotece Kongresu siedziałem obok młodej damy, która niepytana powiedziała mi, że NIEGDZIEBĄDŹ to jej ulubiona książka i że kiedy Pan G. przyjechał ostatnio na Krajowy Festiwal Książki, siedziała na widowni w pierwszym rzędzie, na podłodze. Nie powiedziałem jej, że pamiętam, jak przede mną siedziała, ani że skromny web goblin Pana G. to właśnie ja.
  • Próbowałem rozpocząć akcję #hipstersandman, ale nic z tego nie wyszło.
    [Wendel's Mound? To był teatr jeszcze zanim wasza rasa przybyła na tę wyspę.]
    Morpheus was here way before you. #hipstersandman on Twitpic
    Brak mi talentu, który ma Bill Stiteler.
  • Do zobaczenia.

Monday, March 14, 2011

Szybko wpadam i wypadam

Neil napisał w sobotę 12 marca 2011 o 4:59

Chciałem tylko pomachać. Dziesięć dni spędziłem w Chinach. Już wróciłem i zaraz wyjeżdżam z moją córką, Maddy, na ferie wiosenne. Ogłoszono też, że napisze scenariusz do filmowej adaptacji Podróży na zachód i owszem, nadal piszę książkę na temat Podróży, tylko teraz będę mógł w niej opisać również swoją przygodę z filmem.


W Chinach bawiłem się znakomicie, pomimo braku dostępu do Bloggera i Twittera. Przedzieram się teraz przez śniegi, żeby zabrać Maddy i jej koleżankę na ferie oraz żeby po raz pierwszy od sześciu tygodni zobaczyć się z żoną. Za tydzień wrócę do aktywności na blogu i twitterze.


Załączam kilka widoczków z Chin. Niebieski posąg został sfotografowany, jakże adekwatnie, w Dali.






W taśmie klejącej chodzi właśnie o tę maź. To ona sprawia, że taśma jest taśmą, a nie tylko *papierem*

Dan Guy napisał w środę 2 marca 2011 o 18:30 UWAGA: Jeden z użytkowników LJ feed zapytał, jak może uniknąć czytania dodawanych przeze mnie wpisów. Nie ma co prawda feedu "bezgoblinowego", ale istnieje "wyłącznie gaimanowy"1.

Przypisy.

  1. Różnica polega oczywiście na tym, że feed "bezgoblinowy" zawierałby oprócz postów pana G. także wpisy poprzedniego Web Elfa i Maddy, natomiast "wyłącznie gaimanowy" dotyczy tylko postów pana G2.

  2. Feed "wyłącznie gaimanowy" nie jest może najlepszą nazwą, skoro Maddy też ma na nazwisko Gaiman, ale jej wpisy filtr eliminuje. Wybacz, Maddy i wybaczcie Wy, zdezorientowani czytelnicy.


W ubiegłym roku pan G i Jim Lee stworzyli wspólnie "100 Słów", wiersz napisał pan G., a Jim Lee go zilustrował. Rysunek został opublikowany przez CBLDF w zeszycie nr 2 Liberty Comics oraz jako limited edycja grafik na NeverWear.net, a zysk ze sprzedaży otrzymało CBLDF. (Cat Mihos napisała, że zostało już tylko kilka sztuk.)

Od wczoraj "100 słów" można kupić za 0.99 $ w aplikacji DC Comics, comiXology. DC również postępuje szlachetnie przekazując swój zysk CBLDF.



A propos NeverWear.net i uroczej Cat Mihos: wczoraj Cat napisała na blogu o najnowszej pozycji w ofercie sklepu, koszulce z Super-Cabalem zaprojektowanej przez naszego znajomego, Jouniego Koponena3.


Przypisy.

  1. Kilka osób się zebrało i udało nam się ściągnąć Jouniego na zjazd w Domu Na Skale4. On w podzięce przywiózł nam trochę fińskich słodyczy i niewielką butelkę jakiegoś alkoholu. W drodze powrotnej nie miałem rejestrowanego bagażu, więc ze wszystkim, co ze sobą miałem przechodziłem kontrolę. Ani mnie, ani pracownikom lotniska nie udało się znaleźć na butelce z fińskimi opisami informacji i jej pojemności, ale uznali, że przekracza dopuszczalny limit. Musiałem więc ją otworzyć i na miejscu upić kilka haustów5, aż śmiejąc się zatrzymali mnie i pozwolili zabrać butelkę na pokład samolotu.

  2. Oto on w towarzystwie ogromnego, pomarańczowego łosia:

  3. Zaproponowałem obsłudze, że ich poczęstuję, ale bardzo mądrze odmówili6.

  4. Nie chcieli również jeszcze dokładniej mnie obszukać. Wasza strata, chłopaki!7

  5. Tygrysia krew. Rządzę.



Inne uwagi:
  • Pozostało zaledwie kilka godzin do zakończenia aukcji miodu od pszczół pana G., z której zysk zostanie przekazany EFF i Child's Play. Cena jest moim zdaniem na razie całkiem niska, jak na tak unikalny przysmak8 z autografem.

  • Pan G. podesłał ten wywiad z Laurą Elkus Gross na temat jej firmy L.E.G. Productions, która zajmowała się pracą nad Koraliną i wieloma innymi wspaniałymi projektami.

  • Powieść Mr. G's pt. Nigdziebądź została wybrana jako doroczna lektura w akcji Biblioteki Publicznej Chicago One Book, One Chicago.

  • Mary Robinette Kowal to nie tylko pisarka nominowana do nagrody Nebula i obecna wiceprzewodnicząca stowarzyszenia pisarzy science fiction (SFWA). Zajmuje się również lalkarstwem9 i właśnie przygotowuje kukiełki do przedstawienia "Odd i Lodowi Giganci", które zostanie wystawione w Stages Theatre w Houston.

Przypisy

  1. Sam próbowałem, plastra również. Jest świetny. Zdobywał błękitną wstęgę przez trzy kolejne lata.

  2. Pracowała przy LazyTown! To dopiero potrójne niebezpieczeństwo.

[Tytuł notki jest cytatem z filmu The House of Yes/Upiorne Święto, a tagi - z filmu Pump Up the Volume/Więcej Czadu - przyp. noita]

Wyznania podróżnika w czasie

Dan Guy napisał we wtorek 1 marca 2011 o 0:00
Z tej strony Wasz skromny sługa, Webgoblin. Ustawiłem ten post tak, aby pojawił się na stronie tuż po północy 1 marca. Po części dlatego, że dodanie dwóch gościnnych wpisów jednego dnia wydaje mi się nieco nietaktowne, ale przede wszystkim dlatego, że mogę się przyznać do swoich urodzin, które wypadają właśnie dziś.

Choć Patrick Rothfuss sam jeszcze tego nie wie, zrobił mi najlepszy prezent , bo postanowił w tym właśnie dniu wydać swoją kolejną książkę, The Wise Man's Fear [Strach mędrca]. Nie mogę się doczekać, aż będę mógł ja przeczytać. (Wreszcie przestanę zazdrościć Pannie Day, przynajmniej w tej jednej kwestii.)




Kilka tygodni temu Pan G. obejrzał sztukę PLAY DEAD i był nią zachwycony. Obserwowałem jej tworzenie i wystawianie przez Twittera i na blogu Tellera i też bardzo chciałbym ją obejrzeć.

A teraz dzięki Panu G. i Tellerowi mogę pojechać do Nowego Jorku i kupić bilet ze zniżką 30%!
Specjalny kod promocyjny Neila Gaimana jest już aktywny.

Jeśli Twoi fani będą kupować bilet przez stronę playdeadnyc.com, mogą otrzymać 30% zniżki na dowolny spektakl, wystarczy, że w polu "promotions and special offers" wpiszą słowo "graveyard".

Pan G. opisał spektakl jako "znakomity wieczór i teatr w czystej formie (85 min bez przerwy). Myślę, że warto go zobaczyć z ukochaną osobą albo dobrym znajomym".



Poprzez LJ i na Facebooku pojawiło się kilka pytań o twórców czapek goblina, o których pisałem poprzednio i zgadzam się, że ich pominięcie to ogromne niedopatrzenie z mojej strony.

Czapkę ze zdjęcia po lewej wykonał "Purple Primate", która jak się właśnie dowiedziałem, ma swój sklep na Etsy, gdzie możecie kupić taką czapkę dla siebie. Czapkę ze zdjęcia po prawej zrobił Brandon, inne jego prace można obejrzeć na jego stronie Flicker.



Pan G. wyraźnie polecił mi, abym umieścił link do ostatniego postu na blogu Amandy. Tak też zrobiłem.

Sunday, March 13, 2011

Nadchodzi Goblin po całości!

Dan Guy napisał w niedzielę 27 lutego 2011 o 18:34

Dobry wieczór. Wasz skromny sługa, Webgoblin, znów na posterunku. Pan G. przekazał mi dowodzenie nad blogiem na trzy tygodnie, które zamierza spędzić w Chinach.



Dostałem tajemniczą wiadomość, a w niej ten obrazek z filmu Christophera Salmona na podstawie "Ceny" Neila Gaimana.


Z dobrego źródła wiem, że w poniedziałek po południu Salmon zamieści na Filmowym Video Blogu pierwszy post, więc pilnie wypatrujcie aktualizacji.


Kiedy poprzednio gościłem w tym kawałku cyberprzestrzeni, zażartowałem, że zawsze kiedy pracuję dla Pana G. noszę wełnianą czapkę z uszami goblina, a żart został podchwycony. Od tamtego czasu, dzięki niezwykłej uprzejmości czytelników, stałem się posiadaczem nie jednej, ale dwóch takich czapek!


Nosiłem je przez całą zimę, a wcześniej również podczas spotkania w Domu Na Skale.


Lutowa jubileuszowa retrospektywa jeszcze nie dobiegła końca, a nie pojawił się jeszcze jeden z moich ulubionych postów.

ze środy 10 kwietnia 2002:
Kiedy pisałeś na blogu o fanfiction, wspomniałeś o odmianie "slash", cóż to takiego? Shalene

Domyślam się, że ktoś inny zdefiniował to lepiej, niż ja, wpisałem w google pytanie "Co to jest slash?" i od razu trafiłem na gotowe wypracowanie na ten temat.

Ale tym, którzy nie mają czasu na czytanie wyjaśniam, że chodzi zasadniczo o erotyczne opowiadania fanfiction, zazwyczaj osadzone w realiach jakiegoś serialu telewizyjnego. Występują w nich pary (a jak sądzę, może i większe grupy) bohaterów tej samej płci, którzy na ekranie nigdy nie występują jako para. Nazwa pochodzi od ukośnika pojawiającego się w ich opisach, np. "Kirk/Spock" lub "K/S". ("Ależ panie Spock" powiedział Kirk chrapliwie, kiedy dotarło do niego ostatecznie i nieodwołalnie coś, co w głębii duszy przeczuwał od samego początku pierwszej serii. "Jest taki wielki. I zielony" "Logiczne jest zatem, kapitanie, aby go pan teraz... dotknął" odrzekł Spock. I dalej w tym stylu. Takie opowiadania piszą zazwyczaj przesympatyczne panie. Kilka spośród moich bardzo zrównoważonych, szanowanych i uznanych znajomych pisze slash fiction i nie zmuszają mnie, żebym to czytał.)

(Tego o Nieustraszonym [Knight Rider] też nie zmyśliłem. Pamiętam, że przed nastaniem Internetu widziałem stoisko sprzedające papierowy fanzin ze slash fiction, w tym kilka zeszytów opowiadań w stylu "a teraz pozwól mi się przeszyć mą pulsującą dźwignią zmiany biegów", które przejrzałem pobieżnie z rozbawieniem i lekkim przerażeniem. Ale też nigdy nie byłem fanem Davida Hasselhoffa.)

Neil -
W nawiązaniu do gorącego ostatnio tematu: co należy robić, jeśli podejrzewa się, że jakaś strona internetowa narusza prawa autorskie? Zdarzyło mi się natknąć na strony, które zawierały a) obrazy i informacje na temat powieści Richarda Powersa
"The Gold Bug Variations", które na pewno zainteresują jego czytelników oraz b) calutką książkę, co do słowa. Nie ma wątpliwości, że to nielegalne, ale co ja mogę zrobić?
Obawiam się trochę, co mi grozi, jeśli spróbuję skontaktować się z autorem strony. Idealnym rozwiązaniem byłaby dyskretna i szybka internetowa usługa zgłaszania naruszeń praw autorskich... istnieje coś takiego?
Ta sprawa jest bardzo bliska memu sercu. Jeśli nie powstała jeszcze taka usługa, ktoś zdecydowanie powinien rozważyć ten pomysł. Z kim należałoby się skontaktować? (Szuka numeru pagera Harlana Ellisona...)

Zacząłbym od napisania do webmastera (na pewno szybko da się znaleźć jego adres e-mail) lub osoby, która zamieściła dane treści, jeśli udostępniła swoje dane kontaktowe na stronie. (Często różne treści są zamieszczane na stronach bez wiedzy administratorów. A oni nie chcę narażać swoich stron na szwank: kiedyś napisałem do bardzo fajnych ludzi z Projektu Gutenberg zajmującego się udostępnianiem materiałów z public domain. Zwróciłem uwagę, że Stephen King, Douglas Adams i ja nie trafiliśmy jeszcze do public domain - byli naprawdę przerażeni.) Ponieważ jako autor jestem właścicielem praw autorskich i mam prawo narzekać, wszyscy do tej pory usuwali książkę czy opowiadanie. Tylko czasem, choć bardzo rzadko, webmasterzy marudzili mówiąc, że "informacja pragnie być wolna!", jednak najczęściej cieszyli się, że ktoś ich o tym poinformował.

(Zawsze wtedy chciałem im odpowiedzieć: "Nie, to pizza pragnie być wolna. Zajmijcie się lepiej uwalnianiem pizzy z niegodziwych pizzerii. Informacja nie cierpi być wolna, jest najszczęśliwsza, kiedy zostaje przykuta do ściany, jak Kirk i Spock w niektórych opowiadaniach w stylu bondage slash fiction z lat 70.")

Jeśli nie chcesz kontaktować się z autorem lub administratorem strony, najłatwiej będzie wysłać e-mail do wydawcy książki. (W przypadku The Gold Bug Variations będzie to William Morrow/HarperCollins). Zajrzyj na stronę wydawnictwa lub na oficjalną stronę pisarza, znajdź adres w zakładce "kontakt", zgłoś im adres strony, która bezprawnie zamieściła te materiały i po krótce opisz, w czym rzecz. (To będzie Julia Bannon, Julia.bannon@harpercollins.com, która wie do kogo przesłać Twoją wiadomość.)



A na koniec mała reklama, bo obiecałem używać tej pożyczonej mocy tylko do szlachetnych celów: ci, którzy mieszkają w okolicy Abinton w Pensylwanii i lubią grać w prawdziwe gry, takie na stole, powinni zajrzeć do 7th Dimension Games. To wspaniały sklep, a jego właściciel od dawna jest fanem pana G i naprawdę zna się na rzeczy.

Saturday, March 12, 2011

Wyjeżdża (pa pa)

Neil napisał w sobotę 26 lutego 2011 o 17:50

Za kilka godzin jadę na lotnisko. Lecę do Chin pracować nad czymś, o czym jeszcze nie wolno mi mówić, ale co ma związek z moimi zajęciami podczas poprzednich dwóch wizyt w tym kraju.

Poprzednio odwiedziłem Chiny w sierpniu 2009 i spędziłem kilka tygodni w prowincji Xinjiang, gdzie po czerwcowych zamieszkach rząd całkowicie zlikwidował takie usługi jak Internet, sms i międzynarodowe połączenia telefoniczne (i zostały one przywrócone dopiero w maju 2010). [Prowincja Xinjiang znajdująca się w zachodniej części kraju zajmuje obszar wielkości Europy Zachodniej i ma około 25 milionów mieszkańców.]

Kiedy opuściłem tę prowincję, nadal musiałem borykać się z Wielkim Chińskim Firewallem, który nie pozwala na swobodny dostęp m. in. to Twittera i bloggera. I choć mogłem wysyłać e-maile i używać twittera przez swój amerykański telefon, po powrocie do domu dostałem do zapłacenia rachunek w wysokości 5000 $. Choć z rachunku wynika, że telefonu w Chinach używałem jeszcze przez miesiąc po wyjeździe, więc ktoś się do niego włamał albo go sklonował, bo nawet przy horrendalnych opłatach za połączenia zagraniczne w T-Mobile, rachunek wyszedł stanowczo za duży.

Tym razem mam zamiar pozbyć się problemu.

Pa pa, blogu. Pa pa, drodzy czytelnicy. Żegnajcie, użytkownicy twittera i mieszkańcy Facebooka. Będę za Wami wszystkimi i każdym z osobna bardzo tęsknił.

Wrócę pod koniec marca.

Kluczami do bloga pod moja nieobecność zajmie się Webgoblin.


Możecie poczytać wspaniały blog Hayley Campbell, np. historia o tym Jak Sprowadzić Faceta, jest zabawna, pełna trafnych spostrzeżeń, pięknie napisany i śmiertelnie zawstydzająca.

(O, a jeśli ktoś jest teraz w Edynburgu, moja żona szuka trzy lub czteropokojowego domu do wynajęcia w sierpniu. Adres, na który można pisać jest pod linkiem.)



oto kilka zdjęć, które zrobiłem podczas poprzednich wypraw do Chin. Z mojej pierwszej podróży w 2007 roku. Przy Wielkim Murze.

Jaki na sprzedaż na targu Kaszgarze.

Ixat. Zrobiłem też świetne zdjęcie kafejki Enternitowej. (A o odwrotnym zjawisku można poczytać na http://hanzismatter.blogspot.com/ oraz http://www.nytimes.com/2006/04/02/fashion/sundaystyles/02tattoos.html)


Kupon śniadaniowy z niedużego hoteliku...

Daktyle suszone w słońcu pustyni. Mężczyzna, który ich pilnował został tam przywieziony kilka dni temu. Za następne kilka dni rodzina go odbierze...


Jazda z Kazachami w górach na południe od Urumqi.

Dobranoc. Nie zepsujcie wszystkiego, kiedy mnie nie będzie.

(Najtrudniejsze będzie kontynuowanie w trasie ćwiczeń, które robiłem w domu. Życzcie mi powodzenia.)

Friday, March 11, 2011

Jeden z tych dość przypadkowych i zbyt długich postów pełnych osobliwych wiadomości, nie mówiąc o przepisie dla Wila Wheatona

Neil napisał w czwartek 24 lutego 2011 o 23:18

Z radością i prawdziwą dumą mogę ogłosić, że zostałem Patronem programu BookEnd Trust w Tasmanii. Jak sami tłumaczą

Program Bookend stara się zainspirować uczniów i całe społeczności do tworzenia pozytywnych i skutecznych rozwiązań przyjaznych środowisku.

Działamy poprzez realizowanie szerokiej gamy projektów, m. in. stypendiów, filmów dokumentalnych, wizyt w szkołach, prezentacji, zajęć w terenie oraz nagradzanego programu lekcyjno-przygodowego Expedition Class [Wyprawa Klasowa].

Z przyjemnością się do nich przyłączyłem. Dzika przyroda Tasmanii fascynuje mnie od czasu mojej pierwszej wizyty w Hobart w 1998.

Wszystkiego na temat programu można dowiedzieć się ze strony http://www.bookendtrust.com/index.php/newsletterfeb2011, można tam także obejrzeć niesamowite zdjęcia. Poniżej klip, w którym Amanda i ja zaprzyjaźniamy się z dwiema kolczatkami o imieniu Eric.





Wiele osób pyta dlaczego na tym blogu nie ma opcji komentarzy. To z powodu jego wieku. Kiedy zacząłem go prowadzić, blogger nie miał jeszcze opcji komentarzy, a kiedy się pojawiła, byłem już przyzwyczajony do jego formy i nie chciałem nic zmieniać. Komentować można na Facebooku, więc kiedy zamieściłem tam swoje zdjęcie z okazem zagrożonego gatunku raka lądowego - Tasmanian Land Crayfish - wybuchła gorąca debata na temat pisowni: miałem na myśli "crawfish" czy nie? (Powinienem był napisać "yabby", czyli po prostu "rak".)

Pomyślałem sobie wtedy, że właśnie dlatego nigdy nie włączyłem opcji komentowania.
...

Czasem myślę, że kiedy umrę albo kiedy będę umierał, spotkam się z moimi bohaterami.

Ale nie z tymi, których mógłbym się spodziewać, których dokładnie opisałem. Z pozostałymi. Z tymi, których historie chciałem opowiedzieć, ale tego nie zrobiłem. Jak ta dziewczyna, która ostatecznie nie znalazła się w Porze mgieł (miała na imię Carmen? Chyba tak). Mówiła o sobie w trzeciej osobie i że jest "twarda jak chromolona stal". Albo ten samotny dziennikarz, który w Sweeneyu Toddzie Michaela Zulli śledził rodzinę Benderów w Kansas i dalej. Albo Jenny Kertin, która czeka, aż zabiorę ją do wioski Mur i liczy, że się pospieszę...

Oni i jeszcze kilkadziesiąt innych postaci z nigdy nieopowiedzianych historii, którzy czekają na mnie w duchowym limbo, na granicy tego, co być może i tego, co jest. Kiedy umrę, będą bardzo rozczarowani. I bez wątpienia będę czuć się winny z powodu tych wszystkich opowieści, których nie zdążyłem napisać.

Nie spodziewam się, żeby miało to wkrótce nastąpić. Ale rozmawiałem ze znajomymi pisarzami, którzy są u schyłku życia i dało mi to trochę do myślenia.

...
Wspomniałem na Twitterze, że przyrządziłem zapiekankę ze słodkich ziemniaków, tamaryndu, tofu oraz polenty i że Maddy zadziwiła mnie, gdyż jej smakowało, a Wil Wheaton natychmiast poprosił o przepis. Ale jest on za długi na Twittera:

Przy gotowaniu według przepisów najbardziej lubię je ignorować. A przynajmniej stwierdzać "no tak właściwie nie mam żadnej z tych rzeczy. Ale mam za to coś mniej więcej podobnego..."

Pomysł wziąłem z książki Isy Chandry Moskowitz Appetite For Reduction. (Przy okazji: mogę już spokojnie nosić od dawna porzucone spodnie w rozmiarze 31 i nie mam w planach dalszego chudnięcia, bo na półce z rozmiarem 30 są tylko dwie pary jeansów.)

A zatem...

Wiele książek podpowiada, że jeśli pokroi się tofu w kostki i włoży do zamrażalnika, stanie się bardziej interesujące. Zamarznie i nieco wyschnie. Jeśli takie zamrożone kosteczki wrzucimy do jakiegoś sosu czy zalewy, po ugotowaniu tofu będzie bardziej miękkie i będzie smakowało bardziej jak ten sos, niż jak zwykle, czyli właściwie nijak. (Nie bez powodu zdanie "smakuje jak tofu" nie weszło do codziennego użytku.)

Miałem więc w zamrażalniku torebkę kostek tofu. (W miejscu, gdzie znalazłem tę radę pisali, że nie działa w przypadku jedwabistego - tzw. silken tofu.)

W lodówce zostało mi trochę polenty z mąki gryczanej i prosa. Dzień wcześniej przygotowywałem w maszynce do gotowania ryżu składniki na owsiankę i dodałem więcej wody, więc trochę mi zostało. Resztkę schowałem do lodówki i mogłem wykorzystać później.

Miałem też wielkiego słodkiego ziemniaka i (co zdziwiło mnie w opustoszałej lodówce) w przegródce na sery znalazłem pastę tamaryndową...

1) Pokrój słodkiego ziemniaka w plasterki i odłóż. Pokrój kilka pieczarek...

2) Wymieszaj ok. 1/4 szklanki soku z cytryny z 3 łyżkami pasty tamaryndowej i podgrzej, cały czas mieszając. Dodaj pokrojone pieczarki. Dodaj szczyptę kurkumy, mielonego kminu rzymskiego i papryki. Dodaj łyżkę syropu klonowego. Dodaj pół szklanki bulionu warzywnego, wciąż mieszaj. Kiery tamarynd całkowicie się rozpuści, wrzuć do sosu zamrożone kostki tofu. (Rozmrożą się i wchłoną wilgoć i smak sosu, zrobią się niewiarygodnie tamaryndowe.)

3) Natłuść żaroodporne naczynie i rozłóż w nim plasterki słodkiego ziemniaka. Polej sosem tamaryndowym z kawałkami tofu. Rozsmaruj dokładnie tak, żeby wszystkie kawałki ziemniaka były pokryte sosem. Przykryj naczynie i wstaw je do piekarnika rozgrzanego do 200 C. Po 25 minutach wyjmij, wymieszaj, żeby mieć pewność, że nic nie przywiera i wstaw na kolejne 30 minut.

4) A co z polentą? Musisz ją pokroić. Ja podgrzałem te kawałki na patelni, w której przygotowywałem sos tamaryndowy, tuż przed wyjęciem zapiekanki z piekarnika.

Po wyjęciu dołożyłem kawałki polenty do naczynia, wymieszałem wszystko razem i podałem. Maddy zjadła zapiekankę ze smakiem, choć nie jest fanką tofu, i jeszcze dzisiaj się nią zachwycała.

Bardzo proszę, Wil. Daj mi znać, jak ci poszło.

...


Uwielbiam do zdjęcie, bo zrobiłem je przypadkiem. Próbowałem sprawdzić, czy aparat w moim telefonie jest włączony i zdjęcie samo się zrobiło. To bardzo nie fair. Kiedy staram się zrobić zdjęcie, nigdy mi takie dobre nie wychodzi.

Dwa poniższe zdjęcia dedykuję tym, którzy narzekają, że blog zmienia się w tematyczny tumblr z dwoma białymi psami na śniegu. Oczywiście mają rację. (Ale blog nie jest jeszcze tak spsiały jak właściwa strona ze zdjęciami.)

Strasznie mi się podoba, że na każdym zdjęciu Lola siedzi lub leży, a Cabal zawsze stoi.



Źle się dzieje w świecie pszczół. Nareszcie się tu ociepliło (czyli temperatura jest powyżej zera), ale nie widać żeby pszczoły zajmowały się tym, co normalnie robią, kiedy zaczynają się cieplejsze dni. Śnieg wokół uli też jeszcze nie stopniał.

Zajrzeliśmy do środka i okazało się, że wszystkie pszczoły są martwe. We wszystkich pięciu ulach. Wygląda na to, że zginęły już na początku zimy, kiedy temperatura spadła do -20 C, bo zapasy miodu były praktycznie nieruszone.

W tym roku dostaniemy (w końcu) rosyjskie pszczoły, które powinny być bardziej wytrzymałe i zajmiemy się ociepleniem uli wcześniej na jesieni. Ale wydaje mi się, że w tym roku nie mogliśmy zrobić dla pszczół już nic więcej, co z jednej strony jest pocieszające, a z drugiej - przygnębiające.

Witaj,
ponieważ już kilkakrotnie wspominałeś na swoim blogu o programie Prisoners of Gravity [Więźniowie grawitacji], pewnie zainteresuje Cię wiadomość, że kilka odcinków w całkiem przyzwoitej jakości znalazło się na stronie TVO Archive http://archive.tvo.org/program/119701

Pozdrowienia i najlepsze życzenia!


Nie tylko przyzwoita, ale wręcz wspaniała jakość, o wiele lepsza niż to, co do tej pory trafiało do sieci. Oto półgodzinny odcinek na temat SANDMANA z 1993 roku. Tak, wtedy wszyscy byliśmy jeszcze dziećmi.




Ale najbardziej chciałbym zobaczyć znów odcinek Więźniów Grawitacji z około 1991 roku, w którym przyznawali nagrody. Dostałem jedną z nich, jako ich ulubiony gość. Dave McKean stanowczo za dobrze bawił się przy reżyserowaniu moich podziękowań. Z tego, co pamiętam, było bardzo zabawnie.

Drogi Neilu,

Chciałbym nawiązać do czegoś, co niedawno napisałeś na blogu, mianowicie:

(To wina przede wszystkim mojej ówczesnej narzeczonej, Amandy Palmer. Rzuciła coś w stylu: "jeździsz na te wszystkie imprezy, ale w ogóle nikogo nowego nie poznajesz", a ja odpowiedziałem coś w stylu "Ha. A właśnie że cała drużyna wrotkarska przyjdzie obejrzeć moje wystąpienie w Indianapolis." I Amanda odrzekła, "No dobrze, ale musisz się z nimi jeszcze zadawać". I było w tym tyle racji, że kiedy tylko się rozłączyliśmy, powiedziałem mojej asystentce Lorraine, żeby zapytała zawodniczki, czy miałyby ochotę wybrać się ze mną na kolację.)

Chciałbym oznajmić, że jeśli żona kiedykolwiek jeszcze zarzuci Ci, że unikasz ludzi, z przyjemnością pomogę Ci wyprowadzić ją z błędu. Jeżeli przypadkiem będziesz odwiedzał Los Angeles lub okolice, z przyjemnością przyjmę zaproszenie na kolację. Powinienem jednak ostrzec Cię, że moja dziewczyna z pewnością również zażąda zaproszenia.
Nie musisz dziękować, to naprawdę żaden kłopot.

Z pozdrowieniami,
Matt

P.S. Przyszło mi właśnie do głowy, że być może masz nieco dziwacznych fanów, którzy mogliby napisać coś podobnego w przekonaniu, że robią Ci prawdziwą przysługę. Gwoli jasności zaznaczam, że mój list napisany został z przymrużeniem oka. A ponieważ z natury jestem szczery, przyznaję, że mam też iskierkę nadziei na poważne potraktowanie mojej propozycji. Byłoby wspaniale.

To naprawdę bardzo miło z Twojej strony! Pewnie nam się to nie uda, ale tylko dlatego, że moje wizyty w LA są zawsze za krótkie i nigdy nie udaje mi się spotkać ze wszystkimi znajomymi, za którymi tęsknię.
Ale dziękuję.

...

A w ramach naszej kolejnej lutowej wyprawy do krainy wspomnień...

Pozdrowienia dla Neila z gór Santa Cruz!
Uwielbiam post na temat koumpounofobii. Ciekawi mnie tylko, czy ten słoik z guzikami jest Twój?

29 stycznia 2009
http://journal.neilgaiman.com/2009/01/heres-button-trailer.html

Jak najbardziej. Ekipa filmowa przyjechała do mniej z gotowym scenariuszem na temat matek i tego, jak powszechnie uważa się, że są miłe, ale tak naprawdę bywają przerażające. Przeczytałem go, pokręciłem głową i powiedziałem "to nadawałoby się dla Hitchcocka na planie Psychozy, ale raczej nie pasuje do Koraliny. Nie chcę przecież, żeby dzieciaki bały się swoich mam. A może tak..." I spojrzałem na słój wypełniony guzikami, który parę tygodni wcześniej dostałem w prezencie od fanów. "A może zrobimy coś na temat strachu przed guzikami?"

"Wspaniały pomysł!" zakrzyknęli. "Masz 20 minut na napisanie scenariusza".

Powiedziałem, że ,miałem nadzieję, że oni to zrobią, na co oni odparli, że nie, to muszę być ja. Więc napisałem scenariusz, a słój z guzikami wykorzystałem jako rekwizyt...

Z 29 stycznia 2009, klip z guzikami.
[jeśli nie widać polskich napisów, przy oglądaniu na stronie YT trzeba przycisnąć "CC" na dole obrazu]





I tak, to zostało nakręcone u mnie w domu, w salonie, którego raczej nie używam i w bibliotece na dole.
...

Teraz, dwa lata później, ten salon służy za moją główną sypialnię (od czasu, kiedy Cabal nie mógł chodzić po schodach), a moja sypialnia stała się siłownią.

Gaiman scenarzystą "Podróży na zachód"

Jak donosi Hollywood Reporter, Neil Gaiman podpisał kontrakt na stworzenie scenariusza do trylogii filmów 3D opartych na chińskiej opowieści o Małpim Królu zatytułowanej "Podróż na zachód". Producentem filmowej epopei, której koszt szacuje się na 300 000 $ będzie Zhang Jizhong.

Gaiman odkrył Podróż na zachód, kiedy jako młody chłopak przeczytał jej angielskie tłumaczenie i obejrzał w telewizji japońską ekranizację książki.

Jednym z celów wizyta Gaimana w Chinach były rozmowy na temat tego, które wątki z potężnej 2000-stronicowej opowieści powinny znaleźć się w filmie. Gaiman dostał miesiąc na stworzenie wstępnej wersji scenariusza, która zainteresuje sponsorów i pozwoli na zdobycie środków na zatrudnienie odpowiedniego reżysera, specjalistów od animacji komputerowej i aktorów zarówno chińskich, jak i zachodnich.

“Musimy zrobić to, co Peter Jackson zrobił z Władcą pierścieni” powiedział Gaiman. “Musimy stworzyć dzieło filmowe, nie odcinkowe. Półtora miliarda ludzi ma tę opowieść we krwi.”



Gaiman i Zhang mówią, że większość produkcji zostanie sfinansowana z chińskich środków, ale nie wykluczają współpracy z zagranicznymi producentami. Spotkali się oni m. i. z reżyserem Avatara, Jamesem Cameronem, który ma pomóc nakreślić kształt podróży mnicha z Chin do Indii. Mówi się również, że reżyserem ma szanse zostać przyjaciel Gaimana, Guillermo del Toro.


Podczas swojej ostatniej wizyty w Pekinie Gaiman opowiadał o wyzwaniu, jakim jest przełożenie klasycznej chińskiej opowieści na język kina. “W Podróży na zachód nie ma cech właściwych wyłącznie chińskiej kulturze, tak jak Romeo i Julia nie jest historią stricte brytyjską. Dla mieszkańców Zachodu Podróż na zachód będzie tak samo interesująca, jak dla chińczyków. Występują w niej fantastyczne czarne charaktery. To całkowicie uniwersalna opowieść.”


A małpi mnich jest w podróży już od bardzo dawna. W 2007 roku muzyk Damon Albarn i artysta Jamie Hewlett, twórcy animowanego zespołu Gorillaz napisali operę o Małpim Królu, która najpierw okazała się sukcesem w Wielkiej Brytanii, a potem ruszyła w tournee po Europie i USA.

W 2008, film Zakazane królestwo (w rolach głównych Jackie Chan i Jet Li) zarobił na całym świecie 128 mln $, z czego 52 mln w USA. W Chinach film znalazł się na 20. miejscu wśród najlepiej zarabiających rodzimych filmów w historii z wynikiem 185,5 mln yuanów (28,2 mln $).


Gaiman powiedział, że otrzymał tę propozycję od Zhanga w momencie, kiedy zabrakło mu weny przy pisaniu książki na temat Podróży na zachód. Dodał, że opis pracy nad filmem zamierza umieścić w zakończeniu książki, nad którą pracuje od 2007 roku.


Gaiman i Zhang z konieczności porozumiewają się dzięki tłumaczom, a i sam pisarz miał okazję zmierzyć się w tym roku z problemami przy przekładzie podczas konferencji w Chengdu, gdzie promował chińskie wydanie Amerykańskich bogów. Gaiman ze śmiechem opowiadał, jak w pewnym momencie publiczność zaczęła coś wykrzykiwać w kierunku tłumacza, a on odpowiedział jej tym samym. Okazało się, że zdaniem owego tłumacza tytuł książki brzmiał "Amerykańskie psy".


Zdaniem samego autora, dialogi będą stanowiły jedynie niewielką część scenariusza, a film może się w znacznej części opierać na animacji komputerowej, która zrobiła na nim tak wielkie wrażenie w zrealizowanej przez Zhanga telewizyjnej adaptacji Podróży na zachód.

“W Chinach jest o wiele więcej ludzi, którzy o wiele więcej pracują, dlatego pieniądze przeznaczone na efekty komputerowe przynoszą tak wspaniałe rezultaty.” mówił Gaiman.

Zhang potwierdził, że każdy z odcinków telewizyjnej wersji powieści kosztował 200 000 $, czyli tyle, ile BBC wydaje na zrealizowanie zaledwie kilu minut serialu Doctor Who.


Prace nad najnowszą adaptacją zbiegają się w czasie z zaplanowaną przez chiński rząd promocją chińskiej kultury na świecie. Wytwórnia Huayi, która rok temu pomagała Disney'owi i Foxowi w kręceniu filmów po chińsku obiecała wesprzeć nowy projekt Zhanga.


Ale kręcenie filmów w Chinach miewa też wady, a jedną z nich jest nadzór cenzorów. W ubiegłorocznej konferencji prasowej, na której ogłoszono rozpoczęcie prac nad projektem oprócz Zhanga pojawił się dyrektor Biura Filmowego, Tong Gang. Jest to wyraźny znak, że państwo będzie przyglądać się uważnie, jak traktowany jest skarb kultury chińskiej. Jednak Gaiman na pytanie, czy spodziewa się ingerencji cenzury w jego interpretację tego klasycznego dzieła odpowiedział tylko: “Małpa nie sposób powstrzymać. Jeżeli ktoś spróbuje ją ocenzurować, to nie będzie już ta sama postać.”

Saturday, March 5, 2011

W którym martwię się Trzęsieniem Ziemi i Wspominam Rozrodczy Posiłek w Warszawie

Kiedy twoja żona jest w trasie koncertowej najtrudniejsze są takie momenty, jak dzisiaj. Amanda występowała dziś w Christchurch z naszym wspólnym znajomym Jasonem Webleyem, który zatrzymał się u Hery.

Uwielbiam Christchurch. Zatrzymaliśmy się tam z Amandą rok temu. Wynajęliśmy dom rodziców Hery (mieli w sypialni miedzianą wannę, która nie była podłączona do niczego, co wprawiło mnie w ogromną konsternację), chodziliśmy na długie spacery po plaży i bez końca rozmawialiśmy.

A kilka godzin temu wszystko się nagle zmieniło. Trzęsienie ziemi w Christchurch było mniej silne, ale zrobiło więcej szkód, niż to we wrześniu ubiegłego roku. Samolot Amandy miał już startować, ale po zamknięciu lotniska w Christchurch utknął w Napier. Hera napisała na twitterze, że ona i Jason są cali. But według http://www.nzherald.co.nz/nz/news/article.cfm?c_id=1&objectid=10707997 było już dziesięć wstrząsów wtórnych i wieści takie, jak poniższa, są naprawdę niepokojące...

14.51
Policja ujawniła, że zgłoszono kilka ofiar śmiertelnych w różnych miejscach centrum Christchurch. Dwa autobusy zostały przygniecione przez zawalające się budynki.

15.14
Zawalił się budynek siedziby władz prowincji, wewnątrz uwięzieni są ludzie.

Tymczasem Amanda musi wymyślić, jak dotrzeć do Auckland na jutrzejszy koncert. A życie wielu mieszkańców Christchurch dosłownie się zawaliło.

Wpłat na rzecz nowozelandzkiego czerwonego krzyża można dokonywać na http://www.redcross.org.nz/donate

...

Z okazji moich 50. urodzin Michael Zulli dał mi egzemplarz swojej książki, THE FRACTURE OF THE UNIVERSAL BOY ze specjalnej, limitowanej edycji, którą samodzielnie wydrukował. To przepiękna, wzruszająca, osobliwa i niepokojąca książka.


Oto kilka paneli. Michael próbuje zebrać za pomocą Kickstartera pieniądze, aby ją wydać. Na http://www.bleedingcool.com/2011/02/19/michael-zulli-will-even-draw-batman-to-fund-new-graphic-novel-the-fracture-of-the-universal-boy/ znajdziecie opis książki i o wiele więcej ilustracji (a dla osób, które wpłacą 2000 dolarów lub więcej, Michael obiecał narysować Batmana).

Udało się już zgromadzić 12 z potrzebnych 17 tysięcy. Możecie go wesprzeć (i zamówić książkę w przedsprzedaży) na stronie https://www.kickstarter.com/projects/1151517311/michael-zulli-the-fracture-of-the-universal-boy.

...

Drogi Neilu,
Pomyślałam, że zgłoszę swój ulubiony fragment bloga. Może nie jest on absolutnie ulubiony, ale pozostał mi w pamięci i za każdym razem mnie rozśmiesza.
Chyba kilka lat temu podczas trasy gościłeś w jakiejś uroczej restauracji, gdzie podano Ci zupę przyozdobioną śmietaną w artystyczny sposób. Zrobiłeś temu zdjęcie i zamieściłeś je na blogu, bo dekoracja owa wyglądała zupełnie jak sperma. Zapisałam to zdjęcie na dysku, żeby mieć pod ręką, kiedy potrzebowałam czegoś zabawnego, ale straciłam je, gdy komputer umarł gwałtowną śmiercią.
Serdeczne pozdrowienia,
Becca


Pamiętam to!

Z 17 marca 2007, Różności:

Podczas mojej poprzedniej wizyty w Polsce zdarzył się dzień, w którym nie pojawiło się jedzenie i bardzo sobie narzekałem. Teraz wszyscy tak się troszczą, żeby ta sytuacja się nie powtórzyła, że chyba wyjadę z Polski jako krągły, różowiutki i porządnie nakarmiony cherubinek.

Przystawką do dzisiejszej kolacji było coś z ryżu i kawioru na środku talerza. Dekorację stanowiły dziwnie plemnikowate kijanki z różowego i brązowego sosu zmierzające w kierunku tego czegoś, prawdopodobnie w celu zapłodnienia.

A ponieważ wiem, że bez dowodu rzeczowego nikt mi nie uwierzy...



Jutro rano wyruszam do Krakowa.

...
Lisa Snellings powiedziała mi, że działa już jej planeta lalek (i że zabiera się za nowy zestaw Szczurów Neila... mam nadzieję, że zrobi je z brązu i szkła i innych dziwacznych rzeczy), wszystkie szczegóły można znaleźć na http://slaughterhousestudios.blogspot.com/2007/03/poppet-planet-is-live-gallery-is-open.html

Neil,
krótkie pytanie: co się stało z tagami? Czytanie tagów stanowiło kiedyś najprzyjemniejszą część lektury Twojego bloga, ale teraz dokładnie i precyzyjnie opisują zawartość postów. Kreatywność powinna zawsze brać górę nad organizacją!
Najlepszego,
Stephanie

Też je lubiłem.

Ale Powiedziano Mi Do Słuchu na ten temat, po podobno były skargi, że są mało użyteczne i że nie powinienem wpisywać tagów pasujących tylko do jednego postu. Ale co tam! Jedna taka wiadomość, jak od Ciebie wystarczy, bym wrócił do dawnych przyzwyczajeń. Szczerze mówiąc - z ogromną radością.


Tagi: Hera, jak karmią mnie w Polsce tak strasznie że stanę się jednym z tych okrągłych ludzi, trzęsieniowa pogoda, Jason Webley, Kickstarter, Michael Zulli, małe plemnikowate dekoracje na talerzu,

Śnieg. I powtórka Rozmowy o Nadawaniu Imienia Holly

Neil napisał w niedzielę 20 lutego 2011 o 23:57

Znów pada śnieg. Dzisiaj napadało już ponad 30 cm. Taka pogodę moglibyśmy nawet nazwać burzą śnieżną, gdyby w grudniu w przeciągu jednej doby nie spadło ponad pół metra śniegu. O północy wyszedłem odkopać ścieżkę prowadzącą do drzwi wejściowych, potem przedarłem się z psami przez zaspy i odśnieżyłem wejście do sąsiedniego domu, bo byłem w szlachetnym nastroju.

Psy dzielnie spełniły swój obowiązek i siadały zawsze dokładnie tam, gdzie musiałem kopać.

Pomyślałem, że to w sumie całkiem niezły trening.

Kilka osób napisało i pytało czy moja obecna, młodsza o 15 lat żona ma coś wspólnego z faktem, że zacząłem trenować/zdrowo się odżywiać/odchudzać. Oczywiście, że tak, ale w zupełnie inny sposób, niż mogłoby się wydawać.

Podobałem się jej dokładnie taki, jaki byłem. (W końcu jesteśmy razem już dwa lata.)

Ale zdecydowanie jednym z czynników było to, że podczas podróży do Australii zacząłem myśleć, jak bardzo lubię być żonaty i jak bardzo lubię być z Amandą i że chciałbym bardzo, żeby trwało to możliwie jak najdłużej. Zdałem sobie sprawę, że ze względu zarówno na nią, jak i na siebie powinienem zadbać o to, by nawet za 25 lat być w możliwie dobrej formie. Jak już wspominałem, obaj moi dziadkowie pod koniec swego życia stali się niedołężni. A zmarli niedługo po siedemdziesiątce. Mój ojciec natomiast do końca życia świetnie się trzymał (tzn. do momentu, kiedy jego serce przestało bić), a zmarł mając 75 lat. Ćwiczył regularnie. Dziadkowie nie. Gdyby ktoś im to zaproponował, spojrzeliby na niego nie rozumiejąc zupełnie.

Kiedy wróciłem z Australii przeczytałem kilka książek o tym, jak żyć zdrowiej oraz dłużej i każda z nich radziła praktycznie to samo (Jedz więcej warzyw! Ćwicz! Jedz mniej śmieci i czy wspominaliśmy już o warzywach? I naprawdę nie żartowaliśmy z tymi ćwiczeniami!) Z mojego dochodzenia wynika jasno, że jeśli chcę być w dobrej formie za 25 lat, już teraz muszę zacząć robić coś w tej sprawie i że nie zastąpi tego żadna magiczna pigułka.

Myślę, że to inwestycja w życie na poziomie. I choć wciąż grozi mi spontaniczny samozapłon, wypadek samochodowy albo pożarcie przez kozy z kosmosu, nie widzę powodów, dla których nie miałbym zacząć żyć zdrowo już teraz, żeby stan ten trwał jak najdłużej.

Efektem ubocznym moich ćwiczeń jest okazja do wysłuchania Samotni czytanej przez Hugh Dicksona, dzięki czemu nie odłożę książki i nie przestane ćwiczyć. (Interesujące: zdałem sobie sprawę, jaka jest różnica pomiędzy słuchaniem i czytaniem książki. Słuchałem dziś rozdziału 10 i zauważyłem, że część rozdziałów z narracją trzecioosobową napisana jest w czasie teraźniejszym. Gdybym sam czytał książkę, zauważyłbym to już dawno.)

Innym efektem ubocznym jest możliwość noszenia jeansów, które były na mnie za małe i nie nosiłem ich tak długo, że teraz jest to już Moda Vintage.

Kiedy ćwiczyłem na zewnątrz (właściwie wyprowadzam psy na spacer. Próbowałem biegać w śniegu, ale jest pod nim lód i często się wywracałem) próbowałem zrobić zdjęcie latarni świecącej pośród drzew w czasie zamieci, ale aparat w telefonie nie dał sobie rady z pogodą. Najlepsze, co udało mi się zrobić:


Wcześniej, kiedy leżało zaledwie kilka centymetrów śniegu, zrobiłem poniższe zdjęcie. Podoba mi się ono szczególnie dlatego, że Lola wydaje się nagle wyłaniać ze śniegu i wygląda wyjątkowo głupkowato, jak jakiś stwór, w połowie pies, w połowie gargulec.


Udało mi się również sfotografować niezadowolone drzewo, które wygląda na bardzo niezadowolone.


...

27 kwietnia będę w Nowym Jorku prowadził Selected Shorts (Wybrane Opowiadania) dla National Public Radio. Oprócz prowadzenia przeczytam swoje opowiadanie.

Bilety szybko się rozchodzą - link i szczegóły: http://www.symphonyspace.org/event/6372-selected-shorts-magical-realism-the-world-of-marvelous-stories-with-neil-gaiman. Naprawdę nie mogę się już doczekać. Nie, jeszcze nie wiem które opowiadanie wybiorę.

...

Hej Neil-

Chciałbym zaproponować jeden z najlepszych przebojów:
Z poniedziałku 31 maja 2004
W którym pisarz w końcu odbywa z córką Rozmowę...
http://journal.neilgaiman.com/2004/05/in-which-author-finally-has.asp

Wiem, że każde z dwojga moich dzieci (mam dwie córki!) jest jedynym w swoim rodzaju stworzeniem, które ma swoje własne życie pełne niespodzianek. I choć wiem, że robię co do mnie należy, gdy zachęcam je, aby były jak najlepszą Sophią czy Olivią, mam egoistyczną nadzieję, że i one kiedyś dorosną do lubienia i doceniania tych samych rzeczy, które cenimy ja i moja żona.

Nie dorosły jeszcze do wieku, w którym mógłby zdarzyć się ten moment olśnienia "Och, tato, bardzo cię kocham", ale kiedy zaczynają przy śniadaniu jedna przez drugą wołać "zostanę z tobą na zawsze", mogę mieć nadzieję, że coś jednak robimy, jak należy.

Dziękuję za wszystkie opowieści i za to, że dzielisz się z nami tyloma rzeczami i tak często.

Dave


Uwielbiam dowiadywać się, które posty podobały się czytelnikom najbardziej. Często są to rzeczy, których w życiu bym nie podejrzewał. Czyli z 31 maja 2004m post W którym pisarz w końcu odbywa z córką Rozmowę...


Całkiem udany dzień.

Obudziłem się, jeszcze przed wyjściem z łóżka sięgnąłem po notes i zapisałem kilka fragmentów tekstu do opery Wilki w ścianach, w tym jeden, który szczególnie mnie rozśmieszył - "Smash Something Breakable" [Rozbij Coś Tłukącego]. Trochę poćwiczyłem, przywitałem się z ogrodem. Popołudnie spędziłem na pisaniu powieści, a mój stan od całkowicie załamanego "to jest fatalne nic z tego nie będzie nie mam pojęcia co w ogóle wyrabiam" tysiąc słów później zmienił się w "Może to nie jest aż tak złe jak sądziłem i myślę że już wiem co wydarzy się dalej", a mogło być znacznie gorzej.

Spędziłem bardzo miły wieczór w towarzystwie Holly. Zaczęło się od tego, że wspomniała, jak bardzo lubi piosenkę "Across the Universe", a ja puściłem jej wersję wykonywaną przez Laibach, którą zawsze wolałem od oryginału. "Tato", powiedziała radośnie. "To wersję pamiętam z dzieciństwa. Często tego słuchałeś. Zawsze zastanawiałam się dlaczego wersja Beatlesów brzmiała zupełnie inaczej, niż się spodziewałam. To znaczy, tu przynajmniej można zrozumieć słowa." Potem siedzieliśmy razem przy komputerze przez kilka godzin i zrobiłem dla niej playlistę piosenek, które uwielbiała jako mała dziewczynka: z tych, które pamiętała i tych, które zapomniała. Wszystko to doprowadziło do Rozmowy. No wiecie, tej, której nadejścia spodziewałem się przez ostatnie prawie dziewiętnaście lat.

Umieściłem na playliście piosenki z dzieciństwa Holly: trafiły tam "Barcelona" i "Nothing Compares 2 U" i "I Don't Like Mondays" i "These Foolish Things", a potem przyszła pora na "Walk on the Wild Side" Lou Reeda. "Moje imię wziąłeś z tej piosenki, prawda?" powiedziała Holly po usłyszeniu pierwszych basowych dźwięków. "Tak jest" odpowiedziałem.

Lou zaczął śpiewać.

Holly wysłuchała pierwszej zwrotki i po raz pierwszy tak naprawdę usłyszała tekst.

"Ogoliła nogi i wtedy on stał się nią...? On?"

"Zgadza się" powiedziałem i przygotowałem się na najgorsze. Nadszedł czas na Rozmowę. "Zostałaś nazwana imieniem drag queen z piosenki Lou Reeda."

Jej twarz nagle rozpromienił szeroki uśmiech. "Och, tato. Bardzo cię kocham." powiedziała. Potem wzięła do ręki kopertę i szybko zapisała na odwrocie to, co właśnie jej powiedziałem, żeby nie zapomnieć.

Nie jestem pewny, czy kiedykolwiek przeczuwałem, że Rozmowa odbędzie się w taki sposób.

Friday, March 4, 2011

Wyjaśnienie dla Króla Bólu. Brak zorzy polarnej.

Neil napisał w piątek 18 lutego 2011 o 16:31
Pogoda na zewnątrz naprawdę daje się we znaki. Śnieg na ścieżkach, którymi zwykłem spacerować, najpierw stopniał, a potem zamarzł i wszystkie są całkowicie pokryte lodem. Śnieg poza ścieżkami też zaczął topnieć i zamarzł tworząc twardą skorupę. Jest wystarczająco twarda, żeby po niej chodzić, ale nie żeby biegać. Trzeba uważać, gdzie się stąpa, światło księżyca wygląda przepięknie i nadal nie widziałem obiecanej zorzy polarnej...

W ramach dzisiejszej (i jutrzejszej i zapewne niedzielnej) pracy sprawdzam przygotowaną do druku jubileuszową wersję Amerykańskich bogów. To samo robiłem dokładnie dziesięć lat temu.

Witaj, Neil, zastanawiam się na kim wzorowana jest postać Króla Bólu z "Trzech wrześni i jednego stycznia". Czy to był Thomas Paine?
Wydaje mi się to dziwne, dlaczego trafił do jednego komiksu razem z Cesarzem Ameryki?


Thomas Paine rzeczywiście pojawia się w Sandmanie, ale występuje w "Thermidorze", we wcześniejszym zeszycie niż "Trzy wrześnie i jeden styczeń". Nie, Królu Bólu żył naprawdę i w komiksie został przedstawiony tak, jak go opisywano, w San Francisco w czasach Cesarza Nortona.

Trafił do komiksu, bo kogo można wysłać, aby negocjował z cesarzem, jeśli nie króla?

Spróbuję zrobić coś, czego jeszcze tutaj nie próbowałem i wstawić książkę z Google books, w której znalazłem Króla Bólu: The Barbary Coast Herberta Asbury'ego.



[istotny fragment poniżej: - przyp. noita]
Innym bywalcem baru Martin and Horton's oraz sporadycznym gościem Cobweb Palace (Pałacu Pajęczyn) był wędrowny uzdrowiciel, który nadał sobie przydomek Król Bólu. Był chyba najbardziej barwną i wytworną postacią San Francisco owych czasów: jego zwyczajowy strój składał się ze szkarłatnej bielizny, ciężkiej, aksamitnej szaty, cylindra przyozdobionego strusimi piórami oraz ciężkiego miecza przy boku. Za granicę udawał się czarnym niczym węgiel powozem zaprzęgniętym w sześć śnieżnobiałych koni. Król Bólu zrobił majątek sprzedając na skrzyżowaniu ulic Trzeciej i Mission maść z tojadu, ale wszystkie pieniądze przegrał i ostatecznie popełnił samobójstwo.



A oto dzisiejszy lutowy post-z-przeszłości:

Cześć, Neil,
Spóźnione gratulacje z okazji ślubu! Wszystkiego dobrego dla Ciebie i Twojej uroczej żony.

Kiedy zapytałeś o najlepsze fragmenty z bloga, natychmiast przyszły mi do głowy dwa posty. Ten, w którym wystąpiła Skippy i drugi, w którym opisujesz jak odwiozłeś Maddy do szkoły, z 5 grudnia 2005. Napisałeś tam o czymś, co później słyszałem jeszcze kilkakrotnie. (np.: znajoma jest żoną brata Susan Sarandon i słyszała, jak jej dzieci błagały ją, żeby nie zabierała ich na ceremonię Oskarów: "Ale mamo, to taki OBCIACH! Nie możemy po prostu zostać w domu?!") Nie ważne jak fajny jesteś dla całej reszty świata, twoje dzieci zawsze będą uważać cię za dziwadło.

Prawdziwie mądre słowa :)


Przeczytałem ponownie wspomniany wpis i umieszczam go w całości, przede wszystkim z powodu zdziwienia, że linki do strony NPR z 2005 roku wciąż działają.

Z http://journal.neilgaiman.com/2005/12/early-night.html

Wstałem bladym świtem, żeby zawieźć Maddy do szkoły. Zwykle nie lubi, kiedy to robię, bo to wstyd jechać do szkoły w Mini, ale Mary jest z Holly we Włoszech, moja asystentka Lorraine zawozi dziś Lisę Snellings na lotnisko, więc wypełzłem z łóżka w ten bury poranek i zawiozłem ją do szkoły. Miałem na sobie gruby szlafrok i wielkie kapcie, bo o tej porze nie ubieram się dla nikogo. Ironia losu, że zamarły akurat drzwi od strony pasażera (było - 18 stopni) i Maddy przez całą drogę umierała ze strachu na myśl o tym, że ktoś zobaczy mnie w szlafroku i kapciach pod szkołą, kiedy będę wypuszczał ją z samochodu. W drodze negocjacji ustaliliśmy, że zamiast zatrzymywać się pod szkołą, poszukamy dyskretnego miejsca na parkingu, gdzie Maddy wysiądzie i będzie bardzo mocno udawać, że mnie nie zna.

Po południu wystąpiłem z Nealem Conanem w programie Talk od the Nation - zawsze dotąd był nagrywany w St Paul (z wyjątkiem http://www.npr.org/templates/rundowns/rundown.php?prgDate=18-Sep-2003&prgId=5 kiedy we wrześniu 2003 pojechałem do DC), ale dzisiaj wszystkie studia były zajęte, więc pojechałem do Eau Claire, do WHWC i tam nagraliśmy rozmowę. Jeżeli chcecie jej posłuchać: http://www.npr.org/templates/story/story.php?storyId=5039319.

Po raz pierwszy wziąłem udział w Talk of the Nation w 1993, i wystąpiłem wtedy razem ze Scottem McCloudem. Mieliśmy opowiadać o komiksach, ale na początku wywiadu prowadzący wspomniał, że czytał niektóre z moich dzieł (wymienił Śmierć: wysoka cena życia i Sygnał do szumu). Powiedział, że jego zdaniem nie przypadłyby one do gustu kobietom, przez co do radia dzwoniły wyłącznie kobiety-czytelniczki komiksów, które chciały powiedzieć prowadzącemu dokładnie, co o nim myślą.


...

Cześć, Neil,
Jak udało Ci się osiągnąć efekt niebieskich szkieł na zdjęciu, które zamieściłeś na blogu?
Pozdrawiam,
Michael
p.s. Właśnie skończyłem czytać Chłopaków Anansiego i książka bardzo mi się podobała. O, i dzięki za limonkę. Dałeś ją mojej żonie, Kat, podczas spotkania w Manchesterze. Nadal ją mamy i zastanawiamy się, jak ją zakonserwować.

To był przypadek, ale bardzo fajny i taki efekt wyszedł tylko na tym jednym zdjęciu. Okulary mają lekko niebieskawy połysk, a ja patrzyłem na śnieg, który odbił się na niebiesko. Fotograf i drzewo odbijają się w okularach tak, że wyglądają jak oczy: "źrenica" to tak naprawdę odbicie nóg...

Cześć Neil
Długo szukałam, ale nie udało mi się znaleźć odpowiedzi na pytanie, co robiła limonka na stole podczas spotkania z czytelnikami w Manchesterze. Miałam zapytać już wtedy, ale zamiast tego gadałam jakieś głupoty. Właśnie takie drobiazgi zakłócają spokój moich bezowocnych dni, mogę mieć nadzieję na odpowiedź?
pozdrawiam
Rebecca


Jeśli wierzyć wcześniejszej wiadomości, limonka była dla Kat.

...

I na koniec: Mitch Benn zaczął nagrywać podcast z zabawnymi piosenkami. Bardzo przypomina jego starą audycję w BBC Radio 7, z wyjątkiem tego, że wolno mu dołączyć jego własne piosenki (W tym przypadku utwór w stylu Toma Waitsa na temat przygotowywania sobie kanapki zanim się upijesz) oraz takie, w których występują przekleństwa. Co dziwne, większość piosenek w tej pierwszej audycji jest raczej niecenzuralna. Lubie takie podcasty - mogę się zapisać w iTunes albo Google Listen i odsłuchać, kiedy będę miał ochotę. Można go posłuchać lub pobrać ze strony http://mitchbenn.com/podcasts.

(Wiem, że sporo czytelników tego bloga to muzycy, więc mówię, że) Mitch poszukuje zabawnych utworów do kolejnych audycji. Jeśli nie podobały się Wam utwory z pierwszego odcinka, powinniście mu coś zaproponować. Albo wysłać, jeśli sami tworzycie muzykę: można znaleźć go na mitchbenn@hotmail.com lub @mitchbenn na Twitterze).