Wednesday, April 28, 2010

Przydatne informacje. Oraz koszmarna laleczka...

Czekałem na uruchomienie nowej wersji strony internetowej CBLDF, ale jeszcze nie jest całkiem gotowa, więc wkleję po prostu informacje prasowe.
CBLDF honoruje Chicago światowej klasy pokazem C2E2!

W ten weekend Comic Book Legal Defense Fund ląduje w wietrznym Chicago z niezwykłą serią wyjątkowych imprez dla naszych sympatyków przy okazji otwarcia pierwszej wystawy C2E2! Dołączcie do nas podczas Wieczoru z Neilem Gaimanem, spotkania z autografami Tony'ego Harrisa, zapraszamy po nowe rysunki Gaimana i Harrisa oraz na inaugurację ekskluzywnej charytatywnej linii zapachów "Zakazane w Bostonie" przygotowanej dla nas specjalnie przez BPAL.

Wieczór z Neilem Gaimanem

W sobotę 17 kwietnia Neil Gaiman jedyny raz w tym roku wystąpi w
Arie Crown Theater na rzecz Comic Book Legal Defense Fund! Ostatnie występy Gaimana w teatrach miały miejsce ponad 10 lat temu, podczas trasy "Last Angel Tour." W jej ramach Gaiman przemierzał kraj, występował w wyprzedanych salach, czytał na głos opowiadania i wiersze, zarówno nowe, jak i stare, ale ulubione opowieści. Tak było 10 lat temu. Przez te 10 lat Gaiman wydał takie książki, jak "Amerykańscy bogowie", "Koralina" i "Księga cmentarna". Pisał filmy i opery. Zaczął nawet prowadzić blog. Wyrosło całe pokolenie, które nie miało pojęcia co oznacza "Wieczór z Neilem Gaimanem" - aż do teraz.

Tylko w ten jeden wieczór. Neil Gaiman. Tylko dla CBLDF i tylko na C2E2! http://c2e2.com/en/Events/Neil-Gaiman/


Wyjątkowe grafiki Neila Gaimana i Tony'ego Harrisa!

Tony Harris, wielokrotnie nagradzany rysownik komiksów STARMAN, EX MACHINA i WAR HEROEST uczci triumfalny powrót Neila Gaimana do Chicago ilustrując niepublikowany dotąd wiersz Gaimana "In Reilig Oran". Egzemplarze tej wspaniałej, kolorowej grafiki (bez podpisu autora) będzie można nabyć podczas C2E2 po wpłaceniu 20$ na konto CBLDF.

Harris pojawi się także na stanowisku CBLDF (933) i będzie podpisywał swoje prace. przy okazji ma on każdego dnia narysować jeden rysunek na zamówienie.

Premiera nowej grafiki z ECHO Terry'ego Moore'a w Chicago!

Terry Moore, wielokrotnie nagradzany twórca komiksów ECHO i Strangers in Paradise przedstawi podczas C2E2 zupełnie nowa grafikę. Piękna wersja oryginalnego szkicu okładki 22. zeszytu ECHO dostępna tylko po wpłaceniu datku dla CBLDF!

Black Phoenix Alchemy Lab wypuszcza serię nowych zapachów z myślą o CBLDF!

Black Phoenix Alchemy Lab, twórcy niepowtarzalnych linii zapachowych inspirowanych literaturą i sztuką przybędą do Chicago, by wesprzeć CBLDF w stoisku 951! Wśród nowych zapachów znają się linie BANNED IN BOSTON [Zakazane w Bostonie] i NIGDZIEBĄDŹ.

Zakazane w Bostonie

Określenie "Zakazane w Bostonie" powstało w XIX wieku i używano go do opisania materiałów (filmu, fotografii, dzieła literackiego czy innego dzieła sztuki), które zawierały treści niewłaściwe lub obsceniczne. Władze miasta Boston i Towarzystwo Stróżów przejęły je z prawa Comstocka, które zabraniało przesyłania obscenicznych treści pocztą i stworzyli oni własne zasady cenzury. Treści prowokacyjne lub obraźliwe nie mogły być rozpowszechniane w granicach Bostonu.
Ten zakaz miał podobne działanie co, nalepka Parental Advisory ["tylko za zgodą rodziców"]:
jeśli coś było Zakazane w Bostonie, natychmiast stawało się bardziej atrakcyjne i popularne.


Obsceniczny, lubieżny i zdecydowanie niemoralny. Sprośny, łóżkowy zapach: duszny i słodki, z lekką nutką laudanum, śladami alkoholu i papierosów.

(Uwaga: Zakazanego w Bostonie lepiej nie oglądać w pracy)

NIGDZIEBĄDŹ

ANESTEZJA

Zapach, który potrafi przeniknąć przez najwęższe szczeliny: mięta, lawenda, bergamotka i mandragora.

PAN CROUP
Wyniosły i drapieżny: tonkowiec, piżmo, geranium bourbon i tłuczona porcelana.

DRZWI
Złoty miód, tytoń
, rumianek i czystek.

RUCHOMY TARG
Kakofonia osobliwych zapachów: kopaiwa, olejek z pomarańczy gorzkiej, skórka pomarańczowa,
sinicuichi, orzechy arekowe, korzeń wasabi, kokos i akacja nakładające się zapachy niezliczonych ziół, przypraw i odmian drewna.

ŁOWCZYNI
Lwie piżmo, garbowane skóry, goździki i szałwia muszkatołowa.

LAMIA
Zabójcza elegancja: storczyk blady, waniliowa ambra, czarna porzeczka, biała brzoskwinia,
drzewo radości, kokos, arabska mirra, pachnąca wetiweria z Birmy i wyciąg z agaru.

MARKIZ de CARABAS
Odrobina rumu laurowego, skóra, zakurzona czarna wełna, kora drzewa massoia i opary opium.

MOST NOCY
Kamień i ciemność.

SZCZUROMÓWCY
Brązowy, nosowy zapach: ziemisty aromat paczuli, szałwia, brunatny sandałowiec, brudne skóry, liść figowy i trawa cytrynowa.

PAN VANDEMAR
Ciemny i wychudzony z iskierką ostrej jak brzytwa nierdzewnej stali: słodka mirra, sosjura, czarny pieprz, czarny sandałowiec i polerowany metal.

AKSAMITNE
Woń gładka i czarna jak atrament, kościelne kadzidło, ylang ylang, fiłek, aromatyzowana różą ambra, czerwony sandałowiec i irys.

Zapachy z linii Nigdziebądź są częścią długoterminowego projektu, w ramach którego dochody ze wszystkich produktów inspirowanych twórczością Neila przekazywane są na konto Comic Book Legal Defense Fund
, organizacji broniącej praw społeczności komiksowej wynikających z Pierwszej Poprawki.
I prawdopodobnie najważniejsza wiadomość z tych wszystkich:

Bilety na Wieczór z Neilem Gaimanem do kupienia od piątku w biurze C2E2 i w stoisku CBLDF nr 933. Wstęp 20$ dla uczestników C2E2 i 35$ dla pozostałych osób. Szczegóły na http://c2e2.com/en/Events/Neil-Gaiman/

Czyli bilety przeznaczone do sprzedaży w internecie już się rozeszły, a było ich nieco ponad tysiąc. Zostało jeszcze kilkaset miejsc, ale będzie je można wykupić tylko w piątek i w sobotę w biurze C2E2 (i nie musicie uczestniczyć w konwencie, żeby się tam dostać) lub na stoisku CBLDF (żeby się tam dostać - już musicie).

I nie, nie dostanę za to ani grosza, ani za występ, ani za grafiki, ani za perfumy. Wszystko idzie na działalność CBLDF, organizacji, która walczy o wolność słowa w komiksach i dba o ich twórców, wydawców, sprzedawców i czytelników w zakresie pierwszej poprawki.

...
Z innych wieści: dziś ruszam do Indianapolis na spotkanie/czytanie/wykład bez autografów, które odbędzie się jutro (w piątek) (http://www.imcpl.org/mcfadden/),a z Chicago jadę do Stillwater, gdzie będę czytał i odpowiadał na pytania i nie będę rozdawał autografów... (http://www.clubbook.org/neil-gaiman.html). Na oba spotkania jest wstęp wolny, choć wejdą tylko ci, którzy przyjdą odpowiednio wcześnie...

Nagrywam sobie nowy album The Indelicates na płytę, żebym mógł go słuchać w samochodzie w drodze na lotnisko. Nosi tytuł SONGS FOR SWINGING LOVERS [Piosenki dla swingujących/powieszonych kochanków] i można go ściągnąć ze strony http://corporaterecords.co.uk/artists/The+Indelicates/Songs+For+Swinging+Lovers/ i zapłacić ile się chce. Ten system powoli przeradza się w masowy ruch. Wygląda na to, że większość muzyków, których lubię opuściła swoje wytwórnie w ciągu ubiegłego roku i nie zamierzają już nigdy wracać.


...

Dzisiaj z pomocą Hansa Leśnika aż za dobrze bawiłem się w tworzenie sztuki: potrzeba jedynie naprawdę przerażającej lalki, znalezionej w lesie czaszki borsuka, drewnianej pułapki, samotnej żarówki i trochę farby...








Nie mam jeszcze zdania gdzie ja postawimy i co z nią zrobimy. Pewnie umieszczę ją w pokoju, gdzie zatrzyma się Jonathan Coulton następnym razem, gdy tu przyjedzie.

Sunday, April 25, 2010

Mój promień powielający materię jest prawie gotowy

Neil napisał w środę 14 kwietnia 2010 o 12:15
Powinienem pisać albo o Krajowym Tygodniu Bibliotek (a przynajmniej wspomnieć o wywiadzie, który dla NPR przeprowadził ze mną Euan Kerr) albo o wszystkim, co będzie działo się w najbliższym tygodniu w Indianapolis, Chicago i Stillwater.

Zamiast tego, najbardziej martwi mnie, że nie pisałem tu o Pearl. Więc opowiem wam o Pearl.

Pearl [Perła] jest suką.

Pearl zdecydowanie nie jest moją suką.

Pearl, jak Cabal, jest białym owczarkiem niemieckim. Należy do Melissy, znajomej mojej asystentki Lorraine. Melissa niedawno się przeprowadziła i przez kilka miesięcy nie będzie u niej miejsca dla Pearl (a miejsce, gdzie Pearl do tej pory przebywała jest mniej, niż satysfakcjonujące). Lorraine zapytała, czy Pearl mogłaby się u nas przez jakiś czas przechować, odpowiedziałem, że czemu nie...

Jest naprawdę uroczą... ee, psicą.

W założeniu miała przebywać na podwórku. Pewnie kiedy ruszę w trasę, Cabal i ona będą razem spędzać tam noce.

W praktyce wyszło tak, że kiedy jestem w domu, siedzi tu razem ze mną i Cabalem. On nie jest do końca pewny jak się zachować. Lubi jej towarzystwo i lubi mieć koleżankę, ale zakłóca szyk i hierarchię podczas naszych spacerów i jest zawsze głodna, więc biedny nie może skubnąć czegoś z miski, kiedy mu nakłądam jedzenie, a potem wrócić po jakimś czasie i znów odrobinkę zjęć. Kiedy tylko Cabal odejdzie od miski, Pearl z radością zje całą jego porcję.

Nigdy dotąd nie musiałem zajmować się dwoma psami na raz.

Do tej pory nauczyło mnie to, że:

Niezwykle trudno jest je sfotografować. Widzicie to zdjęcie na początku notki? Zanim wyszło, zrobiłem kilkanaście nieudanych prób i na żadnym zdjęciu dwa psy nie chciały jednocześnie patrzeć w tę samą stronę. Zwykle nie udawało mi się złapać obydwu w jednym kadrze.


Na obydwu powyższych zdjęciach patrzy na nas Pearl, w czerwonej obroży. Ma nieco węższy i bardziej szpiczasty pysk, niż Cabal, bardziej lisi, niż wilczy. I jej ogon bardziej się kręci, ale w tej kwestii będziecie musieli uwierzyć mi na słowo.

Dziś rano przewaliła się nad nami powoli hałaśliwa burza z piorunami. Z dwóch białych owczarków niemieckich w mojej sypialni jeden był niezwykle przerażony, potrzebował trzymać się bardzo blisko mnie i wymagał zapewnienia, że świat się właśnie nie kończy. Drugiemu burza nie przeszkadzała w najmniejszym stopniu.

Ten drugi to Pearl.


Saturday, April 24, 2010

Jak zawstydzić swoją córkę

Neil napisał we wtorek 6 kwietnia 2010 o 10:24

Przez kilka dni pisałem i dochodziłem do siebie po podróżach. Pies ma się dobrze, pszczoły są zadowolone, ja piszę (głównie scenariusze), zdrowo się odżywiam, spaceruję i życie jest doprawdy niezwykle przyjemne i niewiele w nim przygód. Najbardziej ekscytującą rzeczą w ostatnich dniach było to, że się nie ogoliłem.

W sobotę dostałem pierwszy odcinek Doctora Who z Mattem Smithem w tytułowej roli i zamierzaliśmy z Maddy go obejrzeć. Ale Maddy, która ma obecnie lat piętnaście i pół oraz prawo jazdy, przyjmowała gości - trzech młodych dżentelmenów, którzy nie wybierali się wcale do domu. W końcu zajrzałem do salonu i powiedziałem "włączam Doctora Who, jakby ktoś był zainteresowany". A że oni byli uprzejmi, a ja nieogolony i musiałem wyglądać na nieco obłąkanego i prawdopodobnie niebezpiecznego - przyjęli zaproszenie.

Maddy była przerażona. Uwielbia Doctora Who, ale była pewna, że szesnastoletnim chłopcom coś takiego nie może przypaść do gustu, bo w końcu to jest angielskie, dziwaczne no i przecież jej ojciec to lubi. Bała się też, że nie będą wiedzieli o co w tym chodzi.

Ja natomiast wiedziałem, że Steven Moffat chciał, by był to dobry moment na rozpoczęcie przygody z serialem i o nic się nie martwiłem.

W rezultacie na kanapie zasiadły cztery osoby, z czego jedna mocno zażenowana całą sytuacją (po dwudziestu minutach pisała do młodych dżentelmenów siedzących obok smsy i przepraszała na wypadek, gdyby im się nie spodobało.) Ja byłem zachwycony tym odcinkiem. Przez kilka miesięcy opowiadałem wszystkim, że Matt będzie znakomity (Przyznaję, że widziałem nagrania z jego castingu i doskonale rozumiałem dlaczego zdobył tę rolę.) i że powinni zaufać panu Moffatowi. A kiedy odcinek się skończył wstałem, podziękowałem im za towarzystwo i poszedłem do gabinetu obok.

Po dwóch minutach wpadła tam zdumiona, ale zadowolona (i po raz pierwszy od 70 minut nie zakłopotana) Maddy i powiedziała, że choć to niewiarygodne - młodym dżentelmenom się podobało! I chcieliby wiedzieć, czy będzie można to oglądać co tydzień, bo chcieliby znów przyjść i obejrzeć! Maddy zaczęła się więc zastanawiać, które odcinki powinna im pokazać, żeby mieli rozeznanie w serialu. Oczywiście "Blink", "The Girl in the Fireplace" [Dziewczynka w kominku] i "Dalek", ale co jeszcze...?

Robiłem co w mojej mocy, żeby nie powiedzieć "a nie mówiłem". I żeby nawet tak nie pomyśleć.

Teraz z radością poprawiam swój scenariusz tak, żeby odcinek zamiast na koniec tej serii pasował do początku następnej. Myślę, że będzie bardzo fajny...
....

Ze strony internetowej Barnes and Noble. Nie jestem pewien, czy już to zamieszczałem, więc macie...



...
Przeczytałem właśnie na blogu Neila Gaimana o tym, co będzie robił przy okazji Krajowego Tygodnia Bibliotek. Ponieważ imprezy te mogą mieć ograniczoną liczbę uczestników pomyślałem, że pan Gaiman może zechcieć przypomnieć, że będzie można obejrzeć je na całym świecie przez internet 12 kwietnia między 18 a 20 podczas wideokonferencji ALA-JCPL. Szczegóły na http://gaimanatjcpl.org

Pomyślałem, że warto przekazać to dalej.

Dzięki,
RON


Ten Ron to dr Ron Critchfield, dyrektor biblioteki publicznej w Jessamine, o której pisałem już na tym blogu, tutaj: http://neilgaiman-pl.blogspot.com/2009/12/kleska-miejscowego-mieszkanca.html
Można o tym przeczytać na stronie http://www.atyourlibrary.org/join-neil-gaiman-live-internet-event. Czyli tak.

Wideokonferencja rozpocznie Krajowy Tydzień Bibliotek. Dołączcie do zabawy...
...

Nie pisałem tutaj dotąd o śmierci Dicka Giordano. Na stronie http://vertigo.blog.dccomics.com/2010/03/29/in-memorian-dick-giordano-by-karen-berger/ możecie przeczytać, co pisze na jego temat Karen Berger, a na tej: http://srbissette.com/?p=8588 Steve Bissette.

Jako redaktor naczelny DC Dick dał mi i Dave'owi McKeanowi pierwszą szansę i pozwolił wydać DC Comics "Czarną orchideę". Był uprzejmy dla dwóch facetów znikąd i potraktował nas poważnie.

Był fenomenalny również jako artysta kładący tusz na komiksowe rysunki. Pracował przy kilku zeszytach "Sandmana". Raz zastąpił w ostatniej chwili artystę, który wybrał się na urlop kiedy jeden z zeszytów nie był jeszcze gotowy. Dick dokończył pracę naśladując styl tamtego, dodając trochę cech swojego własnego stylu.

Był prawdziwym dżentelmenem. Uwielbiałem z nim współpracować,był jedną z żywych legend świata komiksu i zasługiwał na wszystkie wyrazu uznania, które otrzymywał. Był też praktycznie głuchy, a jednak zawsze potrafił usłyszeć to, co go naprawdę interesowało.
...

Tak a propos: komiks BATMAN: WHATEVER HAPPENED TO THE CAPED CRUSADER ["Co się stało z Zamaskowanym Krzyżowcem?"] został nominowany do nagrody Hugo. Pełną listę nominacji można znaleźć na http://www.thehugoawards.org/2010/04/2010-hugo-award-nominees-details. Gratulacje dla wszystkich nominowanych.

Mój wiersz "Conjunctions" został nominowany do nagrody Rhysling, w kategorii "najlepszy krótki wiersz". http://www.sfpoetry.com/rhyslingarchive/pages/rhysling10.html (Ta nominacja niezwykle mnie cieszy. Wiersz zdobył już Sofanaut Award, a na stronie http://time-shark.livejournal.com/353501.html są linki do wydania "Mythic Delirium", w którym się znalazł - można posłuchać wiersza lub kupić numer.
...

Nie miałem okazji napisać o problemach w SF World Magazine w czasie, kiedy je mieli. Cieszę się, że sami już sobie z tym poradzili. Świat SF i fantasy w Chinach jest mi ostatnio szczególnie bliski, znam tych ludzi i zależy mi na nich. Życzę im wszystkiego najlepszego.
...
Halloweenowy Weekend w Domu na Skale nabiera kształtu: Panele dyskusyjne, autografy, kostiumy, przejażdżka na karuzeli, same wspaniałości. Wiem, że z Domem na Skale współpracuje część zespołu, która organizowała konwent Fiddler's Green w 2004 i starają się, żeby wszystko wyszło jak najlepiej.

Dom na Skale już to ogłosił i zamieścił na stronie informację o pakietach: http://thehouseontherockjournal.blogspot.com/2010/03/event-packages-on-sale-now.html

(Jest tam wymienionych siedem okolicznych hoteli i moteli, nie licząc tego w samym Domu na Skale. Ciekawostka: w "Amerykańskich bogach" jest aluzja do The Red Barn, choć ta nazwa w książce nie padła.)

Więcej szczegółów będę podawał na bieżąco, a wiem, że będzie ich dużo. Ale nie chciałem, żeby ktoś przegapił możliwość kupienia pakietu, bo za długo czekałem z ogłoszeniem ich tutaj.

Cześć!
Właśnie zobaczyłam szczegóły imprezy w Domu na Skale w halloweenowy weekend! Bardzo będę starała się tam pojawić, ale mam pytanie.
Na stronie napisali, że będziesz sędziował w konkursie na przebranie. Taki konkurs to coś dla mnie, dlatego chciałabym wiedzieć, czy są jakieś zasady, o których powinnam pamiętać?
Trzeba się przebrać za jednego z bogów, czy można za jakieś inne mitologiczne stwory/postaci (lub dowolną postać z książki)? Czy to musi być ktoś wymieniony w książce, czy może być dowolny bóg z jakiejkolwiek mitologii?
Chciałabym jak najwcześniej zacząć pracę nad kostiumem, ale zanim zacznę cokolwiek szykować, chciałam się upewnić.
Do zobaczenia w październiku, mam nadzieję!
~Aryn Keeney

Nie wiem, ale się dowiem...
...

W New York Timesie jest artykuł o rodzicach w opowiadaniach, który jest albo bardzo rozsądny, albo nieco redundantny.

Raczej to drugie, bo jeszcze na długo zanim zaczęto zapisywać opowieści, niektóre z nich zaczynały się od śmierci rodziców bohatera, który samotnie wyruszał w świat, albo od rodziców próbujących zabić (albo zabić i zjeść albo dręczyć) swoje dzieci, który uciekały żeby się uratować.

Pamiętajcie, że w pierwszym wydaniu baśni braci Grimm, te "macochy" to było po prostu matki...
Ze wstępu do "Królewny Śnieżki" dowiadujemy się, że "Grimmowie próbowali zachować świętość macieżyństwa i dlatego na zawsze zamienili matki biologiczne na mocochy", natomiast przypis mówi nam, że w manuskrypcie z 1810 roku "jest tylko jedna królowa i jest ona zarazem biologiczną matką i prześladowcą".
jak napisałem w recenzji wspaniałego wydania Braci Grimm z Przypisami Marii Tatar:
http://www.nytimes.com/2004/12/05/books/review/05GAIMANL.html

...

Cześć!
Zastanawiałam się nad tym od lat, ale nie miałam kogo zapytać: na czym polega praca przy redagowaniu antologii opowiadań innych autorów? Jaki wpływ na wybór masz jako redaktor zbioru "Opowiadania"? Zauważyłam, że często na okładce to właśnie redaktora widać najbardziej nawet, jeśli opowiadania napisali bardzo popularni pisarze. Sporo czytam i dlatego jestem po prostu ciekawa. Myślę, że nowa antologia zapowiada się wspaniale (na liście autorów jest mnóstwo lubianych przeze mnie nazwisk) ale czy powodem sięgnięcia po zbiór opowiadań powinno być nazwisko redaktora? Czy powinno kierować się jedynie autorami konkretnych opowiadań?
Dzięki!
nancy


Myślę, że oba powody są słuszne. Są takie antologie, które czym ze względu na to, kto je zredagował oraz takie, które czytam ze względu na pisarzy. Ale oni nie pojawiają się w próżni - chętniej sięgnę po antologię przegotowaną przez redaktora, którego praca jest mi znana jeżeli wiec cokolwiek na temat autorów do niej piszących i mogę się spodziewać, że będzie to dobra książka.

Dorastając czytałem zbiory opowiadań SF Judith Merrill, bo przeczytałem jeden (SF 12), szalenie mi się spodobał i uznałem, że mogę polegać na jej guście. Tak samo było (nieco później) z antologiami pod redakcją Terry'ego Carra. Wiedziałem o nim tylko tyle, że lubię opowiadania, któe wybiera do swoich książek. Nie wszystkie, ale wystarczająco dużo. Ale Best of New Worlds [Najlepsze spośród nowych światów] Michaela Moorcocka przeeczytałem, bo uwielbiałem jego i przy okazji odkryłem takich pisarzy, jak M. John Harrison i Tom Disch.

Jest jeszcze kilku redaktorów z bardzo dobrym gustem literackim. Nierzadko ludzie mówią mi, że po raz pierwszy natknęli się na moje opowiadanie w antologii Ellen Datlow, bo czytają wszystkie zbiory, które ona redaguje.

Neil,
Jakie to uczucie znaleźć się na liście 100 najbardziej wpływowych osób na świecie?

http://www.time.com/time/specials/packages/completelist/0,29569,1972075,00.html
Naprawdę jesteś taki wpływowy? Jeśli tak, to jak wykorzystujesz ten wpływ na świat?
-Casey


Myślę, że to kwestia włosów i przypinki z TARDISem. Ludzie na całym świecie zastanawiają się: "hmmm, ciekawe jak można zrobić sobie taką fryzurę?". Wkrótce rozpocznę rewolucję w modzie.

Szczerze? Nie, nie sądzę, żebym był aż tak wpływowy.

A na mnie (i innych nominowanych) można głosować na stronie TIME. Można łosować wielokrotnie i jest tam suwak, żeby zaznaczyć jak bardzo ktoś jest wpływowy, w skali od 1 do 100. (Teraz Jeff Zucker z NBC jest na ostatnim miejscu z 7 punktami, a południowokoreański piosenkarz Rain - na pierwszym, ma 95 punktów.)

...

I na koniec,

Drogi Neilu,
Zastanawiałam się, czy mógłbyś uprzedzić nas co będziesz czytał podczas "Wieczoru z Neilem" w sobotę 17 kwietnia. Jestem niedosłysząca i bardzo chciałabym przyjść na spotkanie, ale byłoby mi łatwiej, gdybym mogła ten fragment przeczytać wcześniej, albo czytać razem z Tobą (oczywiście po cichu). Rozumiem, że być może nie wolno Ci wyjawić takich szczegółów w internecie, ale pomyślałam, że przynajmniej spróbuję i zapytam.
Z góry dziękuję,
Karen


Chodzi o spotkanie i sesję Q&A, któa odbędzie się w Chicago 17 kwietnia. Szczegóły, bilety itp: http://www.c2e2.com/en/Events/Neil-Gaiman/.

Bardzo mi przykro, Karen, nie mogę Ci pomóc. Chciałbym, bo impreza ma potrwać dwie godziny, ale...

1) Jeszcze nie wiem, co będę czytał i
2) co najmniej 4 fragmenty będą pochodziły z niewydanych dotąd książek

Rozważam przeczytanie "Rycerskości", bo nie czytałem tego na głos od dziesięciu lat, a kiedyś każde spotkanie zaczynałem od tego opowiadania, więc dla mnie byłaby to taka nostalgiczna podróż. No i jest fajne, a więc możesz sobie przeczytać to.

Będą to w większości fragmenty opowiadań nieopublikowanych i trochę starych, ale ulubionych. I będzie sesja odpowiedzi na pytania od publiczności, przygotowane dla mnie na kartkach.

Zrobię co w mojej mocy, żeby było mnie dobrze słychać.

(Zdarzało mi się występować z tłumaczem języka migowego stojącym z boku sceny. Zawsze mi się to podobało. Chcesz, żebym sprawdził, czy da się coś takiego zorganizować?)

Friday, April 23, 2010

Co robiłem z okazji Narodowego Tygodnia Bibliotecznego Część Pierwsza: Vonnegut i Rollergirls

Neil napisał we wtorek, 20 kwietnia 2010r.

Tak więc...

ostatnim razem byłem w drodze do Indianapolis, gdzie wygłosiłem 33. przemowę upamiętniającą Mariana McFaddena. Mówiłem o bibliotekach (ponieważ trwał Narodowy Tydzień Biblioteczny). Czułem się trochę onieśmielony, ponieważ wśród moich przedmówców znajdowali się John Updike, Maurice Sendak, E.L. Konigsburg, Lloyd Alexander, Norman Mailer, Margaret Atwood oraz Kurt Vonnegut (który był mieszkańcem Indianapolis).

Po zakończeniu przemówienia dostałem Kurt Vonnegut, Jr. Award for Literature, narodową nagrodę literacką utworzoną i kierowaną przez Bibliotekę Publiczną Indianapolis-Marion County "w uznaniu dla tych, których dzieła literackie w szczególny sposób dokumentują i określają ludzkość". Sama nagroda niesamowicie mnie ucieszyła, gdyż jest przepiękną metalową tabliczką z autoportretem Kurta Vonneguta, a Vonnegut jest pisarzem, który był dla mnie całym światem, gdy dorastałem: Syreny z Tytana były moją pierwszą książką Vonneguta, którą przeczytałem mając około 10 lat i która zmieniła mój sposób myślenia. (Mieliśmy okazję pogadać tylko raz, gdy byłem w Londynie, w dodatku przez telefon. Nie chciał udzielić wywiadu, ale z chęcią rozmawiał, więc porozmawialiśmy.)


Oto ja za kulisami, trzymający moją Nagrodę Literacką Kurta Vonneguta.

Później zjadłem kolację w towarzystwie drużyny Roller Derby (oraz części ich partnerów i potomstwa). Były to Naptown Roller Girls. Od jakiegoś czasu przesyłają mi cudowne rzeczy, a także używają Oktokociaka z Koraliny, by przynosił im szczęście. Przeczytajcie o tym na blogu Joan of Dark's http://joanofdarkknits.blogspot.com/2010/04/meeting-neil-gaiman.html (właśnie wrzuciła notkę http://joanofdarkknits.blogspot.com/2010/04/mr-debauchery-talks-about-meeting-neil.html od wspaniałych ludzi, którzy przywieźli mnie na kolację i odwieźli z powrotem). Kolacja była cudowna, a mi nawet udało się ponosić trochę kapelusz męża Joan, Dilla, który, jak sądzę, ma swoją własną stronę na Facebooku.


To Naptown Roller Girl, Joan of Dark. Możecie pamiętać ją z notki ze stycznia 2009r., kiedy wymyśliła kawę nazwaną moim imieniem: http://joanofdarkknits.blogspot.com/2009/01/neil-gaiman-needs-coffee.html

W sobotę wstałem mniej więcej o świcie i wybrałem się do Chicago na wydarzenie organizowane przez CBLDF (CBLDF ma prześliczną nową stronę na http://cbldf.org/).

Ups. Ktoś właśnie przyszedł, żeby przeprowadzić ze mną wywiad.

Dokończę to, kiedy tylko będę miał wolną chwilę.

W NASTĘPNYM ODCINKU: Chicago! Stillwater! Gniew Boga Wulkanu!

Thursday, April 22, 2010

"Chłopaki Anansiego"- recenzja

Przy okazji wydania przez Maga wznowienia póki co ostatniej „dorosłej” powieści Neila Gaimana - Chłopaków Anansiego w twardej oprawie (z cyklu takich, co to mają ładnie na półce wyglądać) przypomnijmy sobie tę książkę, która swą premierę na polskim rynku miała już dobre cztery lata temu.

Wyobraźmy sobie pewną opowieść. Opowieść, która dotyczy pewnego, wydawać by się mogło zupełnie zwyczajnego, przeciętnego człowieka, żyjącego we współczesnej wielkomiejskiej dżungli Londynu. Z pewnością znajdzie się wielu takich, którzy pozazdrościliby Charlesowi Nancy’emu jego życia. Dzieciństwo na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych, własne mieszkanie w ładnej okolicy jednego z symboli kosmopolityzmu, piękna narzeczona, z którą już wkrótce ma wziąć ślub, wreszcie praca na niezbyt odpowiedzialnym stanowisku, ale za to dająca możliwość spokojnego życia. Posada doradcy finansowego nie zapewnia specjalnych wrażeń. Mimo to, naprawdę niejedna osoba mogłaby marzyć o takim życiu, chcąc się wyrwać ze zbyt zróżnicowanej codzienności. Tylko że sam bohater, nazywany od zawsze Grubym Charliem, wcale nie uważa, żeby jego życie było czymś godnym pozazdroszczenia. Wręcz przeciwnie. Z przerażeniem wspomina dzieciństwo spędzone w Ameryce pod okiem ojca, który imał się jedynie łowienia ryb i podrywania panienek w barze. Ojca, który przez całe dzieciństwo przyprawiał go o wstyd i śmieszność. Kocha swoją narzeczoną, ale nienawidzi jej apodyktycznej matki, która najchętniej zaplanowałaby życie swojej małej dziewczynki z dala od takich drani z niższych sfer jak Charles Nancy. Chociaż dla niego samego i tak najgorsze jest to, że jego ukochana wcale nie chce z nim sypiać… Nienawidzi również swojej pracy, w której współpracownicy zmieniają się niemalże co chwila, przez co nie ma szans z nikim zaznajomić się bliżej. Nie mówiąc już o despotycznym szefie, który kieruje wszystkim żelazną ręką. Tak, na kilka lat przed trzydziestymi urodzinami bohater wcale nie ma poczucia spełnionego życia. Pełny kompleksów, niechętny do wprowedzenia jakichkolwiek zmian w swoim życiu, przybity po śmierci matki, przeżywa szereg szarych dni bez nadziei na jakąkolwiek odmianę…

I wtedy wszystko się zmienia. Okazuje się, że Gruby Charlie miał brata. Kogoś kompletnie innego niż on sam. Przebojowego mężczyznę, który potrafi zadbać o siebie. Człowieka zupełnie beztroskiego, traktującego życie jak niekończącą się zabawę, uważającego, że nie warto zatrzymywać się na dłużej w jednym miejscu, skoro jest jeszcze tyle do zrobienia i zobaczenia. Człowieka, za którym kobiety po prostu szaleją, ale dla którego wszelkie związki to tylko krótkie przygody… I taki oto człowiek pojawia się w życiu Charliego, niszcząc je całkowicie. Podszywając się pod niego, najpierw zaczyna podrywać i uwodzić jego narzeczoną, a kończy na tym, że po zadarciu z despotycznym szefem, wywołuje zemstę z oskarżeniami o malwersację finansowe. O tak, z tego może być niezła awantura.

Właściwie to dość prostą historię obrał sobie autor za kanwę powieści. Ot, taka komediowa obyczajówka, która jeśli tylko jest rzetelnie i profesjonalnie przeprowadzona, może czytelnikowi dostarczyć uśmiechu, kilku niezwykle cennych obserwacji społecznych, a czasami może nawet zaskoczyć przez dodawanie kolejnych wątków albo zmuszanie bohaterów do robienia zupełnie nieoczekiwanych rzeczy… Ale nie sądzę, żeby można było z tego wyciągnąć więcej… Natomiast tutaj…

W Chłopakach Anansiego przytoczone przeze mnie początkowe perypetie głównego bohatera służą zaledwie jako szkielet całej opowieści, który następnie jest owijany poszczególnymi warstwami, niemalże całkowicie zmieniającymi wymowę całego utworu. Powieść zaczyna się bardzo pratchettowo, chociaż właściwie zupełnie omija tematykę, która interesowała Pratchetta przy pisaniu powieści (chyba z wyjątkiem samych Opowieści i ich wpływu na ludzi i zbiorowości, ale sam Gaiman niespecjalnie rozwinął ten wątek), mam za to wrażenie, że autor posłużył się taką konwencją, żeby zacząć od mocnego aspektu komicznego i w ten sposób poprowadzić resztę swojej książki. Powiem nawet więcej - mam wrażenie, że książka byłaby równie dobra, gdybyśmy pozostali tylko przy tej komediowo-obyczajowej wykładni. Gdyby Spider był po prostu zaginionym bratem, który z bliżej nie przedstawionych czytelnikowi powodów nie wiedział, że ma w Anglii rodzinę i nie mógł wcześniej się skontaktować z „ukochanym braciszkiem”. Gdyby ojciec obu postaci był rzeczywiście jedynie starym lubieżnikiem, lubiącym sobie wypić, robić szkolne kawały wszystkim dookoła, nie plamiąc się przez całe swoje życie czymś tak ordynarnym i niegodnym jak praca. Gdyby cztery starsze panie, żyjące w małym amerykańskim miasteczku, patrzące ze zgrozą na to, co się dzieje z dzisiejszym światem, biadolące nad upływem czasu, chociaż widać po nich, że wciąż nie powiedziały swojego ostatniego słowa były wyłącznie… hmm… czterema starszymi paniami, żyjącymi w małym amerykańskim miasteczku, patrzącymi ze zgrozą na to co się dzieje z dzisiejszym światem, biadolącymi nad upływem czasu, chociaż widać po nich, że jeszcze mają co nieco do powiedzenia. A tak, mamy tutaj dodane kolejne warstwy…

To, czy nazwiemy te kolejne warstwy „fantastyką”, czy też „realizmem magicznym” zależy tylko od naszego uznania. Można by sądzić, że cała symbolika utworu, wywodząca się od prehistorycznych opowieści obejmujących współżycie ludzi z całym otaczającym ich światem zwierzęcym, mająca stworzyć postać boga Anansiego, służy nadaniu całej historii o wiele bardziej poważnych i ponadczasowych wartości. Już we wcześniejszych książkach autora (z kulminacją w postaci Amerykańskich Bogów) sporo miejsca zostało poświęcone takim tematom jak sama istota opowieści, czy też relacje pomiędzy wiarą, tradycją, a współczesnym modelem życia naszego społeczeństwa. Jednakże Chłopaki Anansiego to książka, którą prędzej przyrównałbym do Nigdziebądź, niż Bogów. Oczywiście nie jest to jednoznaczne z negatywną oceną dzieła. Tylko że. Jeśli po póki co ostatniej „dorosłej” powieści Neila Gaimana ktoś będzie spodziewał się chwilami zabawnej, chwilami przejmującej, a chwilami pouczającej opowieści, okraszonej szczyptą magii i niesamowitości - w takim przypadku myślę, że powinien być zadowolony, a wręcz otrzyma więcej niż się spodziewał. Gorzej natomiast, jeśli ktoś oczekiwał co najmniej powtórki z Amerykańskich bogów. Tutaj taki czytelnik może być zawiedziony, bowiem ta zabawna historia w sposób tylko fragmentaryczny korzysta z zasobnych pokładów mitologicznych i kulturoznawczych, do których pisarz odwołał się wcześniej. Po prostu sama opowieść wymusza podejście do tych tematów z lekkością i przymrużeniem oka, dlatego chwilami można mieć wrażenie, że cała powieść jest po prostu tym wszystkim przeładowana, a chociażby nawiązania do pisarstwa Kafki robią wrażenie zupełnie nie na miejscu.

Moja dość umiarkowana recepcja powieści również będzie wynikać z czegoś innego. Za dwa lata minie cała dekada od wydania Amerykańskich bogów, póki co zdecydowanie najważniejszego epickiego dzieła pisarza. W przeciągu tych dziesięciu lat z pewnością nie możemy narzekać na dopływ jego twórczości. Otrzymaliśmy kilka innych książek, chociaż głównie skierowanych do młodszego czytelnika, ale za to dość dobrze ocenionych przez szeroką publiczność. Mieliśmy też wiele głośnych dzieł komiksowych, które nawet ukazują się na naszym, dość marnym, rynku komiksowym. Wreszcie Neil Gaiman okazał się postacią wkraczającą nawet w świat filmu i kto wie, czy wkrótce nie doczekamy się jakiegoś pełnometrażowego obrazu w całości wyreżyserowanego przez niego. Natomiast w temacie powieści… no właśnie. Po prostu nie chciałbym, żeby Amerykańscy bogowie pozostali najlepszą książką, którą napisał, ale żeby pojawiły się kolejne pozycje, które będą mogły z nią śmiało konkurować. Czego życzę sobie i wszystkim czytelnikom.

I jeszcze kilka słów na temat samego tłumaczenia. Zwykle praca pani Braiter nie budzi moich zastrzeżeń (oczywiście na tyle, na ile jestem w stanie to zauważyć bez znajomości oryginałów, ale chyba każdy jest w stanie dostrzec marne tłumaczenie, czytając przełożony tekst), natomiast tutaj jedna rzecz budzi moją wątpliwość. Jako że bohaterami są postaci dość mocno umuzykalnione, w tekście pojawia się mnóstwo odwołań do wykonawców i tytułów muzyki popularnej. Oczywiście rozumiem, że polski czytelnik nie musi znać wielu standardów muzyki anglosaskiej, natomiast jestem wielkim zwolennikiem utrzymania pewnej stałości w tłumaczeniu. Albo podajemy tytuły piosenek w oryginale, albo ich polskie odpowiedniki. Kiedy w tekście widnieje raz jedna wersja, a raz druga, naprawdę nie wygląda to dobrze. Nie mówiąc już o wszystkich odnośnikach do popkultury w samych wypowiedziach bohaterów, ale to już jest niestety nie do przełożenia na inny język i tylko czytanie tekstu w oryginale pozwoli nam dotrzeć do wszystkich znaczeń przemyślanych przez autora.

Monday, April 12, 2010

"Odd i Lodowi Olbrzymi"- recenzja

Chłopaków Anansiego, pojawił się tylko materiał przeznaczony dla zdecydowanie młodszych odbiorców (chociaż nie pozbawiony wartości również dla starszych). Najpierw omawiana w poprzednim moim tekście Księga cmentarna, a teraz rzecz zupełnie najświeższa (chociaż na przetłumaczenie i polskie wydanie czytelnicy musieli czekać całe dwa lata - tym razem wydawnictwo MAG niespecjalnie się postarało, żeby być na bieżąco z nowościami książkowymi). Zresztą to właśnie wydanie Odda i Lodowych Olbrzymów (na równi z drugim wydaniem Chłopaków Anansiego) stało się pretekstem (bo co było prawdziwym powodem, to chyba wszyscy, którzy czytują kolejne wpisy pojawiające się na tej stronie doskonale wiedzą) do spotkania z autorem w warszawskim Empiku.
„Dorośli” czytelnicy Neila Gaimana mogą się poczuć niepocieszeni ostatnimi napisanymi przez niego książkami. Od czasu wydanych całe pięć lat temu

Mam nadzieję, że wszyscy zostali już ostrzeżeni. Odd i Lodowi Olbrzymi to zdecydowanie książka dla czytelników młodszych i to raczej takich, do których był skierowany prosty język Koraliny niż bardziej skomplikowany fabularnie i językowo świat Księgi cmentarnej. Całość jest króciutka - nie przekracza rozmiarów typowej nowelki czy też rozbudowanego opowiadania - ma zaledwie osiem rozdziałów rozpisanych na sto cztery strony, przy czym na każdy rozdział przypada jedna kolorowa ilustracja wielkości jednej strony. Dlatego też dorosły czytelnik może nie być zachwycony wydaniem całych trzydziestu złotych na kolejną książkę Gaimana, którą przeczyta dosłownie w parę chwil. Ale nikt nie może mieć pretensji, biorąc się za literaturę adresowana do zupełnie innego odbiorcy.

Może i nie jestem znawcą literatury dziecięcej. Dużo bardziej interesuje mnie gra autorów z tradycją i specyfiką baśniowego świata, a także wszelkie próby dostosowania konwencji do dzisiejszego czytelnika i przystosowanie przedstawionego świata do realiów czasów ponowoczesności. Taką grę możemy oglądać chociażby w powieściach Waltera Moersa, ale przecież doskonałym na to przekładem będzie zarówno Koralina, jak i Księga cmentarna. I chociażby dlatego Odd… jawi się jako opowieść zupełnie inna od tych dwóch poprzednich. Przedstawione w nim realia nie mają nic wspólnego z rozpędzonym, skurczonym do rozmiarów jednej wioski światem początków dwudziestego pierwszego wieku. Przenosimy się w przestrzeni do mroźnych rejonów Skandynawii. Wprawdzie w tekście nie ma żadnych wskazówek (a przynajmniej takich, które pomogłyby komuś, kto nie jest specjalistą od przedmiotów użytkowych ludów północy żyjących w wiekach średnich, chociaż nie sądzę, żeby autor zostawił jakieś niespodzianki na takim poziomie odczytania tekstu), ale przyjąć możemy, że akcja dzieje się gdzieś pomiędzy siódmym a jedenastym wiekiem naszej ery. Świat, który natychmiast rozpoznają wszyscy miłośnicy serii przygód Gwiezdnego Dziecka. Świat wojowniczych Normanów, dzielących czas między ucztowanie, ciężką pracę związaną z przystosowaniem do życia najmroźniejszych rejonów Midgardu a podróże turystyczno-grabieżcze od wybrzeży Irlandii po wyspy Morza Śródziemnego. Oraz równoległy do niego świat Asgardu, teren wiecznych wojen między drużyną Asów a straszliwymi Lodowymi Olbrzymami. I oto pomiędzy tymi dwoma światami znajduje się mały chłopiec, który nie dość, że nie jest największym wojownikiem w historii, to jeszcze kuleje na prawą nogę…

Opowieść prosta, korzystająca z tych wszystkich motywów, które występowały tłumnie nie tylko we wszelkich wcześniejszych historiach korzystających z mitologii wikingów, i mająca pozytywne zakończenie, które pozwala czytelnikom przygotować się na kolejne przygody dzielnego Odda (zresztą autor już zapowiada, że ma w planach kolejne opowieści, w których chce wysłać rosnącego chłopca do jeszcze bardziej odległych krain. Najpierw do Jerozolimy, a później do Afganistanu. Kto wie, może rzeczywiście będziemy mieli takie ogromne spektrum różnych krain, jak u innego chłopca wychowywanego przez wikingów…) Za to posiadająca dwa wielkie atuty. Po pierwsze, sam świat normańskich bogów. Chociaż znany na całym świecie, to jednak nie aż tak bardzo wyeksploatowany przez popkulturę, jak chociażby analogiczny świat greckiej mitologii. Nie sądzę, żeby było u nas wielu dziecięcych czytelników, którzy wcześniej zetknęli się z historią Lokiego i różnymi sztuczkami podejmowanymi przez Lodowych Olbrzymów, które miały na celu zdobycie najpiękniejszej z kobiet, bogini Freyi. Nie mówiąc już o historii takich arcyważnych przedmiotów jak chociażby Mjollnir, młot Thora. A po drugie, duża lekkość, z jaką historia jest przeprowadzona od początku do końca. Zresztą kto wie, czy za jakieś dwadzieścia-trzydzieści lat twórczość Gaimana nie będzie kojarzona tylko i wyłącznie z pisaniem książek dziecięcych, natomiast jego książki dla dorosłych czy twórczość komiksowa nie będzie postrzegana tylko jako dodatek (bardziej lub mniej wartościowy). Różnie to może być, ale z pewnością wśród pisarzy krążących wokół baśniowych toposów ta twórczość Gaimana z pewnością zasługuje na uwagę.

Przy każdej książce dla młodszych czytelników, której akcja ma miejsce w innych realiach niż te nasze, współczesne, trzeba rozważyć pewien dylemat. Czy cała treść książki powinna być miła, piękna i przyjemna, żeby nie urazić wszystkich nadwrażliwych zwolenników tak zwanej political correctness? Czy też może książka nie powinna zakłamywać rzeczywistości i nie pokazywać świata takim, jakim z pewnością nie jest? Czy udawanie, że cała brutalność otaczającego nas świata nie istnieje i chronienie dziecka przed bardziej gwałtownymi scenami (do których może mieć w dzisiejszych czasach dostęp w każdej chwili, dzięki otaczającym nas ze wszystkich stron globalnym mediom) nie jest czasem szkodzeniem rozwojowym? Nie chcę się tutaj zagłębiać się w ten bardzo szeroki temat, ale muszę powiedzieć, że autorowi udało się wybrnąć z tej kwestii w zadowalającym stopniu. Nie sądzę, żeby kogokolwiek raziło kalectwo głównego bohatera - takie ujęcie sprawy może być tylko uznane za zaletę książki. Tak samo jak rzecz najbardziej kontrowersyjna - początkowy opis życia i zajęć mieszkańców normańskiej wioski również został ujęty z zachowaniem odpowiedniego dystansu, ale na szczęście nie ma wrażenia, że całość wykastrowano i wylano dziecko z kąpielą, prezentując lud wikingów jako niemalże hippisów i ekologów żyjących w całkowitej harmonii z otaczającym ich światem. Takie podejście byłoby już całkowicie niestrawne.

Na koniec, jeszcze kilka słów na temat oprawy. Tym razem mamy wykazane autorstwo wszystkich ilustracji - ponownie zajął się nimi Irek Konior. I muszę powiedzieć, że podobają mi się one o wiele bardziej niż te z Księgi Cmentarnej, może ze względu na to, że tym razem są kolorowe, ale też dlatego, że taki prosty, schematyczny rysunek lepiej mi pasuje do obranej tutaj konwencji, niż do bardziej wieloznacznej Księgi. Chociaż można się tutaj po raz kolejny zastanowić, czemu polski wydawca nie zdecydował się na użycie rysunków z edycji anglojęzycznej…

Sunday, April 11, 2010

Sama radość

Neil napisał w czwartek, 8 kwietnia 2010r. o 19:51

Oto animacja z rysunkami Charlesa Vessa, w której Szkice zmieniają się w Malunki, a ja czytam wiersz. Filmik promuje książkę Instrukcja, którą zrobiliśmy. I jest taki piękny. Jestem naprawdę dumny z pracy wykonanej przez Harper Collins. Chcę, żeby każdy to obejrzał.




Dla tych, którzy mają problem z kanałem RSS lub nie mogą odtworzyć wstawionego filmiku, oto bezpośredni link do YouTube http://www.youtube.com/watch?v=dWRvqO1MjIs. Możecie też wejść na http://www.mousecircus.com/extras.aspx i tam na niego kliknąć. Na tej stronie znajdują się też inne ciekawostki.

Monday, April 5, 2010

"Księga cmentarna"- recenzja

Pierwszą rzeczą, którą chciałbym na tych łamach omówić, będzie pozycja w miarę nowa (wydana w połowie 2008 roku i dość szybko przełożona na polski przez Paulinę Braiter) Wprawdzie z genezą jej powstania oraz pierwotnym konceptem utworu można było się zapoznać, czytając poprzednie wypowiedzi autora, to jednak podczas ostatniego spotkania z nim w warszawskim Empiku, padło o to pytanie z sali. I tak oto jeszcze raz mogliśmy posłuchać historii, sięgającej aż do połowy lat osiemdziesiątych. Wówczas mały synek państwa Gaiman nie chciał rozstawać się ze swoją ulubioną zabawką - rowerkiem trójkołowym - i ze względu na problemy, jakie to stwarzało, pisarz wychodził z nim na spacery na mały stary cmentarz znajdujący się w pobliżu ich domostwa. Miejsce ciche, spokojne, gdzie mógł mieć oko na małego Mike’a i jednocześnie pracować. Wtedy też miał pojawić się pomysł stworzenia opowieści na wzór Księgi dżungli Josepha Rudyarda Kiplinga - historii o małym chłopcu, który zamiast trafić do afrykańskiego buszu i być wychowywanym przez jego rdzennych mieszkańców, trafia w o wiele bardziej „angielskie” miejsce. Ma być nim typowy stary (a wręcz bardzo stary) cmentarz, na którym oczywiście pojawiają się zjawy pochowanych tam osób. To właśnie one zajmą się wychowywaniem dziecka…

Zanim jednak całość powieści została ukończona, w wydanym również i u nas zbiorku opowiadań M jak Magia* (a jeszcze wcześniej w kompilacji zatytułowanej Dark Alchemy: Magical Tales from the Masters of Modern Fantasy) mogliśmy znaleźć opowiadanie Nagrobek dla Wiedźmy, które stanowi jeden z rozdziałów całej opowieści. Ponieważ nie miałem owej antologii w rękach, więc nie wiem, czy zaistniały jakieś zmiany w treści czy formie tekstu.** Natomiast wszystkie pozostałe rozdziały stanowią jak najbardziej premierowy materiał, stanowiący kolejną powieść „dziecięcą” po wydanej z dużym sukcesem sześć lat wcześniej Koralinie. I w tym miejscu może paść bardzo konkretne pytanie: czy dorosły czytelnik, niekoniecznie zainteresowany prozą z założenia skierowaną do młodszych, powinien po taką książkę sięgnąć. Bardzo chciałbym do tego zachęcić. Jedyny problem leży tutaj w podstawowej, często leżącej pod poziomem świadomości umowie, którą każdy czytelnik nawiązuje z autorem poprzez czytany tekst. Chodzi mianowicie o zrozumienie i zaakceptowanie przyjętej przez autora konwencji. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że po twórczość Neila Gaimana sięgają zwolennicy skrajnego realizmu w literaturze, tacy, którzy nie dopuszczają żadnych odstępstw od rzeczywistej wizji świata. A przecież nawet sięgając po jak najbardziej „dorosłą” powieść, jaką byli przecież Amerykańscy bogowie, należało zaakceptować użytą tam konwencje i styl. Jeśli tylko przejdziemy, nawet niechętnie, przez ten etap, będzie można zauważyć, że w książce zawarte są wartości, które mogą zainteresować czytającego bez względu na swój wiek. Oczywiście, tylko pod warunkiem, że zdecydujemy się na zrobienie pierwszego kroku do świata wyobraźni…

W przeciwieństwie bowiem do Koraliny, która była jak najbardziej utrzymana w baśniowej konwencji, Księga cmentarna taką typową baśnią nie jest. Czy może raczej: jest n i e t y l k o utworem baśniowym. Jedną z rzeczy, za które najbardziej cenię sobie pisarstwo Gaimana, jest jego styl. Charakterystyczny, od razu rozpoznawalny (a także kopiowany i niemalże plagiatowany przez wielu, także naszych rodzimych autorów), zawierający w sobie odpowiednie proporcje dynamizmu, szeroko rozumianego romantyzmu, a także świadomość tego, że potencjalny czytelnik pragnie czarującej opowieści, dla której może poświęcić swój jakże cenny czas. Oznacza to też, że ciężko w takim przypadku mówić o konkretnym gatunku, który autor reprezentuje. Wprawdzie u nas jest dość powszechne traktuje się Gaimana jako pisarza fantasy (na ile ma na to wpływ sam wydawca - MAG - i prezentowanie jego książek z wielkim napisem „Andrzej Sapkowski przedstawia” to zupełnie inna sprawa), ale nie mogę się do końca z tym zgodzić. W przypadku Księgi cmentarnej, można ją oczywiście odczytać jako powieść fantasy. W końcu cała galeria postaci nadnaturalnych, mówiących czasem ludzkim językiem i powstrzymujących się od picia krwi, to jeden z najważniejszych (chyba) wyznaczników takiej literatury. Zresztą też i wszystkie niesamowite przygody Nikta Owensa jak najbardziej się w nią wpisują. Ale przecież równie dobrze można to odnieść do baśni. I ten cały korowód postaci rozmaitych, jak i pewną schematyczność zachowań (chociaż w klasycznej baśni z pewnością nie mielibyśmy do czynienia z tak barwnymi i niejednoznacznymi w ocenie postaciami jak chociażby Silas czy nawet Liza i Scarlett), aż wreszcie to, jak bardzo determinują one wygląd całej opowieści, od początku (na wiele lat przed urodzeniem specjalnego dziecka) aż do chwili, kiedy kończą się jedne historie, a zaczynają kolejne. I z pewnością książka zawiera wszystko to, co baśń zawierać powinna - elementy tajemniczości i grozy, wiele niedopowiedzeń, zostawiających naprawdę sporo miejsca dla własnej wyobraźni (na przykład każdy może samodzielnie próbować odpowiedzieć na pytanie, kim naprawdę są niektóre z postaci), a nawet fragmenty idealne do tego, żeby je odśpiewać. (A nawet jeśli ktoś tego nie zrobi, to proszę sobie tylko wyobrazić, jaka muzyka musiała towarzyszyć bohaterom podczas sceny tańca!). Ale sposobów odczytań, poza tymi dwoma najbardziej oczywistymi, może być więcej.

Na pewno mamy tutaj do czynienia z bildungsroman. Powieść jest podzielona na szereg epizodów - bowiem każdy rozdział odpowiada innemu okresowi młodości naszego bohatera. Począwszy od okresu poniemowlęcego, kiedy to Nikt zostaje przygarnięty przez swoich nowych opiekunów, możemy obserwować jak małe dziecko nieświadome swoich czynów stopniowo rośnie, nabiera odwagi, rozumu, umiejętności, aż staje się młodzieńcem powoli zaczynającym obserwować przemijanie odchodzącego świata. Inną wykładnią może być powieść grozy, gdzie tajemnica goni tajemnicę. Bo przecież mamy tutaj tajemne stowarzyszenie, które niczym TRES w paryskim Conservatoire des Arts et Métiers nie cofnie się przed niczym, żeby zrealizować swoje nieprzeniknione i mroczne cele. Pojawiają się również postaci, których przeszłość nigdy nie zostanie do końca wyjaśniona, a których tożsamość możemy poskładać z porozrzucanych elementów. Nie wspominając już o takich elementach, które tradycyjnie łączą się ze światem po tamtej stronie, jak Znikanie, wzbudzanie Grozy czy też wędrowanie w snach. Tak samo możemy tutaj mówić o powieści postmodernistycznej - bo przecież czym innym jest wyjście od znanego wszystkim, nie tylko z Księgi dżungli, motywu dziecka przygarniętego przez innych (zresztą, czytając uważnie, można dostrzec dużo więcej analogii pomiędzy tymi dwiema książkami), aby dopasować go do współczesnych realiów i dodać do tego wiele innych elementów, na przykład z opowieści traktujących o wieku szkolnym i dylematach z nim związanych, wciąż mrugając do czytelnika, podsuwając mu jakże wiele motywów, które nie zawsze są takie oczywiste do odczytania.

Tylko że każdy z tych elementów rozpatrywany osobno, każda pojedyncza przyjęta konwencja nie jest ani niczym oryginalnym, ani niczym wyjątkowym. Powieści łączących opowieści wieku dziecięcego z przygodami nie zawsze mieszczącymi się w świecie jawy i przyziemnego realizmu napisano już naprawdę wiele. Tak samo jak powstało mnóstwo opowieści o duchach, a więc w tym kontekście książka również niespecjalnie się wyróżnia. Natomiast to, co stanowi o sile Księgi cmentarnej jest lekkość, z jaką narracja przechodzi od jednego punktu do drugiego. Wszystko następuje po sobie naturalnie i nie ma żadnych zgrzytów przy łączeniu pozornie sprzecznych ze sobą elementów. A wszystko to polane zostało nieco baśniowym, a też i bardzo tajemniczym sosem. Ma to oczywiście swoje wady - przyjęcie takiej konwencji pociąga ze sobą konieczny rozwój wypadków i wielu może rozczarować to, do czego będzie dążyć rozwój akcji. Ale tego nie da się ukniknąć w opowieści skierowanej do młodszych czytelników. Bo w końcu najważniejsza w tym wszystkim jest ciekawa opowieść, którą z pewnością możemy tutaj znaleźć. Taka opowieść, którą niegdyś o późnej porze, czy to przy świecach, czy to przy kominku, opowiadano sobie w trakcie zimowych wieczorów. A jeśli chodzi o sztukę opowiadania, to Neil Gaiman naprawdę potrafi to robić, o czym mogliśmy się przekonać przy lekturze wszystkich jego poprzednich historii. Dlatego też serdecznie zachęcam do przeczytania Księgi cmentarnej - właśnie jako uroczej opowieści, pełnej magii i niesamowitości. Bo jeśli ktoś oczekuje kolejnej podróży przez krainy ciała i umysłu, ze spojrzeniem z szerszej perspektywy na dzisiejszy świat, jaką mógł odnaleźć w Amerykańskich bogach, może się mocno rozczarować- to nie jest ten typ literatury.

I na koniec jeszcze kilka słów na temat polskiego wydania książki. Zapewne, idąc za ciosem, wkrótce pojawi się drugie wydanie, w dużym formacie i z obwolutą, przypominające drugie wydania Amerykańskich bogów i Chłopaków Anansiego. Ale póki co mamy do czynienia z bardzo ładnie wyglądającym paperbackiem. Szkoda tylko, że wydawca nie postarał się o podanie tego, kto jest autorem zamieszczonych w środku ilustracji. Mamy tylko informację, że za okładkę odpowiada Irek Konior. Z tego co wiem, jest on autorem wszystkich ilustracji w książce, co może wprowadzić ludzi w błąd - zwłaszcza że autorem szaty graficznej wydania anglojęzycznego był etatowy współpracownik Gaimana, Dave McKean. Natomiast czemu w naszym kraju nastąpiła taka zmiana - nie mam pojęcia. Niby mała rzecz, ale z pewnością warta odnotowania.
T.

* Możemy ją również znaleźć w wydanej w 2009r. przez Wydawnictwo Rebis antologii Czarnoksiężnicy wraz z tekstami m.in. Tada Williamsa czy Orsona Scotta Carda.

** Wiemy już, jakie zmiany zachodzą pomiędzy poszczególnymi wersjami opowiadania. Varali porównała obie wersje i wynotowała, co następuje:

Opowiadanie zawarte w zbiorze M jak magia to słowo w słowo fragment Księgi cmentarnej. Natomiast wersja z antologii Czarnoksiężnicy została przetłumaczona przez Jarosława Rybskiego, więc siłą rzeczy różni się od tłumaczenia pani Braiter. Nie są to jednak różnice zasadnicze, wynikają głównie z faktu wykonania tłumaczenia przez dwie różne osoby. Wypiszę Ci jednak parę rzeczy, które mogą Cię zainteresować -- jeśli będziesz chciał, możesz się do nich odnieść w recenzji, jak nie, to też nic się nie stanie:

przekład by pani Braiter:
1. Tytuł: Nagrobek dla wiedźmy
2. Nobody przetłumaczony jako Nik
3. nieprzetłumaczona nazwa Potter's Field
4. Sleer przetłumaczony jako Swij

przekład by pan Rybski:
1. Tytuł: Nagrobek dla czarownicy
2. Nobody przetłumaczony jako Bod
3. Potter's Field przetłumaczone jako pole garncarza
4. Sleer przetłumaczony jako Ślizgun


Uwaga! Różnica w treści obydwu wersji - brak dwóch króciutkich fragmentów, które jednoznacznie odwołują się do reszty akcji "Księgi cmentarnej" (obydwa dotyczą Jacka). Są to: kawałek rozmowy między Bolgerem i Hustingsem oraz moment, gdy Nik/Bod znajduje wizytówkę Jacka. Dla samego opowiadania nie są istotne, więc decyzja o ich usunięciu była jak najbardziej usprawiedliwiona. Poza tym brakuje jednego fragmentu zdania o nagrobku niejakiej Liberty Roach w drodze na pole garncarza (ale to też właściwie tylko szczegół). Innych różnic w tekście jako takim nie wyłapałam.

Ogólnie Rybski zdecydowanie bardziej stylizuje język wypowiedzi bohaterów, szczególnie duchów, na zamierzchły (wszelkie 'jeśliś', 'jam', 'a juści'), czasami, jak to facet, bywa też trochę bardziej dosadny ('bolał go tyłek' por. u Braiter: 'piekły go pośladki'). Prawdę mówiąc bardziej podobało mi się tłumaczenie Pauliny Braiter, jest napisane fajniejszym, literackim językiem, podczas gdy u Rybskiego w niektórych miejscach wyczuwa się bezpośrednie tłumaczenie wyrażeń z angielskiego -- ale to też tylko drobiazgi, na które pewnie nawet nie zwróciłabym uwagi, gdybym nie robiła porównania z inną wersją. Co do reszty różnic, to już kwestia gustu, który przekład podoba się bardziej.

Co się stało z Zamaskowanym Krzyżowcem?

Wydawnictwo Egmont ogłosiło datę ukazania się komiksu "Batman: Whatever Happened to the Caped Crusader?" (tytuł polskiej wersji - "Co się stało z Zamaskowanym Krzyżowcem?"). Pojawi się on już 19 kwietnia.


Komiks został nominowany do tegorocznej nagrody Hugo w kategorii Najlepsza Powieść Graficzna, jak podaje oficjalna strona The Hugo Awards.

Saturday, April 3, 2010

Cztery ule i to, co na moim kuchennym stole

Jestem w domu.

Kiedy z niego wyjeżdżałem, była jeszcze zima. Po powrocie zastałem wiosnę, która zapowiada, że gdzieś w pobliżu czai się lato i niecierpliwie przestępuje z nogi na nogę w oczekiwaniu, że ktoś je wreszcie wpuści. Temperatura przekracza 20 C, jest ciepło, zielono i zachęcająco.

Najlepsze wieści są takie, że wszystkie cztery ule przetrwały zimę. Nie byłem pewny, czy im się uda - podejrzewałem, że czerwony ul (który w ubiegłym roku wszedł w nastrój rojowy) będzie pusty (a nie był), ale doświadczenia z poprzedniego roku się przydały i mieliśmy szczęście (Sharon Stiteler pisała o pszczołach, kiedy ja byłem w trasie.)

Mój pies i moja córka oboje bardzo ucieszyli się z mojego powrotu. Jedno z nich było na kursie i ma już prawo jazdy.

(Jeszcze nie zamieszczałem zdjęcia z wtorku, na którym ja i Neil Jordan jesteśmy wysoko nad Londynem. Oto ono...)

Po powrocie czekało na mnie mnóstwo niezwykłych rzeczy. Nawet nie zdążyłęm uporać się z pocztą, która przyszła pod moją nieobecność, a na moim kuchennym stole leżą dwie wielkie tuby, nie mówiąc już o kilku pudłach, kopertach i wielu innych rzeczach. Rzeczy, które dotąd przyszły pocztą to m.in:


Zbiór "Opowiadania" pod redakcją Ala Sarrantonio i moją. Amerykańskie wydanie wygląda tak:


(Jestem z tej książki niezwykle dumny, począwszy od wspaniałej okładki Toma Gaulda. Autorzy opowiadań w zbiorze, w kolejności wg. spisu treści: Roddy Doyle, Joyce Carol Oates, Joanne Harris, Neil Gaiman, Michael Marshall Smith, Joe R. Lansdale, Walter Mosley, Richard Adams, Jodi Picoult, Michael Swanwick, Peter Straub, Lawrence Block, Jeffrey Ford, Chuck Palahniuk, Diana Wynne Jones, Stewart O'Nan, Gene Wolfe, Carolyn Parkhurst, Kat Howard, Jonathan Carroll, Jeffrey Deaver, Tim Powers, Al Sarrantonio, Kurt Andersen, Michael Moorcock, Elizabeth Hand i Joe Hill. A wszystkie opowiadania są wyjątkowe.)

"Instrukcja", mój wiersz ilustrowany przez Charlesa Vessa.

Mój Dalek, prezent od studia WETA. Na zdjęciu w kuchni, jeszcze nie do końca poskładany:

A tu całkiem złożony, wraz z psem planują przejęcie władzy nad światem.

Więcej rzeczy ze stołu kuchennego już jutro...

....

Na stronie Neverwear, przez całą dobę można zamówić grafikę Molly Crabapple z moim wierszem "Pustynny wiatr" [Desert wind] i przed tę dobę kosztuje 28, zamiast 38$. Jest naprawdę piękna. Trzeba kliknąć, żeby zobaczyć w powiększeniu:


Molly pisze o tym na swoim blogu http://mollycrabapple.com/2010/04/01/my-poster-for-neil-gaiman/, a Nicola Black, która zaprojektowała rysunek opisuje cały proces na http://nicolablack.com/2010/04/neil-gaiman-desert-wind-poster/.

Cat Mihos, właścicielka, szef i geniusz-rezydent strony Neverwear.net sprzedaje te grafiki pod adresem http://neverwear.net/store/index.php?main_page=product_info&cPath=4&products_id=44. Powtarzam, do godziny 16:00 jutro będa kosztować 28$, potem już 38$. (A sądząc po losie poprzednich grafik, będą kosztować 38$ tak długo, aż Cat zauważy, że się kończą i wtedy cena skoczy do 75$.)

(Nie wiem, czy to jest limitowana edycja, jak "100 słów" Jima Lee i "Dzień, w którym przybyły spodki" Jouniego Koponena, czy nie.)

...
Odkryłem właśnie, że zostałem kandydatem do rankingu najbardziej wpływowych postaci 2010 roku w TIME Magazine. Nie sądzę, żebym był szczególnie wpływowy, ale na tej stronie możecie głosować na mnie i na inne osoby. Albo, co ważniejsze, możecie zobaczyć w TIME Magazine moje zdjęcie z przypinką w kształcie TARDISa w klapie.