Thursday, January 27, 2011

Głosuj na E.L. Wisty'ego, bo przyjdą niewidzialni nudyści i dadzą ci w twarz

Neil napisał we wtorek 27 stycznia 2011 o 19:31


(Zdjęcie zrobione w poniedziałkowe popołudnie, tuż przed nagraniem w studio opowiadania PRAWDA JEST JASKINIĄ W CZARNYCH GÓRACH z kwartetem FourPlay. Ja to ten bez instrumentu smyczkowego.)


Powinienem teraz pisać to, co będę czytał wieczorem w Operze.

(Możecie oczywiście zwrócić mi uwagę, że powinienem był skończyć to już dawno. Niewątpliwie się z tym zgodzę.)

A ponieważ na razie nie zamieszczę nic nowego, oto relacja ze zdjęciami z wydarzeń ubiegłego tygodnia, z cudzego bloga.

http://jacwabbit.blogspot.com/2011/01/neil-gaiman-amanda-palmer-some-tassie.html

A tutaj wpis Amandy na temat środy spędzonej na Tasmanii: http://blog.amandapalmer.net/post/2839942590/being-nick-cave-or-the-holy-prophecy-of-the

(Nie, tytuł notki nie ma z niczym nic wspólnego. Choć możecie posłuchać oryginalnej wersji tutaj i wtedy wszystko stanie się jasne.)

Wednesday, January 26, 2011

Czując się dziwnie, jak duch

Neil napisał we wtorek 25 stycznia 2011 o 2:12

Pozwoliłem, aby na blogu zdarzyła się ta sytuacja, kiedy obiecuję sobie, że jak tylko na jeden dzień przestaną mi się przytrafiać dziwne i wspaniałe rzeczy, wszystko opiszę i uaktualnię. Tymczasem dzieje się tyle nowych.

Piszę teraz nie po to, aby złożyć sprawozdanie z tego, co robię, ale dlatego, że chciałbym uwiecznić to:

Jestem teraz w Sydney. Jutro wraz z Amandą i przyjaciółmi zawładniemy Świętem Australii w Operze. Siedziałem sobie w mieszkanku, gdzie umieścili nas organizatorzy festiwalu i pracowałem nad tym, co chciałbym jutro czytać. Nagle zgasł monitor. Zorientowałem się, że komputer nie był podłączony, a Amanda (chwilowo na spotkaniu z prasą w Operze) zabrała australijską przejściówkę (mieliśmy ich więcej, ale zostawialiśmy po drodze).

Wyszedłem więc kupić kilka nowych przejściówek, żebym ja miał jedną, a drugą mógł zostawić Amandzie, kiedy będę wyjeżdżał.
W ostatnich gorących promieniach słońca Sydney mijałem restauracje sushi, hostele, knajpy z tajskim jedzeniem na wynos i kioski. Wczoraj wieczorem Amanda zwróciła moją uwagę na prostytutki (bo setnie ubawił ją mój kompletny brak umiejętności dostrzegania ich na ulicy) i dziś zauważyłem kilka z tych pań, rozpoczynały dyżur i w świetle dnia wyglądały bardzo nieufnie.

Widziałem też parę, kobietę i mężczyznę, oboje mieli koło dwudziestki, oboje byli nieco niżsi ode mnie i mieli ciemne włosy. Stali tyłem do mnie i oglądali wystawę sklepu. Kobieta miała na łopatce tatuaż - napis - a ponieważ nie potrafię przejść obok napisu i go nie przeczytać, przyjrzałem się mu. Fragment tatuażu zasłaniało ramiączko.

Ale i tak mogłem wszystko przeczytać. I dokładnie wiedziałem, jakie słowa były zasłonięte.

Tatuaż był bardzo podobny do poniższego (tzn. ta sama treść, podobna czcionka, ale prawdopodobnie inna osoba. Już staram się przypomnieć sobie, na której był łopatce):

"Czasami się budzisz.
Czasami upadek cię zabija.
A czasami, gdy spadasz, zaczynasz lecieć"

(Zdjęcie wziąłem stąd.) (Dziękuję ci, wyszukiwarko obrazów Google)

Przeczytałem tatuaż, słowa, którymi osiemnaście lat temu starałem się wypędzić własne małe demony, i poczułem się jak duch. Zupełnie jakbym przez moment w gorącym australijskim słońcu był ideą osoby, a nie prawdziwą osobą.

Nie przedstawiłem się jej, w ogóle nic nie powiedziałem (szczerze mówiąc, nie przyszło mi nawet do głowy, żeby się przywitać). Poszedłem po prostu do domu, przez świat, który zdawał się nieco bardziej wątły i nieskończenie bardziej osobliwy, niż jeszcze rano.

Nie wiem dlaczego, ale wyjątkowo mnie to poruszyło.

Zabrałem moją miłość do Hobart w deszczu

Neil napisał w czwartek 13 stycznia 2011 o 20:02



Dotarłem do Hobart wczoraj popołudniu i niedługo potem dołączyłem do Amandy.

Poszliśmy na drinka ze znajomym Amandy (a teraz już także moim) z Lexington - Ronem Nordinem oraz moimi tasmańskimi (teraz już także Amandy) przyjaciółmi, Dianą i Markiem.

Wszyscy pili takie wspaniałości, jak miodowe martini z kawałkami plastrów w kieliszku, a ja piłem angielską herbatę śniadaniową z nadzieją, że nie pozwoli mi ona zasnąć. Potem zjedliśmy z Amandą nasz pierwszy wspólny posiłek od czasu, kiedy zostaliśmy małżeństwem, a ja starałem się nie przysypiać i cieszyć się tym jak należy.

Obudziłem się o 6 rano przy akompaniamencie deszczu bębniącego o hotelowy dach, obok mnie spała moja nowa żona i byłem niewiarygodnie szczęśliwy. Pozwoliłem jej spać jeszcze parę godzin, do momentu, kiedy uznałem, że jeśli nie zjem śniadania, nastąpi koniec świata. Wtedy ją obudziłem.

Poszliśmy na spacer. Kocham Hobart. Po raz pierwszy przyjechałem tu w '98 na Australijski Konwent Krajowy i uznałem wtedy, że to jedno z najświetniejszych miejsc na ziemi, o których mało kto słyszał. Nadal tak uważam. W 2008 przyjechałem tu ponownie i znów mi się podobało. Potem wróciliśmy do hotelu, żeby Amanda mogła udzielić wywiadu w Triple-J i zadedykować mi piosenkę "The Book of Love" [Księga miłości] The Magnetic Fields, bo Daniel Handler zagrał ją na naszym ślubie.

Wiem. Teraz wszystko w mojej blogowej krainie jest takie słodkie i się rozpływa. Sądzę, że wkrótce wszystko wróci do normy.

Dziś o północy Amanda gra sekretny koncert - próbę ze swoim nowym australijskim zespołem (w hotelu Brisbane. Nie słyszeliście tego ode mnie.) i zaprosiła mnie do występu, ale skoro jestem na nogach od 6 mogę nie być szczególnie chętny do północnych występów, mogę nawet nie być o tej porze przytomny. Zobaczymy.

Jutro oboje występujemy na scenie głównej festiwalu Mona Foma (po drugiej stronie białego budynku na zdjęciu). Ja zacznę o 20 od przeczytania opowiadania Prawda jest jaskinią w Czarnych Górach z towarzyszeniem kwartetu FourPlay i obrazami Eddiego Campbella w tle (mam nadzieję, że sam Eddie również tam będzie, ale nie jest to pewne, w końcu musi dojechać z zalanego Brisbane).

Amanda wchodzi o 21:30.

Potem mamy kilka dni miesiąca miodowego, potem na parę dni wpadniemy odwiedzić znajomych w Melbourne, a potem do Sydney na koncert.

26 stycznia Amanda wystąpi na scenie głównej Opery w Sydney i postanowiła, że chce mieć na scenie gości, a że tak bardzo podobał mi się nasz ubiegłoroczny występ - zgodziłem się zostać jednym z nich.

Jeszcze nie wiem, co zrobię. Może kompilację "najlepszych momentów", może coś zupełnie nowego.

Tak czy inaczej, będzie to nieprawdopodobny wieczór. Szczegóły i bilety na
http://www.sydneyoperahouse.com/whatson/amanda_palmer_goes_down_under.aspx

Potem wracam do domu, do śniegu i psów.

Kiedy wyjadę, Amanda będzie mieć dużo pracy - koncerty w Brisbane, Melbourne, Byron Bay, Adelajdzie (solo na Fringe oraz z Jasonem Webleyem jako Evelyn Evelyn), Perth, Canberrze, Newcastle oraz w Wellington, Christchurch i Auckland w Nowej Zelandii.
http://www.amandapalmer.net/afp/upcoming-shows/

Chwileczkę. Przekopiuję z wywiadu w The Vine.

01-26 Sydney, Australia - Sydney Opera House [z Neilem Gaimanem]
02-01 Canberra, Australia - James O. Fairfax Theatre
02-04 Perth, Australia - Fly By Night
02-10 Byron Bay, Australia - Great Northern
02-12 Brisbane, Australia - The Old Museum
02-17-18 Wellington, New Zealand - Webstock
02-19 Wellington, New Zealand - Bodega
02-22 Christchurch, New Zealand - Al's Bar
02-23 Auckland, New Zealand - Kings Arms Tavern
02-26 Melbourne, Australia - The Forum Theatre
03-02-03 Adelaide, Australia - Adelaide Fringe Festival

(Jeśli jesteście w Australii i jest Wam przykro, że nie ma mnie z nią, wasza najlepsza szansa to traktować ją dobrze, niech czuje się szczęśliwa i kochana. Wtedy postanowi, że będzie przyjeżdżać do Australii, by przeczekiwać amerykańskie zimy, a ja będę jeździł z nią.)

...


Na FAQ mnóstwo pytań czeka na odpowiedzi. Spróbuję zająć się przynajmniej częścią z nich w następnej notce.

Piszę również opowiadanie o Lettie Hempstock. Która jest być może daleką krewną Daisy Hempstock z Gwiezdnego pyłu i Lizy Hempstock z Księgi cmentarnej.

Tak. Czas na próbę z kwartetem smyczkowym. (Ich wersję tematu muzycznego z Doctora Who można kupić na http://shop.fourplay.com.au/Catgut.php)




Monday, January 24, 2011

Będę animowany (na żółto)

Neil napisał w środę 12 stycznia 2011 o 19:32



Siedzę w kącie w Terminalu 2 lotniska krajowego w Sydney i próbuję nie zasnąć. Podpisałem już Księgę cmentarną komuś, kto z Twittera odgadł, gdzie jestem. Mój samolot do Tasmanii odlatuje za dwie godziny. Do tego czasu muszę jakoś wytrzymać.

W sobotę pojawię się na Mona Foma festival w Hobart i będzie mi towarzyszył wspaniały Four Play String Quartet oraz JESZCZE WIĘCEJ obrazów Eddiego Campbella. Będę czytał opowiadanie Prawda jest jaskinią w Czarnych Górach. I być może inne rzeczy.

Miałem zamiar napisał porządną notkę o ślubie, i zrobię to.

Do tego czasu - skrót wydarzeń. Pojechałem do domu. Było zimno.

Pojechałem do San Diego. Przed publicznością złożoną z bibliotekarzy rozmawiałem z Nancy Pearl.

Pojechałem do LA i nagrałem swoje kwestie do odcinka pt. "The Book Job". ["Książkowa praca", angielski tytuł brzmi podobnie do Księgi Hioba - The Book of Job - przyp noita] Jego autorem jest Dan Vebber (oraz wielu innych scenarzystów Simpsonów - kilku z nich poznałem, a jeden z nich kiedy wychodziłem teatralnym szeptem powiedział "A więc to był Banksy!"), a wszystkim rządzi Matt Selman, najbardziej nerwowy człowiek, jakiego znam. Matt reżyserował, był przy tym wspaniały i dodawał mi otuchy (On: "Czy potrafisz mówić z takim Amerykańskim akcentem, żeby dla Amerykanów brzmiał on tak, jak Dick Van Dyke mówiący z brytyjskim akcentem brzmi dla ciebie?" Ja: "Yyy...")

Matt i ja, przerażeni, w studio: http://twitpic.com/3p6myi

Ja i ozdobnie przycięty krzew...

Widok ze studia nagrań...


Gram siebie. Ale gram zupełnie inną wersję siebie od tej, którą grałem w Arturze. Po pierwsze, nie pojawiam się w niczyim falafelu. Spodziewam się także, że będę żółty.

Pewnie wyłącznie z tego powodu będę zapamiętany.

Odcinek pojawi się na około rok. Wciąż mam nadzieję, że kiedyś wystąpię jako głowo w słoju w Futuramie.

Wziąłem udział w dobroczynnym projekcie fotografa Allana Amato, kiedyś się o nim dowiecie, przywitałem się z Amber Benson w kawiarni, gdzie miałem spotkać się z moim agentem (ale się nie spotkałem).

Spotkaliśmy się. Byliśmy śmiertelnie poważni, zaplanowaliśmy ucieczkę z więzienia i przejęcie władzy nad światem. (Na dowód - zdjęcie)

A potem przyleciałem tutaj. Kupiłem kartę SIM do swojego telefonu.

Nie przeżyłbym tej wyprawy bez pomocy Cat Mihos, która sprawia, że moje życie działa sprawnie i pomaga mi przemieszczać się z miejsca na miejsce. (Wejdźcie na stronę Neverwear.net i powiedzcie jej, że jest wspaniała, bo jest.)

Wkrótce odprawa. Powinienem kupić sobie zagłówek.

Saturday, January 22, 2011

Tak

Neil napisał w poniedziałek 3 stycznia 2011 o 23:59


Pod koniec wczorajszego ślubu nasz przyjaciel Jason Webley (wyświęcony w internecie, napisał i poprowadził wspaniałą ceremonię) przeczytał ten wiersz e.e. cummingsa:

i thank You God for most this amazing
day:for the leaping greenly spirits of trees
and a blue true dream of sky;and for everything
which is natural which is infinite which is yes

(i who have died am alive again today,
and this is the sun's birthday;this is the birth
day of life and love and wings:and of the gay
great happening illimitably earth)

how should tasting touching hearing seeing
breathing any-lifted from the no
of all nothing-human merely being
doubt unimaginably You?

(now the ears of my ears awake and
now the eyes of my eyes are opened)


dziękuję Ci Boże za najbardziej ten niezwykły
dzień: za podskakujące zielono duchy drzew
i prawdziwe błękitne marzenie nieba;i za wszystko
co jest naturalne co jest nieskończone co jest tak

(ja który umarłem żyję dziś ponownie,
a to są urodziny słońca;to są narodziny
dnia życia i miłości i skrzydeł:i z radosnej
wielkiej dziejącej się nieskończenie ziemi)

jak mogłoby smakujące dotykające słyszące widzące
oddychające wyjęte z nie
całej nic-ludzkie zaledwie istnienie
wątpić niewyobrażalnie w Ciebie?

(teraz uszy mych uszu przebudzone i
teraz oczy mych oczu są otwarte)

Recytowałem go po cichu razem z nim, jak modlitwę. Umieściłem ten wiersz na zakończenie ostatniego zeszytu Czarnej Orchidei ponad dwadzieścia lat temu i wciąż tkwi w mojej głowie, mówiąc "tak" w najlepszy możliwy sposób.

Amanda i ja pobraliśmy się w niedzielę wieczorem (tym razem w majestacie prawa) prawie spontanicznie. Garstka weselnych gości to te samo osoby, które i tak zaprosiliśmy na obiad 2 stycznia. Po prostu trafiło im się więcej, niż się spodziewali.

Zaimprowizowany wieczór ugościli i poprowadzili z miłością i smakiem nasi przyjaciele, Chabonowie i Waldmanowie, a Daniel Handler grał na akordeonie, gdy Amanda schodziła po schodach w tej samej sukni, którą tak dawno temu nosiła jako żywa statua. Rosie Chabon, najbardziej urocze stworzenie na ziemi rzucała jej pod nogi płatki kwiatów. Jedzono potrawy kuchni meksykańskiej, a także ciasto, w ogromnych ilościach.

Może nie wszyscy chcieliby wziąć ślub w salonie u znajomego, otoczeni garstką przyjaciół, którzy zupełnie się tego nie spodziewali, ale natychmiast rzucili się w wir przygotowań, by zorganizować nam ślub z niczego, z pomocą i miłością córki i syna. Ale zaręczyliśmy się prawie dokładnie rok temu i improwizacja wydała się nam absolutnie odpowiednią formą. Tak też zrobiliśmy. I byliśmy najszczęśliwszymi ludźmi na świecie.

A dzisiaj, po wspólnie spędzonej nocy, Amanda wyrusza do Australii, a ja wróciłem do domu i zimna. Zobaczymy się dopiero za 10 dni w Tasmanii. Cały ślub - bez planowania - był bez zarzutu, natomiast uznałem, że zorganizowane wyjazdy na miesiąc miodowy tuż po weselu też mają pewne zalety. Utrata panny młodej zaraz po ceremonii zakrawa na niedbalstwo.

Kolejny rok

Neil napisał w piątek 31 grudnia 2010 o 19:20


W 2007 roku powiedziałem: Co Trzy Lata. A ponieważ właśnie trzy lata minęły:

Napisałem to w 2004, cytując siebie z 2001. I zdaje się, że to dobry czas, by powtórzyć się jeszcze raz. Co trzy lata...

Wiem, że w złym guście jest się powtarzać, ale już miałem spisać wszystko to, czego życzę czytelnikom tego bloga na rok 2005, kiedy zdałem sobie sprawę, że już napisałem to w 2001 takimi słowami...

Niech nadchodzący rok będzie przepełniony magią, marzeniami i dobrym szaleństwem. Mam nadzieję, że przeczytacie jakieś dobre książki i pocałujecie kogoś, kto myśli, że jesteście wspaniali, i nie zapomnijcie stworzyć jakiejś sztuki- piszcie lub rysujcie lub budujcie lub śpiewajcie lub żyjcie jak tylko Wy potraficie. I mam nadzieję, że kiedyś w przyszłym roku zaskoczycie samych siebie.

I naprawdę wciąż się tego trzymam.


W ubiegłym roku połączyłem te życzenia z innym noworocznym błogosławieństwem i powiedziałem 2000 osób w Bostonie, czego życzę im i sobie w 2010 roku. Można zobaczyć to tutaj:



Nie mam nic do dodania. Może poza tym, że dziękuję swojej rodzinie, przyjaciołom, Amandzie, wszystkim. To był wspaniały rok, a ja mam w życiu bardzo dużo szczęścia.

Proszę również życzyć mi powodzenia z opowiadaniem, które piszę. Jestem na stronie 19 i jeszcze nic się nie wydarzyło. Póki co, jedzą owsiankę. Kiedy miałem to w głowie, na tym etapie wszyscy byli już przerażeni, a mieszkańcom wioski przytrafiały się różne wyjątkowo paskudne rzeczy. Owsianka!

Friday, January 21, 2011

Mikołaj był powrócił i ogłoszenia drobne

Neil napisał w poniedziałek 27 grudnia 2010 o 01:58

Piszę teraz opowiadanie korzystając z podkładki pod komputer, którą Maddy dostała ode mnie pod choinkę. Robię się coraz starszy i choć ogólnie mi to odpowiada - bo życie staje się lżejsze i fajniejsze - po raz pierwszy wygodniej jest mi pisać ręcznie w okularach do czytania, i mam uczucie, że nie powinno tak być.

Ale wydaje mi się, że to co piszę jest dobre.

...



(Powyższy rysunek "Mikołaj był" pochodzi z http://acardart.livejournal.com/763148.html)

"Mikołaj był..." to opowiadanie na sto słów, które narodziło się jako świąteczna kartka z kaligrafią Dave'a McKeana. Taką kartkę rozesłałem swoim znajomym i krewnym w 1989. Wciąż się zastanawiam ile osób w ogóle ją przeczytało.

Witaj Neil,
Być może jest to niezwykle naiwne pytanie, ale jestem tylko entuzjastycznym czytelnikiem, a nie kolekcjonerem. Czy oryginalne kartki z opowiadaniem "Mikołaj był..." osiągają wysokie ceny? Ujęła mnie prostota i piękno tego opowiadania i bardzo chciałbym mieć taką kartkę dla siebie, ale nigdzie w internecie na nią nie trafiłem. Może przypadkiem została Ci jakaś w domu i mógłbyś mi ją przysłać? Domyślam się, że szanse są niewielkie, ale kto wie, może akurat...
Dziękuję,

Bob

O ile mi wiadomo z kartek świątecznych zdobionych przez Dave'a McKeana została sprzedana tylko jedna. (Ich adresaci z 1989 albo je zatrzymali, albo wyrzucili zaraz po świętach.)

Ta jedna jedyna trafiła w tym roku na aukcję. Znalazłem kilka na strychu i przekazałem jedną na aukcję Low Key Gathering, która pomagała sprowadzać fanów z całego świata, którzy inaczej nie trafiliby na imprezę halloweenową w Domu Na Skale. "Mikołaj był..." poszedł za 1200 $.

W 2002 Dark Horse przygotował kartki z tym samym opowiadaniem i ilustracją Michaela Zulli. Bookfinder twierdzi, że nowy zestaw 5 sztuk kosztuje 15 $.
...

Tydzień temu, kiedy powstało to video...




...zaproponowałem, żeby porobić własne klipy (Wyznaczyłem termin do świąt) i kilka osób przyjęło wyzwanie.



David Goecke zmontował to w swojej piwnicy:




James Bolan zrobił to...




A ta wersja, autorstwa Alexandra Sovronskiego, jest piękna, mniej obrazowa, a bardziej refleksyjna.




A to nie powstało w tym tygodniu. Klip zrobiła Trine Malde dwa lata temu, ale moim zdaniem również on zasługuje na uwagę.



...

Dave McKean umieszcza na YouTube piosenki, które nagrał, każda z nich ilustrowana. Słowa napisałem ja (w jednej z piosenek melodia jest moja, akordy Amandy), muzykę Dave McKean. Owszem, on potrafi śpiewać i grać na klawiszach i perkusji... Możecie go posłuchać na

http://www.youtube.com/user/SignorCaligaro#p/a/u/2/CRd-M0RKjP4

...

Ta część notki będzie ogłoszeniowa:

Na stronie NEVERWEAR Kitty Mihos robi koszulki, sprzedaje rysunki i takie tam. Moją działkę oraz różne dodatkowe sumy przekazuje CBLDF.

Im mniej sztuk zostaje, tym bardziej Kitty podnosi cenę. (Ostatnie rysunki z Dniem w którym przybyły spodki zostały sprzedane po 200 $.) Chce zachęcić do kupowania jak najwcześniej, ale nie tylko. Zdarzało się, że kiedy zostawało jej już tylko kilka egzemplarzy, te same przedmioty były sprzedawane na eBayu w znacznie wyższej cenie.

Reprodukcji STU SŁÓW Jima Lee robi się coraz mniej. W przeciągu 24 godzin, o północy czasu pacyficznego 27 grudnia cena zostanie podniesiona z 38 do 50$ za sztukę. Teraz wciąż można je zamówić w niższej cenie:
http://neverwear.net/store/index.php?main_page=product_info&cPath=4&products_id=31


Pod tym adresem można też przeczytać wiersz za darmo...



Jim Lee Neil Gaiman neverwear

Thursday, January 20, 2011

Widok z Latarnianego Pustkowia

Neil napisał w sobotę 25 grudnia 2010 o 16:15

Śnieżne psy. Cabal po lewej, Lola po prawej.


Lola i latarnia.

Na razie ma prowizoryczne mocowanie. Wiosną ją zabetonujemy. A mówiąc "my" mam na myśli zajmującego się lasem Hansa, który umie również obchodzić się z kluczem francuskim i wiadrem cementu.

LATARNIA!

Neil napisał w sobotę 25 grudnia 2010 o 13:14



Zdjęcie zrobił Mike. Prezent od rodziny.

Było to w wigilijną noc i na całym blogu...


...nie poruszył się nikt, nawet pies.
[tytuł notki pochodzi z tego świątecznego wierszyka - przyp.noita]

Są tu wszystkie moje dzieci (czy nadal nazywać je dziećmi, jeśli już są dorosłe? Pewnie tak...) i nie mogę się całą trójką nacieszyć. Wszystkie teraz śpią - albo próbują zasnąć - na górze. Holly i Maddy widziano ostatnio, kiedy w jednym łóżku grały w karty. Mike zajmuje swoja sypialnię na strychu.

Ja siedzę na dole, razem ze śpiącymi psami, piszę, ale wokół całkowita cisza.

Cabal miał problemu z używaniem tylnym łap. Pojechał znów do uniwersyteckiej kliniki, zrobili mu rezonans i powiedzieli, że nie potrzebuje kolejnej operacji. Sądzili, że usunięcie guza uciskającego kręgosłup będzie oznaczać dwa miesiące bardzo prawie bez ruchu (czyli Dobre Wieści), ale nie wiedzą, co jest przyczyną tych objawów (Złe Wieści). Teraz wolę myśleć o tych Dobrych. Lola jest skoczna i szczęśliwa.

Obiecałem dziewczynkom, że położę się w miarę wcześnie. Jutro idziemy spędzić dzień z ich mamą. Otwieranie prezentów i takie tam.

Ja oczywiście liczę, że dostanę latarnię.

...

Drogi Panie Gaiman,
W Boże Narodzenie rok temu zamieścił pan link do świątecznej piosenki Tima Minchina "White Wine in the Sun" [Białe wino w słońcu] . Choć sam jestem Żydem, bardzo lubię okres świąteczny, a ta piosenka była jego ukoronowaniem.

Miałem nadzieję, że ponownie ja pan zamieści, żeby te święta były podobne poprzednim, ale w końcu uznałem, że nie chciałby się pan powtarzać.

Chyba, że ktoś by o to poprosił.

Najlepszego,
Blake


Masz rację. Sam bym tego nie zrobił.

Chyba, że ktoś poprosi.



...

Drogi Panie Gaiman,
Serdecznie dziękuję za
“Blueberry Girl”. Jasmine (dwa i pół roku) i ja ją uwielbiamy. Jest tam wszystko, czego tak bardzo dla niej pragnę i nie ważne który raz to czytam - za każdym jestem równie wzruszona (zupełnie inaczej, niż z Parowozem Tomkiem)! Jasmine nieustannie prosi o "książkę z rybkami" (sądzę, że wymówienie tytułu jest dla niej jeszcze za trudne), a ja zawsze chętnie zajrzę w jej przyszłość, zamiast dziergać dla niej zimowe ubranka, czy robić inne bezsensowne rzeczy, z powodu których zaniedbujemy nasze dzieci.
Książka dla małych dzieci, którą znam wystarczająco dobrze, żeby recytować z pamięci, a mimo to jej nie znienawidziłam? Coś prawdziwie magicznego!
Dziękuję.
Wszystkiego dobrego,
Kirsteen

Cała przyjemność po mojej stronie. Zauważyłem też, że mieszka pani dwa kroki od szkoły, do której chodziłem jako ośmiolatek. (Nazywała się Aston House i 40 lat temu została wyburzona.)

...

Sprawy wesołe i zamykanie rozdziałów:
IGN zrobiło zestawienie 25 Najlepszych Albumów Roku, i znalazł się wśród nich Evelyn Evelyn.

Klip do piosenki Baby It's Cold Outside z udziałem skarpetkowych pacynek:



(Więcej informacji i kostiumy dla pacynek do ściągnięcia na stronie http://tinyurl.com/babyitssockpuppets)

Na stronie Mitcha Benna nadal jest "Urodzinowa piosenka dla Neila". Jeśli jeszcze jej nie słyszeliście... cóż, mnie w tym roku bardzo uradowała.

Przy okazji: Nie podziękowałem dotąd CBLDF za stronę z życzeniami urodzinowymi. Są niestrudzeni w swej pracy i uwielbiam im pomagać.

W Wisconsin Public Radio jest wspaniały program pt. To The Best of Our Knowledge. [O ile nam wiadomo]. Przygotowali właśnie znakomita audycję na temat baśni, jest w niej wywiad z Salmanem Rushdie i A.S. Byatt, a także ze mną - przeprowadzony w Halloween w Domu Na Skale. Można go posłuchać na http://www.wpr.org/book/101219b.cfm lub ściągnąć na później.


New Scientist, który prenumeruję juz ponad dziesięć lat wybrał mnie do jury oceniającego konkurs Szybkiej Literatury. Opowiadania do 350 słów, mają dziać się w przyszłościach, które nigdy się nie wydarzyły. Oto ogłoszenie wyników... Miałem wybrać zwycięzce spośród dziesięciu opowiadań, które mi dostarczono. (Oto on) oraz dwa wyróżnienia (jedno i drugie). Poziom był zaskakująco wysoki, a każde z dziesięciu zwycięskich opowiadań zostanie zamieszczone na ich blogu.

Chciałem przypomnieć wszystkim, że na http://www.neilgaiman.com/p/Cool_Stuff/Short_Stories można znaleźć pięć darmowych opowiadań. Dwa z nich znajdują się wyłącznie na tej stronie.

Nie zdążyłem wrzucić tego tutaj na czas: wspaniała galeria rysunków Mervyna Peake'a ze strony The Guardian. Uwielbiam jego rysunki i uwielbiam jego pisarstwo.


...

Dobra. Koniec na dziś... jest jeszcze trochę fajnych rzeczy do pokazania na blogu, ale mogą na razie poczekać.

Poniższe zdjęcia zrobiła dziś Maddy Gaiman. Czapka Mikołaja należy chyba do Holly. (Widzicie to wielkie, czerwone pudło w tle za mną? Jestem prawie pewny, że to latarnia.)

Mikołaj naprawdę, naprawdę był, prawda?

Neil napisał w sobotę 18 grudnia 2010 o 22:27

Miałem właśnie zamiar wsiąść do samochodu i pojechać do nocnego sklepu po gryzak dla psów, bo wygląda na to, że psica ząbkuje i nie uwierzylibyście co pogryzła. Ale przed sekundą przyszło coś bardzo śmiesznego i pomyślałem, że się tym podzielę...

Ale zanim to zrobię, tytułem wprowadzenia, czy też wypełnienia:

Kilka tygodni temu zauważyłem na YouTube wspaniałe filmiki ilustrujące mój wiersz Dzień w którym przybyły spodki.

Nie musicie ich teraz oglądać, ale niech tu będą, na wypadek gdyby kiedyś przyszła komuś ochota.

W tym użyto mojego głosu jako narratora...




i kilka czytanych przez kogoś innego...







I pomyślałem sobie, że to świetna zabawa. Powinienem zaproponować na blogu, żeby ludzie zrobili coś podobnego z opowiadaniem "Mikołaj był..." z okazji świąt.

A potem zapomniałem. Myślałem o tym podczas spaceru, pewnie rozproszyły mnie rozważania na temat latarni i wyleciało mi z głowy.

A potem przyszło to. To dzieło stworzone przez studio animacji/projektowania grafiki z Pekinu, jako kartka świąteczna.

To akurat powinniście obejrzeć właśnie teraz. Dalej, proszę bardzo.


39 Degrees North: Christmas Card 2010 from 39 Degrees North on Vimeo.


Wspaniałe. I rzeczywiście, Mikołaj był...

A jeśli kogoś to zainspirowało i chce stworzyć teraz własne Mikołaje były - macie tydzień. Linki proszę przysyłać przez FAQ (NIE przez Twittera. Nie ma gwarancji, że przeczytam wszystko, czy nawet część tego, co dzieje się na twitterze.)

Zamieszczę je tutaj na Boże Narodzenie.
....

A ponieważ nagle poczułem się bardzo bożonarodzeniowo, oto link do artykułu z Independent, który napisałem parę lat temu. Wspomnienie ośmiolatka wyznania żydowskiego, który i tak chciałby mieć w domu choinkę.




I dzięki uprzejmości Jonathana Carrolla, zdjęcie które sprawiło, że poczułem prwdziwie świąteczną atmosferę:

NIEBEZPIECZEŃSTWO
spadające anioły

Wednesday, January 19, 2011

Banan, pomidor, kalendarz

Neil napisał w czwartek 16 grudnia 2010 o 23:39
From mobile

Dzisiaj było przepięknie. Zabrałem psy do lasu i w pewnym momencie zacząłem się rozglądać, czy gdzieś w śniegu nie widać starej, londyńskiej latarni z czasów wiktoriańskich. Zawsze zima, nigdy Gwiazdka, pomyślałem spoglądając na zamarznięte jezioro...

I wtedy zacząłem się zastanawiać, czy nie warto byłoby znaleźć i zainstalować tutaj taką latarnię. Jeszcze nie wiem, może naprawdę to zrobię. To wydaje się wspaniale niedorzecznym pomysłem. I wymagałoby mnóstwa pracy. I prawie nikt nie będzie jej oglądał...

Jeszcze trochę i sam się na to namówię, prawda?
....

6 marca 2009 to był ciężki dzień.

(Pisałem o tym tutaj: http://neilgaiman-pl.blogspot.com/2009/03/dzien.html i tutaj: http://neilgaiman-pl.blogspot.com/2009/03/kolejny-dzien.html.)

W taksówce, w drodze na podpisywanie Blueberry girl dowiedziałem się, że mój ojciec zmarł z powodu nagłego ataku serca. Pojechałem na Union Square i w jakimś zamroczeniu chodziłem, dzwoniłem, do siostry, do dzieci... potem zadzwoniłem do Amandy, która była wówczas w trasie w Perth, w Australii. To, że natychmiast postanowiłem zadzwonić właśnie do niej, powiedziało mi bardzo wiele o tym, co do niej czułem. To, że natychmiast zaproponowała odwołanie reszty koncertów, żeby przyjechać i być przy mnie powiedziało mi bardzo wiele o tym, co ona czuła do mnie.

Powiedziałem, żeby tego nie robiła, tak samo jak wbrew radom nie chciałem odwołać spotkania z czytelnikami. Wraz z Charlesem Vessem podpisaliśmy książki dla ponad tysiąca osób, a dziewięć godzin później, kiedy było już po wszystkim, asystentka Amandy, Beth Hommel, miała dla mnie trzy podarunki.

Wspominam o tym, żeby wyjaśnić o co chodziło w tym wpisie: http://blog.amandapalmer.net/post/2340743748/map-of-tasmania-a-short-history: Amanda opisuje ten dzień, co wtedy zrobiła i dlaczego oraz zamieszcza zdjęcia, które Beth robiła po wręczeniu mi prezentów. To jest jedyny uśmiech, jaki przypominam sobie tamtego dnia, kiedy o uśmiechy było trudno.

A zdjęcie, którego nigdy dotąd nie widziałem przywołało wszystkie tamte wspomnienia...
...

Na stronie Neverwear Kitty ustaliła swoją własną metodę wyceny limitowanych artykułów. Im mniej ich zostało, tym wyższa cena. Spedała się już ponad połowa grafik "100 słów" Jima Lee, pięknie zilustrowanego wiersza. Kitty podniesię cenę do 50 $ za sztukę, ale ponieważ są święta, poczeka do 27 grudnia. Jeśli złożycie zamówienie przed tą datą, zapłacicie tylko 38 $.

Więcej na ten temat na http://kittysneverwear.blogspot.com/2010/12/jim-leeneil-gaiman-print-run-halfway.html

Kitty zaplanowała na przyszły rok wiele wspaniałości. Tegoroczne koszulki są na http://neverwear.net/store/index.php?main_page=index&cPath=1, grafiki tutaj http://neverwear.net/store/index.php?main_page=index&cPath=4 a resztę strony przejrzyjcie sami. Duża część tego, co zapłacicie zostanie przekazana na konto CBLDF, a reszta na zapełnienie misek kotów Kitty.

Mam mitologiczne wymiary. Nie możecie ich zobaczyć, ale one tam są.

Neil napisał w czwartek 16 grudnia 2010 o 12:38

Narośl na pysku Księżniczki okazała się kocim odpowiednikiem gigantycznej krosty. Została usunięta. Księżniczka wróciła do domu, niezbyt szczęśliwa, że była zmuszona odwiedzić weterynarza. Mam nadzieję, że będzie się na nas obrażać jeszcze bardzo długo.

Pomyślałem, że chcielibyście wiedzieć.

Piszę teraz opowiadanie i sprawia mi to wiele radości. To będzie jedno z tych opowiadań, które są prawie prawdziwe, mają mnie jako narratora i nie chcę zdradzić ani słowa więcej w obawie, że mi ucieknie.

...
Program smodcast z Kevinem Smithem był genialny!
Jaki tytuł ma ta nowa piosenka Amandy? Jest bardzo poruszająca i niesamowita.

Jej tytuł to "The Bed Song". Łamie mi serce za każdym razem, gdy jej słucham.

Podczas czytania nowego zbioru OPOWIADANIA, który współredagowałeś z Alem Sarrantonio zauważyłem interesujący szczegół. Na stronie z "innymi dziełami tego autora" książki podzielone są na dwie kategorie: "Dla dorosłych" i "Dla czytelników w każdym wieku". Nie ma kategorii "Dla dzieci", a ilustrowany "Dzień, kiedy zamieniłam tatę na dwie złote rybki znalazł się w książkach "dla wszystkich". Co bardziej uderzające, Koralina i Księga cmentarna trafiły do kategorii "dla dorosłych", choć są sprzedawane i reklamowane jako książka dla młodzieży (Księga cmentarna zdobyła przecież nawet nagrodę Newbery za "znaczący wkład w amerykańska literaturą dziecięcą"). Mam więc pytanie: czy poprzez zmianę kategorii chciałeś specjalnie zagrać na nosie księgarzom, którzy nalegają na doklejanie szczegółowych etykietek i sztywne podziały?

Chciałbym móc odpowiedzieć tak! zrobiliśmy coś szalonego, ale uczciwość mi na to nie pozwala. Nie wiem kto odpowiadał za bibliografię, ale nie widziałem jej przed publikacją, więc nie miałem szansy tego poprawić.

Cześć Neil! Po pierwsze, jestem (naturalnie) wielką fanką i ja również chciałabym zostać pisarką. Chciałabym napisać opowiadanie o domu i wszystkich jego mieszkańcach, od zawsze inspirowały mnie domy w stylu gotyckim. W tym tygodniu zobaczyłam na blogu zdjęcie Twojego domu i pomyślałam: "Wow, jest idealny!". Zastanawiam się czy wiesz co o tym, kiedy został zbudowany, kto go zaprojektował i wybudował? Chciałabym się po prostu czegoś dowiedzieć o tym domu. Zrozumiem, jeśli odmówisz, bo dom to bardzo osobista sprawa. Przy okazji gratulacje, bo Tobie trafił się wyjątkowo piękny. Jeszcze raz dzięki za wszystko, co robisz, fani naprawdę to doceniają.
Pozdrawiam,
Jennifer Smith


Dom powstał mniej więcej pomiędzy 1885 i 1900 rokiem, w miejsce innego, który wcześniej spłonął (być może dlatego ten jest murowany). Jego autorem jest artysta i kartograf (który był również urzędnikiem miejskim, fotografem i z pewnością miał jeszcze wiele innych zajęć) przybyły do Ameryki z Niemiec przed wojną secesyjną. To naprawdę wspaniały dom.

(Na wycinku z miejscowej gazety można przeczytać, że budowę ukończono w 1885, ale zdjęcia z datą 1900 przedstawiają dom jeszcze bez balkonu z tyłu i werandy.

Syn budowniczego cieszył się niejaką sławą w swojej dziedzinie, więc zdarzało nam się gościć ludzi, którzy z jego powodu chcieli dom obejrzeć, choć urodził się on w tym poprzednim, który spłonął.



Cześć, jestem z Brazylii i ja oraz wiele innych osób chciałbym przeczytać Amerykańskich Bogów
(Deuses americanos po brazylijsku).
Piszę tu żeby poprosić Gaimana, żeby napisał na twitterze albo poprosił o RT żeby jakieś wydawnictwo wydało dla nas tę książkę!
Proszę nie ignorować tej wiadomości!
Dziękuję i przepraszam za swój angielski.


Nie jesteś pierwszą osobą z Brazylii, która narzeka na wyczerpane nakłady książek (albo na konieczność płacenia wysokich kwot za używane egzemplarze). Poprosiłem moich agentów o zbadanie sprawy i załatwienie wznowień moich książek, które zostały już w Brazylii wydane.
...

Po wydaniu "Mitologicznych wymiarów Doctora Who", ogłoszono prośbę o zgłaszanie prac na temat "Mitologiczne wymiary Neila Gaimana": http://herenistarionnets.blogspot.com/2010/12/call-for-papers-neil-gaiman-collection.html

Odpowiedzialni za ten zbiór Jessica and Anthony, napisali:
Zbiór ma zawierać krytykę literacką, ale przede wszystkim mają być to teksty napisane przez fanów dla fanów. Pierwszy tom serii, Mitologiczne wymiary Doctora Who, wyznaczył ogólna konwencję i ton... Choć jesteśmy uczonymi, to seria ta ma za zadanie zerwać ze zmurszałym wizerunkiem "akademii" i zająć się tematami, które nas fascynują. Pomysł pojawił się na Mythconie 39, gdzie przewodniczącym był mój mąż, a współorganizowałyśmy go ja i druga redaktorka, Kristine.

...
Drogi Panie Gaiman,
W Rozmowie z Billem Bakerem przeczytałam, że jako dziecko marzyłeś, żeby zostać pisarzem. Na swojej stronie napisał pan, że w wieku 15 lat powiedziałeś doradcy zawodowemu, że chciałbyś pisać amerykańskie komiksy. On poradził rozważyć zawód księgowego.

Czy kiedykolwiek trafiłeś na nauczyciela, który dostrzegł w panu twórczego pisarza i zachęcał pana do pisania?

(Uwielbiam klip z psami bawiącymi się śniegu.)

Trzymaj się ciepło,
Shayna Sadow
New Jersey


Miałem w swoim życiu kilu znakomitych nauczycieli angielskiego: Billa Hayesa w Ardingly, Dicka Glynne-Jonesa i niezwykle mądrego Amerykanina - Pana Wrighta w Whitgift, ale nie przypominam sobie, aby którykolwiek z nich zachęcał mnie do pisania, choć do rzeczy, które napisałem odnosili się niezwykle entuzjastycznie.

Jako chłopiec uwielbiałem pisać. Ale nie sądzę, żeby ktokolwiek poza mną, w sekrecie, wierzył, że zostanę pisarzem. (Być może się mylę. Powinienem zapytać Geoffa Notkina.)

Drogi Neilu,
Kilka dni temu musiałam po raz pierwszy w życiu przeczytać swój własny utwór przed publicznością. Jest to jeden z warunków zaliczenia Creative Writing w
Warren Wilson College w chwilowo-niezbyt-zaśnieżonych górach zachodniej części Karoliny Północnej. To było naprawdę przerażające. Musiałam przez dziesięć minut stać przed setkami studentów, wykładowcami, przyjaciółmi i rodziną. Ponieważ sam występujesz dużo dłużej i przed dużo większą publicznością, czy mógłbyś powiedzieć osobie, która ma nadzieję na karierę pisarską w przyszłości, jak się do tego przyzwyczaić i jak sprawić, żeby występy publiczne był mniej przerażające?
Pozdrawiam serdecznie,

Hilary B. Bisenieks


Poniekąd. Kiedy już będziesz mieć za sobą kilka takich występów, jeszcze nie zostaniesz ukamienowana, ani nie wygonili cię ze sceny rzucając butelkami, strach sam przejdzie. Nieco pomaga myślenie o widowni jako jednostkach (pojedynczy ludzie nie są straszni) zamiast jako o tłumie (straszny).

W moim przypadku strach tak naprawdę nie zniknął zupełnie. Nauczyłem się z nim żyć i korzystać z przypływu adrenaliny, który pojawia się na moment przed wyjściem na scenę. Dzięki temu pozostaję uważnym zainteresowany i potrafię nieco szybciej myśleć, a czas nieco zwalnia.

I na koniec coś, co wywołało mój uśmiech:

Właśnie przeczytałam odpowiedzi na pytania o studia i pisanie, które zamieściłeś 9 grudnia. Poczułam, że muszę napisać o moich doświadczeniach z wpisaniem, studiowaniem i (oczywiście) Neilem Gaimanem. Odegrałeś w tym wszystkim niewielką rolę i pewnie nawet tego nie pamiętasz, ale dla mnie był to ogromnie ważny moment.

Przez całą szkołę średnią byłam zdecydowana, że nie chcę iść do college'u. Nie miałam nigdy najlepszych stopni, a widziałam ile stresu kosztowała moich znajomych sama rekrutacja. Ponieważ miałam siedemnaście lat i pozjadałam wszystkie rozumy, miałam zamiar skończyć szkołę i pracować w barze, dopóki świat nie pozna się na mojej fenomenalnej twórczości. Bo przecież to się zawsze udaje. Strasznie kłóciłam się o to ze swoją matką, która koniecznie chciała, żebym kontynuowała edukację.

Chyba w 2008 roku gościłeś na Krajowym Festiwalu Książki i Waszyngtonie... a może to był 2009, w każdym razie rok po wizycie Pratchetta. Chodzenie na Festiwal należy do naszych rodzinnych tradycji i kiedy dowiedziałam się, że na nim wystąpisz... cóż, jestem wielką fanką. Słowa nie opiszą rozgorączowanego napadu radości w wykonaniu fanki-licealistki, ale z pewnością miałeś już okazję być świadkiem podobnych reakcji.
W każdym razie to wystarczyło, aby moja mama uknuła plan.

Godzinami stałyśmy w kolejce, a mama wepchnęła się przede mnie, żeby podsunąć do podpisania książkę dla przyjaciółki. Te kilka sekund przewagi wykorzystała najwyraźniej na to, żeby poprosić cię, żebyś powiedział mi, że mam iść do college'u. Nie wiem, jak dokładnie to sformułowała, bo nie usłyszałam. Usłyszałam tylko odpowiedź, która brzmiała mniej więcej tak: "Mam jej powiedzieć, że ma iść do college'u? Nie powiem jej tego. Sam nigdy nie studiowałem. Chciałem po prostu pisać!"

Następnie głośno powiedziałam jej, że będzie się smażyć w piekle i chichocząc bez opamiętania zadawałam Ci jakieś przyziemne i pewnie głupie pytania o rzeczy z Nigdziebądź, które mnie zastanawiały. Teraz, dwa czy trzy lata później piszę te słowa siedząc w akademiku Coe College, Iowa, co świadczy najlepiej o tym, jak krótkotrwałe było moje zwycięstwo. Nie zrozum mnie źle - kocham swoją uczelnię i w sumie bardzo się cieszę, że nie wzięłam sobie Twojej rady do serca, ale cieszę się, że właśnie takiej udzieliłeś. Mama dała mi spokój na czas wystarczający, abym sama podjęła tę decyzję.

Koniec anegdotki. Coe słynie z zajęć pisarskich. Prowadzą je wykładowcy z Warsztatów Pisarskich Iowa, którzy są niezwykle utytułowani i mam wrażenie, że to wspaniali ludzie. Zapisałam się na jedne zajęcia z creative writing, "literatura piękna" i to wystarczyło, żebym zmieniła kierunek. Na początku zajęć prawie wszyscy pisali fantasy albo science fiction. Przy końcu, mało kto oddawał cokolwiek, a ci, którzy jednak coś przynosili, trzymali się z dala od "gatunków". Jasne, to był dobrze napisane rzeczy. I znam parę osób, które przetrwały cały kurs bez uszczerbku dla gatunków, w których tworzyli. Ale nie wierzę, że taka metoda pracy będzie odpowiadać każdemu - wiem, że mi na pewno nie.

Chciałam chyba przede wszystkim jeszcze raz podziękować za dobą radę, a przynajmniej za zamieszczanie raz/pytań innych ludzi i zgadzanie się z nimi.
Studiuję teraz Studia genderowe i angielski, być może dorzucę jeszcze antropologię, jeśli tylko uda mi się to wszystko pogodzić. Mam nadzieję pójść potem na prawo. Żadna z tych rzeczy praktycznie nie ma związku powieściopisarstwem, ale przydało mi się do pisania o wiele bardziej, niż same warsztaty.