Neil napisał w sobotę 13 kwietnia 2019 o 17:30
Proces adaptowania Dobrego omenu dla telewizji zakończyłem pod
koniec stycznia 2019 r. Od tamtej pory minęło dziesięć tygodni, a dopiero teraz
zaczynam czuć się z powrotem jak człowiek. I to jeszcze nie roześmiany,
rozbiegany, roztańczony człowiek, a raczej wciąż zmieszany, skrępowany niby-człowiek, który przypomina sobie szukane słowo jakieś pięć minut po tym, jak
przestało mu być potrzebne. Jak Charlie na ostatnich stronach Kwiatów dla Algernona. Pewnie odzyskam
pełnię człowieczeństwa, wraz z mózgiem, gdzieś w okolicach czerwca.
Amanda jest w trasie przez 3 lub
4 dni w tygodniu, a w domu przez pozostałe 4 lub 3. (Tutaj znajdziecie plan jej
trasy: http://amandapalmer.net/shows/).
Jestem mężem domowym, który stara się przypomnieć sobie jak szło to pisanie,
którym się kiedyś zajmowałem i spędzić z Ashem czas, którego nie miałem w grudniu
i styczniu, bo kończyłem Dobry omen.
Ash dostarcza mi rozrywki i
radości. Głównie tym, co mówi, a czasem śpiewa. Na Gwiazdkę upodobał
sobie świąteczne piosenki i dopiero teraz zaczyna mu przechodzić. Na całe szczęście
dla tych z nas, którzy obawiali się niepodzielnego panowania Bałwanka Frosty’ego
i Czerwononosego Rudolfa. W tej chwili jego ulubione piosenki to Coconut Harry’ego Nilssona i Banana Boat Song Harry’ego Belafonte,
co oznacza, że w losowych momentach z małego chłopca wydobywa się
niecharakterystycznie potężny głos ryczący „Day-o! DAAAAAY-O! Daylight Come an' mi Want To Go
Hooome!"
Ja: Ash, może mógłbyś to śpiewać
odrobinę ciszej?
Ash (bardzo grzecznie, jakby
tłumaczył coś osobie nieco ociężałej umysłowo): Nie, Dadda, to musi być bardzo
głośno. Rozumiesz? DAAAAAAAY-O!
A tak Ash śpiewał (po cichu) dziś
rano:
Skrzek, który słychać w tle to perliczka…
Dlatego, że trzymamy tu teraz
małe stadko perliczek. Które skrzeczą.
Przypominają mi też nieco stadko
dinozaurów i wywołują uśmiech na twarzy. Ubiegłego lata mieliśmy ich dwanaście,
a potem pewnego dnia było tylko osiem i te osiem zostało u nas przez jesień i
zimę.
Rzeczownik zbiorowy dla perliczek
to mętlik, co wydaje się trafne i
właściwe.
Zajmuje się nimi nasza sąsiadka
Caroline (jest garncarką i zrobiła dla mnie niedawno Idealny Kubek Do Herbaty –
jest olbrzymi!), a ja z dumą i
sympatią przyglądam się, jak szwendają się po okolicy zjadając kleszcze i w
ten sposób ograniczając ryzyko złapania przez nas boreliozy w regionie, gdzie jest to
bardzo prawdopodobne.
Niepokoję się na wypadek
tajemniczych drapieżników, więc automatycznie liczę perliczki, kiedy tylko je
widzę.
Kilka tygodni temu naliczyłem
tylko siedem. Zrobiło mi się smutno, bo założyłem, że brakującą perliczkę
pożarło coś miejscowego z kłami i pazurami.
Wspomniałem o tym Caroline, która
zaprowadziła mnie głębiej w las i pokazała zaginioną, przekonaną o swoim
niezawodnym kamuflażu sztukę, która wysiadywała sporą stertę jaj.
Udaliśmy, że jej nie zauważyliśmy
i ruszyliśmy dalej, a już chwilę potem sprawdzaliśmy ile czasu potrzeba, żeby
wykluły się młode perliczki (około 28 dni). Trzymajmy kciuki, żeby za jakieś
dwa tygodnie pojawiły się pisklęta.
Od lat nie prowadziłem bloga
regularnie. Zobaczmy, czy teraz uda mi się zacząć znów. (Być może. To dobra
rozgrzewka przed pisaniem, a nie mogę się doczekać, aż znów będę pisarzem.)