wtorek, 29 kwietnia 2014

O Bieganiu, Pszczołach i Wordless

Neil napisał w poniedziałek 13 stycznia 2014 r. o 1:46

Czasem dobrze jest pobyć samemu. Pierwsze kilka dni samotności spędzam dbając o siebie: soki, bieganie, powrót do formy po trasie promocyjnej Oceanu na końcu drogi, która trwałą kilka wyczerpujących miesięcy i pod koniec przeszła w trasę promocyjną Na szczęście, mleko… Miesiące jedzenia w hotelach i restauracjach i ćwiczenia, kiedy była okazja, czyli sporadycznie.

Postępy w bieganiu śledzę na swoim iPodzie Nano.

Jako dziecko nie znosiłem sportu, nienawidziłem biegać, nienawidziłem wszystkiego, co mogło się dla mnie skończyć ubłoceniem i przemarznięciem, podczas gdy ubrani w dredy nauczyciele mówili mi, że jestem słaby, nie przejawiam wystarczającego entuzjazmu i gdzie się w ogóle podział mój szkolny duch rywalizacji. Jeśli chodzi o gry zespołowe zdecydowanie należałem do obozu tych, którzy grać nie umieją. Lubiłem czytać, a jeśli padał śnieg lub deszcz, lubiłem czytać w domu, w cieple.

Prawdę mówiąc niewiele się zmieniło. Nadal wolę iść poczytać, niż wychodzić na dwór i biegać. Ale…

niedziela, 27 kwietnia 2014

Mówią, że Bóg troszczy się o pisarzy i głupców…

Neil napisał w piątek 10 stycznia 2014 r. o 1:19

Pojechałem na południe. Wir Polarny odpuścił i znów się trochę ociepliło. Słuchałem albumów Dolittle Pixies i Son of Rogues Gallery Hala Willnera, dzięki czemu przyczepiły się do mnie szanty i przyszła ochota na morskie opowieści, więc zajrzałem do sklepu Audible i ściągnąłem sobie serię o przygodach Jacka Aubreya i Stephena Maturina czytaną przez Simona Vance’a.

Dziś rano w Południowej Karolinie facet przy stoliku obok powiedział „No tak, i to była zima, całe dwa dni”. Reszta trasy przebiegłą bez przygód… prawie…

Najdziwniejszą i najstraszniejszą częścią podróży było ostatnie kilka minut: ostatnie kilometry drogi do domu, w którym miałem się zatrzymać, zostały gwałtownie zalane.

Ale byłem w drodze przez prawie dwie doby. I właśnie zatrzymałem się, żeby zrobić zakupy. Nie do pomyślenia było się teraz zatrzymać. Nie przeszło mi nawet przez myśl, co może się stać, gdy samochód zatrzyma się w czasie powodzi. Albo to, że mini to niezbyt wysoki samochód i żeby się z niego wydostać w wypadku powodzi trzeba będzie wejść do wody i dotrzeć na jakiś bezpieczny brzeg…

Więc jechałem dalej i w momencie, kiedy zorientowałem się, że to był błąd i że miejscami woda sięgała prawie pół metra, było już za późno.
Patrząc wstecz widać, że tylko idiota ruszyłby przeładowanym mini w drogę po zalanej szosie, wierząc naiwnie, że prędzej czy później zrobi się lepiej.
I tylko idiota, który ma wyjątkowe szczęście mógł bezpiecznie dotrzeć zalaną drogą do celu.

I udało się. Idiota miał szczęście.

Z radością donoszę, że dom, w którym się zatrzymałem położony jest dość wysoko. Samochód zaparkowałem przy schodach prowadzących do wejścia i mam nadzieję, że w nocy nie odpłynie i rano nadal tam będzie.
Zamierzałem pobiegać jutro rano. Niewykluczone, że zamiast tego będę mógł pobrodzić. Zobaczymy.

***

Mnóstwo szczęścia sprawiła mi historia australijskiego naukowca, który przepraszał, że nie poświęcił więcej czasu na badanie smoków. Może i Wam się spodoba. Do przeczytania na ich blogu: http://csironewsblog.com/2014/01/06/accelerating-our-dragon-rd-program/.

I z ulgą przeczytałem, że recenzent Time Out ocenił występ Amandy na pięć gwiazdek. Jeszcze za nią nie tęsknię, ale już niedługo.

sobota, 26 kwietnia 2014

Przeprowadzka

Neil napisał w środę 8 stycznia 2014 r. o 20:47

Siedzę teraz w pustym domu…

Komputer spoczywa na pustej półce na książki, bo nie ma tu stołu, a ja piszę na stojąco, bo nie ma krzesła.

Przeprowadzka to jedyne w swoim rodzaju doświadczenie. Bez porównania z czymkolwiek innym jest też ostatnia godzina spędzana w domu, po mału wszystko znika, a ty wycofujesz się do ostatniego w tym domu pokoju wyposażonego w stół. Nie ma czajnika, żeby wstawić wodę na herbatę i nie ma kubków, nawet gdyby było skąd wziąć wrzątek. A i tak nie byłoby na czym usiąść, żeby tę herbatę wypić.

Zostały mi tylko rzeczy, które zapakuję do Mini – głównie ubrania, książki oraz komputer i telefon wraz z akcesoriami. Potem jadę na południe. Kiedy najdzie mnie znów ochota na literaturę, włączę sobie audiobook Małe, duże Johna Crowleya. Jeśli nie, mam sporo płyt (wiele z nich to prezenty otrzymane w czasie trasy promocyjnej, kiedy nie zatrzymaliśmy się nigdzie wystarczająco długo, żebym mógł je w spokoju przesłuchać).

Cat wzorowo wykonała zadanie spakowania w pudła i wyniesienia z domu całego mojego świata. Amanda i ja nie poradzilibyśmy sobie bez jej pomocy i bez Lee, który jest gospodarzem Cloud Clubu Amandy („gospodarz” czy „właściciel lokalu” to nienajlepsze określenie na to, czym Lee się zajmuje – ten artykuł wyjaśnia to znacznie lepiej).

Nie mogę się już doczekać, aż wprowadzę się do nowego domu, rozpakuję i zrobię herbatę. Gdzieś tam czeka na mnie czajnik. W ciężarówce, w drodze. W pudle.

środa, 9 kwietnia 2014

Życie i poza tym

Neil napisał w niedzielę 5 stycznia o 22:43.

Życie. Wczoraj wczesnym rankiem zawiozłem Amandę na lotnisko, miała lecieć do Australii, ale w skutek wczorajszej zawiei nigdzie nie poleciała i rusza do Australii jutro. Czułem się winny tego, jak bardzo ucieszyło mnie dodatkowe parę dni, które mogę z nią spędzić. Oczywiście tak naprawdę nie zyskałem dwóch dni – Amanda głównie ćwiczy przed Festiwalem w Sydney, gdzie będzie występować przez dziesięć dni (Jeżeli jesteście w Sydney wszystkiego możecie dowiedzieć się tutaj.) – i praktycznie prosto z samolotu wychodzi na scenę. Ale razem jadamy, ćwiczymy jogę i spędzimy razem dwie dodatkowe noce. W ogóle nie narzekam.

Wiem, gdzie się podzieję, kiedy we wtorek zamkniemy dom, to ulga. (Jeżeli chcecie się dowiedzieć gdzie się wybieram możecie ruszyć za mną w drogę.)
Moja przyjaciółka Cat Mihos (ta od strony Neverwear) pomaga mi wprzeprowadzce. Chwilowo oznacza to, że chodzi po domu i podpisuje pudła, a ja piszę blog.

Dwa dni temu poszedłem z Amandą na pogrzeb jej nauczyciela łaciny i przyjaciela, Michaela Fiveasha. Uczył ją mitologii. Poprosiła, żebym podczas tego „Wieczoru prawdy i piękności” odczytał Odę do urny greckiej Keatsa. Dra Fiveasha nigdy nie poznałem, ale od kiedy spotkałem Amandę chciała, żebym go poznał. Tym bardziej od czasu, kiedy opowiedziałem jej o książce z reinterpretacjami mitów nad którą pracuję. Do spotkania nigdy nie doszło – zmarł zanim udało nam się porozmawiać. Nim ceremonia dobiegła końca czułem, jakbym go znał.

Zacząłem rozmyślać o tym, jakiego pożegnania ja chcę, w niezbyt prawdopodobnym, ale w końcu nieuchronnym wypadku śmierci. Uznałem, że cokolwiek się stanie chciałbym, żeby ktoś z przyjaciół zagrał lub zaśpiewał tę piosenkę Jake’a Thackraya.


Ja, niżej podpisany, w niniejszym dokumencie
Deklaruję swą wolę, testament, swoje szczere intencje.
Kiedy kopnę w kalendarz, kiedy zejdę, kiedy dokonam żywota,
Nie chcę łez strumieni, rwania włosów, załamywania rąk,
Żadnego wzdychania, rozpaczania, biadania,
nie chcę smętnych pożegnań.
Idźcie, idźcie po księdza, a potem idźcie po flaszkę, chłopaki.

Śmierci, gdzie twoje zwycięstwo? Grobie, gdzie twój cios?
Kiedy kojfnę pochowajcie mnie szybko, potem rozkręćcie imprezę –
Ale nie paroma kanapkami, kiełbaskami,
nie „dla mnie mały portwajn”.
Zwińcie dywan, zatańczcie razem Gay Gordons.
Ruszcie się, zakręćcie nóżką, bawcie się piekielnie dobrze.
A jak pojawią się gliny, to cóż, chłopaki,
powiedzcie, że to moja impreza.

Niech podadzą najlepszą wołowinę, napełnią każdy pusty kieliszek,
Niech nikt nie bije się w pierś, niech nikt nie zgrzyta zębami.
Nie stawiajcie eleganckiego nagrobka, monumentalnego anioła,
ani małej miedzianej doniczki:
Posadźcie mi na widoku dziką różę albo wierzbę
Ale żadnych niezapominajek, żadnych epitafiów, żadnych pamiątek;
możecie pozwolić, by o mnie zapomniano.
Możecie odmówić modlitwę czy dwie za mą duszę,
ale pospieszcie się, chłopaki.

Pani, jeśli pierś twą ściska żal, nie marnuj piersi na mnie.
Niech unosi się dla mężczyzny, który wciąż oddycha, wciąż czuje, wciąż widzi.
A do mych przyjaciół: możecie czytać moje książki, możecie jeździć moim samochodem.
Możecie łowić pstrągi na moją wędkę i przynętę,
możecie grać na mojej gitarze.
I śpiewać moje piosenki, nosić moje koszule.
Możecie nawet spłacić moje długi.
Możecie całować moją panią, jeśli taka jej wola,
ale, chłopcy – niczego nie żałować.

Wasze róż pąki są policzone.
Rwijcie je teraz, lecz dla nich samych.
A jeśli ręce wasze nie są zbyt strudzone
Zerwijcie też kilka dla Jake’a.

…i skoro już jestem w ponurym nastroju pomyślałem, że pewnie chcielibyście wiedzieć: liczba zgonów w USA spowodowana uderzeniem pioruna była w ubiegłym roku najniższa od kiedy zaczęto prowadzić statystyki. W 2011 zginęło zaledwie 26 osób, w porównaniu z 432 ofiarami śmiertelnymi w 1943. W 2013 liczba ofiar spadła do 23.

Jako że piorun jest w oczywisty sposób najwyraźniejszym i najłatwiejszym do zmierzenia wskaźnikiem boskiego niezadowolenia, miło stwierdzić, że Bóg jest wyraźnie zadowolony z Ameryki.
(Na http://www.wunderground.com/news/lightning-deaths-down-2013-20140103 znajdziecie ładny wykres.)


Mam przed sobą egzemplarz SZCZEGÓLNEJ KSIĄŻKI. Bardzo niedługo przeczytam ją w całości przed publicznością, a wydarzenie to zostanie sfilmowane. Będzie to niespodzianka przygotowana na dobroczynną imprezę fundacji Worldbuilders Patricka Rothfussa. Przekażę im także podpisany przez siebie egzemplarz Oceanu na końcu drogi ze wspaniałego, limitowanego wydania. Jest też oczywiście egzemplarz Gwiezdnego pyłu, który podarowałem im w 2008 r. – być może wróci i będzie ponownie do wygrania.


To moje najulubieńsze spośród klipów nakręconych przez czytelników, którzy chcieli uczcić wydanie Na szczęście, mleko… Może być nawet ulubionym klipem ostatnich kilku miesięcy. Kupiłbym powieść Lauren Beukes The Shining Girls. Oto on:


A według Guardiana “szedłem łeb w łeb z Jonathanem Franzenem”… przez co rozumieją, że mnóstwo ludzi przeczytało tę skróconą wersję mojego wystąpienia dla Reading Agency [link prowadzi do tekstu po polsku – przyp. noita]. Bardzo się cieszę, że to zrobili.

Robrze. Kradnę z Tumblra pytanie, a potem do łóżka:
anonymousnerdgirl zapytała:
Czy zrealizowane przez BBC słuchowisko Nigdziebądź można w jakiejkolwiek formie kupić?

Tak. Jest do pobrania z Audible i iTunes. Słuchowisko wydano także jako zestaw 4 CD, ale producent, firma AudioGo, zbankrutowała i nie widzę, żeby w tej chwili można było je gdzieś kupić. Na pewno wkrótce znów pojawią się w sprzedaży.

(I dziękuję za słowa wsparcia na czas internetowego odwyku. Doceniam to.)

wtorek, 8 kwietnia 2014

Jak radzę sobie ze społecznościowym głodem; wpis w którym zaczynam znów być bloggerem…

Neil napisał w czwartek 2 stycznia 2014 o 14:45

Dzisiaj jest trzecia rocznica mojego ślubu. Jesteśmy z Amandą w Bostonie, gdzie ostrzegają przed burzą śnieżną. Jeszcze przez pięć dni dom w Cambridge należy do nas. W sobotę rano Amanda rusza do Australii.

Od dwóch dni Neil trzyma się z dala od mediów społecznościowych i jest ciekawie. Dzięki aplikacji Kindle w telefonie czytam książkę i kiedy tylko nachodzi mnie ochota, żeby zajrzeć na Twitter czy Tumblr czy Facebook, idę poczytać The Land Across Gene’a Wolfe’a. Jest to dobre, ponieważ 1) to bardzo dobra książka, 2) przypomina mi o radości i mocy literatury oraz 3) odciąga mnie od czynności, która weszła mi w nawyk.

Napisałem wczoraj do znajomych dość smutny e-mail o tym, że nie jade do Australii, co planowałem na styczeń. Miałem towarzyszyć Amandzie w Sydney, gdzie gra na Festiwalu, a potem do Melbourne. Cieszyłem się na myśl o spotkaniach i rzeczach, które miałem tam robić… a potem przesunął się termin oddania książki Amandy (pisze teraz książkę) i oboje wiedzieliśmy, że gdybym z nią pojechał, nie wyrobiłaby się na czas. Kiedy jesteśmy razem rozmawiamy, robimy różne rzeczy, spędzamy wspólnie czas i jesteśmy miłymi, towarzyskimi ludźmi, a kiedy jesteśmy osobno zmieniamy się w zdeterminowanych twórczych szaleńców.

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Gdzie byłem? Wyszedłem. Co robiłem? Nic. CZYLI dlaczego raz jeszcze wracam do bloga…

Neil napisał we wtorek 31 grudnia 2013 o 15:54

Od dawna nie pisałem na blogu. Nie jestem do końca pewien dlaczego przestałem. Częściowo z poczucia winy. Zmarł Lou Reed i miałem o tym napisać, ale zamiast tego napisałem dla Guardiana artykuł o nim i o tym co jego muzyka dla mnie znaczyła.

A potem zdawało się, że wydarzyło się tyle rzeczy, o żadnej z nich nie napisałem i nadrobienie zaległości wydawało mi się coraz mniej możliwe. Nie martwiło mnie to, bo jest Twitter i Tumblr i wszyscy na bieżąco mogli dowiedzieć się co porabiam.

Nie licząc zatrucia pokarmowego o iście epickim rozmachu przeżyłem World Fantasy Convention w Wielkiej Brytanii i poleciałem do LA na konferencję poświęconą magicznej historii, gdzie przeprowadziłem dla Newsnight w BBC 2 wywiad z JJ Abramsem i Dougiem Dorstem na temat ich książki pt. S. Nie czeka mnie raczej kariera dziennikarza telewizyjnego, ale to było fajne i pouczające doświadczenie i zadawałem pytania zarówno od BBC jak i od siebie: