Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gene Wolfe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Gene Wolfe. Pokaż wszystkie posty

piątek, 27 września 2019

Dużo nadrabiania (i idźcie zobaczyć show Amandy Palmer)

Neil napisał w poniedziałek 9 września 2019 r. o 10:17

Przestałem publikować na blogu w kwietniu, kiedy zmarł mój przyjaciel Gene Wolfe. Chciałem napisać blog o Genie, kim był, jak się przyjaźniliśmy, ale to było zwyczajnie zbyt smutne.

Więc przestałem pisać ten post, a potem czułem się źle, że piszę o innych rzeczach, które się działy, jak premiera serialu Dobry omen, skoro jeszcze nie napisałem o Genie.



Nie mam pojęcia, czy ty, który kiedyś będziesz czytał moją relację, lubisz opowieści tego rodzaju czy nie. Jeżeli nie, to z pewnością przewracałeś kilka poprzednich stron nie poświęcając im więcej uwagi. Ja muszę przyznać, że wprost uwielbiam wszelkie historie. Częstokroć odnoszę wrażenie, iż spośród wszystkich dobrych rzeczy, jakie istnieją we wszechświecie, dziełem człowieka są tylko opowieści i muzyka, cała reszta zaś (to znaczy miłosierdzie, piękno, sen.czysta woda i gorąca strawa, jak powiedziałby Ascianin) wyszła spod ręki Prastwórcy. Choć więc opowieści stanowią tylko bardzo drobny fragment planu wszechświata, to trudno jest nie kochać najbardziej tego, co własne — przynajmniej dla mnie.

Gene Wolfe, Cytadela Autarchy (Księga Nowego Słońca, #4), tł. Arkadiusz Nakoniecznik


Nadal mi go brakuje i przez ostatnie miesiące wciąż chcę wysyłać mu widokówki, jak zwykle robiłem to w czasie swoich podróży. A potem przypominam sobie, że nie mogę mu już nic wysłać.

Gene odszedł zanim mogłem mu pokazać naszą adaptację Dobrego omenu, książki, którą uwielbiał.

Serial wyszedł 31 maja na Prime Video i wszyscy byli zachwyceni. Pobił kilka rekordów na Amazonie, w USA, UK i na całym świecie, co bardzo mnie ucieszyło. Dostaliśmy trzy nominacje do Emmy i już dostajemy inne nominacje i wygrywamy nagrody. Wszyscy chcą, żebyśmy nakręcili więcej i choć razem z Terrym zaplanowaliśmy praktycznie kolejną powieść, wciąż rozważam czy, a jeśli tak, to jak może się to wydarzyć.

Potem ogłoszono, że Netflix wygrał licytację, żeby wyprodukować Sandmana na małym ekranie. Jestem w to Bardzo zaangazowany - będę współautorem scenariusza do pilota i będę blisko współpracował z producentem wykonawczym Davidem Goyerem i showrunnerem Allanem Heinbergiem, żeby zagwarantować, że to wciąż Sandman - ten, którego ludzie czytający i kochający komiksy rozpoznają i pokochają.

Tymczasem porzuciłem zajęcie showrunnera Dobrego omenu i stałem się pisarzem, który siedzi w domu i opiekuje się małym chłopcem, a także pisze, podczas gdy jego żona jest w trasie koncertowej.

A potem przemierzyliśmy ocean i teraz do końca roku mieszkamy w Wielkiej Brytanii i robimy to samo.
Ja jestem w domu, a Amanda (głównie) w trasie.

Ubieram Asha w odpowiedni mundurek (sportowy albo galowy), prowadzę do autobusu (zawsze idziemy od razu na górne piętro, a on zawsze tłumaczy mi zasady poruszania się na światłach) i odprowadzam go do szkoły.

Od czasu do czasu będę w tym roku występował publicznie, spróbuję tu o tym uprzedzać:

Teatralna adaptacja Oceanu na końcu drogi ma premierę w Londynie 3 grudnia i będzie wystawiana do 25 stycznia:


Spektakl polecany dla widzów od 12 roku życia. Bilety dostępne tutaj: https://www.nationaltheatre.org.uk/shows/the-ocean-at-the-end-of-the-lane

I w ramach jednego z tych miłych zbiegów okoliczności, które wyglądają, jakbym wiedział, co robię, w tym roku wychodzi też ilustrowane wydanie Oceanu na końcu drogi. Elise Hurst jest australijską ilustratorką, która pokazała mi swoje prace po jakimś spotkaniu autorskim i od razu byłem pod dużym wrażeniem. Jej prace wyglądają (albo mogą wyglądać) jak ilustracje do literatury dziecięcej z połowy XX wieku, ale w dziwacznym stylu, który doskonale pasuje do Oceanu.

Elise i ja wystąpimy razem na scenie 14 listopada: tu są szczegóły i informacje jak zdobyć bilety: 

A to zdjęcie, które zrobiła Amanda, kiedy opowiadam dzieciom historyjkę, która nie zostanie opublikowana w ciągu następnego roku, podczas spotkania w Camden z jej Patronami (z Patreona). Dougla McKinnon, reżyser Dobrego omenu, przerobił je na czarno-biało i sprawił, że wygląda niepokojąco. Ash patrzy na mnie z pierwszego rzędu.


...

Jeżeli jesteście w Wielkiej Brytanii, w Niemczech, Austrii (Graz!), Paryżu, Pradze, Luksemburgu, Irlandii lub Danii, gorąco zachęcam was, żebyście poszli zobaczyć koncert Amandy podczas tej trasy.
Lista występów: http://amandapalmer.net/shows/

To bardzo szczególny występ. Opowiada o życiu i innych sprawach. Zawiera chorobę i śmierć przyjaciela. Trzy aborcje (jedną z powodów zdrowotnych) i poronienie w Boże Narodzenie. Zawiera pojawienie się na świecie Asha.

Nosi tytuł There Will Be No Intermission [Przerwy nie będzie]. I zwykle jest jedna przerwa, bo to bardzo długi wieczór.

Jest ważny, jest piękny, jest przejmujący i miejscami nawet zabawny.

wtorek, 8 kwietnia 2014

Jak radzę sobie ze społecznościowym głodem; wpis w którym zaczynam znów być bloggerem…

Neil napisał w czwartek 2 stycznia 2014 o 14:45

Dzisiaj jest trzecia rocznica mojego ślubu. Jesteśmy z Amandą w Bostonie, gdzie ostrzegają przed burzą śnieżną. Jeszcze przez pięć dni dom w Cambridge należy do nas. W sobotę rano Amanda rusza do Australii.

Od dwóch dni Neil trzyma się z dala od mediów społecznościowych i jest ciekawie. Dzięki aplikacji Kindle w telefonie czytam książkę i kiedy tylko nachodzi mnie ochota, żeby zajrzeć na Twitter czy Tumblr czy Facebook, idę poczytać The Land Across Gene’a Wolfe’a. Jest to dobre, ponieważ 1) to bardzo dobra książka, 2) przypomina mi o radości i mocy literatury oraz 3) odciąga mnie od czynności, która weszła mi w nawyk.

Napisałem wczoraj do znajomych dość smutny e-mail o tym, że nie jade do Australii, co planowałem na styczeń. Miałem towarzyszyć Amandzie w Sydney, gdzie gra na Festiwalu, a potem do Melbourne. Cieszyłem się na myśl o spotkaniach i rzeczach, które miałem tam robić… a potem przesunął się termin oddania książki Amandy (pisze teraz książkę) i oboje wiedzieliśmy, że gdybym z nią pojechał, nie wyrobiłaby się na czas. Kiedy jesteśmy razem rozmawiamy, robimy różne rzeczy, spędzamy wspólnie czas i jesteśmy miłymi, towarzyskimi ludźmi, a kiedy jesteśmy osobno zmieniamy się w zdeterminowanych twórczych szaleńców.

niedziela, 28 lutego 2010

Z wielką mocą przychodzi wielkie... cośtam

Neil napisał we wtorek 11 lutego 2010 o 16:19

Rok temu zamieściłem link do opowiadania "Snuje się wtorkowa noc" R.A. Lafferty'ego (nie ma jej już na nowej stronie kanału Syfy, który zastąpił stary kanał Sci-Fi, ale można je jeszcze znaleźć tutaj, w internetowym archiwum [tutaj opowiadanie po polsku - przyp. noita]). To opowiadanie o świecie, w którym wszystko dzieje się bardzo szybko. Powinniście je przeczytać.

Chwilami mam wrażenie, że opowiada o Twitterze.

Na przykład: wczoraj wieczorem zauważyłem to: http://hidenseek.typepad.com/come_out_come_out/2010/02/cannot-chase-paperchase.html
Wyglądało to na dość wyraźny przykład plagiatu, kiedy duża firma korzysta z dzieła artysty bez jego zgody. Zamieściłem ten link na Twitterze z dopiskiem:

Fascynujący przykład plagiatu popełnionego przez Paperchase http://bit.ly/cdrzKZ . Zły Paperchase.
I poszedłem spać.

Kiedy wstałem, trafiłem na artykuły takie, jak ten:
http://www.independent.co.uk/arts-entertainment/art/news/paperchase-forced-to-deny-it-copied-artists-work-after-twitter-backlash-1896894.htm oraz ten http://www.telegraph.co.uk/finance/newsbysector/retailandconsumer/7215124/Paperchase-forced-to-deny-it-plagiarised-British-artists-work-after-Twitter-campaign.html oraz ten (nieco bardziej wyważony) http://www.guardian.co.uk/artanddesign/2010/feb/11/paperchase-design-hidden-eloise.

Prawda jest taka, że nie rozpocząłem kampanii i nie zmobilizowałem do działania 1,5 miliona ludzi. Zamieściłem po prostu link, ludzie przeczytali artykuł, spojrzeli na rysunek, stwierdzili "nie, tak nie można" i sami zaczęli rozsyłać wiadomość dalej. W internecie istnieje społeczność artystów, którzy tworzą przedmioty ręcznie, lub prowadzą produkcję niewielkich ilości i choć pojedynczo nie mają wielkiej władzy, to gdy działają razem, trudno ich zlekceważyć. A duże grupy ludzi dość dobrze potrafią odróżnić co jest dobre, a co złe...

Ale to takie dziwne. W naszym świecie tradycyjne media nie mają juz takiej siły oddziaływania jak kiedyś, a raczej usiłują nadążyć - to nieco dziwaczne, zupełnie nowe i dość zabawne. Jest to również niezwykle wielka odpowiedzialność. Kiedy przytrafiło mi się to po raz pierwszy, prawie rok temu, postanowiłem używać mocy Twittera wyłącznie dla czynienia dobra. I mój plan się nie zmienił.

Ale nie da się zaplanować wszystkiego. I nie możesz przewidzieć, co się wydarzy. Myślę, że po prostu trzeba robić to, co wydaje ci się słuszne i mieć nadzieję, że wyjdzie na dobre.

I odnosi się do zarówno do Twittera, jak i do życia w ogóle.
...
W razie, gdybyście nie śledzili uważnie - zdobyłem dwie nagrody czytelników SFX, które wręczono w sobotę, podczas SFX Weekender. (Tu pełna lista nagrodzonych.) Oto moje podziękowania (powiedzieli mi, którą nagrodę wręczą najpierw, więc największą niespodziankę ogłosiłem po otrzymaniu drugiej nagrody):
NAJLEPSZA POWIEŚĆ
Cześć.
Żałuję, że nie mogę być tam z Wami, ale jestem teraz w Los Angeles, na rozdaniu nagród za animacje i wkrótce okaże się, czy "Koralina" zdobyła jakąś nagrodę Annie. Wciąż pracuję nad bilokacją, ale póki co - z marnym skutkiem.
Pomysł na "Księgę cmentarną" przyszedł mi do głowy w 1985 roku, na małym, wiejskim cmentarzyku w Anglii, kiedy obserwowałem, jak mój syn pedałuje na swoim trójkołowym rowerku pomiędzy nagrobkami. Książkę pisałem właściwie od 2005 do 2008 roku. Wczoraj wieczorem zapytano mnie ile trwała praca nad nią i nie mam zdania, czy były to trzy lata, czy 25. Napisałem wiele książek, ale to jedna z moich ulubionych i bardzo wiele znaczy dla mnie fakt, że jest to również jedna z Waszych ulubionych. Chcę podziękować Dave'owi McKeanowi i Chrisowi Riddellowi, którzy stworzyli do niej ilustracje oraz Sarze Odedina, mojej redaktorce z Bloomsbury, bo powinienem dziękować jej znacznie częściej. Ale najbardziej dziękuję Wam.

NAJLEPSZY KOMIKS

Uwielbiam Batmana. Kocham go od ponad 40 lat i kiedy zaproponowano mi możliwość napisania "ostatniego" komiksu o Batmanie, nie mogłem nie skorzystać. "Whatever Happened To The Caped Crusader" to właściwie list miłosny i hołd dla wszystkiego, co w Batmanie uwielbiam, a jednocześnie list od fana adresowany do wszystkich artystów, którzy przez lata tworzyli Batmana, którego tak kochałem: Bob Kane i Bill Finger, Dick Sprang i Neal Adams, Adam West i Frank Miller - lista może ciągnąć się w nieskończoność... Jest mi niezmiernie miło, że komiks przypadł czytelnikom do gustu. Jednak nie spodobałby się on nikomu, gdyby nie geniusz Andy'ego Kuberta, który potrafi rysować w stylu Briana Bollanda lub Berniego Wrightsona, gdy go o to poproszę, a potrafi równie dobrze rysować w swoim własnym stylu. Byłem zachwycony, że poproszono mnie o napisanie tego komiksu, a jeszcze bardziej - że się on Wam spodobał.

I mam coś jeszcze.
Przez lata SFX, jego czytelnicy oraz ich głosy w sondażach były dla mnie bardzo łaskawe. Pomyślałem, że mogę się im odwdzięczyć i dać im coś, co w dawnych czasach dziennikarze nazywali "cynkiem".

Jak wie każdy, kto czytuje mój blog - jestem wielkim fanem pewnego brytyjskiego serialu SF, który kręci się od bardzo dawna. Serialu, który (chowając się za strachu za kanapą) zacząłem oglądać w wieku trzech lat. I choć wiem, że skazywanie Was na oczekiwanie jest okrutne, to mogę powiedzieć, że za około 14 miesięcy, czyli NIE w najbliższej, ale dopiero w kolejnej serii może znaleźć się odcinek z moim scenariuszem. Odcinek ten miał się początkowo nazywać “The House of Nothing” [Dom Nicości], ale już się tak nie nazywa.
Odliczanie czas zacząć. Macie około 14 miesięcy.
Postanowiłem to wreszcie ogłosić, bo po 18 miesiącach unikanie tematu zrobiło się męczące. (Nie, nigdy celowo nie skłamałem na ten temat, a jedyne, co rzeczywiście zdementowałem to niestworzone historie o Lodowych Wojownikach i konkretnych odcinkach.) Odpowiednio wcześniej uprzedziłem Stevena Moffata i spółkę. A SFX dość dokładnie opisał wszystko w http://www.sfx.co.uk/page/sfx?entry=exclusive_neil_gaiman_confirms_doctor, a następnie gazety takie jak Guardian podchwyciły temat: http://www.guardian.co.uk/books/2010/feb/08/neil-gaiman-dr-who
i dopiero później i o wiele ostrożniej ogłosiło sprawę samo BBC http://news.bbc.co.uk/2/hi/entertainment/8503737.stm z nagłówkiem Neil Gaiman 'napisał scenariusz odcinka Doctora Who' (tak jakby był to dosłowny cytat, a nie jest). Artykuł kończy się zdaniem "rzecznik prasowy serialu nie potwierdził ogłoszenia Gaimana", więc zacząłem się mocno zastanawiać skąd ten cudzysłów i dziwna skłonność do zaprzeczania, czy wrażenie, że wkrótce może pojawić się kontynuacja tematu z nagłówkiem Gaiman przyznaje, że 'zmyślił całą sprawę z Doctorem Who'. Och, stare, dobre wiadomości internetowe BBC.
...

Dan Guy, nadworny webgoblin tej parafii i ja założyliśmy porządny profil na Facebooku, żeby zastąpić te kilka założonych w przeszłości stron, które udawały, że są moje, a naprawdę nie były. Nie będzie tam zbyt wiele treści i na pewno nie znajdzie się tam nic, czego nie umieściłbym tutaj. Adres to http://www.facebook.com/neilgaiman

(Ponownie dzięki magii Twittera, gdzie narzekałem, że nie wiemy jak się do tego porządnie zabrać i prawie natychmiast zgłosił się do nas Facebook.)
...
Cześć Neil,
Z pewnością usłyszałeś to już wiele, wiele razy, ale chciałam się dołączyć i powiedzieć, że przeczytanie, że "nie wiesz ile jeszcze czasu zostało temu blogowi" było niemałym szokiem. Wiem, że niemądrze jest przywiązywać się do dziennika pisarza, którego nawet nigdy nie spotkałam, ale czytanie tego, co w nim piszesz nieustannie dostarcza radości i rozrywki i byłoby mi bardzo smutno, gdyby miało się to zakończyć. Proszę, pisz nadal - tu i gdziekolwiek indziej.
Najlepszego,
-Megan


Myślę, że wszystko, co dobre musi się kiedyś skończyć. Kiedy w lutym 2001 roku zaczynałem prowadzić ten blog, miałem zamiar kontynuować go do września 2001. Mimo to, wciąż działa i nie z pewnością nie zamierzam zamykać go natychmiast. Ale kiedyś się skończy. Jak wszystko, co dobre.

Cześć, Neil. Nie wiem, czy potrafisz odpowiedzieć na moje pytanie. Jako najlepszy pisarz, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi, pewnie nie spotkałeś się nigdy z takim problemem. Jak radzisz sobie z ostrą krytyką i niepochlebnymi recenzjami? Bez podcinania sobie żył? Niektórzy z nas bardzo poważnie traktują swoje pisanie. Odpowiedz, proszę. Bardzo chcę wiedzieć.
Dzięki... i pozdrawiam.


Na początek - nigdy nie traktuj poważnie nikogo, kto mówi ci, że jesteś najlepszym pisarzem, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi, bo wtedy równie poważnie musiałbyś traktować osobę, która mówi ci, że jesteś najgorszym pisarzem w historii.

Jeśli jesteś twórcą, ludzie będą twoją sztukę oceniać. Niektóre ich opinie będą miłe, inne nie. Ale ty już to dzieło stworzyłeś i kiedy oni będą rozmawiać o twoim ostatnim dziele, powinieneś już pracować nad następną rzeczą.

Jeśli źle reagujesz na (dowolne) niepochlebne recenzje, po prostu ich nie czytaj. Nie podpisałeś żadnej umowy z czytelnikami, nie jesteś zobowiązany do wysłuchania opinii osoby, która kupiła twoja książkę.

Rób wszystko to, co sprawia, że będziesz dalej tworzyć. Znam osoby, które uwielbiają złe recenzje, bo ich zdaniem to oznacza, że coś zdziałali i że skłonili ludzi do mówienia o tym. Znam też takie osoby, które w życiu nie przeczytały żadnej recenzji. To ich wybór. Ty po prostu zajmij się swoją pracą, pisz dalej.

Hej Neil,
Chciałem Ci bardzo podziękować!! W sierpniu widziałem cię na Conie w Montrealu i twoja wzmianka o Genie Wolfie sprawiła, że sięgnąłem po jego dzieła... i nie mogę przestać czytać! Żałuję, że nie odkryłem go wcześniej. Właśnie skończyłem czytać "Pokój"... po raz kolejny! Niesamowite! Teraz pożeram jego opowiadania. Z zbiorze "The Best of Gene Wolfe" jest mnóstwo perełek. Jeszcze raz dzięki!
Jakie jest twoje ulubione dzieło Gene'a Wolfe'a?
Pi


To zależy. Czasami "Pokój", czasem "Księga Nowego Słońca", czasem po prostu książka Gene'a, którą czytałem ostatnio.

Drogi Neilu mam 8 lat i KOOOOOOOOOOOCHAM twoje książki, tak samo moje dwie młodsze siostry i mój tata. Nie mogę się doczekać, jak cię zobaczę w Naperville!

Ależ dziękuję. (Umieściłem ten list właściwie po to, żeby przypomnieć mieszkańcom okolic Chicago o http://napervillereads.org/events.html i imprezach 23. i 24. lutego

Program Naperville Reads wygląda na szalony, ale mam nadzieję, że moja wnuczka i mój siostrzeniec będę mieli okazję się z Tobą spotkać podczas Wieczoru Rodzinnego 24.02. Czy jest wtedy zaplanowane rozdawanie autografów albo spotkanie z fanami?
Wielkie dzięki!
~Chris


Wcześniej podpiszę ok. 3000 książek, ale nie będę rozdawał autografów po spotkaniach, bo każdy z dni jest już wypełniony od wczesnego poranka do późnej nocy pogadankami dla szkół i innych grup, a pięciogodzinne podpisywanie na koniec każdego długiego dnia po prostu by mnie wykończyło.
Jeśli chodzi o spotkania, zobaczymy. Jeśli się uda, będą.

Drogi Neilu,
Dwa pytania:
1) Czy przedstawiony w "Amerykańskich bogach" pomysł, że atrakcje turystyczne są zbudowane na miejscach mocy jest Twój własny, czy można przeczytać o nim więcej gdzieś indziej?

2) Czy jechałeś kiedyś Great River Road po stronie Wisconsin? Wzdłuż tej drogi jest kilka niezwykłych miejsc, a moim zdaniem najlepsze z nich to Świątynia Matki Boskiej z Gwadelupy na południe od La Crosse.
Uwielbiam Twoje prace!
Pozdrawiam,
Chris Ellison
Holandia (ale pochodzę z Cannon Falls)


1) Obawiam się, że to mój pomysł.

2) Byłem tam, kiedy po raz pierwszy jechałem na Florydę zbierać materiały do "Amerykańskich bogów". Było tak strasznie zimno...

Dobrze, dobrze, może zadaję to pytanie jakieś 20 lat za późno, ale niedawno znalazłem pudełko z komiksami o Sandmanie i razem z synem czytaliśmy raz jeszcze całą serię. Syn zapytał mnie dlaczego w pierwszym zeszycie, kiedy Morfeusz jest uwięziony, a Burgess (który go uwięził) umiera w jego obecności, to Śmierć nie zauważyła swojego brata przychodząc po Burgessa? Wiem, że to był pierwszy zeszyt i wprowadzenie innych Nieskończonych mogłoby być problematyczne, ale i tak obiecałem, że zapytam (a teraz nawet sam jestem ciekawy, bo wiem, że odpowiedź będzie interesująca). Na marginesie dodam, że bardzo mi się podoba, że te pierwsze zeszyty wytrzymały próbę czasu. Chciałbym teraz pisać równie dobrze co Ty mając lat 28 (i pół).
--Steve and Thomas

Ależ ona go widziała. Oni wszyscy dobrze wiedzieli gdzie on był i co się z nim działo. Ale to nie jest rodzina, która by cokolwiek w takim przypadku zrobiła, jeśli wiesz co mam na myśli.

Cześć,
Byłam dziś na koncercie Magnetic Fields tu, w DC. Jak można się było spodziewać, był wspaniały. Chciałam tylko przekazać wiadomość, że na razie nie sprzedają jeszcze na koncertach płyty z muzyką z musicalu "Koralina", ale za jakiś czas będą ją mieć. Niestety, nie zapamiętałam dat, które podał mi sprzedawca. Ale wspominał też, że wkrótce ta muzyka będzie dostępna w formie cyfrowej.
A skoro już zwróciłam Twoja uwagę...
Zastanawiałam się, dlaczego w "Koralinie" umieściłeś teriery szkockie, czy był po temu jakiś szczególny powód? W mojej rodzinie hodowało się psy tej rasy jeszcze zanim się urodziłam i strasznie mi się podobało, że były i w książce i w filmie o Koralinie. Zespół Hanry'ego Selicka doskonale oddał to, jak skaczą na l
udzi na powitanie.
Wybacz, jeśli już odpowiadałeś na to pytanie. Dopiero od niedawna jestem nawrócona na twoja wspaniałość (za sprawą BPAL) i wyszukiwanie pokazało mi mnóstwo stron na temat szkotów.
Dziękuję,
Shannon


Zapytam, kiedy premiera płyty. [Edycja: już jest w sprzedaży.] Tymczasem, możecie spotkać Magnetic Fields w trasie http://houseoftomorrow.com/calendar.php

Możecie też zobaczyć jak ja i Sarah Silverman i Peter Gabriel i Lemony Snickett opowiadamy o Stephinie w zapowiedzi filmu dokumentalnego STRANGE POWERS na jego stronie
http://strangepowersfilm.com/ lub na YouTube:




A teriery szkockie to zasługa Panny Webster, mojej logopedki z dzieciństwa. (Opowiadam o tym w tym wywiadzie na temat Koraliny)

wtorek, 4 grudnia 2007

głównie głośne myślenie

Neil napisał w sobotę 1 grudnia 2007 o 23:07

Przez ostatni tydzień czytałem kolejną powieść Gene'a Wolfe'a zatytułowaną "An Evil Guest" ["Zły gość"] po kilka rozdziałów dziennie, bo szkoda pożreć ją w całości na raz. I myślę, że musze przeczytać ją ponownie. (I to całkowicie uzasadnione uczucie po przeczytaniu powieści Gene'a Wolfe'a) Napiszę o tym tutaj aby poukładać sobie myśli. Akcja rozgrywa się za około osiemdziesiąt lat, choć przyszłość przypomina lata trzydzieste z wysoko rozwiniętą technologią (celowo, jak sądzę, bo w przypadku twórczości Gene'a Wolfe'a można spokojnie zakładać, że rzeczy są robione celowo.) i czytając książkę można się złapać na poszukiwaniu do niej klucza. Oczywistym kluczem jest Lovecraft, którego inicjały pojawiają się już na początku, a dalej w książce trafiamy na Uniwersytet Miscatonic i Samego Wielkiego Cthulu (choć nie nazwanego po imieniu) ale to i tak nie do końca pomaga zrozumieć czym właściwie jest to, co się czyta.

Książka opowiada o Cassie, nieletniej aktoreczce, która jest o krok od zostania wielką gwiazdą Broadway'u za sprawą magii Pana Gideona Chase'a, tajemniczego człowieka od technologii i rozwiązywania problemów. Cassie ma także związać się z miltimiliarderem nazwiskiem Bill Reis, który być może próbuje ją zamordować (Pojawia się także Hanga, bóg-rekin z mrożącego krew w żyłach opowiadania Wolfe'a pt."The Tree Is My Hat"[Drzewo jest mym kapeluszem] które pochodzi ze zbioru "Innocents Aboard"[Niewinni na pokładzie]) Moment, w którym poczułem, że zaczynam rozumieć co to za książka nadszedł, kiedy padło nazwisko Cranston. Jak w "Lamont" i w "The Shadow"[magazyn "Cień"]. Co wyjaśniło kilka rzeczy, jako że zarówno Gideon Chase jak i Bill Reis, każdy na swój sposób, potrafią zamącić w ludzkim umyśle, obaj mają zaawansowane technicznie gadżety i przygody. I kiedy zdałem sobie z tego sprawę powieść jakoś poprzestawiała mi się w głowie i już wtedy wszystko wydawało się całkiem sensowne: przyszłość jako lata trzydzieste, przejścia od horroru (w pewnym sensie) do szpiegowskiej sensacji (w pewnym sensie, z agentami FBI i konkurującymi agencjami rządowymi), technologia którą chwilami ciężko jest odróżnić od magii, obecność Cthulu, wystawiany na scenie musical pod tytułem "Bride of the Volcano God"["Oblubienica boga wulkanu"] to, że Cassie jest aktorską wersją Margo Lane, że prawdziwych Polinezyjczyków z "The Tree Is My Hat" zastąpiły przerysowane postacie, które sprawiają wrażenie jakby zeszły prosto z ekranu, że jest tam przynajmniej jeden wilkołak (wilki są ukryte w większości książek Wolfe'a, może nawet we wszystkich) i zombie i inne rzeczy jak choćby wielkie nietoperze co do których nadal nie mam pewności czym były naprawdę.
To thriller w stylu pulp - i jest to komplement, bo Wolfe zna się na tym gatunku (napisał znakomity pastisz takiego thrillera w "Wyspie Doktora Śmierci i Innych Opowiadaniach") i tutaj stworzył dziwaczną mieszankę gatunków - pulpowy thriller przygodowy XXI wieku z elementami horroru i SF, jakiego nikt inny nie byłby w stanie napisać.
...
Cześć Neil,
"oko w oko ze śmiercią z powodu trzmiela"
Artykuł o budzącym wątpliwości autorstwie "Footprints"["Śladów Stóp"]
http://www.poetryfoundation.org/journal/feature.html?id=180239
-G

Jak wspomniane w Sandmanie nr 15, o ile pamiętam.

Wiesz, całkiem podoba mi się myśl, że to wezbrało we wspólnej podświadomości i zmusiło setki ludzi do zapisania czy tego chcieli czy nie.

Hello!
Studiuje stylistykę na Universytecie w Nottingham i przeprowadzam badania korpusu lingwistycznego nad językiem użytym w scenariuszu "Beowulfa" aby nawiązać do germańskiej/skandynawskiej historii.

Mam już scenariusz w formie książkowej, ale żeby przeprowadzić dobre badanie potrzebuje tekstu w formie elektronicznej. Zaczynam skanować strony, ale to uciążliwe zadanie. Czy mógłbyś mi powiedzieć czy gdzieś w sieci znajdę elektroniczną wersję "Beowulf: The Screenplay"? Sprawdziłem google i inne oczywiste strony, bez powodzenia.


Dzięki za czas poświęcony na przeczytanie tego. Będę bardzo wdzięczny za jakąkolwiek pomoc.

O ile wiem, nigdzie tego nie ma, ale być może da się to kupić jako ebook.
Co przypomina mi, że miałem podać link do bloga Karla Hagena, przede wszystkim http://www.polysyllabic.com/?q=node/201
http://www.polysyllabic.com/?q=node/202
http://www.polysyllabic.com/?q=node/203 (były szkice scenariusza z dużą ilością aliteracji i kenningów, ale nie przerwały one do ostatecznej wersji reżysera.)
http://www.polysyllabic.com/?q=node/204 (gdzie twierdzi się, że Roger i ja opieralismy sie potężnie na przekładzie Seamusa Heaney, co z pewnością byśmy zrobili, gdyby tylko było dostępne w 1997, ale że go nie było to nie mogliśmy)