środa, 19 marca 2014

Jak Odyseusz w końcu powróci by przytłoczyć nas siłą uczucia do amatorów tego bloga i uradować opowieściami o swych przygodach w międzyczasie

Dan Guy (Web Goblin) napisał we wtorek 17 grudnia 2013 o 20:31



Czcigodnie panie i zacni dworzanie! (1)


Wolnego, wstrzymajcie się jeszcze z wiwatowaniem kapeluszami i perukami, to jeszcze nie powrót znamienitego pana G. To zaledwie preludium, ewentualnie przepowiednia (jeżeli nie postanowi zrobić ze mnie oszczercy) ogłoszona przeze mnie, waszego uniżonego web goblina.
Stanowczo za długo pan G. się tutaj nie odzywał. Używa twittera, whosay, wydaje potrójne albumy ze swoją uroczą żoną i podróżuje więcej niż podstarzała trupa cyrkowa, a mimo to od dwóch miesięcy nic nie napisał na blogu. Ale nie porzucił nas! Mówię wam, że powróci! Mówię wam, bo on powiedział mi i powiedział, że mam wam powiedzieć. Jak sam to określa, w najbliższej przyszłości „napisze porządną notkę”.

*

Wygląda na to, że w momencie kiedy Google zorganizowało ekspresowe zaślubiny Bloggera i Google+ wszystkie wpisy pana G. stały się „nieznanego autorstwa”. Dlaczego nikt mi nie powiedział? Już wszystko naprawiłem.


*

Od pierwszego listopada do końca roku trwa konkurs dla niezależnych księgarni w USA. Nagroda to wizyta pana G., a żeby wygrać wystarczy sprzedać w okresie konkursowym największą liczbę egzemplarzy Oceanu na końcu ulicy ze wszystkich uczestniczących księgarni.


Wesołych świąt!


(1) Nie wiem co mnie opętało, żeby rozpocząć ten post jako Lord Buckley. Czy dzisiejsze dzieciaki w ogóle wiedzą kim on był? No ale macie (2).
(2) Mogło być gorzej. Mogłem zacząć rapować na temat świątecznych piżamek.

(3) Nie ma trzeciego przypisu.

piątek, 14 marca 2014

Doskonały tydzień

Neil napisał w piątek 18 października 2013 o 19:30

Trasa rozpoczęła się 13 czerwca od spotkania i rozdawania autografów w Bath. Następnie pojechałem do Stanów i Kanady, potem wróciłem do Anglii przez Holandię i skończyłem pod koniec sierpnia w Szkocji. W trasie podpisałem ok. 75 tys. Książek, z czego większość to Ocean na końcu ulicy. Po sześciu tygodniach wróciłem do Wielkiej Brytanii na mini-trasę promocyjną Na szczęście, mleko… To był taki aneks do trasy, jej ostatni odcinek. A mimo to spotkało mnie wówczas kilka najprzyjemniejszych momentów w ciągu całego roku, w tym jedno z najlepszych spotkań z czytelnikami w jakich kiedykolwiek uczestniczyłem.

Pierwszego dnia po powrocie do UK udałem się do National Theatre na premierę The Light Princess („Lekkiej księżniczki”), przepięknego musicalu Tori Amos. To baśń mówiąca o feminizmie, ekologii i o tym jak ważne jest odczuwanie i okazywanie emocji. Wykonawcy są znakomici, piosenki piękne, a efekty latania (i unoszenia się w powietrzu) – powalające. Publiczność była zachwycona i nagrodziłą spektakl owacją na stojąco. Wyszedłem przekonany, że zdania krytyków będą podzielone i opinie, które następnego ranka ukazały się w gazetach były mieszane. Recenzent w Daily Mail dał sztuce jedną gwiazdkę, a zachwyconą publiczność uznał za „ociężałą umysłowo”, natomiast Daily Express ocenił Księżniczkę na pięć gwiazdek:

Ta szalona, ale i przepiękna fantazja z elementami pantomimy, baletu, cyrku i opery, a także teatru muzycznego wymyka się kategoryzacji. Amos zapewnia, że każdemu facetowi, który zabierze dziewczynę na randkę na to przedstawienie z pewnością się poszczęści. Nie znam się na tym. Wiem tylko, że ja chętnie poszedłbym na to jutro, i następnego dnia również.

Moim zdaniem to było magiczne.