niedziela, 24 lutego 2013

Dzień Chu: historia i autografy

Neil napisał w czwartek, 10 stycznia o 12:45

No więc Chu’s Day wyszedł dwa dni temu. To pierwsza moja książka dla naprawdę bardzo małych dzieci. Mam nadzieję, że będzie czytana dzieciom zbyt małym, by mogły przeczytać ją same, i że będzie im się podobać i będą chciały, by przeczytano im ją ponownie. Ilustracje Adama Rexa są przesłodkie, bo pomysłowe i cudowne.

Chu’s Day wpadł mi do głowy pewnego dnia w Pekinie w 2009 roku, właściwie w pełni ukształtowany. Złapałem notatnik i spisałem historię.

Kiedy dotarłem do domu, wziąłem notebooka i pióro i po prostu narysowałem i spisałem historię tak, jak ją sobie wyobraziłem, bo wydawało się to prostsze, niż tworzenie długich opisów tego, co miało być na której stronie. Coś takiego wysłałem mojemu redaktorowi z Harper Children’s.

Nie mogę znaleźć spisanego ręcznie oryginału – tutaj jest parę stron z wersji, którą zrobiło Harper Children, by pokazać, jak szkice komponują się z czcionką:



Naprawdę im się spodobało. Musiałem więc wybrać ilustratora.

Naprawdę lubię prace Adama Rexa. Widziałem kilka jego powieści, które przypadły mi do gustu. (Całkiem zapomniałem, że pod koniec lat dziewięćdziesiątych podarował mi sandmanowski obraz, który był jedną z prac oddanych na licytację dla CBLDF podczas konwentu Fiddler’s Green w 2004 roku) Przeglądałem strony internetowe ilustratorów, ale w jego sposobie rysowania zwierząt było coś takiego zabawnego, szczerego, przystępnego, realistycznego i kreskówkowego zarazem...


Poprosiliśmy Adama. Zgodził się. Byłem szczęśliwy.

Przyjął moje szkice za bazę, a potem dodał własne warstwy, żarciki, szczegóły i tym podobne...

W ten sposób moje gryzmołki, jak te powyżej, przedstawiające słonia zdmuchującego kurz z książki, lub Chu i jego ojca w jadłodajni, stały się czymś pięknym i zachwycającym, jak to:


A  co, rzecz jasna, najważniejsze, Adam podarował Chu gogle lotnicze.


Minęło kilka dni. Ludzie z Twittera czytają Chu's Day swoim dzieciom, co mnie cieszy.

Książeczkę możecie kupić na Amazonie, na Barnes and Noble, w niezależnych księgarniach przez Indiebound lub zamówić podpisaną kopię przez Books of Wonder na http://www.booksofwonder.com/prodinfo.asp?number=105164.

Pojawiają się już recenzje. Są w większości bardzo miłe. Nawet te dotyczące  trzyminutowego Audio Booka.

Rano dostałem z Harpers dzisiejsze wydanie prasy, skopiuję i wkleję trochę z tego tutaj...

UZNANIE DLA CHU’S DAY
„Rytm zabawnej ilustrowanej książki Neila Gaimana o kichającej pandzie, Chu’s Day, oddaje to dręczące, trudno uchwytne przeczucie kichnięcia, które właśnie... zaraz... eksploduje.. ale nie robi tego. Eksplozja, gdy w końcu nastąpi, rozbawi dzieci w wieku 3-6 lat ogromem komizmu.”
Wall Street Journal

„Jak? kiedy? i dlaczego? stanowią istotę tej powiastki, wzbogaconej przede wszystkim chytrym humorem skrytym w wielobarwnych, olejnych ilustracjach Adama Rexa... Można iść o zakład, że gdy Chu w końcu kichnie, stanie się to w momencie najmniej spodziewanym i dogodnym – co dowodzi u Gaimana dobrą znajomość poczucia humoru pięciolatków.”
New York Times

„Zabawna historia małej pandy o potężnym kichnięciu!... Ciepłe i barwne ilustracje Adama Rexa ukazują szczegółowo dlaczego rodzice Chu obawiali się kichnięcia małej pandy.”
USA Today

„Poczuciu humoru Gaimana dodaje skrzydeł strategicznie rozplanowany układ książki i hiperrealne ilustracje Rexa, które podkreślają okrągłą, puchaty kształt i pozorną nieszkodliwość Chu. Gaiman i Rex w klasycznym stylu nokautują czytelnika humorem, korzystając z faktu, że przytulaśnej małej pandzie nie można ufać.”
 Publishers Weekly (starred review)

Potężne kichnięcie wyda się dzieciom śmieszne i może zachęcić do podejmowania samodzielnych prób. Szczegółowe ilustracje Rexa są pełne fantastycznych akcentów. Przeczytaj ją brzdącowi, żeby go rozśmieszyć, lub przyjrzyj się detalom grafiki sam.
— Booklist


Z OKAZJI CHU’S DAY!
NEIL GAIMAN i ADAM REX będą podpisywać książki w BOOKS OF WONDER w sobotę, 23 lutego w południe!

*Neil i Adam podpiszą wcześniej pewną liczbę limitowanych plakatów CHU’S DAY, które zostaną udostępnione fanom podczas spotkania i w internecie za darowiznę na rzecz Books of WONDER*

Innym powodem, dla którego publikuję fragment z prasy jest to, że Adam i ja weźmiemy udział w wydarzeniu premierowym w Books of Wonder w sobotę, 23 lutego. Podpiszemy tyle kopii Chu’s Day, ile będziecie chcieli, inne książki też. Books of Wonder to jedna z moich ulubionych księgarni dziecięcych na świecie. Ostatnio przechodzą ciężki okres.

Ostatnie spotkanie premierowe, na którym tam byłem, 7 marca 2009 roku, miało w sobie element tragiczny – w taksówce w drodze na imprezę dowiedziałem się, że mój ojciec umarł niespodziewanie na atak serca i tylko dzięki ośmiu godzinom składania autografów udało mi się to znieść i nie rozkleić się. (Tu jest klip na Youtube, w którym opowiadam o Blueberry Girl i czytam ją tamtego dnia, nie rozklejając się.)

To będzie na 18 West 18th Street, Nowy Jork, NY 10011 w sobotę, 23 lutego, w południe.

Dobranoc.
 

niedziela, 17 lutego 2013

COŚ NIESAMOWITEGO, CO TERAZ JUŻ MOŻNA UJAWNIĆ

Neil napisał we wtorek, 12 lutego 2013 r. o 12:16 

Jestem BARDZO ZAJĘTY pisaniem ostatniego z opowiadań do projektu KEEP MOVING. Rozrosły się. To było niesamowite.

Więcej jutro.

Oto okładka amerykańskiego wydania FORTUNATELY, THE MILK [NA SZCZĘŚCIE MLEKO], które jest w tym momencie ilustrowane przez pana Skottiego Younga i pojawi się w księgarniach we wrześniu.

Jest najbardziej niemądrą książką, jaką kiedykolwiek napisałem, ale też całkiem zabawną.

Poza tym bardzo mi się podoba, że zamieszczam obrazek okładki, kiedy jeszcze nie ma go nawet na stronie książki na Amazon.


BARDZO spóźniony wpis o próbach tworzenia sztuki wraz z wieloma osobami, w tym Tobą...

Neil napisał w poniedziałek, 4 lutego 2013 r. o 23:16

Miałem napisać na blogu wcześnie rano. Potem miałem napisać w trakcie dnia. A teraz dzień już się prawie kończy, a wpis nawet nie jest rozpoczęty.

A więc...

Najpierw obejrzyjcie to:

 

 ...i to nie tylko z powodu pięknych ujęć z Cabalem.

(Klip został nakręcony w połowie grudnia i kiedy go oglądam, czuję na przemian radość i smutek, widząc mojego starego psa hasającego przy mnie przez śnieg.)

Dzisiaj rozpocząłem przez Twitter dziwny i piękny projekt artystyczny. Jest mniej więcej w połowie pierwszego etapu, który polega na zadawaniu pytań i zbieraniu odpowiedzi.

Pytań takich jak „Dlaczego styczeń jest taki Niebezpieczny?”

lub „Gdzie byście spędzili idealny czerwiec?” z odpowiednim oznaczeniem, w tym przypadku #JunTale.

Odpowiedzi były zadziwiające. Osobiste, szczere, kreatywne, znakomite, zaskakujące, dziwne, niespodziewane, dobrze znane, magiczne, mądre, zabawne... każdego rodzaju. Można je przeczytać w Centrum BlackBerry projektu oraz na Twitterze (wystarczy kliknąć na odpowiedni tag – tutaj jest kwiecień. A tu czerwiec.)

Udostępniałem je dalej jak szalony, ponieważ niesamowicie mi się podobały i chciałem, żeby inni ludzie się o nich dowiedzieli.

Używam też tagu #KeepMoving BlackBerry10, a ponieważ to BlackBerry pomaga mi w całym projekcie, staram się zarówno używać tagu #BlackBerry10 i pisać wielką literę w środku BlackBerry.

Widząc to, pewnie myślicie: widziałem ten telefon, model Z10, po raz pierwszy jesienią w Wielkiej Brytanii, pobawiłem się nim i naprawdę mi się podobał: przesuwanie elementów po dotykowym ekranie było całkiem naturalne, poza tym ma najłatwiejszą w obsłudze klawiaturę ekranową, z jakiej do tej pory korzystałem. (Zwykle nie cierpię klawiatur ekranowych, ale w tym przypadku jest inaczej. Ta jest inteligentna. Skorzystałem już z czterech z pięciu opcji, o których piszą na NBC i jestem z nich zadowolony tak samo jak oni.) (I nie, nikt nie kazał mi napisać tego akapitu. Gdyby telefon mi się nie podobał, odmówiłbym.)

Tak więc oni przystali na mój pomysł wykorzystania internetowych społeczności do zrobienia czegoś fajnego i wyjątkowego, co zbliżyłoby do siebie wielu ludzi, a ja zgodziłem się, żeby pracować pod ich patronatem.

Chodzi o to: zamierzam zrobić Kalendarz Opowieści (tak, nadal mam obsesję na punkcie miesięcy). Będę szukał na Twitterze podpowiedzi do stworzenia historii. Później, w trakcie paru dni napiszę opowiadanie, po jednym na każdy miesiąc. Kiedy już będę miał wszystkie 12 historii, znów zwrócę się do świata, by inne osoby stworzyły sztukę w dowolnej formie na podstawie opowiadań. Aż powstanie jeden wielki artystyczny kram. Albo odbijanie piłeczki. Albo wstawcie tu własną metaforę.

Nie, nie trzeba do tego mieć telefonu BlackBerry, chociaż można zacząć obserwować konto @Blackberry ta Twitterze, ponieważ może się to przydać na przykład wtedy, gdy trzeba napisać bezpośrednio do tych osób, których tweety chciałbym wykorzystać jako podpowiedzi do napisania historii (ale jeśli go nie będziecie obserwować, dam wam znać, żeby wam przypomnieć).

Mamy nadzieję, że ostatecznie powstanie wydrukowany kalendarz, dzięki któremu pomożemy fundacjom charytatywnym, a także niesamowita aplikacja (może nawet strona internetowa) ze wszystkimi historiami i sztuką w każdej formie, dostępna dla każdego.

Bawię się przy tym bezgranicznie: wspaniale jest po prostu rzucać nowe pytania i czuć się naładowany energią i radosny (właściwie grudzień nie sprawił, że byłem radosny. Sprawił, że miałem ochotę wszystkich przytulić i przypomnieć sobie, jak wiele tracimy, gdy odchodzą od nas ludzie, zwierzęta i my z przeszłości, jak to zawsze się dzieje.)

Myślę, że teraz o wiele lepiej rozumiem Amandę, która korzysta z Twittera, podając dalej tweety i wykorzystując to do tworzenia społeczności, zbliżania do siebie ludzi, sprawiania, że czują się mniej samotni.

Nie sądziłem, że przy tej części projektu będę czuł, że powstaje sztuka, ale widząc, jak bardzo zbliżyło to do siebie ludzi, myślę, że mogło tak być. Czułem, jakby ktoś bez przerwy łamał i uzdrawiał moje serce.

(Uprzedzam też, że nie wiem, jak bardzo naładowany energią i szczęśliwy będę się czuł za parę dni, kiedy skończę pisać dwanaście bardzo krótkich opowiadań. Możliwe, że będę zrzędliwy, zły i utyskujący.)


Jeśli wejdziecie na stronę http://keepmoving.blackberry.com/desktop/en/us/ambassador/neil-gaiman.html , znajdziecie wszystkie potrzebne informacje i inne rzeczy (przewińcie do końca strony).

Jak pisałem, nadal można proponować nowe rzeczy: wystarczy użyć tagu z miesiącem i #Keepmoving.

Jutro będę musiał wybrać 12 podpowiedzi, co w tym momencie wydaje mi się praktycznie niemożliwym zadaniem, patrząc na wszystko, co dostałem, ale sam wyznaczyłem zasady i teraz nie mogę marudzić. A w środę zabieram się za pisanie.

Podczas pisania będzie mnie obserwować ekipa filmowa. To będzie BARDZO interesujące i możliwe, że poproszę ich, żeby sobie poszli albo przynajmniej żeby filmowali mnie z dużej odległości.

Zawsze zazdrościłem Harlanowi Ellisonowi, który pisał opowiadania w oknach księgarni. Może to będzie coś w tym stylu.

sobota, 16 lutego 2013

Najlepsza rada

Neil napisał w sobotę, 2 lutego 2013 r. o 21:05

Niedawno, w trakcie wystąpienia w Sydney, ktoś mnie zapytał, jaka była najlepsza rada, jaką kiedykolwiek dostałem od innego pisarza, a ja opowiedziałem historyjkę o goleniu związaną z Harlanem Ellisonem, którą przytoczyłem tutaj. To bezcenna wiedza.

 Dziś rano pomyślałem Ciekawe, jaka była najlepsza rada niezwiązana z goleniem, jaką dostałem od innego pisarza... I wtedy sobie przypomniałem.

Był rok 1988, Światowy Konwent Fantasy w Londynie. Siedziałem w barze z grupą ludzi przy stoliku, gdzie wcześniej przeprowadziłem wywiad z Clivem Barkerem na temat komiksu do książki o Clivie. Po wywiadzie zaczęliśmy się sprzeczać – pamiętam, że zdenerwował mnie pogląd Clive'a, który twierdził, że komiks jest uboższy od prozy, ponieważ powieść może go doprowadzić do płaczu, a komiks nigdy. (Pamiętajcie, że było to 26 lat temu. Nie mam pojęcia, czy Clive nadal tak sądzi i czy w międzyczasie nie znalazł się komiks, który go wzruszył do łez. Mam nadzieję, że tak się stało.)

Po rozmowie Clive wziął mnie na bok. Powiedział: „Kiedy rozmawialiśmy, mówiłeś coraz głośniej i głośniej”.

Miał rację. W barze było głośno. A ja miałem ważne rzeczy do powiedzenia i wielkie opinie i, do cholery, zbyłem zdeterminowany, żeby mnie wysłuchano.

 Powiedział: „Neil, nie rób tego. Jeśli będziesz mówił coraz głośniej, wszyscy inni też będą to robić, żeby cię przekrzyczeć. A wtedy wszyscy będą krzyczeć, a nikt nie zacznie słuchać. Jeśli chcesz, żeby wszyscy cię słuchali, mów ciszej. Wtedy cię wysłuchają.”

Wtedy wydawało mi się to najdziwniejszą poradą, jaką kiedykolwiek otrzymałem. Ale uwielbiałem i szanowałem Clive'a, więc następnym razem, gdy wdałem się w barze w kłótnię/dyskusję, ściszyłem głos. A im bardziej chciałem, żeby ludzie mnie wysłuchali, tym bardziej zmuszałem się do ściszenia głosu. A gdy to zrobiłem...

…inni ludzie też zaczęli mówić ciszej. Nachylili się w moją stronę. Słuchali. Nie musiałem podnosić głosu.

Poczułem się tak, jakbym dostał jeden z kluczy do wszechświata.

A teraz przekazuję go wam.

Clive miał ostatnio problemy ze zdrowiem, ale mam nadzieję, że niedługo miną, a on znów będzie w pełni sił. Inspirował mnie na wiele sposobów, gdy miałem niewiele ponad dwadzieścia lat i z czasem wiele się od niego nauczyłem. Oto nasze zdjęcie z 1989 r. na planie Nocnego plemienia, ukradzione z jego strony na Facebooku.


...

W poniedziałek w południe czasu wschodniego zacznie się pierwsza część szalonego projektu związanego z tworzeniem dobrej sztuki, który realizuję z pomocą Blackberry. Odbędzie się (na początku) przez Twitter. Mój login to @Neilhimself (niektórzy mogą tego nie wiedzieć). O wszystkich aktualnościach i linkach będę pisał także tutaj.

 …

No dobrze. Jestem w domu w Midweście. Czeka tutaj na mnie mnóstwo fajnych rzeczy, w tym stos książek, z których jedna to nowe wydanie Amerykańskich bogów – po raz pierwszy amerykańska wersja autorskiej edycji wychodzi w miękkiej okładce (to również pierwszy raz, kiedy książki ukażą się w nowym, standardowym formacie w miękkiej okładce, a stanie się to za parę dni.) Na zdjęciu jest to książka druga od prawej w dolnym rzędzie...


(Na zdjęciu widać również dwa zagraniczne wydania Sandmana, trzy zbiory opowiadań, w których znajdują się moje historie, książka, którą uwielbiam, z moim posłowiem, oraz egzemplarz świetnego przewodnika o tym, od czego zacząć czytanie twórczości różnych pisarzy – dostałem go, ponieważ wsparłem Kickstartera, nie dlatego, że znajduje się tam rozdział na temat czytania moich książek, napisany przez niesamowicie utalentowaną Erin Morgenstern.)

Zimno tutaj. Ale mam na sobie ciepłą bieliznę, będę nosił grube ubrania i właśnie zamierzam pójść z Lolą na spacer do lampy w lesie. Wrzucę tu zdjęcie, jeśli jakieś wyjdzie.

Owszem, dom wydaje się pusty i obcy. Ale Lola to uroczy i kochający pies. A ja piszę.





(Niewielka latarka przy jej szyi nie służy temu, żeby mogła lepiej widzieć w ciemności. Jest tam po to, żebym ja ją widział w nocy.)

piątek, 15 lutego 2013

Potęga Psa. Cabal (2003-2013)

Neil napisał w sobotę, 12 stycznia 2013 o 13:52

Czasami trudno pisze się o takich rzeczach. A czasami pisanie o nich ratuje mi życie. To jeden z momentów, w których cieszę się, że mam blog, a mimo to tak trudno jest pisać...

Otóż 30 kwietnia 2007 roku zatrzymałem się na poboczu i uratowałem psa.

Napisałem wtedy...

W drodze z nagrania do domu, jadąc w deszczu, zjechałem z autostrady w stronę domu i zobaczyłem na poboczu wielkiego, jasnego psa. W kilka sekund od "on tylko tak się tu włóczy i dobrze wie co robi" przeszedłem do "jest kompletnie przerażony i jeśli nawet się nie zgubił, to potwornie boi się tych wszystkich samochodów i może nagle wyskoczyć na jezdnię.
Zatrzymałem się, przebiegłem drogę i podszedłem do niego. Cofnął się, zdenerwowany i bojaźliwy, ale potem trzęsąc się zbliżył się do mnie. Bez obroży czy informacji, tylko łańcuch. Był duży. Bardzo mokry i zabłocony. Z powodu przejeżdżających samochodów postanowiłem, że najlepsze co można zrobić, to wsadzić go do samochodu i pomyśleć co zrobić dalej. Tym samochodem był Mini. Otworzyłem drzwi i wdrapał się do środka. Pies zajął większość miejsca w Mini którego ja nie zajmowałem i sporo tego, które zajmowałem. Duży pies, mały samochód.
Zadzwoniłem do Lorraine, swojej asystentki i poprosiłem ją, by dała znać lokalnemu towarzystwu opieki nad zwierzętami, że
wkrótce przywieziemy psa. Potem pojechałem do domu, cudem unikając śmierci (zadziwiające jak mało widać, kiedy ogromny pies wypełnia Ci samochód i ogranicza pole widzenia). Biegałem z Psem po ogrodzie, aż zupełnie mnie zmęczył. (Naprawdę mam nadzieję, że po prostu się zgubił i jego rodzina już go szuka; ciężko wyobrazić sobie, że ktoś mógłby porzucić tak fantastycznego psa.) Potem wsadziłem go do samochodu znacznie większego, niż Mini i zawiozłem do schroniska, gdzie wszyscy się nad nim rozpływali ("Myślę, że to skrzyżowanie wilka z huskym" powiedziała kobieta ze schroniska, która się nim zajęła i mogła mieć rację.)
On chyba też umie przeżyć.




A tak wyglądał, kiedy wgramolił się do Mini.


Wygląda na to, że dorobiłem się psa.
Zadzwoniono do mnie dzisiaj z Humane Society, że właściciel psa, którego znalazłem w poniedziałek go odebrał. Cieszyłem się, że pies wrócił do swojej rodziny, ale jednocześnie zdałem sobie sprawę, że smuci mnie to bardziej, niż bym się spodziewał – wygląda na to, że trochę miałem nadzieję, że nikt się po niego nie zgłosi.
Następnie dowiedziałem się, że właściciel psa, miejscowy farmer, który trzymał go na łańcuchu na podwórzu, ma trudności z chodzeniem, nie bardzo może chodzić z nim na spacery i uważa, że pies jest mu zawadą, ciągle ucieka i wybiega na drogę, przez co prędzej czy później spowoduje wypadek. A kiedy pracownica Humane Society wspomniała, że osoba, która go znalazła bardzo go polubiła, odparł, że jeśli przyjadę, żeby go zabrać, mogę go sobie wziąć.
Tak też zrobiłem.


Długo trwało, zanim kark i brzuch psa stały się na powrót białe. Metalowy łańcuch zabarwił jego sierść na szaro.

Gdy był psem łańcuchowym nazywali go Buck, ale nie odpowiadał na to imię i o ile było mi wiadomo, właściwie nikt się do niego w ogóle nie zwracał. Nazwałem go Cabal, po białym psie króla Artura, który widział wiatr, a jemu najwyraźniej odpowiadało posiadanie imienia, na które mógłby reagować.

Nigdy dotąd nie miałem psa. Wydaje mi się, że on nigdy nie miał człowieka. Powstała między nami więź. Przez kolejne sześć lat obaj się zmieniliśmy i dojrzeliśmy.

Mój dom na środkowym zachodzie otacza 17 akrów leśnego terenu. Na nowo odkryłem te lasy, a także okoliczne łąki. Zyskałem przyjaciela w czasie, kiedy było mi to niezwykle potrzebne: byłem wtedy bardzo samotny. Od czterech lat byłem w separacji z Mary, matką moich dzieci, która się wyprowadziła i bez niej dom zdawał się opustoszały. Nie miałem wówczas w życiu nikogo "swojego".

Cabal pokochał mnie miłością bezwarunkową. Ale nie była to miłość poddańcza. Kiedy szliśmy na spacer, wydawał się pewien, że to on tu rządzi – był w końcu szybszy, miał lepszy węch i znacznie lepszą orientację w lesie.

Nie bał się niczego, z wyjątkiem burzy z piorunami. I windy.


Narobiłem mu w lesie tyle zdjęć, że ktoś założył na nie oddzielne konto na Tumblrze.

W domu był mniej szczęśliwy. Czasami tylne nogi mu się rozjeżdżały. Trzymał się z daleka od śliskich powierzchni, jakby po latach mieszkania na podwórzu nauczył się, że ciężko chodzi się po lodzie.

Tworzyliśmy taką dziwna parę, zafascynowaną zachwyconą sobą nawzajem. Każdy z nas chce drugiego chronić. On stawał między mną, a obcymi. Stawał poda zasięgiem mojego wzroku, ale tak, żeby bronić mnie przed kotami, choć sam mam ich kilka, więc dom musiałem podzielić na Kocie i Psie terytoria (i nie wiem czy zdawał sobie sprawę, że to było głównie dla jego bezpieczeństwa, a nie dla bezpieczeństwa kotów).

Ludzie mawiali, że jesteśmy do siebie podobni. Niektórzy nawet próbowali to udowodnić.


Amanda mówi, że Cabal nauczył mnie kochać. Prawdopodobnie ma rację.

Miał problemy z tylnymi nogami – zdarzało się, że biegał za szybko, za daleko, zbyt forsownie, złamał łapę i biegł dalej albo naderwał ścięgno. W odstępie roku każda z łap musiała być operowana.

Zawsze spał w tym samym pokoju, co ja. A kiedy zaczął mieć kłopoty z chodzeniem po schodach przeniosłem sypialnię na parter, żeby nie musiał się męczyć. Przed wejściem do domu ustawiliśmy pochylnię, żeby mógł swobodnie wychodzić i wchodzić, nie przejmując się schodami.

Miał coraz więcej problemów ze spacerami po dworzu: przednie łapy wędrowały tam, gdzie chciał, ale tylne nie chciały go słuchać i się chwiały. Kiedy go wziąłem miał trzy lata. Teraz miał dziewięć i cierpiał na chorobę degeneracyjną (zwyrodnienie rdzenia kręgowego - psi odpowiednik stwardnienia rozsianego). Ale zawsze był radosny, przyjazny i nadal mógł w lesie przegonić człowieka, jeżeli coś go zainteresowało.

Kiedy wyjeżdżałem robił się smutny i tęsknił, więc wziąłem Lolę, żeby dotrzymywała mu towarzystwa. Pomysł się sprawdził. Kiedy wracałem do domu był znacznie radośniejszy. Lola go uwielbiała i jakoś wytrzymywała ze mną, bo zdaniem Cabala byłem przywódcą stada.

Miał dziewięć lat. Wielki, stary pies. Ale mój własny i kochający potężną, bezwarunkową miłością i darzący lojalnością, której dotąd nie doświadczyłem.

Kiedy wynająłem dom w Cambridge w pierwszej chwili chciałem go do siebie sprowadzić, ale potem się rozejrzałem, zobaczyłem śliskie drewniane podłogi, mnóstwo schodów i zrozumiałem, że nic z tego nie będzie. Psy miały do mnie dołączyć za dwa miesiące, kiedy zrobi się na tyle ciepło, żebym mógł przenieść się z pracą do oranżerii. A do tego czasu planowałem zaglądać do domu tak często, jak to możliwe i odwiedzać Cabala i Lolę (oraz w okresie świątecznym – moje córki). Byłem u niego tydzień temu. Za dwa tygodnie wracam do domu na parę tygodni i już wymyślałem co będę wtedy robił z psami.

Wczoraj wieczorem Hans, który opiekuje się domem i terenem wokół niego, zadzwonił do mnie od weterynarza. Cabal spędził zwyczajny, miły dzień, a potem nagle bardzo źle się poczuł. Zaczął wymiotować i miał kłopoty z oddychaniem. Nie zdążyłem na ostatni samolot i zamierzałem lecieć następnego dnia rano, żeby zaopiekować się nim w czasie choroby. Kolejny telefon: Hans i Mary, moja gospodyni, siedzieli przy Cabalu i oboje płakali. Przekazali telefon pani weterynarz, która postanowiła zabrać go do szpitala. Cabal nie mógł oddychać. Weterynarz podejrzewała zator w płucach. Kolejny telefon: Cabal nie dojedzie do szpitala. Jego serce przestało bić. Udało się go reanimować, ale pies ledwo może zaczerpnąć powietrza i bała się, że dostanie drgawek i będzie umierał w męczarniach...

A mnie tam nie było. Gdybym tam był, mógłbym pogodzić się z losem. Gdybym tam był, Cabal mógłby odejść w spokoju. Mówiłem do niego przez telefon, chciałem żeby słyszał mój głos i chciałem powiedzieć coś kojącego, ale byłem w stanie tylko płakać i powiedziałem, jak mi przykro, że nie mogę przy nim być.

Po raz ostatni rozmawiałem z weterynarz i powiedziałem jej, że na Cabala już czas.

Zdj. Kimberly Butler. Zatytułowała je "Bezwarunkowa miłość".

Płakałem. Amanda przyjechała, objęła mnie i płakałem jeszcze trochę. Holly zadzwoniła, powiedziałem jej co się stało i ona też się rozpłakała. To nagłe, niespodziewane i nie było mnie przy nim, gdy odchodził. I straciłem przyjaciela.

Wydawało mi się, że wypłakałem się już do cna, a potem usłyszałem, że Lola zabrała z kuchni obrożę Cabala i położyła się z nią spać i znów się rozpłakałem.

Dostałem tyle życzliwych wiadomości. Ja wszystkie jestem wdzięczny. Wam wszystkim.

Tak się cieszę, że miałem okazję go poznać. Tak bardzo się cieszę, że się odnaleźliśmy. Nie wyobrażam sobie, że jeszcze kiedykolwiek będę dzielił z kimś taką więź. Żałuję, że psy nie żyją dłużej.

Kipling opisał to najlepiej:

Dość nam bólu sprawiają, niestety,
Sami ludzie mężczyźni jak również kobiety.
A skoro już mamy zapasy kłopotów,
Dlaczego z nas każdy powiększać je gotów?
Bracia i siostry, ostrzegam otwarcie:
Nie dajcie serca psu na pożarcie.
*

Możemy próbować się tego wystrzegać. Ale wiersz nosi tytuł "Psia moc" [Power of a Dog] i jest to moc bardzo prawdziwa i, jak Kipling wiedział, bardzo dobra.

Cabal był najlepszym psem we wszechświecie i będzie mi go bardzo brakowało.





* tłumaczenie znalezione, niepodpisane. Będziemy wdzięczni za wskazanie nazwiska tłumacza. - przyp.noita.

czwartek, 14 lutego 2013

Egzemplarze OCEAN AT THE END OF THE LANE z autografem już w sprzedaży (tylko USA)

Neil napisał w sobotę, 2 lutego 2013 r. o 13:16 

 Szybka notka (niestety na razie tylko dla czytelników z USA), żeby powiedzieć...

 Kiedy jestem w Cambridge w Massachusetts, zwykle chodzę do księgarni Porter Square Books. To zdecydowanie ulubiona księgarnia Amandy w pobliżu domu, ponieważ po zajęciach z jogi wchodzi tam, by zamówić ich roladki* i jest szczęśliwa. Czasami kupuje też książki. Czasami uda mi się wejść i wyjść niepostrzeżenie, a czasami mnie zauważają i wtedy podpisuję wszystkie moje książki, które tego dnia stoją na półkach.

 A więc gdy ludzie z Harper Collins zapytali mnie, co myślę o podpisaniu części egzemplarzy OCEAN AT THE END OF THE LANE [OCEANU NA KOŃCU ULICY] dla lokalnej księgarni, zgodziłem się. Lubię pomagać dobrym lokalnym księgarniom i upewniać się, że Amanda zawsze dostanie roladki, gdy wyjdzie z jogi.

Książki podpiszę pod koniec marca/na początku kwietnia. Właściwie będę podpisywał sterty kartek, które potem zostaną wszyte w wydrukowane książki, ponieważ w momencie, gdy będę musiał je podpisać, książki nie będą jeszcze gotowe.

Obecnie można je kupić tutaj:http://www.portersquarebooks.com/pre-order-signed-copy-ocean-end-lane

(Na pewno więcej sklepów będzie miało egzemplarze z autografem w swojej ofercie. Napiszę o nich, kiedy będzie można je od nich kupić. Część z księgarni na pewno będzie miała opcję wysyłki za granicę, której Porter Square Books nie ma. Również sklepy, w których będę podpisywał w trakcie trasy, będą miały dodatkowe egzemplarze z autografem. Nie wątpię również, że Hachette-Headline także coś knują, żeby mieć podpisane książki.)

Powyższe zdjęcie książki pochodzi z tego wpisu na stronie Harper Collins, w którym podają również linki do tapety na pulpit do ściągnięcia. Wygląda tak:



Tapeta na pulpit The Ocean at the End of the Lane w sześciu wersjach:

 Oraz... 

*  roladki, czyli Goi cuon. O takie.

Dużo za dużo jak na jedną niepozorną notkę...

Neil napisał w środę, 30 stycznia 2013 r. o 18:40

Naprawdę miałem pisać na blogu w trakcie pobytu w Australii. Naprawdę.

Miałem też więcej spać, biegać, pisać i poczuć się jak turysta. Prawie nic z tego nie wyszło.

Za to wyszło wiele innych rzeczy.

Poleciałem do Hobart w Tasmanii. Od lat powtarzam, że Hobart to jedno z sekretnie fajnych miejsc na Ziemi, a do tej pory ludzie się z tego śmiali. (Australijczycy się ze mnie śmiali. Inni ludzie po prostu patrzyli na mnie bez wyrazu.) Jednak z biegiem lat świat zaczął podzielać moją opinię, a muzeum MONA oraz festiwal MONAFOMA (aka MOFO) mają z tym wiele wspólnego.

Byłem na próbach. Przeczytałem bajkę w Teatrze Królewskim w Hobart. (Robiłem tam też inne rzeczy: zaśpiewałem „Psycho” i przeczytałem jedną z piosenek Amandy, „The Bed Song”, ponieważ jej tam nie było.) Poniżej zamieszczam video. Jherek Bischoff, gitarzysta basowy i aranżer instrumentów strunowych Amandy był odpowiedzialny za całą muzykę. Tasmańska Orkiestra Symfoniczna zapewniła uroczy kwartet smyczkowy:

 

 Niedługo po przyjeździe do Hobartu dołączyła do mnie Polly Adams.

 Jestem patronem programu Bookend Trust w Tasmanii, a Polly, która przejęła po ojcu wrażliwość na dobro natury (bo na pewno nie gruboskórność) jestm patronką Save the Rhino [Ratujcie nosorożce]. Następnego dnia wstaliśmy wcześnie rano i zostaliśmy zabrani w podróż przez Nialla Dorana z Bookend Trust. Widzieliśmy zniszczenia spowodowane przez pożary buszu na Półwyspie Tasmana, dowiedzieliśmy się nowych rzeczy na temat przyrody i pożarach buszu (głównie chodzi o to, że eukaliptusy lubią ogień, który oczyszcza podszycie i pomagają nasionom kiełkować), zobaczyliśmy kolczatkę na poboczu drogi, pojechaliśmy łódką na wspaniałą wycieczkę (dzięki http://www.tasmancruises.com.au/) i podziwialiśmy zapierające dech w piersiach widoki klifów, fok i pingwinów (a także martwego liściastego konika morskiego), nie wspominając już o miejscu, w którym morze jest nachylone pod kątem...


 ...albo przynajmniej takie sprawia wrażenie. (fot. Polly Adams).

 Potem zobaczyliśmy część zniszczeń w wiosce Dunalley i przekazaliśmy książki tamtejszej szkole podstawowej.

Szkoła podstawowa w Dunalley już tam nie stoi. Spłonęła podczas pożaru buszu. Obecnie budowane są tymczasowe budynki, w których będzie mieścić się szkoła do czasu powstania czegoś nowego. (Spotkaliśmy tam wielu przemiłych ludzi, w tym Roberta Pennicotta i Andrew Hughesa, zdobywców tytułu Tasmańczyka Roku w 2012 i 2013 r.)

Moi wydawcy, Bloomsbury i Hachette, podarowali szkole wiele moich książek oraz wiele innych książek, które mogą wystawić na aukcji, sprzedać albo zachować w bibliotece. Poniżej ja z Przewodniczącą Stowarzyszenia Szkół Elizabeth Knox, dyrektorem Mattem Kennym oraz uczniami i członkami wspólnoty.



 Naprawdę myślę, że Polly jest stworzona do pokazywania ludziom książek.


(Zdjęcia pochodzą z https://www.facebook.com/media/set/?set=oa.10151236486214607&type=1 )

Szkoła napisała o tym na swoim blogu http://newdunalleyschool.wordpress.com/2013/01/21/a-visit-from-neil-gaiman/ . To naprawdę inspirujący blog, w którym opisują powrót do normalności po pożarach oraz plany nowej szkoły...

Nie mieliśmy za dużo czasu, więc polecieliśmy hydroplanem do Hobartu, żebym mógł udzielić wywiad Helen Shield z ABC (można o nim przeczytać i go wysłuchać tutaj: http://blogs.abc.net.au/tasmania/2013/01/neil-gaiman.html) (A tu wywiad Helen z Polly http://blogs.abc.net.au/tasmania/2013/01/douglas-adams-little-rocket.html). Potem szybki bieg na próbę z Jherekiem i kwartetem smyczkowym w towarzystwie naszego gościa specjalnego Davide Byrne i St Vincent, a potem jeszcze szybszy bieg z powrotem do studia ABC na kolejny wywiad, tym razem z Doktorem z Triple J (można o nim przeczytać/wysłuchać go na http://www.abc.net.au/triplej/thedoctor/blog/s3673304.htm). Później powrót na Mona Festival. Dotarłem na miejsce 7 minut przed 18:00. Mieliśmy zacząć o 18:00, więc znalazłem przebieralnię, przebrałem się i wyszedłem na scenę, by przeczytać "Click-Clack the Rattlebag", zaśpiewać „Psycho” i, co mi się najbardziej podobało, przeczytać mój wiersz „Australia Day” [„Dzień Australii”] przy akompaniamencie Briana Ritchie na didgeridoo oraz Davida Byrne udającego odgłosy zwierząt na gitarze.

Potem posłuchałem cudownego śpiewu Kate Miller-Heidke, która wystąpiła tuż po nas (jej cover Psycho Killer Davida Byrne był niewiarygodny. Trochę jak to:)


Potem nadszedł najlepszy moment całego wieczoru, gdy Jherek i ja mieliśmy bliskie spotkanie z młodym psem przewodnikiem o imieniu Quinnell.


Zapomniałbym napisać, że parę dni wcześniej Amanda poprosiła mnie przez Twitter, żebym odtworzył jej słynne zdjęcie „Map of Tasmania” z jej ostatniej wizyty. Tak więc, z pomocą fartuszka „Map of Tasmania” oraz fotografką Dianną Graf, zrobiłem to. A potem również Polly.




 A tutaj młody pies przewodnik Quinnell w trakcie szkolenia, ubrany w swój kubraczek (kiedy ma go na sobie, nie wolno mu się bawić ani nikogo polizać) oraz Dianna Graf, która zrobiła jest autorką wielu z powyższych zdjęć i która, wraz ze swoim partnerem Markiem, uczy Quinnella. Jesteśmy w porcie w Hobarcie i wieje silny wiatr.


Później ja i Polly znów wstaliśmy o 6:00 i pojechaliśmy do Melbourne, gdzie zatrzymaliśmy się u moich znajomych, Petera i Clare. Mają najlepszy dom na świecie.


Spędziłem prawie cały dzień, udzielając wywiadów – to zdjęcie pochodzi z wywiadu http://www.theage.com.au/entertainment/books/melbourne-in-authors-good-books-as-he-plans-next-fun-escapade-20130123-2d7e6.html.

Wygłosiłem pogadankę w Atheneum Theatre pod auspicjami Wheeler Centre. Podpisałem mnóstwo książek, a potem załapałem się na późnego drinka i kolację z grupą znajomych z Melbourne, w tym Sxip Shirey, Meow Meow i kogoś, kto nazywa się Knibbs i tak jak ja potrafi podnieść oddzielnie każdą brew lub ustawić je na czole tak, że wyglądają jak zaskoczone gąsienice. („Też się tego uczyłeś przed lustrem, gdy byłeś mały?” „Aha.”).

 Po czterech godzinach snu pożegnałem się z Peterem, Claire i Polly (którą w momencie wyjazdu już zacząłem traktować jak adoptowaną córkę, więc było to smutne pożegnanie, którego jedynym pocieszeniem było to, że przedstawiłem ją wielu osobom, które na pewno fajnie znać w Australii) i poleciałem do Sydney do siedziby Hachette, gdzie udzieliłem wywiadu, którym zajęła się publicystka Anna Hayward, pozowałem do zdjęć Tamarze Dean (obejrzyjcie jej piękne prace tu i tu), zjadłem lunch z moimi wydawcami z Bloomsbury, nagrałem odpowiedzi na ich pytania na filmie i wpadłem do Sydney Recital Hall, gdzie spotkałem się z kwartetem smyczkowym FourPlay na próbę.

Naprawdę uwielbiam towarzystwo z FourPlay – praca z nimi to czysta przyjemność. Przećwiczyliśmy piosenkę z Fireball XL5. Zajęliśmy się piętnastoma pierwszymi minutami z FORTUNATELY, THE MILK [NA SZCZĘŚCIE MLEKO], a oni na poczekaniu wymyślili muzykę i efekty dźwiękowe. Zrobili genialne dźwięki buszu do wiersza „Australia Day”. Praca z nimi jest przyjemna i prosta.


Zdjęcie ukradzione z http://capriciousnerd.tumblr.com/post/41897844603/agaimanevening , ponieważ napisała na Twitterze, że ma zdjęcia z wieczoru dokładnie w tej samej chwili, gdy pomyślałem, że powinienem jakiś poszukać. 


W trakcie wieczoru przeczytałem pierwsze dwa rozdziały THE OCEAN AT THE END OF THE LANE [OCEANU NA KOŃCU ULICY]. Odpowiadałem na pytania i wyjaśniłem, dlaczego ze studia Doktora Who w Cardiff nie wyciekają informacje. Zaśpiewałem piosenkę z Fireball XL5, ponieważ miałem przy sobie FourPlay i chciałem usłyszeć, co z nią zrobili...


Przeczytałem pierwszych piętnaście minut książki FORTUNATELY, THE MILK... (jest taka niemądra. Uwielbiam ją).

Potem złożyłem hołd państwu, czytając wiersz „Australia Day” i na tym się skończyło. Żadnego podpisywania – wydarzenie było długie, wzięło w nim udział 1100 osób i byłem wykończony, ale nagryzmoliłem coś na rzeczach, które ludzie podsunęli mi, gdy wychodziłem tylnym wyjściem.

Po przedstawieniu ekipa producencka w składzie Jordan Verzar, szef festiwalu Ben Strout, Jemma Birrell (dyrektor artystyczny), Ainslee Lenehan z działu PR, a do tego ja i mój stary znajomy ze szkoły Whitgift, James Croll, wybraliśmy się wszyscy, żeby ostatnimi siłami wypić drinka i porozmawiać. Ostatecznie trafiliśmy do baru w moim pięknym, choć trochę ekstrawaganckim hotelu QT, gdzie wszyscy byli dla nas bardzo mili i pomocni. Później w półśnie się spakowałem i nastał kolejny dzień, a więc poszedłem spotkać się z ludźmi z Animal Logic, którzy poświęcili część swojego Dnia Australii, by pokazać mi piękne nagrania filmowe swojego autorstwa...

W drodze powrotnej do Stanów robiłem korektę brytyjskiej wersji OCEAN AT THE END OF THE LANE i czytałem książkę London Labour and the London Poor Mayhewa. Zjadłem śniadanie z moim synem, synową i córką na lotnisku w San Francisco. Wróciłem do domu do Amandy...

Poszedłem spać. Przespałem całe trzy godziny, a wtedy z pieca w piwnicy buchnęły dym i sadza, włączył się alarm, przyjechali strażacy, a ja straciłem nadzieję na odespanie wyjazdu. (Nic nie zostało zniszczone. Nic się nie spaliło. A ekipa strażacka z Cambridge w Massachusetts działa błyskawicznie.)

Pierwszy odcinek moich SELECTED SHORTS [OPOWIADAŃ WYBRANYCH] został wyemitowany w radio. Pozwolono mi wybrać i przedstawić historie, które kocham – tym razem były to opowiadania Raya Bradbury'ego (mrożące krew w żyłach „The Veldt”, przeczytane przez Stephena Colberta) oraz Jamesa Thurbera („The Catbird Seat” w przezabawnym wykonaniu Leonarda Nimoya).

Możecie ich posłuchać tutaj.

Przez następnych kilka tygodni to ja będę prowadzić program. Może warto zasubskrybować podcast? Informacje i linki na http://www.selectedshorts.org/podcast/. Szykują się wspaniałe historie.)

Później w Mornin Edition wyemitowano wywiad ze mną. Możecie o tym przeczytać i wysłuchać go na http://www.npr.org/2013/01/28/170085113/watch-this-neil-gaimans-imaginative-favorites . Jest o rzeczach, które kocham i które odcisnęły na mnie swój ślad.

Nie, nie powiem wam, co to za rzeczy. Posłuchajcie. To ciekawe.

(Na mojej liście były rzeczy, o których nie zdążyliśmy porozmawiać: na przykład odcinek Doktora Who Curse of the Fatal Death albo video Andrew In Drag Magnetic Fields...)

A ja powinienem przestać pisać na blogu i zamiast tego zabrać się za pisanie o dziwnych wydarzeniach pod Londynem.

Ale jeśli nadal to czytacie, to powinniście wiedzieć, że przyszły tydzień zapowiada się ciekawie. Będę się zajmował naprawdę fajnym (i trochę zwariowanym) Projektem Artystycznym, o którym możecie się czegoś dowiedzieć z tego filmiku (możecie w nim także zobaczyć Cabala, żywego i radosnego, sprzed trzech tygodni).

środa, 13 lutego 2013

Życie Toczy Się Dalej plus Wspaniałości, skutki huraganu i burzy ogniowej

Neil napisał w środę 16 stycznia 2013 r. o 22:13

Tę notkę piszę w drodze do Australii. Zaplanowałem tę podróż, by dotrzymać towarzystwa Amandzie. Ale obecnie Amanda wybiera się do Australii dopiero jesienią. Życie czasami dziwnie się układa. Ona będzie w Cambridge, marząc o cieple i tęskniąc za Australią, a ja będę w Australii, występując na scenie – a nawet robiąc coś nieprawdopodobnego z Davidem Byrnem – i będzie mi trochę brakować domu.

Wczoraj wieczorem byłem na scenie w Carnegie Hall. To nie był mój występ – to było coś o wiele fajniejszego. Był to występ Johna i Hanka Greenów, An Evening of Awesome [Wieczór wspaniałości], a ja miałem wrażenie, jakbym był u nich na przyjęciu (a jakie przyjęcia oni potrafią urządzać!). Bawiłem się lepiej niż chyba każdy inny pisarz z wyjątkiem Johna Greena, który kiedykolwiek stanął na scenie w Carnegie Hall. Przytuliłem Kimyę Dawson i Hannah Hart, zagrali Mountain Goats i...

...oj, jeśli chcecie wiedzieć, co się działo, po prostu obejrzyjcie nagranie. Zaczyna się od 35 minuty (a ja pojawiam się ok. 1:43).


Paru osobom ze sceny, które mają małe dzieci, dałem po egzemplarzu Chu's Day.
Chu's Day dzisiaj od razu zajął drugie miejsce w rankingu New York Times, z czego jestem zadowolony.

Ale... pojawił się pewien problem. Zauważyłem, że na stronie Amazon.com ludzie skarżą się, że otrzymali egzemplarze z kartkami pomarszczonymi jak po zalaniu. Niektórzy z nich odsyłali je tylko po to, by znów otrzymać zalane egzemplarze. To było dziwne. Przez Twitter dowiedziałem się, że owszem, to samo przytrafiało się osobom, które kupiły Chu's Day gdzie indziej niż na Amazon.com. Poinformowałem o tym wydawnictwo Harper Children's, a oni przeprowdzili dochodzenie godne Sherlocka Holmesa. Moja redaktorka Rosemary powiedziała mi, co odkryli. Jak wyjaśniła:

…zdaje się, że w momencie, gdy książki zostały wysłane z introligatorni w Chinach, wszystko było w porządku, ale do Stanów dotarły w trakcie huraganu Sandy. Pudła z książkami utknęły na pokładzie statku, który nie mógł dostać się do portu, a niezwykle wysoka wilgotność powietrza sprawiła, że kartki części egzemplarzy się pomarszczyły. Statkowi udało się wpłynąć do portu dopiero 9 listopada. Książki nie zostały zniszczone przez wodę ani nawet nie miały z nią kontaktu, ale widzieliśmy zmarszczki od wilgotnego powietrza w kilku egzemplarzach. Wszystkie książki, które wysłano do nas samolotem z introligatorni były nieuszkodzone, więc problem musiał pojawić się na statku.

HarperChildren zarządziło dwa dodruki książki, z czego pierwszy ma dotrzeć do Stanów w tym tygodniu. Wydawnictwo wyśle nowe egzemplarze, które zastąpią te podniszczone w czasie huraganu. Jak pisze dalej Rosemary:

[nowy nakład] zostanie dostarczony z introligatorni bezpośrednio do Amazon.com, księgarni Barnes & Noble i innych. Nie będziemy marnować czasu na wysyłanie książek do naszych magazynów, a dopiero później do sklepów...

A więc jeśli wasze egzemplarze noszą na sobie ślady huraganu, powinniście móc je wymienić bardzo niedługo i bardzo łatwo. I naprawdę bardzo nam przykro.


Dwie sprawy związane z Australią: nadal można kupić bilety na niedzielę 25 stycznia. Pierwsza połowa wieczoru będzie poświęcona książce Ocean at the End of the Lane [Ocean na końcu ulicy]. Podczas drugiej połowy będzie opowiadanie, czas na pytania, Fourplay, a może nawet trochę śpiewania. Bilety dostępne tutaj.

Kolejna, jeszcze ważniejsza informacja jest taka, że 21 stycznia odbędzie się Mona Bushfire Fundraiser Concert. Pożary w Tasmanii przyniosły prawdziwe zniszczenie, a ja wraz z moimi wydawcami już podjąłem działania, by wysłać książki do uczniów tej szkoły:


Prawdopodobnie chcielibyście zobaczyć, jak ja, Jherek Bischoff oraz gość specjalny David Byrne robimy osobliwe i wspaniałe rzeczy na scenie. (Mamy do zapełnienia ponad godzinę. Mamy plany. Będą dziwne. Będą wspaniałe.) Ale będziemy tylko jedną z wielu atrakcji:

MONA ma przyjemność ogłosić Mona Bushfire Fundraiser Concert, którego celem jest zebranie środków finansowych w ramach apelu australijskiego Czerwonego Krzyża w sprawie pożarów buszu w Tasmanii 2013 http://www.mona.net.au/Bilety można kupić na stronie https://www.mona.net.au/shop/bushfirefundraiser.aspx

ARTYŚCI
The Hoodoo Gurus
The Break
Kate Miller-Heidke
Evan Dando & Spencer P Jones
Neil Gaiman i Jherek Bischoff (gość specjalny David Byrne)
Taiko Drum

GDZIE I KIEDY
poniedziałek 21 stycznia 2013 r.
Princes Wharf 1 (PW1), Hobart 
Wstęp od 17:30, początek o 18:00

BILETY:
$33 
Do nabycia na stronie https://www.mona.net.au/shop/bushfirefundraiser.aspx 

Cały dochód z koncertu zostanie przekazany na rzecz apelu australijskiego Czerwonego Krzyża w sprawie pożarów buszu w Tasmanii 2013. Koszty produkcji zostały ograniczone dzięki dziesiątkom film i osób, które poświęciły swój czas i zapewniły swoje usługi.
Organizatorami wydarzenia są Mona oraz MONA FOMA. Dostawcy zapewnią sprzęt i usługi, w tym zakwaterowanie dla artystów; obsługą koncertu będą wolontariusze, a artyści wystąpią za darmo. Mona nie będzie pobierać dodatkowych opłat za rezerwację biletów oraz przekaże cały dochód ze sprzedaży jedzenia i napojów z tego wieczoru na rzecz Czerwonego Krzyża.