piątek, 31 lipca 2009

Piątkowy wieczór i cicho wszędzie

Neil napisał w piątek 31 lipca 2009 o 19:58

Zobaczmy:

Jest dość cicho. Maddy, Holly i ich mama pojechały na kilka tygodni do Wielkiej Brytanii, Amanda w Bostonie przygotowuje się do wyprawy do Rosji, a ja w domu, całkiem sam, jeśli nie liczyć wielkiego, białego psa, pracuję do późna i próbuję skończyć różne rzeczy przed wyjazdem na Worldcon.

Właśnie zajrzałem na Amazon, żeby kupić „Koralinę” na DVD (niestety, wytwórnie są bardzo skąpe w tego typu sprawach – dostałem jedno i wygląda, że to by było na tyle) i zauważyłem, że na ich blogu jest fantastyczny artykuł o Henrym Selicku, szczery i zabawny. Jest na http://www.armchaircommentary.com/2009/07/coraline-director-henry-selick-on-his-latest-film.html

Jest tam pełno ciekawostek i opowieści z punktu widzenia twórcy , w tym ta, przy której się uśmiechnąłem:

Zawsze wyobrażałem sobie Neila Gaimana jako kota z „Koraliny”. Jest bardzo mądry, ma szydercze poczucie humoru, i patrzy na innych z góry dokładnie jak kot. Ma świetny głos i na początku rozważałem go jako kandydata do podłożenia głosu kota. Przy przenoszeniu opowieści do USA zdecydowałem, że potrzebna jest większa różnorodność etniczna wśród bohaterów, co doprowadziło mnie do fantastycznego Keitha Davida. Wybacz, Neil.
(Jestem kotem na audiobooku. To mi wystarcza.)

Chciałbym zacząć hodować pszczoły, ale musiałbym je trzymać w ogródku ojca, który uważa, że to będzie śmierdziało. Mój dziadek mówi, że ul wcale nie ma zapachu (jego ojciec hodował pszczoły). Czy jako osoba, która obecnie się tym zajmuje, mógłbyś powiedzieć, czy pszczoły/ule brzydko pachną?

Zdrowe ule pachną zazwyczaj jak miód, kiedy się je otwiera: to ciężki, głęboki, słodki zapach. (Kiedy nie są otwarte w ogóle nie pachną.)

Jedyny przypadek, kiedy ul będzie brzydko pachniał to chory, lub martwy rój. Zupełnie jak z ludźmi.

Rzuciłam okiem na zdjęcia plastrów w szklanym kloszu. Wygląda, że będzie potrzebny otwór wentylacyjny na szczycie...
Nie zauważyłam takiego na Twoich zdjęciach, nie czytałam też o tym, żeby rozdająca autografy ręka była poraniona odłamkami szkła.
Pozdrawiam,
Renate

Nie wydaje mi się, żeby był potrzebny. Pszczoły dostają się do środka dołem (w drewnie na którym stoi klosz jest przerwa) i wylatują w ten sam sposób.

Neil, wydaje mi się, że paski podstawy ze „szklanego klosza” z oryginalnego zdjęcia zostały przyklejone PROSTOPADLE co ściany. Przyklej brzeg każdego kawałka do wnętrza klosza.

Może to nie zrobi żadnej różnicy (IANABK), po prostu zauważyłem różnicę między Twoim kloszem, a tym, który Cię zainspirował.
...Eric

Tak. Wiem. Zobaczymy, co zrobią. Zakładam, że fragmenty podstawy mają zapewnić im nieco wosku i wskazać, gdzie zacząć. Ale skoro jest to dziki rój, to i tak zrobią co będą chciały, jak to pszczoły. Choć tak naprawdę to było ze względu na wygodę przyklejania. Ale jeśli po powrocie z Worldconu w Montrealu nic się nie stanie, spróbuję w drugą stronę. Cokolwiek się stanie, zamieszczę zdjęcia.

Ponadto, żeby ochronić klosz przed światłem, wiatrem i ukradnięciem przez leśne trolle, postawiłem na nim skrzynkę (tzw. ul właściwy) taką, jak na tym zdjęciu.

Witam, Panie Gaiman, pisał Pan, że jeśli „zapłaciliśmy z góry za "Nigdziebądź" w teraz-o-ile-mi-wiadomo-zupełnie-niedziałającym Hill House” to „powinniśmy już dostać od Harpera e-mail z potwierdzeniem”. Ja zapłaciłem, ale e-maila nie dostałem. Jestem pewien, że inni tez nie. Czy mógłby Pan napisać, jak możemy się z nimi skontaktować? Nic nie wiedziałem, dopóki pan o tym nie napisał, a z pewnością nikt nie chciałby tego przegapić. Dziękuję bardzo za to, że powstała ta książka i proszę dalej pomagać, abyśmy w końcu ją dostali. Raz jeszcze dziękuję.

Być może są osoby, którego takiego e-maila nie dostały (wiem, że niektóre adresy z listy Hill House były od dawna nieważne). Jeżeli opłaciliście limitowane wydanie „Nigdziebądź” (a niektórzy mogli to zrobić nawet w listopadzie 2003 roku) i chcecie mieć pewność, że znajdziecie się na liście, napiszcie do Jennifer.Brehl@HarperCollins.com. Jennifer jest moją redaktorką w William Morrow, i zarazem osobą, która to wszystko organizuje. Bądźcie dla niej mili, jest pracowitą, pełnoetatową redaktorką, która podjęła się tego dodatkowego zadania i pomaga spłacić karmiczny dług zaciągnięty przez Hill House. Jeżeli nie odpisze od razu, na pewno zrobi to wkrótce.

Cieszę się, że ci, którzy zapłacili za wydanie „Nigdziebądź” z Hill House w końcu dostaną książkę. Piszę żeby zapytać, co z księgarniami, które przyjmowały zamówienia na ich książki. Jak rozumiem, zapłaciły HH tak samo jak indywidualni kupujący, ale księgarnia, gdzie ja zamawiałem (shocklines.com) nie wiedziała nic na temat wydania Harper Collins. Już zwrócono mi pieniądze za zamówienie, ale naprawdę mi przykro z powodu księgarni, które straciły pieniądze. Dzięki za wszystko, co robisz.

Ktokolwiek opłacił książkę, indywidualny kupujący, czy księgarnia – powinien napisać do Jennifer. Ona da Wam znać co się dzieje (zakładam, że po prostu wszyscy dostaną swoje książki, tak jak indywidualni klienci).
...

Kilka drobiazgów: w tej chwili wciąż nie jestem pewien jak ustalić na tym blogu proporcję pomiędzy tematami osobistymi i nieosobistymi. Dla ciekawskich: urocza Panna Palmer opowiada o naszym związku w The Skinny.

Napisane przez mnie opowieści o Batmanie, zebrane pod wspólnym tytułem WHATEVER HAPPENED TO THE CAPED CRUSADER („Co stało się z mścicielem w pelerynie”) zostały dziś zrecenzowane w „The New York Times”, obok komiksów Darwyna Cooke’a i Davida Mazzuchelliego. A to, że mogę o tym tak niefrasobliwie wspominać, pokazuje najlepiej jak daleko komiksy zaszły w ciągu ostatnich dwudziestu lat.

Miesiąc temu odbyłem z Christiną Amoroso z „Entertainment Weekly” długą rozmowę na temat Wampirów w kulturze popularnej, od Wampira Varneya do czasów współczesnych. Jakoś udało jej się zrobić z niej wywiad na 400 słów, jest na http://shelf-life.ew.com/2009/07/31/neil-gaiman-why-vampires-should-go-back-underground/

(I proszę zauważyć, że wcale nie twierdzę, że wampiry to coś złego, wręcz przeciwnie. Po prostu w świecie, gdzie tuzin osób natychmiast pisze do mnie na twitterze, że nie mam racji, bo wszyscy piszą opowiadania o Wampirach i gdzie Wampiry są wszędzie, sezon na wampiry właśnie dobiega końca). Z Wampirami nie należy przesadzać: powinny być przyprawą, a nie grupą pokarmową.

I na koniec: wygląda, że limitowana edycja zapachu Ptak Słońca z książeczką (z Black Phoenix Alchemy Lab) już się sprzedaje, ale jeszcze kilka egzemplarzy zostało, więc pomyślałem, że podam link. Pachnie jak pustynia i drewno na opał i przeprawy i rodzynki, tak ciepło, jak „Śnieg, szkło i jabłka” były zimne. Jak wszystkie zapachy BPAL inspirowane moimi rzeczami – dochód idzie na rzecz CBLDF.

Edycja, żeby dodać: Właśnie zauważyłem, że na stronie CBLDF jest kilka zestawów „imp”, których nie sprzedaje nawet BPAL – to dla tych, co chcą wypróbować zapachy. Zestaw z Amerykańskich bogów/chłopaków Anansiego oraz zestaw Księga Cmentarna.

środa, 22 lipca 2009

Ponury niedźwiedź i inne odgłosy.


Najlepsze z całego dzisiejszego dnia było czytanie na głos „Odda i Lodowych Gigantów” przy nagrywaniu audiobooka. (Jest na tyle krótki, że mogłem to zrobić w ciągu jednego popołudnia i w całości będzie trwał 90 minut). Odkryłem, że pierwszy rozdział jest beznadziejny do czytania na głos: nie ma dialogów, za to są długie zdania, które były bardzo przyjemne dla mnie jako pisarza, ale dla mnie, jako lektora są straszne. I odkryłem, że uwielbiam czytać głosem ponurego niedźwiedzia (podobnego głosu używałem jako Kłapouchy czytając „Kubusia Puchatka” przez te wszystkie lata) i głosem lisa-opowiadającego-coś-innymi-głosami, a także samego Lodowego Giganta, który nigdy nie jest aż tak wytworny, jak mu się wydaje.

A potem zjadłem obiad z Maddy, Holly i ich mamą i się z nimi pożegnałem. Na parę tygodni wyjeżdżają do Anglii i spotkam się z nimi na Międzynarodowym Festiwalu Książki w Edynburgu.

Zauważyłem dzisiaj wstępne umowy dotyczące nowego, limitowanego wydania "Nigdziebądź", z autografem, które wkrótce wyda Harper Collins (było tutaj). Jeżeli zapłaciliście z góry za "Nigdziebądź" w teraz-o-ile-mi-wiadomo-zupełnie-niedziałającym Hill House, dostaniecie taki egzemplarz. (Powinniście już dostać od Harpera e-mail z potwierdzeniem). To będzie chyba niezwykle piękne wydanie, Harper robi coś takiego po raz pierwszy i będzie to, tak samo jak audiobook, wersja tekstu "preferowana przez autora", czyli o kilka tysięcy słów dłuższa, niż aktualne amerykańskie wydanie. Na końcu znajdzie się też trochę dziwnych rzeczy - mój oryginalny plan scenariusza dla BBC i takie tam.

Panie Gaiman, po pierwsze - uwielbiam Pana dzieła. Po drugie - zastanawiam się, czy wie Pan, że w Tempe w stanie Arizona w dniach 4-7.09 odbędzie się North American Discworld Convention [Północnoamerykański Konwent Świata Dysku]. Gościem honorowym będzie Terry Pratchett. I czy jeśli Pan wie, to czy będzie Pan mógł się pojawić?
Od dawna już nie pisałem nic o http://www.nadwcon.org. Nie, nie mogę przyjechać. Będę wtedy w Anglii, będę odpoczywał bo Festiwalu Książki w Edynburgu i przygotowywał się do kręcenia krótkometrażowych niemych filmów. Ale życzę wszystkim miłej zabawy i mam nadzieję, że nie każecie Terry'emu podpisywać zbyt wielu rzeczy.

Cześć Neil!
To nie pytanie, tylko ciekawostka. Czy wiesz, że premiera filmu "Koralina" na Tasmanii odbędzie się o cztery dni wcześniej, niż w całej Australii? Nie skarżę się wcale. Po prostu pomyślałam, że to zabawne, bo to w końcu, no wiesz, Tasmania :)
Dzięki za wszystkie Twoje niesamowite działa. "Księga cmentarna" jest w pierwszej dziesiątce moich ulubionych książek.
Claire


Uważam, że Tasmania jest jednym z najfajniejszych i najprzyjemniejszych miejsc na świecie. Większość moich znajomych Australijczyków (nie pochodzących z Tasmanii) przyznaje się, że Tasmanię traktują jak Kanadyjczycy Nową Funlandię, czy Amerykanie... no cóż, resztę świata. Wydaje im się, że jest nieznośnie prowincjonalna i nie sposób w ogóle się tam dostać.

Bardzo się cieszę, że obejrzą tam "Koralinę" cztery dni przed resztą Australii i mam nadzieję, że zaowocuje to w ciągu tych czterech dni falą kinowych turystów.

W związku z niedawnym ogłoszeniem, że Marvel przejął prawa do postaci Marvelmana - czy będziesz w jakikolwiek sposób zaangażowany w przyszłe publikacje lub/i marketing? Jeśli tak - czy Ty i Marvel moglibyście rozważyć używanie w dalszym ciągu nazwy "Miracleman", niż zmianę na "Marvelmana"? Zetknąłem się z tą postacią w połowie lat 80., w "Eclipse" prowadzonym przez Alana Moore'a, a potem Ciebie. I niezależnie od powodów z jakich te historie miały taką nazwę, zawsze wydawało mi się, że "Miracleman" miał - z braku lepszego określenia - więcej klasy, ta nazwa jest bardziej na miejscu i bardziej dorosła, niż "Marvelman". Dzięki za poświęcony czas.
Zobaczymy. I nie, myślę, że to będzie Marvelman, tak jak było do 1984, kiedy to Marvel zaskarżył nazwę.

W tej chwili nie jestem pewien co się wydarzy, Mark Buckingham i ja nic nie podpisaliśmy, ale mam szczerą nadzieję, że Marvel wyda ponownie przygody, które napisał Alan Moore i to, co zrobiłem z Markiem Buckinghamem (zeszyt 25. Miraclemana został ukończony, i jest gotowy do druku od 16 lat. Wciąż ma go Mark Buckingham, choć część dymków zdążyła nieco pożółknąć.) Nie jestem pewien, jakie plany ma Marvel wobec tej postaci - ale oczywiście chciałbym zakończyć historię, którą zacząłem pisać.

Cześć Neil,
Wspominałeś, że historia z komiksu
"Whatever Happened to the Caped Crusader?" ["Co się stało z Zamaskowanym Krzyżowcem?"] zawdzięcza co nieco Kurtowi Busiekowi, a wcześniej pisałeś o wymyślaniu wraz z nim wielkiej, szalonej historii o Batmanie podczas długiej wyprawy samochodem. Domyślam się, że WHTTCC jest właśnie tą samochodową historią, czy mógłbyś pdozielić się z nami czymś na temat tej wczesnej wersji, w czym jest podobny/różni się od scenariusza w opublikowanej wersji?

Centralny pomysł historii Alfreda w pierwszej części WHTTCC wymyśliliśmy i rozwinęliśmy z Kurtem trzynaście lat temu, prawie do co dnia. Było to podczas podróży z San Diego do Thousand Oaks, gdzie mieliśmy pojechać i być świadkami narodzin Winter McCloud (choć nie wiedzieliśmy, że właśnie po to jedziemy do Thousand Oaks. Myślałem, że po prostu mamy zabrać Scotta i Ivy, w bardzo zaawansowanej ciąży na obiad, i dopiero kiedy w trakcie obiadu Ivy złapała mnie za rękę i kazała mierzyć czas skurczów wieczór stał się cokolwiek niezwykły).

Zdaję sobię sprawę, że bardziej doświadczeni fani wyczekują w kolejce przez kilka dni, żeby tylko móc Cię spotkać, ale ponieważ próbuję opłacić studia pracując na pełen etat, chyba nie mogę sobie pozwolić na bycie prawdziwym "fanem". Czyli może masz jakiś pomysł, jak wcześnie muszę pojawić się na konwencie Anticipation '09 w Montrealu? Wiem, że niezbyt często bywasz w Montrealu, a spotkanie z Tobą bardzo wiele dla mnie znaczy.

Z radością mogę powiedzieć, że choć zdarzało się ustawianie w kolejce wczesnym rankiem, to nie słyszałem dotąd o wyczekiwaniu przez kilka dni. I to moim zdaniem bardzo dobrze, bo czułbym się winny.
Na Worldconie odbędzie się kilka imprez z moim udziałem, w tym kilka spotkań z podpisywaniem. Nie wiem, czy bilety na podpisywanie będą losowane, czy nie. Zapytam.

Mam nadzieję, że spotkanie mnie będzie równie łatwe, co przypadkowe spotkanie na ulicy, ale może jestem zbyt optymistyczny. Zobaczymy. (A w odpowiedzi tym, którzy pytali, czy będzie tam też Amanda - niestety ten tydzień spędza w Rosji, grając koncerty z niezrównanym Jasonem Webleyem.)

(Co mi przypomina, że w Rosji pojawią się wkrótce wznowienia moich książek z nowymi, przepięknymi okładkami. Postaram się zamieścić tu niedługo jakieś zdjęcia.)

...
I na koniec, w tym artykule z NPR jest video z naszymi ulami, które nakręcono parę tygodni temu. Byłem wtedy jeszcze w Chicago przy okazji ALA, więc mnie tam nie ma, ale Sharon-Dziewczyna-od-ptaków i Bajeczna Lorraine świetnie się bawiły.

Postscriptum do SZKLANEGO KLOSZA

Dziewczyna od Ptaków dużo uważniej, niż ja przyjrzała się zdjęciom klosza, do których link zamieściłem w poprzedniej notce i zapytała, czy nie powinienem umieścić w środku jakiejś podstawy, żeby pszczoły miały na czym zaczął budować. Na Twitterze Teresa Neves podesłała mi stronę http://turlough.blogspot.com/2007/07/will-they-or-wont-they.html, z której dowiadujemy się, że owszem, użyto pasków jako podstawy plastrów.

Więc uciąłem kilka pasków. (Wygląda to tak.)


i przykleiłem je wewnątrz klosza.


a potem odstawiłem z powrotem na ul.

Kto zamyka pszczoły za szkłem?

Neil napisał w czwartek 30 lipca 2009 o 17:24

Dzień zupełnie mi umknął i postanowiłem zrobić coś, żeby odzyskać nad nim kontrolę. A więc wziąłem szklany klosz...

Założyłem mój pszczelarski strój...


i postawiłem szklany klosz na szczycie ula.


Pszczołom wydaje się to nie przeszkadzać.


A czerwony ul z daleka wygląda jak robot z programów telewizyjnych w latach 60.


Nie wiem, czy to mi się tutaj uda. Ale nie mogę się doczekać, żeby się dowiedzieć...

wtorek, 21 lipca 2009

Zielony, przyjemny świat

Neil napisał w środę 29 lipca 2009 o 2:15

Kilka lat temu napisałem opowiadanie dla Radia BBC 4 z okazji obchodów 250-lecia Williama Blake'a. Zamysł był taki, żeby napisać opowiadanie zainspirowane wierszem lub wersem z Blake'a. Wybrałem wiersz "Jeruzalem" (możecie przeczytać go tutaj) (a tu z polskim tłumaczeniem - przyp.noita)

Opowiadanie przeczytał, i to znakomicie, Alexander Morton i wyemitowano je w listopadzie 2007. Pamiętam, że kiedy to usłyszałem, nie spodobało mi się i byłem zawiedziony tym jak daleko odszedłem od tego, co na początku miałem w głowie. Nie podobało mi się, że trzeba było wyciąć niektóre fragmenty, żeby zmieścić się w przeznaczonym czasie. Właśnie puścili je znowu i wczoraj przesłuchałem z zainteresowaniem. A ponieważ już dawno zapomniałem jak brzmiało w mojej głowie na początku, słuchanie sprawiło mi większą przyjemność, niż się spodziewałem.

Do niedzieli możecie tego posłuchać na http://www.bbc.co.uk/programmes/b008cnz8

...
W ubiegłym roku Holly i jej przyjaciele zorganizowali bitwę na pudding.

W tym roku, razem z Maddy i jej przyjaciółmi, odbyła się bitwa złożona w 20% z brytyjskiej galaretki i 80% z amerykańskiej Jell-O. (tak na marginesie - angielska wersja zwyciężyła bez trudu w kategorii "smak"). Na przyszły rok planują porządną bitwę na ciasto z nadzieniem custard.

Kocham moje córki.






(Więcej zdjęć na http://twitpic.com/photos/neilhimself)

, , ,

poniedziałek, 20 lipca 2009

Jedenaście Dni albo Coś Około

Neil napisał w czwartek 23 lipca 2009 o 16:54

Drogi pamiętniczku

no tak. Kiedy ostatnio o mnie słyszano, ubierałam się wytwornie, aby pójść na kolację z okazji przyznania nagród Newbery, Caldecott i Wilder oraz otrzymać Medal Newbery.

Przemówienie napisałem już w kwietniu i wtedy je nagrałem, żeby w formie CD mogli je dostać goście ALA i żeby można je było wydrukować w The Hornbook. Potem już nawet na nie nie spojrzałem przekonany, że w ten sposób podczas ALA będzie dla mnie zupełnie nowe i interesujące.

To wszystko zupełnie nie zmniejszyło mojego zdenerwowania. Założenie garnituru tym bardziej.

Beth Krommes wygłosiła swoją mowę z okazji przyznania Medalu Caldecott za książkę „The House in the Night” („Dom w nocy”) napisaną przez Susan Marie Swanson. Wygłosiłem moje przemówienie i w trakcie mówienia jakoś już nie byłem zdenerwowany. Potem Ashley Bryan otrzymała nagrodę Laury Ingalls Wilder, a później tysiące bibliotekarzy wspólnie śpiewało i recytowało wiersze. To było cudowne.

Tutaj jest relacja Scrippsa z tego wieczoru, moja redaktorka Elise Howard pisze o dostawaniu „Księgi cmentarnej” rozdział po rozdziale w przeciągu trzech lat. A na http://wowlit.web.arizona.edu/blog jest wieloczęściowy wywiad z Nickiem Glassem, który był członkiem komitetu przyznającego Medal Newbery.

Czyli zdobyłem Medal Newbery (ale czy na pewno? James Kennedy twierdzi coś zupełnie innego na http://jameskennedy.com/2009/07/13/i-win-the-newbery/ )

Następnego ranka podpisywanie książek trwało bardzo długo. Kiedy wychodziłem, odebrałem dwa telefony. Dzięki pierwszemu dowiedziałem się, że moja droga przyjaciółka, Diana Wynne Jones idzie do szpitala na operację. Zadzwoniłem do niej i nie jestem pewien, czy udało nam się nawzajem pocieszyć (choć operacja się udała i kiedy będziecie to czytać, ona już powinna znaleźć się z powrotem w domu). Kiedy odkładałem słuchawkę, telefon zadzwonił ponownie i dowiedziałem się, że mój dawny przyjaciel Charles Brown z „Locus Magazine” zmarł, spokojnie, we śnie, na pokładzie samolotu w drodze powrotnej z Readercon, jednego z jego ulubionych konwentów SF.

Charles był zuchwały, niezwykle oczytany, nieznoszący sprzeciwu, zabawny i wiedział praktycznie wszystko, co można wiedzieć o science fiction i fantasy, a przynajmniej lubił tak myśleć. Polubiłem go od naszego pierwszego spotkania w Wielkiej Brytanii, około 1987 roku, moja sympatia do niego była równie silna, co frustracja spowodowana jego techniką przeprowadzania wywiadów od 1989 roku począwszy (zwykł zadawać zadziorne pytania, wygłaszać uwagi i prowadzić z tobą fantastyczną rozmowę – a pisząc później wywiad, wycinał wszystkie swoje kwestie i robił się z tego długi monolog). (Tu jest fragment z jednego z nich, ze mną, z 2005.)

Od dawna oczekiwał śmierci - nie cieszył się najlepszym zdrowiem – i zawczasu uruchomił różne rzeczy, żeby mieć pewność, że „Locus Magazine” będzie kontynuowany bez niego. Ponieważ zostałem w te działania wciągnięty, raz na parę lat widywałem Charlesa na spotkaniach, które (przynajmniej w moim odczuciu) organizowano wyłącznie po to, aby Charles mógł raz do roku zobaczyć się z grupą przyjaciół i powiedzieć im z nieukrywaną radością, że wciąż jeszcze żyje i że nie potrzebuje ich pomocy, poczęstujcie się bajglem.

(Tak przy okazji, podejrzewam, że Oferta Specjalna Locusa dla czytelników tego bloga jest wciąż aktualna, skoro strona wciąż działa.)

To jest jego tymczasowy nekrolog w „Locusie”
.

Kiedy spotkałem go po raz ostatni, jedliśmy brunch w Hotelu Claremont w Berkeley. Opowiadał mi wtedy wspaniałe historyjki o Worldconie w 1968 roku, o spotkaniu starej gwardii SF i (wtedy jeszcze) młodych hipisów, opowiadał skandaliczne wydarzenia, podawał nazwiska. Zapomniałem wszystkie opowieści i wszystkie nazwiska, z wyjątkiem informacji, że uczestnicy korzystali z szybów do pralni jako najszybszego sposobu dostania się na dół, co było najmniej skandaliczną z opowiedzianych mi rzeczy.

Potem wziąłem udział w panelu dyskusyjnym CBLDF, podczas którego z przyjemnością zwróciłem uwagę, że komiks Nicka Bertozziego „The Salon”, ten sam, z powodu którego rok temu Gordon Lee prawie trafił do więzienia w mieście Rome, w Georgii, w tym roku znalazł się w zredagowanym przez Lyndę Barry zestawieniu Najlepszych Amerykańskich Komiksów 2008.

Wróciłem z Chicago do domu. Z panną Amandą Palmer podpisałem setki obwolut książki „Kto zabił Amandę Palmer”. Potem w towarzystwie panny Maddy i jej przyjaciółki Claire wyruszyliśmy na szaloną wyprawę (która wciąż trwa).

W San Francisco zatrzymaliśmy się w Hotelu Union Square, który okazał się zadziwiająco wygodny i przyjemny. Zajrzeliśmy do Google, byliśmy za kulisami Festiwalu Ognia, jedliśmy w towarzystwie Michaela Chabona i Ayelet Waldman oraz ich wspaniałej rodziny (podejrzewam, że Michael i Ayelet zdobyli swoje dzieci dzięki jakiemuś niesamowitemu zestawowi rodem z „Fałdki czasu” Madeleine L’Engle) (a poza tym w salonie mają dla dzieci perkusję), byłem na musicalu „Wicked” bo dziewczynki chciały go zobaczyć i były absolutnie zachwycone (moja mini-recenzja? Uwielbiam książkę Gregory’ego Maguire’a, podobał mi się scenariusz przedstawienia, zupełnie nie przemawiały do mnie piosenki, zdawało się że są zaledwie dobre), zjadłem lunch z Danielem Handlerem i Lisą Brown i ogólnie starałem się mieć wolne, z wyjątkiem Niedzielnego Poranka.

W Niedzielny Poranek odbyło się spotkanie z czytaniem i podpisywaniem (dla stu osób) u Briana Hibbsa w Comix Experience. Uczciliśmy w ten sposób 20. urodziny Comix Experience. Brian opisuje spotkanie tutaj. (Tutaj opisuje także kłopoty z Twitterem i podpisywaniem i tym podobnymi sprawami w fascynującym eseju.)

W wtorek wieczorem, kiedy pisałem na blogu, znaleźliśmy się w Las Vegas, gdzie grupa improwizujących Tarota aktorów świetnie się bawiła robiąc ze mną wywiad, a potem robiąc komediowy teatr i wszyscy świetnie spędziliśmy czas... (moja karta to trzy filiżanki)

http://twitpic.com/b6jba
Neil był niesamowity, tak samo trupa Tarota. Dzięki @neilhimself...
Zdjęcie autorstwa producentki przedstawienia, Emily Jillette.


A teraz jestem w San Diego, gdzie jutro, w piątek, wezmę udział w dyskusji na temat „Koraliny” (sala 6 A o 10:30) i rozdawaniu autografów (trzeba pojawić się w miejscu przeznaczony o 9 rano i wylosować z kapelusza bilety. 100 osób się dostanie.)

Dziś zjadłem kolację z Henrym Selickiem i innymi przyjaciółmi, a przed restauracją wpadłem na pana Miyzakiego i załogę Studia Ghibli, więc miałem okazję przedstawić Henry’ego panu Miyazakiemu, co bardzo Henry’ego ucieszyło. Wspaniała chwila w San Diego.

I to wszystko.

Neil

...

PS:
To sprawiło mi mnóstwo radości: brytyjska gazeta „The Independent” umieściła audiobook „Księga cmentarna” na drugim miejscu swojej listy Najlepszych Audiobooków Roku (na pierwszym miejscu był audiobook z Doctora Who).

To też sprawiło, że się uśmiechnąłem - lista niemożliwych do sfilmowania komiksów i książek w „Wired”:
http://www.wired.com/underwire/2009/07/after-watchmen-whats-unfilmable-these-legendary-texts/

Z drugiej strony, moje pojawienie się na liście „pięciu najfajniejszych osób, które spotkałem podczas San Diego Comic-Con” Kevina Smitha http://popwatch.ew.com/popwatch/2009/07/kevin-smith-comic-con.html przypomniało mi, kiedy go spotkałem. To było na tyłach centrum konwentowego, nieopodal rampy załadunkowej dla tirów. Byłem właśnie w drodze na panel, kiedy dżentelmen z twarzą zasłoniętą chustką w kratę, w trójkątnym kapeluszu, z parą pistoletów w dłoniach, wyskoczył na mnie, zażądał mojego portfela i potańcowania z moimi towarzyszkami. Oczywiście, nie mogłem mu zaoferować żadnej z tych rzeczy i z okrzykiem „Przenigdy, łotrze!” ruszyłem do boju. Podczas naszych zmagań chusta zsunęła się i odkryłem zszokowany, że zaatakował mnie reżyser, autor scenariusza i gawędziarz, sam Kevin Smith. Umknął, upuszczając mój portfel, a także kilka oryginalnych zabawek Graphitti Buddy Christ i Jaya i Cichego Boba.

Pozostaje mi jedynie przypuszczać, że zamieszczony w EW opis autorstwa pana Smitha, w którym nazwał mnie „kochanym” zawdzięczam temu, iż nie oddałem go w ręce władz San Diego, aby zawisł tego dnia na szubienicy, jak pospolity rozbójnik.

niedziela, 19 lipca 2009

Na szybko

Neil napisał we wtorek 21 lipca 2009 o 19:47

Bardzo pospieszny post, bo za godzinę będę na scenie szalonego teatru na miejskim rynku. Będą czytać moje karty tarota i odgrywać improwizacje na ich podstawie. Bilety są tańsze w internecie www.tarotlounge.com. Jeśli jesteście w Vegas – to będzie dziwne. Albo fajne. Albo zabawne. Albo wszystko na raz.

Nienawidze pisać na ekranach dotykowych.

sobota, 18 lipca 2009

Dzień drugi ALA oraz czytanie na głos

Neil napisał w niedzielę 12 lipca 2009 o 14:36

Wczoraj zjadłem śniadaniem w towarzystwie wielu bibliotekarzy, potem podpisywałem, udzielałem przed publicznością wywiadu Rogerowi Stutonowi z Hornbook, przez trzy godziny podpisywałem książki radosnym bibliotekarzom, potem się zdrzemnąłem, a później poszedłem na obiad z Komitetem Nagrody Newbery, a był to taki obiad, gdzie każde danie jada się przy innym stoliku i ze wszystkimi się rozmawia. Potem podpisywałem im książki (im oraz kilku przypadkowym jurorom z Komitetu Printz, którzy się tam zakradli).

Dziś na śniadanie był Dim Sum i Jill Thompson (Oto Jill. Wszyscy zawsze pytają skąd wzięła tę torbę. Sama ją zrobiła. Powiedziałem jej, że powinna je robić na zamówienie i podać nieprzyzwoitą cenę.) Potem wraz z Elyse Marshall, fantastycznym specem od reklamy z HarperCollins poszliśmy do miejscowego studia, gdzie udzieliłem wywiadu dla Barnes and Noble, potem nagrałem kilka akapitów z „Księgi Dżungli” Kiplinga, opowiadanie Raya Bradbury’ego „Homecoming” („Zjazd rodzinny”) oraz „13 Clocks” („13 Zegarów) Jamesa Thurbera. Świetnie mi się je nagrywało – a B&N wybierze jeden z fragmentów, dołoży animację i umieści w sieci.

Zafascynowało mnie jak różny stawał się głos narratora – głos książki – w każdym z przypadków. I przypomniałem sobie, że choć miałem zamiar, to jeszcze nie odpowiedziałem na to:

Neil ~ Dzięki za wiele godzin rozrywki, której dostarczają mi Twoje książki, jak i Ty sam! Moja córka odkrywa, że książki podzielone na rozdziały są dobrą rzeczą i chce, żebym jej czytał. Bardzo mnie to cieszy, ale chętnie wysłucham, jakie rady ma mistrz narracji (Ty) dla początkującego, surowego czytacza (mnie). Jak zapamiętujesz głosy poszczególnych bohaterów? Podejrzewam, że pomaga, jeśli znasz ich kwestie tak dobrze, bo je napisałeś, ale masz jakieś sugestie czy wskazówki? Jakieś inne sposoby zatrzymania uwagi słuchacza? Wiem, że mojej córce to nie przeszkadza (w końcu sama chciała, żebym jej czytał!) ale dla niej, i dla siebie, chciałbym to robić lepiej. Dzięki i kontynuuj fantastyczną pracę, zarówno tu na blogu, jak i w świecie drukowanym, z dala od sieci! BRIAN

Pomyślmy. Głosy bohaterów są dość łatwe: po drodze staram się „obsadzić” role. Jaka jest dana osoba? Kogo mi przypomina?

Fatalnie naśladuję różne akcenty, ale nie jest tak źle z naśladowaniem różnych osób. A zazwyczaj nie starasz się nawet naśladować, tylko generalnie rozróżnić bohaterów. Jak powinna brzmieć dana osoba? Cóż, starasz się zatrzymać to głowie i mówić możliwie w taki właśnie sposób?

Kiedy natomiast opowieść jest niezwykła, staram się znaleźć w głowie równie niezwykłą obsadę: np. kiedy czytałem na głos „13 zegarów” w głowie obsadziłem Marty’ego Feldmana jako Golusa i Petera Sellersa (naśladującego Laurencja Oliviera w „Ryszardzie III”) jako złego Księcia.

Ale nie jest to łatwe, zwłaszcza w długie książce z wieloma bohaterami, którzy mogą zniknąć na siedem czy osiem rozdziałów. Rób, co możesz, żeby zapamiętać jakie masz o nich wyobrażenie. Pożyczaj z życia. Bezwstydnie podkradaj głosy.

Ale najważniejsze, żebyś naśladował głosy (także głos Książki, który może nie brzmieć dokładnie tak, jak Twój własny, ale powinien być na tyle blisko, żeby nie wymagał zbyt wielkiego wysiłku) i nie wstydził się tego. Nawet w najgorszym przypadku będzie to lepsze, niż czytanie wszystkiego jednym głosem, a dzieci zazwyczaj przyjmują wszystko bezkrytycznie, szczególnie, kiedy będziesz robił to z przekonaniem.

Czytaj tak, jakbyś opowiadał historię. Czytaj, jakbyś był zainteresowany i jakby ci na tym zależało. Ale naprawdę najważniejsze jest, żebyś pamiętał o modulacji głosu.

Kilka tygodni temu słyszałem młodego pisarza czytającego publicznie swoją książkę I każde zdanie miało dokładnie taki sam ton, tę samą intonację. Melodia każdego brzmiała dokładnie tak samo. Od początku do końca nie zmienił się rytm. Było to tak nudne, że można było usnąć.

Słuchaj ludzi, którzy czytają i są w tym naprawdę dobrzy. BBC Radio 7 i BBC Radio 4 (tu jest strona „czytanek” Radio 4) są świetnym i przebogatym źródłem czytanych książek i opowiadań, fikcji i literatury faktu, wszystkie czytane głośno i naprawdę dobrze. Słuchaj intonacji – kiedy głos się podnosi, a kiedy opada. Staraj się usłyszeć, kiedy narrator przyspiesza lub zwalnia. Próbuj zauważyć, co przykuwa Twoją uwagę, a co sprawia, że tracisz zainteresowanie. I rób to, co oni: moduluj głos, zmieniaj tempo i bądź zainteresowany, a będą zainteresowani również Twoi słuchacze.

Ale moja główna rada to: po prostu to rób. Entuzjazm i chęć liczy się najbardziej, a dzięki praktyce nauczysz się i poprawisz szybciej.

Czytam na głos I publicznie od prawie 20 lat. Przez ten czas znacznie się poprawiłem, przede wszystkim dlatego, że tyle tego robiłem. Uczysz się i stajesz coraz lepszy w trakcie samego czytania. Ćwiczenie czyni Cię jeśli nie mistrzem, to przynajmniej godnym narratorem.

I to wszystko.

Poza tym, że chcę życzyć Roz Kaveney wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.

piątek, 17 lipca 2009

Jak bawić się jedzeniem

Neil napisał w sobotę 11 lipca 2009 o 13:30

Jestem teraz w Chicago z powodu ALA: dorocznego zjazdu stowarzyszenia amerykańskich bibliotekarzy. Byłem już na kilku z nich i zawsze świetnie sie bawiłem. Kiedyś wraz z Artem Spiegelmanem, Scottem McCloudem i Colleen Doran wyjaśniałem zaciekawionym bibliotekarzom czym są powieści graficzne i dlaczego powinni mieć je w swoich bibliotekach. Innym razem miałem okazję odwiedzić Nowy Orlean po raz pierwszy po przejściu Katriny i dwa razy poszedłem na obiad z Poppy Z Brite, z czego jeden z nich ugotował dla mnie po raz pierwszy jej mąż, szef kuchni Chris DeBarr.*

Kiedy pięć lat temu byłem w Melbourne, Poppy i ja byliśmy gośćmi honorowymi i mniej więcej wtedy zapadła decyzja, że pójdziemy do niewiarygodnie fajnej restauracji Alinea w Chicago. Mijały lata, a ja nigdy nie zatrzymywałem się w Chicago na dłużej, a potem przyszła Katrina, a kiedy Poppy wróciła do Nowego Orleanu nie chciała już z niego wyjeżdżać, ale wiedzieliśmy, że kiedyś nam się to uda.

I dziś się udało. Poppy przyleciała do Chicago i zabrała mnie na obiad. Był drogi i, co odkryłem dopiero pod koniec posiłku, to ona płaciła. (To jest ogromne, publiczne podziękowanie.)

Obsługa, przychylność i poczucie zadowolenia jakim promieniowali pracownicy Alinea było wyjątkowe. Rzadko zdarzało mi się jeść równie dobre rzeczy i rzadko - lepsze. Ale nie przypominam sobie, żeby jakikolwiek posiłek był równie przyjemny. 23 dania (hmm, bardzo masońsko) złożone z rzeczy, które rozpływały się, wybuchały i chrupały w ustach w najbardziej niespodziewany sposób.

Chyba najlepszym momentem wieczoru, nie mającym nic wspólnego z samym jedzeniem, było kiedy stół skrywały bulgoczące opary dymu z suchego lodu i bardzo uprzejmie zapytałem Poppy, czy mogłaby powiedzieć "Dzisiejszej nocy, moje stworzenie, obdarzę cię iskrą Życia!", a ona, kochana, dokładnie to zrobiła.

Jeśli ktoś z czytelników jest na zjeździe ALA - będę dwukrotnie podpisywał książki w stoisku HarperCollins nr 2011, raz w sobotę o 13, potem w poniedziałek o 9 rano (to drugie powinno być dość zabawne). Będę także w dyskusji panelowej na temat CBLDF w poniedziałek o 13:30. Resztę czasu wypełnią wywiady, przyjęcia, przemówienia i takie tam.

Właściwie to jestem tu, aby odebrać Medal Newbery za "Księgę cmentarną". Co będzie mieć miejsce w niedzielny wieczór i z tej okazji napisałem (i już nagrałem) mowę. (Która zostanie odtworzona, jeżeli w niedzielny wieczór zapomnę jak się mówi. Co jest możliwe.)

I chcę podziękować wydawnictwu Harper Collins za znoszenie mnie i za utrzymanie na stronie mousecircus darmowej wersji "Księgi cmentarnej" przez cały ten czas. Nadal można posłuchać (lub obejrzeć) "Księgę cmentarną" w Ameryce, po rozdziale na: http://www.mousecircus.com/videotour.aspx. Można ją też kupić.

(A w odpowiedzi na pytanie czytelnika o sokolim oku: tak, w najnowszym dodruku "Księgi cmentarnej" jest kilka zmian. Poprawiłem swoją pomyłkę dotyczącą astronomii, złą pisownię obcego słowa i poprawiłem kilka akapitów w podziękowaniach, które w oryginalnym amerykańskim wydaniu zostały wycięte.)

(Co mi przypomniało: tak, pojawię się na krótko na Comic Conie w San Diego, w piątek 24 lipca, żeby wziąć udział w dyskusji z Henrym Selickiem o "Koralinie" i godzinnym podpisywaniu zaraz po niej. Będę przez chwilę na uroczystości przyznania nagród Eisnera, a potem lecę na drugi koniec miasta na charytatywny koncert Amandy Palmer i Vermillion Lies na rzecz CBLDF.)


*Chris mówi, że ludzie zamawiają "Mezze Zniszczenia" i dzięki temu hasłu wie, że do Zielonej Bogini trafili z tej strony. Dostają wtedy coś specjalnego - to takie restauracyjne jajka-niespodzianki, a ja dostaję wiadomości od zadowolonych osób, które tam jadły. I nie trzeba nawet dodawać, że przeżyły.

Dobrze. Do łóżka.

czwartek, 16 lipca 2009

Czy masz doświadczenie w comixie?

Neil napisał w środę 8 lipca 2009 o 18:47

Następny post miał dotyczyć czytania na głos, ale to chciałem ogłosić raczej tutaj, niż na Twitterze, żeby miec pewność, że wszyscy będą mieć równe szanse:

Wejdźcie na stronę http://savagecritic.com/ i przeczytajcie (zarówno http://savagecritic.com/2009/07/neil-gaiman-at-comix-experience-719.html gdzie jest historia wyjaśniająca podpisywanie (oraz moje zdjęcia z 1989 roku z niezwykłą fryzurą)
jak i http://savagecritic.com/2009/07/neil-gaiman-at-comix-experience-719_08.html gdzie znajdziecie fakty.

[Zdjęcia z tych artykułów 1 2 i zdjęcia wystaw przygotowanych z okazji jego odwiedzin w księgarni 3 4 5 - przyp. noita]

W skrócie: W niedzielę, 19 lipca będę podpisywał książki w ksiągarni Comix Experience między 11:00 a 12:30. A ponieważ czas jest ograniczony, ograniczona jest także liczba osób: 100. Brian Hibbs zadecydował, że najłatwiej będzie wybrać te setkę przy okazji przedsprzedaży wydania "WHATEVER HAPPENED TO THE CAPED CRUSADER" w twardej oprawie, które ukaże się do tego czasu.

Zamówienia na książkę można składac osobiście w Comix Experience, 305 Divisadero St. w San Francisco, lub dzwoniąc pod numer 415-863-9258 od 11 do 19 od poniedziałku do soboty, w niedziele od 12 do 17.
A moja strona do Metamorpho ze wspaniałym Mikiem Allredem pojawi się w "Wednesday Comics" - szczegóły na: http://comicbookresources.com/?page=article&id=21941

Ostatnie Życzenie

Neil napisał w piątek 3 lipca 2009 o 19:22
Pojechałem do Los Angeles, spędziłem tam coś w rodzaju pracowitych wkacji, wróciłem do domu i piszę. Dużo ćwiczę z moim trenerem, mam nową trampolinę. Drzewko wiśniowe pokryło się owocami, a dzikie maliny (czerwone i czarne) pojawiły się już w lesie i znajduję je, kiedy wyprowadzam psa na spacer. Noce wypełniają świetliki. Steve Brust wpadł dziś na obiad i przyprowadził swojego szczeniaczka. Do późna rozmawialiśmy o opowiadaniach i pisaniu. To jest dobry świat.

To tyle jeśli chodzi o ekscytujące rzeczy z mojej strony. Dużo osób pisze pytając o różne rzeczy na temat mnie i Amandy i nie za bardzo wiem jak na to odpowiadać. Są albo bardzo mili i cieszą się razem z nami, co nie wymaga odpowiedzi, albo są to rzeczy, które wprawiają mnie w spore zakłopotanie, a jedyne co moge odpowiedzieć to „czy to nie jest trochę zbyt osobiste?”, „to raczej nie jest twoja sprawa” lub nawet „dlaczego w ogóle piszesz coś takiego?”.


Cześć Neil,
dlaczego nie piszesz na blogu częściej?
To chyba takie moje ostatnie życzenie. Twój blog czyta się cudownie.
Cierpię na rzadką odmianę raka skóry, a czytanie go poprawia mi humo

Chyba głównie dlatego, że mam teraz mniej do powiedzenie. A przunajmniej nie cierpię się powtarzać. Blog ma osiem lat i ponad milion trzysta tysięcy słów. To dużo pisania: dużo pomysłów, dużo słów, dużo odpowiedzi. Ludzie wciąż piszą do mnie z pytaniami, ale większość to pytania, na które już tutaj odpowiadałem i to zazwyczaj dość obszernie - takie, które sprawiają, że zaczynam się zastanawiać, czy zamiast po raz kolejny opisywać (powiedzmy) skąd wziąć agenta nie powinienem wreszcie zająć się uporządkowaniem i uaktualnieniem działu FAW, albo sposobu na wyszukiwanie tu informacji, szczególnie rad dotyczących pisania.

Oczywiście jest mi niezmiernie przykro, że cierpisz na rzadką odmianę raka skóry i byłoby mi równie przykro, gdyby była to pospolita odmiana. A więc żeby poprawić ci humor i spełnić twoje ostatnie życzenie: post i link do wywiadu http://www.wmagazine.com/w/blogs/editorsblog/2009/06/29/neil-gaiman-on.htm
oraz do artykułu w „Daily Telegraph”, w którym pisarze i artyści polecają książki dla młodych czytelników http://www.telegraph.co.uk/culture/books/bookreviews/5720639/Summer-Reading-for-Children-Adventures-to-enchanting-worlds.html.

Todd Klein, niezrównany liternik wydał czwartą serię grafik. Autorem rysunków jest J. H. Williams III, a można zobaczyć je tutaj.

W listopadzie ubiegłego roku Chip Kidd przeprowadzał ze mną wywiad na 92nd St Y. (Napisałem o tym wtedy na tym blogu.) Cała rozmowa, łącznie ze wstępem Karen Berger, jest do obejrzenia na YouTube oraz wklejona tutaj dla waszej przyjemności. Trwa półtorej godziny.






I na koniec: na Twitterze obserwuje mnie ponad 666 666 osób, więc urządziliśmy przyjęcie. Trwa nadal, nieprzerwanie, na stronie http://bit.ly/666party a żeby się przyłączyć do zabawy wystarczy załadować swoje zdjęcie z Balonem. A kiedy pojawiło się 600 osób Webgoblin zrobił taką mozaikę. Edytuję żeby dodać: a teraz na http://www.uslot.com/neilballoons/ jest nowa wersja, gdzie można kliknąć w zdjęcie, żeby je powiększyć, shift i klik, żeby zmniejszyć.

Żałobny Garnitur i Zielona Bogini

Neil napisał w poniedziałek 22 czerwca 2009 o 17:35

Postanowiłem nie poprawiać wczorajszej literówki , bo bardzo mi się podoba i zastanawiam się jak smakują owoce starberry. [połączenie słów „gwiazda” i „truskawka”, Neil napisał tak zamiast „strawberry” – przyp. noita]

W dzisiejszej poczcie przyszły tomy 3 i 4 wydanych przez NESFA „Opowiadań zebranych Rogera Zelaznego” ze wstępami napisanymi odpowiednio przeze mnie i Steve’a Brusta. Tu jest opis projektu na stronie NESFA.


Zdjęcie z World Fantasy Convention w Minneapolis z 1993 roku, zrobione przez Beth Gwinn (wspaniała fotografka – tu jest jej strona: http://www.bethgwinn.com). Czworo z pięciorga Gości Honorowych. (ja byłem odpowiedzialny za Toast) Basil Copper, ja, Roger Zelazny i nieżyjący Poul Anderson. (brakuje Johna Crowleya.) Jestem ubrany w wyjściowy garnitur, który miałem na sobie tego dnia oraz 15 lat później, na pogrzebie Johna M. (Mike’a) Forda i tylko te dwa razy, bo naprawdę nie bywam w miejscach, które wymagaja takiego stroju. Wydaje mi się, że mój ojciec kupił go dla mnie po bardzo okazyjnej cenie i był przy tej okazji tak dumny z siebie, że postanowiłem rzeczywiście go założyć i powiedzieć mu o tym, ale on w końcu nigdy nie spytał.

A dzisiaj, przypadkiem przyszedł także (na lunch) Steve Brust, więc pokazałem mu książki. Usiedliśmy i przeczytaliśmy wstęp tego drugiego, a potem powspominaliśmy Rogera.

A skoro mowa o dobrych fotografach:

Najwyraźniej na LiveJournalu jest zarząd.
Najwyraźniej ludzie są do niego wybierani za pomocą głosów użytkowników LJ.
Najwyraźniej taki jeden sprytny koleś, co robi świetne zdjęcia, @kylecassidy, kandyduje.
Więc jeśli masz ochotę kliknąć i przenieść się do jego notki albo właściwej informacji na temat głosowania, tutaj są linki:
http://kylecassidy.livejournal.com/524052.html
http://community.livejournal.com/lj_election_en/31595.html

Rob

Zareklamowane. Choć wcale nie wygląda na to, żeby Kyle Cassidy potrzebował mojej pomocy.

Witaj Neil,
Jestem Twoją wielka fanką (a teraz, w 5 miesiącu ciąży, z każdym dniem większą).
Odkąd dowiedzieliśmy się, że „To Dziewczynka!” miałam nadzieję, że uda mi się zamówić egzemplarz „Blueberry girl” z autografem ze strony Neilgaiman.net i zacznę jej czytać zanim znajdzie się na świecie. Ale przez kilka tygodni odwiedzałam stronę, była wciąż tymczasowo nieczynna i zaczęłam się zastanawiać, czy powinnam się poddać, kupić książkę gdzie indziej i mieć nadzieję, że będziesz kiedyś podpisywał w mojej okolicy. Wiesz może czy strona zostanie ponownie uruchomiona w najbliższej przyszłości?
Dziękuję,
Victoria

W przeciągu najbliższych kilku dni wpadnę do DreamHaven i podpiszę mnóstwo książek dla Grega. Zaskakujące, że musiał zamknąć stronę tylko po to, żeby oznajmić ludziom, że nie przyjmuje chwilowo zamówień na książki z autografem, ale pewnie jest mu trudniej teraz, kiedy prowadzi jednoosobową firmę.

Cześć Neil,
Właśnie czytam Twój ostatni wpis na blogu, w którym ktoś narzekał na użyte przez Ciebie sformułowanie “Wyspy Brytyjskie” i potem przeszedł do tego, że Irlandia nie należy już do Wysp Brytyjskich i chyba byli tam też wspomniani wikingowie.

Chcę, w imieniu Irlandii, przeprosić za tę bezsensowną poprawkę. Oczywiście Irlandia nie należy do Wielkiej Brytanii, ale Wyspy Brytyjskie to termin geograficzny obejmujący zarówno Irlandię, jak i Zjednoczone Królestwo dlatego nie sądzę, żeby Irlandia miała w najbliższym czasie odłączyć się od nich – jako że oznaczałoby to konieczność przeprowadzki w inne miejsce na Ziemi.

Chcę również przeprosić za marnowanie Twojego czasu tym komentarzem, ale mam bardzo zdecydowane zdanie na ten temat.

Dziękuję. Prawdę mówiąc miło było dowiedzieć się, że są ludzie, których takie określenie obraża. Sądzę, że nie powinno się nigdy obrażać ludzi nieumyślnie: jeśli już to robisz, powinieneś robić to celowo.

(Najwyraźniej określenie “Morze Irlandzkie” obraża Walijczyków, którzy są nim otoczeni z każdej strony. Edytuję żeby dodać, że z każdej strony, jeśli nie liczyć Anglii i Kanału bristolskiego. Moi walijscy przyjaciele nie liczą.)
...

Przez lata napisałem na tym blogu wiele dobrego na temat nowoorleańskiego kucharza Chrisa DeBarra. Chris za pracę w Delachaise został w 2006 roku utytułowany „Najlepszym Nowym Szefem Kuchni” przez New Orleans Magazine. Po raz pierwszy spotkałem go w 1991 roku na Dragoncon. Był mężem pisarki Poppy Z Brite, a Poppy, z powodów, których nigdy nie udało mi się dociec, była przy tym pierwszym spotkaniu zbyt zestresowana, żeby ze mna porozmawiać, więc pogadałem z Chrisem. Nie wiedziałam jak znakomitym kucharzem jest Chris dopóki Poppy nie zabrała mnie do Delachaise, gdzie wtedy pracował. Jedzenie było niesamowite, a Chris robił wszystko: gotował, podawał, doradzał. Napisałem o tym tutaj (w poście „Dlaczego nie jestem krytykiem kulinarnym”) i delektowałem się wiadomościami od osób, które pisały do mnie o przepysznych posiłkach, które tam zjedli.

Chris opuścił Delachaise i niedawno otworzył własna restaurację, The Green Goddess [Zielona Bogini] przy Exchange Alley 307, w samym sercu dzielnicy francuskiej. Tutaj jest dziennik Chrisa. (Chwilowo czekają na koncesję na sprzedaż alkoholu.) Restauracja jest przyjazna wegetarianom. (Kiedyś odwiedzałem Nowy Orlean w towarzystwie wegetarianina i wiem, że jest ich niewiele i trudno je znaleźć.)

Tutaj jest strona Zielonej Bogini: http://www.greengoddessnola.com

Gadałem z Chrisem na temat polecenia czytelnikom tej strony jego restauracji i rzuciłem, że jakieś hasło pozwoliłoby gościom dostać coś specjalnego. Pamiętając tom Sandmana pt. „Ulotne życia” Chris powiedział, że jeśli ktoś mimochodem wspomni kelnerowi „the Mezze of Destruction” [przystawki Zniszczenia] to trafi się mu coś dobrego i specjalnego do jedzenia lub picia. Niech to będzie restauracyjne jajko-niespodzianka.

środa, 15 lipca 2009

Post o dniu ojca i niewidzialnym samolocie

Neil napisał w niedzielę 21 czerwca 2009 o 11:44

Dwoje moich dzieci dorosło i się wyprowadziło, w domu zostało jeszcze jedno (na zdjęciu Kyle’a Cassidy’ego powyżej pilotuje swój niewidzialny samolot). Jest Dzień Ojca i wydaje się to najlepszą okazją, aby wspomnieć jak wielką przyjemność sprawia mi bycie ojcem i jak bardzo sobie to cenię. Bycie ojcem nauczyło mnie więcej, niż jakiekolwiek inne zajęcie, jakakolwiek książka, wszystkie studia, ktokolwiek z kim rozmawiałem. Dobrze jest być ojcem, jeśli to lubisz - a ja lubię. W tym miejscu dziękuję Mike’owi i Holly i Mads za to, że tyle mnie nauczyli. I za to, że są mądrzy i kochający i zabawni.

Wczoraj wieczorem Maddy powiedziała mi, że ma Coś Zaplanowane na dzisiaj. Nie wiem co to takiego. Ona i jej koleżanki jeszcze nie wstały po nocowaniu. Wczoraj wykorzystałem je do przetestowania nowych zapachów, które przysłała mi Beth z BPAL. Ubiegłoroczny zapach „Snow Glass Apples” i towarzysząca mu książeczka wydana na Comic-con były ogromnym sukcesem, zarówno sam zapach, jak i okolicznościowa akcja na rzecz BCLDF (to link do strony CBLDF, gdzie zostało jeszcze kilka ostatnich egzemplarzy/flakoników na świecie). Tegoroczny zapach jest niezwykły. Zapomniałem, że to miała być tajemnica i z radością wyciągnąłem kota z worka na twitterze, ale tutaj będę bardziej powściągliwy i zdradzę tylko, że zapach jest związany z opowiadaniem z „Rzeczy ulotnych” i „M jak Magia”, w których chodzi o jedzenie różnych rzeczy.

(Beth, Bogini BPAL, przysłała mi trzy różne wersje rzeczonego zapachu i pozwoliła mi wybrać. Wybrałem wersję z Rodzynkami i Dymem, ale bez Piwa. Z jakiegoś powodu Piwo sprawiało, że całość na skórze pachniała kokosem. Moim zdaniem wszystko, co robi Beth to magia i alchemia.)

Na CBC, w programie Definitely Not the Opera, [“Zdecydowanie nie opera”] wspaniała Sook-Yin Lee przeprowadziła ze mną wywiad na temat bycia ojcem i bycia synem, który teraz umieszczono w specjalnych wydaniu na Dzień Ojca. (To naprawdę dobry wywiad, większość stanowią pytania, których mi dotąd w wywiadach nie zadawano. Zaczyna się w okolicach 55. minuty i zignorujcie, proszę, dziwny montaż na początku, gdzie mówię, że mój mały synek i ja byliśmy świeżo po ślubie.) Plik mp3 jest pod adresem http://podcast.cbc.ca/mp3/dnto_20090620_17235.mp3


Ten pisarz zrobił listę “Pięciu rzeczy które powinni zrobić inni ludzie”.
http://www.omnivoracious.com/2009/06/leave-an-idea-take-an-idea-five-things-someone-else-should-totally-do.html

(Wybacz dziwny link). Jest wśród nich punkt “Mnóstwo pomysłów”, wykorzystać nadmiar pomysłów Madoca z “Kaliope” i napisać opowiadania nimi inspirowane. Czy rozważałeś kiedyś wydanie pozwolenia na taką antologię?

Pisarz, o którym mowa to niezwykle błyskotliwy China Mieville, który jest mądry, dużo tworzy i w ogóle jest miłym facetem.

I nie, nie sądzę, żebym mógł oficjalnie zezwolić na coś takiego (jako że Sandman jest własnością DC Comics.) Jednak jeśli ktoś zdecydowałby się zrobić coś takiego, w sieci czy na papierze – byłbym zachwycony.

Witaj ponownie
Oglądam sobie moją nową, dopiero-co-dostarczoną-z-Amazonu książkę “Crazy Hair” (śliczne ilustracje, urocze rymowanki) i nagle coś wydało mi się trochę dziwne. Zmieniłeś drugi wers? Pamiętam, że czytałeś to trzy lata temu i pamiętam coś w rodzaju “ja mam trzydzieści lat, Bonnie trzy”.
Teraz widzę, że jest “Stoimy w ciszy” czy jakoś podobnie.
Tak z ciekawości, czy mam rację? I dlaczego to zmieniłeś?
ET

Zmieniłem to, bo kiedy ilustracje Dave’a były gotowe (a przygotowanie “Crazy Hair” zajęło mu kilka lat), Bonnie nie wyglądała wcale na trzylatkę. Ani trochę. I wydawało się, że szybciej i prościej będzie zmienić jeden wers, niż prosić Dave’a o poprawianie każdej strony.

Cześć Neil,
“Rodzime smoki Wysp Brytyjskich”
Termin “Wyspy Brytyjskie” jest nieco drażliwy.
Jestem Twoim fanem z Irlandii. Termin Wyspy Brytyjskie sugeruje, że Irlandia jest częścią Wysp. Nie jesteśmy już częścią Wielkiej Brytanii, a do momentu przybycia wikingów, o czym wspomniałeś, także nie byliśmy. Wiem, że może Ci się to wydawać niemądre, ale ten zwrot dla wielu osób tutaj tylko drażni stare rany. I wiem, że nie było to celowe, więc chciałem wyjaśnić na przyszłość.
Declan

No tak. Udało mi się urazić kogoś, podczas gdy próbowałem tylko wymyślić jak napisać o miejscach, gdzie znaczki były sprzedawane. Jeżeli stanowi to jakieś pocieszenie, pisząc to zdanie nie miałem na myśli Irlandii. (a przed chwilą przeczytałem fascynującą dyskusję na stronie Wikipedii.)

Cześć Neil,
Być może zechcesz przekazać swoim czytelnikom, że poza zestawem znaczków można także kupić pocztówki z tymi samymi wzorami, co znaczki. Co doskonale zapełni lukę, którą powinny zajmować naklejki na zderzak z Neilem Gaimanem. (poważnie, powiedz proszę ludziom z Neverwear, żeby rzucili jakieś naklejki – te z ilustracjami do “Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach” albo z małym Sandmanem byłyby idealne... Gdybym był bardziej kreatywny, zrobiłbym czarno-białą naklejkę z sylwetkami Nieskończonych, ale niestety – brak mi zdolności.)
A tak na marginesie - znaczki i pocztówki właśnie bez problemu zamówiłem z USA.
Dzięki za opowieści!

Zajmę się tym. Wszystkie propozycje dotyczące Neverwear proszę kierować do Kitty, poprzez jej blog: http://kittysneverwear.blogspot.com/

Hej Neil,
Tu młody, zbłąkany pisarz.
Mam pytanie dotyczące bohaterów. Większość pisarzy, których szanuję tworzy wewnątrz wyobraźni autonomicznych bohaterów. Ten proces jak na razie wydaje się szalony i wspaniały zarazem.
Czuję, że bohaterowie są największą wadą moich opowiadań. Chcę, żeby zdawali się prawdziwi i niezależni od moich kaprysów, zamiast być tylko mechanizmem opowiadania.
Jeśli masz czas, by udzielić jakiejś porady, będę niezwykle wdzięczny. Wystarczy jedna czy dwie oświecające złote myśli.
Dziękuję również za tak wiele wspaniałych opowieści. Ich czytanie to najczystsza przyjemność.
Z pozdrowieniami,
Dan Kelly

Kiedy byłem młodym pisarzem wymyślałem historie, a potem umieszczałem w nich bohaterów. A każdy z nich sprawiał wrażenie, używając słów Thurbera, “zaledwie narzędziem”.

Myślę, że przełom nadszedł, kiedy zacząłem pisać komiksy – ponieważ w nie wierzyłem. Bo czasami używałem bohaterów, których nie wymyśliłem sam, ale na których mi zależało. I w ciągu kilku lat odkryłem, że jeśli wystarczająco mocno zależało mi na postaci – działo się z nią coś interesującego.

Nie jestem pewien, czy ta myśl jest wystarczająco złota, ale ważne żeby dbać o bohaterów, o to kim są i co robią. I (przynajmniej dla mnie) żeby były to osoby, z którymi chciałbym spędzić trochę czasu – nie jest naprawdę istotne po czyjej są stronie. Mogą być potworni na zewnątrz, albo, co gorsza, wewnątrz, ale mimo tego musisz chcieć spędzić z nimi trochę czasu. Jeśli spotkałbyś jednego z tych bohaterów w sytuacji towarzyskiej – chciałbyś z nim porozmawiać, czy tylko znaleźć wymówkę, żeby się oddalić?

(Jako przypis mogę dodać, że moim zdaniem pomogły te lata, kiedy jako dziennikarz przeprowadzałem wywiady. Nauczyłem się sporo na temat różnych stylów mówienia, sposobów opisywania ludzi i jak pozwolić, by ich własne słowa ich opisywały. Ale co najważniejsze, nauczyłem się, że jeżeli będziesz rzeczywiście zainteresowany, a nie tylko udawać zainteresowanie, ludzie powiedzą ci wszystko, a tobie sprawi przyjemność ich towarzystwo. Czyli moja rada dla młodych pisarzy to: rozmawiajcie z ludźmi, zwłaszcza z tymi, których zwykle byście omijali. Odkryjcie ich historię. Wymyślcie, jak można umieścić ich w opowiadaniu, albo jak opisać ich używając tylko kilku słów.

Witam Panie Gaiman,
Moje pytanie, czy raczej prośba o sugestię, to jak właściwie wykorzystać osobistą tragedię do pisania. Z powodów, które nie sposób wytłumaczyć, odszedł ktoś kto był dla mnie niemożliwie ważny, i bezustannie próbuję wykorzystać to jako natchnienie, ale efekt jest wręcz odwrotny.
Mam tyle wolnego czasu, że każdy pisarz może mi zazdrościć, ale nie spędzam go produktywnie, a bardzo chcę.
A więc raz jeszcze, mądre rady będą bardzo mile widziane. A jeżeli nie – rozumiem, że ma Pan napięty terminarz.
Tak czy inaczej dziękuję.

Nie sadzę, żeby niedawna tragedia była dobrym źródłem dla twórcy. Może być, ale najczęściej jest to zbyt świeże, bolesne i nie zdążyło się z tym jeszcze uporać. Czasami sztuka bywa doskonałą ucieczką od tego, co nie do zniesienia i dobrym miejscem do ukrycia się, gdy nie jest dobrze. Ale nie znaczy to, że trzeba pisać wprost o tej tragedii. Czasem trzeba pozwolić, by minęło trochę czasu i pozwolić, by bolesna rzecz pokryło się kilkoma warstwami, żeby potem można było sięgnąć po nią jak po perłę i zrobić z niej dzieło sztuki.

Kiedy zmarł mój ojciec, na pokładzie samolotu, w drodze powrotnej z pogrzebu w Anglii, wciąż w szoku, wyciągnąłem notatnik i napisałem scenariusz. Miejsce, gdzie siedział scenariusz było dobrym miejscem, i zapadłem tam tak głęboko i doszczętnie, że kiedy wylądowaliśmy Maddy musiała mi zwrócić uwagę, że teraz muszę wysiąść z samolotu. (Mówi, że podniosłem wzrok, spojrzałem na nią zmieszany i powiedziałem „Ale chce się dowiedzieć co będzie dalej.”) Znalazłem się tak i zrobiłem to, żeby wziąć się w garść. A kiedy kilka tygodni później wyjąłem notatnik, żeby przepisać to na komputerze, byłem zdziwiony, że w ciągu tej sześciogodzinnej podróży napisałem praktycznie cały scenariusz.

A więc moja sugestia brzmi przestań próbować to wykorzystać i zrób coś innego. (Wiem, że kiedy napisać w ten sposób, brzmi to prosto. „Doktorze. Boli kiedy robię tak. Co mam zrobić?” „Nie rób tak”. Ale wiesz co mam na myśli.)


No dobrze. Dziewczynki kręcą się na górze. Zrobię im naleśniki z plasterkami truskawek. *


*Kiedy zostanę królem uczynię sztuczne hodowane poza sezonem truskawki zakazanymi. One nie smakują jak truskawki. Co roku w czerwcu muszę przypominać sobie, że tak naprawdę je lubię i że ogrzane promieniami słońca truskawki świeżo zerwane w pełni sezonu to jedna z rozkoszy tego świata. Nie lubię tych wielkich, ledwo truskawkowych owoców, które są dostępne przez cały rok i nazywają je truskawkami.

wtorek, 14 lipca 2009

Nagroda Locus…

Neil napisał w poniedziałek 29 czerwca 2009 o 18:52

Po przybyciu na lotnisko LAX [w Los Angeles – przyp. noita] odkryłem, że poczekalnia NorthWest jest zamknięta na czas remontu i nie mogę skorzystać ani z niej, ani z Wifi. A lotniskowe łącze Mobile Wifo jest wolne – dziesięć minut minęło zanim pojawiła się strona Bloggera.

Postaram się więc, żeby było krótko. „Księga cmentarna” zdobyła tegoroczną nagrodę Locus w kategorii najlepsza powieść dla młodzieży. Napisałem podziękowania, które miała wygłosić moja redaktorka Jennifer Brehl (ona była na miejscu) i pomyślałem, że zamieszczę je tutaj:

Bywają lata dobre i złe. Mnie trafił się właśnie naprawdę dobry rok. „Księga cmentarna” zdobyła Newbery Medal, co bardzo mnie ucieszyło, a teraz jeszcze nagrodę Locus, co cieszy mnie równie mocno, ale w zupełnie inny sposób. Co innego zyskać uznanie świata, a co innego uznanie rodziny. A szerokie grono głosujących Czytelników magazynu „Locus”, na które składają się piszący oraz czytający SF i fantasy, twórcy oraz wydawcy – to jest rodzina, nawet jeśli bywa kłótliwa i kazirodcza - a jej uznanie to coś wyjątkowego. Podejrzewam, że mogę być najszczęśliwszym facetem na świecie i nie chciałbym, żebyście choć przez chwilę myśleli, że tego nie wiem lub nie doceniam. Pisanie „Księgi cmentarnej” trwało bardzo długo i chciałbym podziękować mojemu synowi, Michaelowi, który ją zainspirował; mojej agentce Merrilee Meifetz, która mnie wspierała; redaktorom: Elsie Howard i Sarze Odedina; ilustratorom Dave’owi McKeanowi i Chrisowi Riddellowi oraz pracownikom Harper Collins i Bloomsbury, którzy tak ciężko pracowali, aby wszyscy mogli tę książkę przeczytać.

A teraz biegiem na samolot. (oraz gratulacje dla P Craiga Russella, który dostał nagrodę Locus za piękną, komiksową adaptację “Koraliny”)

poniedziałek, 13 lipca 2009

Dzień Holly

Neil napisał w piątek 26 czerwca 2009 o 22:52


Dzisiaj mijają dokładnie dwadzieścia cztery lata od kiedy w moim życiu pojawiła się Holly Gaiman. Wtedy nie miała jeszcze nawet imienia – myśleliśmy, że będzie się nazywać Gemma, ale nie wyglądała jak Gemma, więc wróciliśmy z Mary do tablicy, czy raczej do książki z imionami dla dzieci i niezależnie od siebie stwierdziliśmy, że obojgu podoba się imię Holly. Na drugie ma Miranda, bo chciałem dać jej potężniejsze, bardziej dostojne imię na wypadek, gdyby kiedyś takiego potrzebowała. Na razie jeszcze jej się nie przydało, ale nigdy nie wiadomo.

Tęsknie za nią. Teraz mieszka w Londynie. Nie widuje jej tak często jakbym chciał, a najczęściej rozmawiamy tylko dlatego, że pamięta aby do mnie zadzwonić.

Jest moją córką i kocham ją. Tego nie trzeba nawet mówić. Ma najpiękniejszy uśmiech na świecie, wolę z żelaza i ogromne serce. I z dumą mogę powiedzieć, że należy do moich najlepszych przyjaciół. To wszystko stanowi wspaniały dodatek.

Kocham cię, Holly Mirando Gaiman. Wszystkiego najlepszego w dniu urodzin.

(Teraz jestem w Kalifornii, i tu wciąż są jej urodziny, choć w Londynie już się skończyły i teraz pewnie już śpi, a dziś z nią nie rozmawiałem. Ech. Bardzo cię kocham, córeczko.)

niedziela, 12 lipca 2009

Co robią niedźwiedzie.

Neil napisał w środę 24 czerwca 2009 o 9:17


Trzy lata temu pojawił się tu niedźwiedź. Pierwszą wskazówką były powyginane drążki od karmników dla ptaków oraz to, że owe karmniki zostały opróżnione. Więc je zdjęliśmy i po kilku miesiącach niedźwiedź sobie poszedł.

W ubiegłym roku Hans, który w lesie robi takie pożyteczne rzeczy, jak budowanie mostów i usuwanie połamanych drzew, otoczył ule ogrodzeniem pod napięciem z myślą, że to tylko kwestia czasu zanim niedźwiedź wróci. Okoliczni pszczelarze powiedzieli nam, że takie ogrodzenie powstrzyma niedźwiedzia z miejsca, ale jeżeli niedźwiedź odkryje nieogrodzony ul i raz go obrabuje, to kolejnym razem płot go nie powstrzyma.

Wczoraj Hans powiedział mi, że czarny niedźwiedź wrócił: wyszedł z lasu, obszczekały go psy (Cabal i jego towarzysz zabaw) i zawrócił.

Właśnie wychodziłem – wybierałem się do radia KNOW w Minneapolis żeby udzielić wywiadu przy okazji specjalnego programu porannego na temat książek audio, a potem do Dream Haven żeby podpisać góry książek dla Grega. (Zdjęcie ok. ¾ góry książek.) - i wróciłem do domu w porze roświetlonego świetlikami zmierzchu na czas, aby iść na spacer psa.

Na spacer. Z psem. W nocy. Do lasu. No właśnie.

Ostatnio kiedy był tu niedźwiedź nie miałem psa.

Starałem się być rozsądny – nie przechodzić w pobliżu miejsca, gdzie niedźwiedź wyszedł z lasu, robić sporo hałasu I mieć latarkę – ale zauważyłem, że Cabal inaczej się zachowuje: trzyma się blisko mnie, albo z nerwów, albo żeby mnie bronić, nie odbiegał węsząc jak zwykle podczas wieczornych spacerów.

Ma nadzieję, że niedźwiedź po prostu sobie pójdzie, zostawi ule w spokoju. Ostatni w końcu sobie poszedł.

...

Jestem teraz na lotnisku. Przez kilka najbliższych dni inni ludzie będą musieli wymyślić jak wyprowadzać psa wieczorem do lasu zamieszkanego przez duchy tysięcy wymyślonych niedźwiedzi.

sobota, 11 lipca 2009

Edynburg

Neil napisał we wtorek 23 czerwca 2009 o 01:00

Dziś rano rozpoczęła się sprzedaż biletów na Festiwal literatury w Edynburgu, a te na spotkanie 20 sierpnia podczas którego będę rozmawiał z Ianem Rankinem są już wyprzedane. Pomyślałem więc, że przypomnę, iż jeszcze można dostać bilety na mój samodzielny występ – wstęp bez ograniczeń wiekowych (tylko ja, będę czytał fragmenty „Księgi cmentarnej”, opowiadał o książce i pisaniu, a także o komiksach) 19 sierpnia od 16:30 do 17:30.

(22 sierpnia w Edynburgu będę brał udział razem z Amandą Palmer w jakimś podpisywaniu książki „Kto zabił Amandę Palmer” podczas jej występu z zespołem The Indelicates w Picture House.)

środa, 8 lipca 2009

Nigdziebądź w radio

W Programie 1 Polskiego Radia, w ramach audycji "Literatura w Jedynce", prezentowane będzie słuchowisko "Nigdziebądź" zrealizowane na podstawie serialu telewizyjnego, do którego scenariusz napisał Neil Gaiman.

Pierwszą część wyemitowano w niedzielę 5 lipca, kolejna - już w najbliższą niedzielę, 12 lipca, po godzinie 20.
Polecamy!

więcej informacji na stronie wydawnictwa MAG