piątek, 29 marca 2013

Neil Gaiman o słuchowisku BBC na podstawie „Nigdziebądź” i jego gwiazdorskiej obsadzie

Q&A zamieszczone na stronie magazynu Wired 26 marca 2013 roku


„Nigdziebądź” Neila Gaimana, powieść o człowieku odkrywającym pod ulicami Londynu sekretny świat, została zaadaptowana na sześcioodcinkowe słuchowisko z udziałem wielu naszych ulubionych brytyjskich aktorów, m. in. Benedicta Cumberbatcha („Sherlock”), Jamesa McAvoya („X-Men: Pierwsza Klasa”) i Natalie Dormer („Gra o Tron”).
Ale nie jest to pierwsza przygoda Gaimana z radiem. Spod pióra tego znakomitego autora wychodziły opowieści we wszelkich możliwych formach: komiksy, opowiadania, nowele, powieści, słuchowiska, sztuki oraz scenariusze telewizyjne i filmowe. Z mistrzem rozmaitych mediów rozmawialiśmy o adaptowaniu jego dzieł na potrzeby radia, planowanym przyszłym projekcie zatytułowanym „Dead Room” oraz o mającej ukazać się w czerwcu powieści „Ocean na końcu ulicy”.

Drzwi, Islington i Richard popijają wino z Atlantydy

Wired: Jakie trudności napotyka się przy przekładaniu czegoś na język słuchowiska radiowego?

Neil Gaiman: Miałem już okazję zarówno pisać dla BBC słuchowiska, jak i przerabiać na słuchowisko coś, co napisałem wcześniej. Po pierwsze powinienem wspomnieć, że najmądrzejszą rzeczą, jaką zrobiłem, gdy BBC zgłosiło się do mnie z tym pomysłem, było namówienie ich na zaangażowanie Dirka Maggsa, który pisał, adaptował i reżyserował radiową wersję „Autostopem przez galaktykę”, kiedy Douglas Adams przestał się tym zajmować.

Wired: Genialne!

NG: Dirk pisał fantastyczne scenariusze, które ja czytałem i komentowałem, ale tych komentarzy nigdy nie było wiele. A potem wraz z BBC zgromadził fantastyczną obsadę: Benedicta Cumberbatcha, Jamesa McAvoya, Natalie Dormer, Christophera Lee i Bernarda Cribbinsa.


Richard, Łowczyni i Drzwi na Hrabiowskim Dworze Christophera Lee
Wired: Samego Christophera Lee! Każdy z tych aktorów jest znakomity.

NG: O tak, to wspaniali ludzie. I Anthony Stewart Head! Podczas konferencji prasowej Natalie Dormer została zapytana dlaczego ona, James McAvoy i wszyscy ci aktorzy zechcieli wziąć udział w tej produkcji. A ona odpowiedziała „Cóż, wszyscy jesteśmy fanami Neila”. To było cudowne. Poczułem się niewiarygodnie szczęśliwy.

Wired: Czyli do rzeszy twoich fanów należą również wspaniali aktorzy.

NG: Udało im się stworzyć coś fantastycznego. Jakiś artykuł w brytyjskiej prasie nazwał tę adaptację arcydziełem, słuchowiskiem roku. „Jeżeli macie wysłuchać tylko jednej sztuki radiowej, niech będzie to właśnie ta”. Takie reakcje niezmiernie mnie cieszą.


Pan Vandemar, Varney i Pan Croup

Wired: W jaki sposób decydujesz się na wybór medium? Czy kiedy myślisz o nowej historii pojawia się ona w twojej głowie w konkretnej formie?

NG: Odpowiedź brzmi: tak, ale czasami się mylę. Moja nowa powieść, „Ocean na końcu ulicy”, jest tego najlepszym przykładem, bo wydawało mi się, że będzie opowiadaniem. A nie zdarzyła mi się dotąd taka niespodzianka, żebym myślał, że coś będzie jednym, a okazuje się czymś zupełnie innym. To było opowiadanie, które po prostu nie chciało się skończyć. Nigdy przedtem nie napisałem powieści przez przypadek. W przeszłości przy pisaniu powieści mówiłem sobie: „Będę pisał powieść. Wszystko sobie rozplanuję”. Wiedziałem co robię. W przypadku „Oceanu na końcu ulicy” myślałem, że piszę opowiadanie. Potem zastanawiałem się, czy wyjdzie z tego krótka nowelka. Następnie pomyślałem, że może jednak to będzie nowela, po czym zdałem sobie sprawę, że nie, jednak rzeczywiście piszę powieść. Choć tak naprawdę dopiero kiedy skończyłem pisać i przeliczyłem objętość, przyszło mi do głowy „Cholera! To była powieść”.

Wired: Bardzo podoba mi się myśl, że forma historii może cię zaskoczyć.

NG: Dokładnie tak jest. Czasami ta forma jest zupełnie oczywista. Jeśli wydaje się, że wymaga obrazków – to pewnie komiks. Jeżeli zdaje się, że potrzebuje żywych aktorów – będzie to prawdopodobnie film, może coś dla telewizji albo sztuka teatralna. Jeżeli potrzebna jest magia, którą stworzyć można tylko w radio – najprawdopodobniej będzie to słuchowisko. Bardzo, ale to bardzo chciałbym napisać zupełnie nowe słuchowisko, ale mam ogromne problemy ze znalezieniem na to czasu. Nosi tytuł „Dead Room”, a jego akcja toczy się w radiowym studio. W studiach zwykle jest takie wygłuszone, „martwe” pomieszczenie. Ta historia dotyczy radia, samej jego natury.

[Ten ostatni tytuł jest wieloznaczny, bo może oznaczać „martwy pokój” (dosłownie), pomieszczenie przeznaczone do nagrań i przygotowane w taki sposób, by nie występowało w nim echo, a w języku potocznym – kostnicę. przyp. noita]


Z wizytą u Czarnych Mnichów

Brak komentarzy: