czwartek, 21 października 2010

Osobiste asystentki i dlaczego jestem szczęściarzem

Neil napisał w sobotę 9 października 2010 o 15:52


Mam niesamowite asystentki.


Naprawdę. Jestem szczęściarzem. Po pierwsze, najważniejsze, I chyba już na zawsze, mam Lorraine, która jest moja asystentką od około 18 lat. To właśnie Lorraine.



Pojawiła się w 1992 jako znajoma znajomych, tylko po to, żeby pomóc poukładać książki na półkach w porządku alfabetycznym, niedługo po tym, jak przeprowadziłem się do USA wraz ze swoim księgozbiorem – i już została. Musiała nabyć nowe umiejętności, zmierzyć się z rzeczami, które ją przerażają (pszczoły! lotniska! marudni pisarze!) i jest absolutnie wspaniała.


Czasem słucham, jak rozmawia przez telefon z liniami lotniczymi i namawia je na zrobienie czegoś, czego nie robią, nie chcą zrobić i jeżeli nawet by chcieli, kosztowałoby mnie to tysiące, a potem kończy rozmowę i oznajmia: „wszystko załatwione, będzie cię to kosztowało dodatkowe 25$ podatku lotniskowego, ale możesz już polecieć dookoła świata przez Hobart...”. To czary.


Lorraine zapełniła swój dom przygarniętymi kotami bengalskimi, nabyła konia, grała na skrzypcach i śpiewała w wielu muzycznych tworach, dorobiła się fanklubu, odrzucała oferty zarządzania życiem innych pisarzy i organizacji, a ostatnio – zadbała o swoja kondycję. Mówi, że w całym spotkaniu Amerykańskich bogów w DOMU NA SKALE najbardziej cieszy ją myśl o trenowaniu z roller derby girls.


W tej chwili jest na pierwszych od około 12 lat wakacjach. (Wcale nie dlatego, że jestem pracodawcą z piekła rodem. Trudno jej gdziekolwiek wyjechać. Choćby dlatego, że kiedy tylko znika, jej koty robią się wyjątkowo wredne.) Ale kiedy zaproszono mnie na Octocon, konwent SF w Dublinie i musiała w moim imieniu odrzucić zaproszenie, wspomniała, że od bardzo dawna chciała pojechać do Irlandii.


Czyli w najbliższy weekend, Bajeczna Lorraine będzie gościem Octoconu. Zanim to nastąpi, będzie się przez tydzień włóczyć po Irlandii.


Efektem ubocznym dobrej kondycji fizycznej była utrata w ciągu kilku miesięcy ponad 10 kilogramów, więc ubrania Lorraine już na nią nie pasują. Ale to nie pokrzyżowało jej planów.


Odkryliśmy wspólnie, że jeśli wyleci się nie z Minneapolis, tylko z Rochester, cena biletu spada na łeb na szyję. Nie jest to specjalnie dziwne. Dziwne jest to, że Lorraine pozwala, żeby Doktor Dan, miejscowy lekarz, przewiózł ją do Rochester bardzo małym samolotem.


Lorraine nie przepada za małymi samolotami. Kiedy ja muszę gdzieś takim lecieć, jest bardzo zmartwiona i przekonana, że musi poświęcić mnóstwo czasu siłą woli utrzymując samolot w powietrzu.


Fakt, że tym razem zgodziła się sama takim lecieć bardzo mnie cieszy i nieco zastanawia. Sądzę, że w Irlandii będzie się wspaniale bawić.

(Tu post na blogu Lorraine na temat Wyjazdu do Irlandii: http://blog.fabulouslorraine.com/2010/09/ireland-well-cabal-and-ireland-ok.html

i dzisiejszy wpis: http://blog.fabulouslorraine.com/2010/10/did-i-mention-ireland.html)


Jeśli w przyszłym tygodniu będziecie na Octoconie, albo w ogóle w Irlandii pozdrówcie ją ode mnie.


Moją drugą asystentką jest Cat Mihos, AKA Kitty.

Oto ona. (Po szybkim wyszukiwaniu w grafice Google zakosiłem to zdjęcie z jej myspace'owej strony. Kiedy ja ją spotykam jest zdecydowanie bardziej ubrana.)


Nie pracuje dla mnie na pełny etat. Właściwie wcale nie jest moja asystentką. Normalnie jeździ w trasy z takimi wykonawcami jak Lady Gada czy Jonas Brothers i upewnia się, czy im i ich ekipom niczego nie brakuje. Zaprzyjaźniliśmy się siedem lat temu, kiedy pracowała dla Tori Amos i nauczyła Maddy grać w kręgle cytrynami.


Gdzieś po drodze Cat zaczęła prowadzić stronę Neverwear.net poprzez którą sprzedaje zrobione przez siebie rzeczy inspirowane moimi pracami: limitowane serie grafik, koszulki, podkładki pod myszy itp., a także własnej roboty biżuterię i magnesy z obrazkami. (W razie, gdybyście się zastanawiali - nie czerpię żadnych korzyści finansowych ze strony, a to, co normalnie stanowiłoby moje tantiema trafia do CBLDF.)


Kiedy jesteśmy w LA w tym samym czasie, Cat wozi mnie po mieści, chodzi ze mną na spotkania i ogólnie ułatwia mi życie. Tutaj Kitty pisze na swoim blogu o mojej kilkudniowej wizycie w LA: http://kittysneverwear.blogspot.com/2010/02/whirling-dervishes.html


Jest też zazwyczaj pierwszym odbiorcą przeznaczonych dla mnie przesyłek pocztowych, zdjęć z prośbą o podpisanie itd. (i kiedy rusza w półroczną trasę z Lady Gagą, niestety mogą zrobić się zaległości).


Jest wspaniała. Wyprodukowała już kilka niedużych filmów i podejrzewam, że pewnego dnia zostanie producentką filmową.


A dziś wychodzi za mąż.


Wychodzi za Drew. To jest Drew:



A to Kitty i Drew.



Dziś wieczorem jadę do Baltimore na ślub. Założę mój niesamowity czarny aksamitny i prążkowany strój wykonany przez Kambriel (co widać na http://kambriel.livejournal.com/289161.html, gdzie widać również syreny - to dla tych, któzy przegapili zdjęcia z przyjęcia opisanego w poprzedniej notce, a także na http://kylecassidy.livejournal.com/622744.html, gdzie znajdziecie wspaniałe zdjęcie przedstawiające mnie, Kyle'a Cassidy i moją córkę, nieopisaną Holly Gaiman).


Jeśli chcielibyście sprawić Cat prezent ślubny, wejdźcie na stronę Neverwear i kupcie coś fajnego. (Wkrótce podniesie ceny niektórych grafik z limitowanych serii. Zwykle robi tak, gdy nakład zaczyna się wyczerpywać, więc teraz pewnie jest najlepszy moment, żeby kupić mój wiersz "100 Słów" ilustrowany przez Jima Lee oraz "Desert Wind" ilustrowany przez Molly Crabapple.)


Na ślubie Cat przeczytam "Instrukcję". Ale zanim to nastąpi, muszę się wytwornie przyodziać.


I ogolić.


Właściwie powinienem w tym momencie skończyć pisanie i się ogolić.

Brak komentarzy: