środa, 27 października 2010

Dziewięć zdjęć z życia (i jeden rysunek)

Neil napisał we wtorek 19 października 2010 o 22:03

Nie napiszę dużo o Campfire - ani o tym, co się działo, ani o tym, kto się tam pojawił, bo to było bardzo tajemnicze spotkanie.


Na początku byłem podejrzliwy. Na przełomie lat 60. i 70. naoglądałem się fantastyczno-naukowych programów telewizyjnych, gdzie zabierano grupę kreatywnych ludzi prywatnym samolotem w bliżej nieokreślone miejsce zazwyczaj po to, by poddać ich praniu mózgu albo zastąpić replikantami o złowieszczych i tragicznych w skutkach zamiarach.

Prywatny samolot. Jest. Tajemnicze miejsce. Jest.

Niedobrze.

Znaczną część podróży i pierwszy dzień na Campfire spędziłem w przekonaniu, że wszystko jest za dobre, żeby mogło być prawdziwe i że kiedy wrócę do swojego pokoju, w garderobie będzie na mnie czekał sobowtór ze srebrzystym pistoletem w dłoni...

Wszystko na to wskazywało. 'Aha!', pomyślałem, kiedy podjechały autobusy oznaczone tabliczkami THE COMPOUND ("teren zamknięty"). Spodziewałem się drutu kolczastego, ogromnych psów obronnych i że nie będzie nam dane skontaktować się z rodziną, powiadomić ich o naszym losie i przestrzec przed robotami-sobowtórami, które wrócą zamiast nas.

"Teren zamknięty" okazał się być bardzo przyjemną okoliczną restauracją.

Pozwolili nam zabrać osobę towarzyszącą i (ponieważ Amanda nadal gra w "Kabarecie", a Maddy wyjechała na wycieczkę szkolną) zabrałem swoją agentkę - Merrilee Haifetz. Nie jako agentkę, ale jako przyjaciółkę od (już) 23 lat. Bawiła się równie dobrze, co ja.


Zdjęcie: Seth Godin

Wyjechałem z Campfire z nowymi zapasami energii, podekscytowany obcowaniem ze sztuką, niecierpliwie oczekujący powrotu do pracy i szczęśliwy, że znów zabiorę się za pisanie. Spotkałem kilku starych znajomych, nawiązałem kilka nowych znajomości, dowiedziałem się wielu rzeczy o bardzo wielu rzeczach i byłem szczęśliwy.


To właśnie dwójka moich nowych znajomych: Aubrey de Grey (po lewej) i dr Sarah Marr (która prowadzi blog na http://scidoll.com). Aubrey, którego broda może spokojnie rywalizować z zarostem młodego Alana Moore'a, jest niezwykłym mówcą. Głosi on, że starzenie się powinno być traktowane jak uleczalna choroba i większość godzinnego lotu z Nowego Jorku spędziłem na zadawaniu mu trudnych pytań i słuchaniu z radością odpowiedzi. Ich strona to http://sens.org/ i mam nadzieję, że uda mi się już wkrótce napisać o Aubreyu i Sens.org nieco więcej. (A Sarah obiecała, że kiedy to zrobię, dostanę na tej stronie swój własny, specjalny link.)

A potem wróciłem do domu. (Wróciłem z podpisanym przez autora egzemplarzem Mary Ann in the Autumn Armisteada Maupina i powiedziałem mu jak wiele, moim zdaniem, Sandman zawdzięcza Tales of the City. [Opowieściom o mieście]. Teraz czytam "Mary Ann..." i strasznie mi się podoba.)

Podczas mojej nieobecności Maddy urosła jeszcze bardziej, zmieniła fryzurę i przeistoczyła się w pewną siebie młodą kobietę...


Tutaj Maddy z prawdziwym i oryginalnym tatą, który nie przeszedł prania mózgu i z pewnością nie jest sobowtórem-androidem przysłanym, aby siać zniszczenie:


Rekonwalescencja Cabala po operacjach wciąż trwa: nic już nie uciska mu kręgosłupa i znów może chodzić. Jeszcze nie może biegać, więc cały czas jest na smyczy, żeby przypadkiem nie popędził za jakimś interesującym zającem.

Wczoraj nad ranem nie mógł wstać i zaczął wyć z bólu. Nie słyszałem dotąd, żeby robił coś takiego. Wiem, że owczarki niemieckie mają niewiarygodnie wysoki próg bólu, więc musiało boleć go bardziej, niż wszystko inne do tej pory. Było bardzo źle. Przytulałem go dopóki nie udało mu się wstać o własnych siłach, potem podałem mu lekarstwo, a potem się o niego martwiłem. Wciąż się martwię i będę martwił się nadal, dopóki nie zacznie chodzić i biegać bez kłopotów.

Tymczasem Lola urosła kilka centymetrów, sporo przybrała na wadze (jestem pewien, że to z powodu zjadania obu psich porcji), jest piękna, szybka i niewiarygodnie mądra.

Ale Cabal to nadal Mój Pies, a ona, cóż, nie jest moim psem w takim samym sensie. Ona jest dobrą przyjaciółką, on - członkiem rodziny.


...

Kilka rzeczy do przypomnienia na szybko: Jeśli wiecie, czym jest W00tstock, nie musicie zaglądać na stronę http://w00tstock.net/ w poszukiwaniu wyjaśnienia. Jeśli nie wiecie, powinniście zajrzeć na http://w00tstock.net/ i przeczytać, co jest tam napisane.

2 listopada będę zastępował Willa Wheatona na Austin Texas W00tstock. Na http://www.austintheatre.org/site/Calendar/250633393?view=Detail&id=24581 jest sporo informacji na temat imprezy i zamawiania biletów. O ile wiem, rozchodzą się one niezwykle szybko. Jeśli nie chcecie oglądać mnie, będą tam też inni ludzie - utalentowani i z poczuciem humoru. A jakby tego było mało, obawiam się, że Paul and Storm prawie na pewno zaśpiewają Captain's Wife's Lament [Lament żony kapitana].

Austin. Miasto w Teksasie. Trzy dni przed Dniem Guy'a Fawkesa. Którego pewnie wcale się w Teksasie nie obchodzi.
...


W którymś momencie opowiadam o naturze prywatności oraz prowadzeniu bloga i wspominam o Amandzie, która zastanawia się nad tym samym (i chyba ostatecznie nie zgadza ze mną) na http://blog.amandapalmer.net/post/1344925312/the-mutation-of-embarrassment-art-random-thoughts-of, w notce z gatunku tych, pod którymi znajdzie się mnóstwo interesujących komentarzy.

...

I zobaczyłem wreszcie "Falafelozofię", czyli odcinek Arthura z moim udziałem. Jestem tam chodzącym, mówiącym, pisarskim czarnym kotem, który nazywa się Neil Gaiman. W USA odcinek będzie emitowany 25 października, choć pokazano go już w Australii i (chyba) Kanadzie.

Jest zabawny i uroczy i mówi rzeczy, w które wierzę. Mam nadzieję, że każde dziecko, które go obejrzy postanowi napisać własną powieść graficzną.

Brak komentarzy: