Co wiesz o Morfeuszu
teraz, czego nie wiedziałeś mając 26 lat, kiedy zaczynałeś Sandmana?
To bardzo dziwne. Wiem, jak skończyła się ta historia, czego
nie wiedziałem mając 26 lat. Miałem wiele pomysłów na jej zakończenie, ale go nie znałem. Ukończenie całej Uwertury dało mi niezwykły wgląd w
pierwszą przygodę [Sandmana], którego nie miałem, gdy ją pisałem. O pewnych
rzeczach miałem niejakie pojęcie: wiedziałem, że na samym początku opowieści
Morfeusz był ledwo żywy ze zmęczenia. Wiedziałem, że odniósł swego rodzaju
zwycięstwo i że było ono odległe o wiele galaktyk. Wiedziałem, jak skrajnie go
to wyczerpało. Ale teraz, kiedy skończyłem pisanie tej historii, wracam do
początków serii i mówię sobie: "aha, to dlatego tak się stało". To naprawdę bardzo dziwne uczucie.
To brzmi, jakby twoim
zdaniem Sen istniał poza tobą i twoją głową. W jakim stopniu pochodzi od ciebie
i z twojej wyobraźni?
Czy z nich korzystam? Tak jakby. Czy wymyślam? Tak jakby.
Rzecz bardziej w tym, że można sobie powiedzieć: "ta postać zachowuje się
w ten sposób, bo ma złamane serce". Ale potem opisujesz tę sytuację, to
złamane serce i nagle znacznie lepiej rozumiesz działania bohatera. Nawet
jeżeli nic się nie zmieniło, uświadamiasz sobie, że coś ci przypomniało jakiś
inny motyw i to dlatego Sen był taki
wyczerpany. I tak dalej.
Są też rzeczy, które wiem od 25 lat, ale nie było dla nich
miejsca w comiesięcznym komiksie. Uwertura
jest bardzo osobliwa. Wbrew tytułowi wcale nie należy jej czytać przed Sandmanem. Ale należy ją przeczytać
przed ponowną lekturą Sandmana. W
idealnym – dla mnie – świecie czytelnicy sięgaliby po Sandmana, następnie Noce
Nieskończonych i Uwerturę, a
potem czytaliby Sandmana raz jeszcze
i taka kolejność zmieniłaby ich odbiór. Inaczej patrzyliby na rzeczy, które
uznawali za pewniki – na rzeczy, które wydawało im się, że wiedzą.
Wyjaśnione zostają wątki z pierwszej opowieści o Sandmanie,
z Domu Lalki, nawet coś z Zabawy w ciebie – rzeczy, które nie
zostały wytłumaczone, bo zabrakło na nie miejsca. Jest też trochę na temat idei
Nieskończonych – kim są i skąd się wywodzą – i znów są to pomysły, które
trzymałem przez 25 lat. Większość pracy nad Uwerturą
spędziłem żałując, że nie mamy do dyspozycji większej liczby stron. Prace J.H.
Williamsa są tak znakomite, że na pytanie, czy nie dałoby się dodać jeszcze
paru stron, odpowiadał: "Jasne, ale musimy to skończyć do 2020."
Czyli lepiej
rozumiesz motywacje i przeszłość Morfeusza. A czy kiedy oglądasz się na
początek opowieści o Śnie, to samo możesz powiedzieć o rozumieniu swoich
własnych, dwudziestoletnich motywacji?
Nie! [śmiech] Patrzę na tamtego Neila Gaimana i stanowi on
dla mnie zagadkę. Niezbyt dobrą, ale zdecydowanie tajemniczą. Przyglądam się
niektórym historiom, jak choćby Sen
tysiąca kotów, który pamiętam, że napisałem w przeciągu weekendu, i nie mam
pojęcia, jak mogłem tego dokonać. Teraz nie byłbym w stanie tego zrobić.
Pracuję znacznie wolniej, jestem o wiele bardziej marudnym pisarzem, martwiącym
się o to, co napisał i czy będzie się to do czegoś nadawało.
W przypadku Sandmana
wolność gwarantowała mi w szczególności myśl, że to zajęcie przejściowe.
Wiedziałem tylko, że co miesiąc musi się ukazać komiks i że musi on być na tyle
dobry, żeby ludzie chcieli czytać dalej. Nie chciałem, żeby go anulowali.
Musiał to również być komiks, który sam chciałbym czytać. Zawsze próbowałem
pisać komiksy, które sam chciałbym przeczytać. Nie wiedziałem czy są dobre czy
nie, ale nie na tym mi zależało.
Ostatnie pytanie: w
posłowiu do czwartego zeszytu napisałeś, że twoje wskazówki dla J.H. Williamsa
uwzględniały zalecenie, żeby Uwertura
była osadzona w świecie superbohaterów DC. Dlaczego było to tak istotne?
Ponieważ Sandman
rozpoczął życie w uniwersum DC i choć dość daleko od niego odszedł, to w mojej
głowie cały zawsze stanowił jego część. Uwielbiałem wtrącać do Uwertury drobiazgi z uniwersum DC, takie
jak Mogo, Zielona Latarnia rozmiarów planety z Korpusu Zielonej Latarni, czy agentów
kosmicznego psiego patrolu. Bo to był fajny sposób, żeby powiedzieć: jesteśmy w
otchłani kosmosu, ale to kosmos DC, ten sam, w którym istnieje planeta Krypton.
Pobawiłem się kosmologią uniwersum DC i tymi jej elementami, które będąc młodym
i dziwnym, do niej dodałem.
Chciałbym jeszcze wrócić do wcześniejszego pytania. Najlepsze w byciu
dwudziestosześciolatkiem było to, że nie miałem pojęcia, co robię. A najlepsze
w takiej niewiedzy jest to, że nikt, nawet ty sam, nie może ci powiedzieć,
żebyś czegoś nie robił. Bo nie wiesz,
że to mógłby być błąd. A jeśli tego nie wiesz, masz swobodę i możesz ową rzecz zrobić. Pod tym względem miałem mnóstwo szczęścia. Teraz wiem z całą pewnością, co jest
możliwe i kiedy spoglądam wstecz, na rzeczy, które robiłem wtedy, myślę sobie:
jak u diabła mi się to udało?
1 komentarz:
Prowadzicie blog o ciekawej tematyce ale stanowczo brakuje w nim aktualności ;)
Prześlij komentarz