Na
podstawie pierwszej części „Amerykańskich bogów” może powstać pięć sezonów
serialu.
Pisarz opowiada o telewizyjnej
adaptacji swojej epickiej powieści i zdradza, czego można się spodziewać w
kolejnych seriach.
Powodzenie ekranizacji jego dzieła
nie jest dla brytyjskiego pisarza Neila Gaimana niczym nowym (patrz: Koralina, Gwiezdny pył), ale największe wrażenie z nich wszystkich robi chyba
adaptacja ulubionej przez czytelników powieści Amerykańscy bogowie.
Bez wątpienia najsłynniejsza,
nagrodzona Hugo powieść Gaimana stała się podstawą serialu telewizyjnego.
Emisję pierwszego, bardzo dobrze przyjętego sezonu, zakończyła niedawno w USA stacja STARZ, a w Wielkiej Brytanii Amazon Prime (serial jest już do
kupienia na DVD i Blu-rayu.)
Pod okiem wiodących producentów
Bryana Fullera i Michaela Greena, Amerykańscy Bogowie prowadzą
widzów przez fantastyczny świat Gaimana śladami głównego bohatera. Shadow Moon
(Ricky Whittle) napotkawszy tajemniczego pana Wednesdaya (Ian McShane) znajduje
się nagle w samym środku wiecznej rozgrywki pomiędzy starymi bóstwami a nowymi
bogami Ameryki.
Z autorem Amerykańskich bogów rozmawialiśmy o trudnościach z przeniesieniem
książki na mały ekran, o najbardziej wyczekiwanych wątkach potwierdzonego już drugiego
sezonu oraz z dawna zapowiadanej kontynuacji powieści.
Martwiłeś się, czy tak obszerną historię jak Amerykańscy bogowie uda się przenieść się na ekran?
Moja książka była dziwaczna i bardzo
długa. Odbierałem telefony od niezwykle uprzejmych i niezwykle sławnych
reżyserów – ludzi, o których się słyszy – którzy opowiadali mi, że kupili książkę na
lotnisku, od razu ją pokochali i że ich zdaniem powinno się zrobić z niej film.
Kiedy wreszcie ktoś podjął się realizacji czekałem, aż zadzwonią do mnie ze STARZ,
mówiąc: „Wiesz co? Okazało się, że kiedy się umawialiśmy, że to zrobimy i podpisywaliśmy
te wszystkie kontrakty byliśmy kompletnie naćpani! Ale już nam przeszło, więc jeśli nie
masz nic przeciwko, nakręcimy jakiś normalny program.” A jednak naprawdę udało im
się zrealizować serial, który ma prawo być powodem do dumy.
A jak oceniasz sposób, w jaki ożywili na ekranie twoich bohaterów?
To zawsze było najtrudniejsze
zadanie. Ricky dostał rolę Cienia, bo z czasem robił się coraz lepszy i to było
fascynujące. Zawsze był w pierwszej dziesiątce kandydatów, ale przy pierwszym
podejściu plasował się bliżej końca stawki. Kiedy przyszły kolejne taśmy z
castingów, zacząłem zdawać sobie sprawę, że pozostali aktorzy, sławniejsi niż Ricky,
w ogóle się nie zmieniali. A na Wednesdaya miałem kilka pomysłów. Odezwaliśmy się do
dwóch czy trzech aktorów i dostaliśmy mocno skonsternowane odpowiedzi w stylu „co
to w ogóle jest, do cholery?”. Potem wysłaliśmy Ianowi McShane’owi scenariusz z
pytaniem, czy nie zechciałby zagrać Czernoboga [ostatecznie w tej roli wystąpił Peter Stormare]. Ian przeczytał scenariusz i odpowiedział: „Znajdziecie dużo lepszego
Czernoboga, niż ja, ale co z Wednesdayem? Jestem urodzony do tej roli.” To
cudowne, że w latach 80. był Lovejoyem, w latach 90. Alem Swearengenem (w serialu
Deadwood), a teraz, w roku 2017, jest
Wednesdayem.
Jakie to uczucie, doczekać końca pierwszego sezonu i zobaczyć jak świetnie
został przyjęty?
Przedziwna mieszanka: z jednej
strony jakby się cudem uszło z życiem, a z drugiej – po prostu radość. Jestem zachwycony
pozytywnym odbiorem. Cieszę się, że serial najwyraźniej znalazł swoje grono
odbiorców. Dzisiaj natknąłem się na informację, że Amerykańscy bogowie są najczęściej pobieranym tytułem na brytyjskim
Amazonie.
Czy planujesz dodać więcej wątków fabularnych, które być może nie zmieściły
się w książce?
Rozmawiałem z Bryanem i Michaelem o
historiach, które przepadły i jedna z nich toczyła się w czasie drugiej wojny
światowej, w obozie dla internowanych Japończyków w Ameryce. Zebrałem materiały,
wszystko zaplanowałem i wtedy… okazało się, że książka już i tak jest za długa.
Ale dyskutowaliśmy o tym, co możemy zrobić i mam ogrom ną nadzieję, że uda się
tę opowieść zmieścić gdzieś w drugim lub trzecim sezonie.
Co możesz nam powiedzieć o tym, jakie historie czekają nas w drugim
sezonie?
Dotrzemy do Domu Na Skale, który
jest przedziwny. Wiele osób jest przekonanych, że go zmyśliłem, ale tak nie
jest – on istnieje naprawdę i stanowi coś pomiędzy atrakcją turystyczną a muzeum
surrealizmu. Będziemy tam kręcić. Zaplanowaliśmy kilka odcinków, których akcja będzie
się w nim toczyć, a potem będziemy sobie poczynać z różnymi rzeczami z książki. Nadal
wysyłamy Cienia do Kairu w Illinois, do pracy z Jacquelem (Chris Obi) oraz
Ibisem (Demore Barnes). Najnowsze wieści z tego miasta mówią, że rząd uznał wszystkie
tamtejsze lokale socjalne za niezdatne do zamieszkania i nie zamierza ani
wydawać na nie więcej pieniędzy, ani budować nowych, więc właściwie los Cairo jest
przesądzony. To też weźmiemy pod uwagę.
Co zrobiło na tobie największe wrażenie w pierwszym sezonie?
Uwielbiam odcinek o Laurze (Emily
Browning), głównie dlatego, że zawsze chciałem zrobić coś podobnego w książce,
a nie mogłem, ze względu na budowę powieści. Byłem zachwycony występem Emily i
tym, jak wszystko zostało obmyślone.
Uwielbiam wszystkie momenty,
których w książce nie było – sceny dodane przez Bryana i Michaela. Oglądam
je i myślę sobie „Wy jesteście nienormalni, a to jest wspaniałe!”
Jak bliska jest ta adaptacja twoim wyobrażeniom podczas pisania?
Odpowiedź brzmi: nie bardzo i
ludzie zawsze wydają się rozczarowani, jak to mówię. Kiedy piszę scenę dialogu
podczas pikniku na łące, żadna jej ekranizacja nie będzie wyglądać jak to, co
miałem w głowie, bo nigdy nie znajdziecie dokładnie takiej łąki ani dokładnie takiego
drzewa.
Koralina Henry’ego Selicka jest moim zdaniem najlepszym filmem, jaki
powstał na podstawie moich rzeczy, a to między innymi dlatego, że jest filmem
Henry’ego Selicka – każdy kadr jest przepiękny i magiczny – i nie jest to moja
książka. Uwielbiam go tak, jakby nią był. Ale jeśli ktoś pyta, czy tak sobie
wszystko wyobrażałem, odpowiedź brzmi: nie, to wizja Henry’ego i jest
wspaniała. Takie same odczucia mam przy Amerykańskich bogach.
Czy serial będzie kontynuowany, kiedy historia zawarta w książce
dobiegnie końca? Słyszałem plotki o kontynuacji powieści…
Fakt, że wydostaliśmy się z głowy
Cienia oznacza, że w drugim sezonie spotkamy więcej starych bogów i więcej
nowych bogów. Zobaczymy, z jakimi problemami borykają się jedni i drudzy. Mam
też nadzieję, że spotkamy starych znajomych. Przy tym wszystkim, pierwszej książki
wystarczy nam na jakieś pięć sezonów, a do tego czasu prawdopodobnie kolejna
część Amerykańskich bogów będzie gotowa.
Kto twoim zdaniem wygrywa w starciu starych bogów z nowymi?
Techniczny chłopiec (Bruce Langley)
ma niekwestionowaną przewagę, do niego należą pieniądze i cała uwaga. Tragedia
nowych bogów polega na tym, że ciągle zastępują ich nowi. Kiedyś bogowie
telegrafu i kolei rządzili niepodzielnie – aż do dnia, kiedy przestali. Charakter mediów zmienia się całkowicie.
zdjęcia:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz