środa, 12 czerwca 2013

Opowieść grudniowa

Neil zapytał: 
Kogo chcielibyście znów zobaczyć w grudniu?

@Geminitm odpowiedziała:
Osiemnastolatnią mnie po tym, jak uciekła z domu, żebym mogła jej pokazać, że znalazłam miłość i własny dom – w końcu wszystko zmieniło się na lepsze.





Opowieść grudniowa

Lato na ulicy jest trudne, ale latem można spać w parku, nie umierając z zimna. Zima jest inna. Zima może być zabójcza. A nawet jeśli nie jest, i tak zimno traktuje cię jak swojego wyjątkowego bezdomnego przyjaciela i wkrada się do twojego życia.

Donna uczyła się od starych wyjadaczy. Sztuczka polega na tym, żeby spać, gdzie tylko można, w trakcie dnia – dobrze się do tego nadaje zataczająca pętlę linia metra, wystarczy kupić bilet i można jeździć cały dzień, drzemiąc w wagonie, albo tanie kawiarnie, gdzie nikt nie zwróci uwagi osiemnastolatce, która wyda pięćdziesiąt pensów na kubek herbaty, a potem przyśnie w kącie na godzinę albo na trzy, o ile wygląda dość porządnie – ale bez przewy poruszać się w nocy, kiedy temperatura gwałtownie spada, a ciepłe miejsca przestają być otwarte, drzwi się zamykają, a światła gasną.



Była dziewiąta wieczorem, a Donna szła przed siebie. Trzymała się dobrze oświetlonych przestrzeni i nie wstydziła się prosić o pieniądze. Już nie. Ludzie zawsze mogli odmówić, co zresztą większość robiła.

Kobieta stojąca na rogu ulicy wcale nie wyglądała znajomo. Gdyby było inaczej, Donna nie podeszłaby do niej. Myśl, że ktoś z Biddenden mógłby ją zobaczyć w tym stanie, był jej największym koszmarem – ten wstyd i strach, że dowie się matka (która nigdy zbyt wiele nie mówiła, a na wieść, że zmarła babcia, powiedziała tylko „krzyżyk na drogę”), potem matka powie ojcu, a on przyjedzie tutaj, by jej szukać i spróbować zabrać do domu. A to by ją złamało. Nie chciała go widzieć nigdy więcej.

Kobieta na rogu zatrzymała się, zdezorientowana, i rozglądała się dookoła, jakby zgubiła drogę. Od takich osób łatwo było wyciągnąć drobne, jeśli wskazało się im, jak mogą dojść tam, gdzie chcą.
Donna poszeszła bliżej i zapytała „Dałaby mi pani jakieś drobne?”

Kobieta spojrzała na nią z góry. Nagle wyraz na jej twarzy zmienił się i wyglądała jak... W tym momencie Donna zrozumiała, co ludzie mają na myśli, mówiąc „wyglądała, jakby zobaczyła ducha”. Tak było. Kobieta zapytała:

– To ty?

– Ja? – odparła Donna. Gdyby rozpoznała kobietę, pewnie by się wycofała, być może nawet uciekła, ale jej nie znała. Przypominała trochę matkę Donny, ale była milsza, łagodniejsza, zaokrąglona, podczas gdy matka Donny była wychudzona. Trudno było zobaczyć, jak naprawdę wygląda, ponieważ miała na sobie gruby czarny strój zimowy i grubą wełnianą czapkę z pomponem, ale włosy pod czapką były pomarańczowe jak u Donny.



Kobieta powiedziała: „Donna”. Donna powinna wtedy uciec, ale nie zrobiła tego, stała w miejscu, ponieważ to było zbyt szalone, zbyt nieprawdopodobne, zbyt niedorzeczne, by można to ująć w słowa.
Kobieta powiedziała:

– Och, Donna. To ty, prawda? Pamiętam – urwała. Zamrugała, jak gdyby próbując powstrzymać łzy.
Donna spojrzała na kobietę, a nieprawdopodobna, niedorzeczna myśl wypełniała jej głowę.

– Czy jesteś tym, kim myślę? – zapytała.

Kobieta skinęła głową.

– Jestem tobą – powiedziała. – Albo będę. Pewnego dnia. Szłam tędy, przypominając sobie, jak to wtedy było, kiedy ja... kiedy ty... – znów urwała. – Słuchaj. Tak nie będzie zawsze. A nawet nie potrwa zbyt długo. Tylko nie zrób niczego głupiego. Albo czegoś, czego nie będzie można odwrócić. Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. Jak na filmikach z YouTube, no wiesz. „Będzie lepiej”.

– Co to ju-tjub? – zapytała Donna.

– Och, kochanie – powiedziała kobieta. Objęła Donnę, przyciągnęła ją do siebie i przytuliła mocno.



– Zabierzesz mnie ze sobą do domu? – spytała Donna.

– Nie mogę – odpowiedziała kobieta. – Dom jeszcze nie istnieje dla ciebie. Nie spotkałaś jeszcze żadnej z osób, które pomogą ci przestać żyć na ulicy i znaleźć pracę. Nie spotkałaś osoby, z którą się zejdziesz i razem stworzycie miejsce bezpieczne dla was i dla waszych dzieci. Miejsce pełne ciepła.

Donna poczuła narastającą w niej złość.

– Po co mi to mówisz? – zapytała.

– Żebyś wiedziała, że wszystko zmieni się na lepsze. Żeby dać ci nadzieję.

Donna zrobiła krok do tyłu.

– Nie chcę nadziei – odpowiedziała. – Chcę ciepłego miejsca. Chcę domu. I chcę tego teraz. Nie za dwadzieścia lat.

Urażony wyraz na łagodnej twarzy.

– To mniej niż dwadzieś–

– Nic mnie to nie obchodzi! To nie dziś. Nie mam, gdzie pójść. Zimno mi. Masz jakieś drobne?

Kobieta pokiwała głową.

– Trzymaj – powiedziała. Otworzyła torebkę i wyciągnęła banknot. Donna wzięła go – to było dwadzieścia funtów. Jednak banktnot nie przypominał żadnej waluty, jaką znała. Spojrzała znów na kobietę, chcąc ją o coś zapytać, ale tamtej już nie było, a gdy Donna spojrzała na swoją dłoń, nie było na niej banknotu.

Stała, trzesąc się z zimna. Pieniądze zniknęły, o ile w ogóle wcześniej tam były. Ale miała jedno: wiedziała, że pewnego dnia wszystko się ułoży. W końcu. I wiedziała, że nie musi robić niczego głupiego. Nie musi kupować ostatniego biletu na metro, żeby móc skoczyć na tory, gdy zobaczy, że pociąg jest już zbyt blisko, żeby się zatrzymać.

Zimowy wiatr był ostry, przewiewał i przeszywał do kości; Donna zauważyła, ze przywiał coś na próg jednego ze sklepów. Schyliła się, by to podnieść – był to pięciofuntowy banknot. Może jutro będzie łatwiej. Nie musiała robić żadnej z tych rzeczy, które sobie wyobrażała.


Zima mogła być zabójcza, gdy żyło się na ulicy. Ale nie tego roku. Nie tej nocy.


Brak komentarzy: