wtorek, 11 czerwca 2013

Opowieść listopadowa

Neil zapytał:

Co spalilibyście w listopadzie, gdybyście mogli?

@MeiLinMiranda odpowiedziała:

Historię mojej choroby, ale tylko jeżeli sprawiłoby to, że zniknie.




 Opowieść listopadowa


Ogrodowe palenisko było niewielkie, kwadratowe i zrobione z wiekowego już i osmolonego metalu, który mógł być miedzią lub mosiądzem. Na wyprzedaży garażowej Eloise zwróciła na nie uwagę ze względu na zdobienie w kształcie zwierząt, które mogły być smokami, a mogły być wężami morskimi. Jednemu z nich brakowało głowy.
Kosztował tylko dolara i Eloise kupiła go wraz z czerwonym kapeluszem z piórkiem z boku. Zakupu kapelusza zaczęła żałować nim jeszcze dotarła do domu i pomyślała, że być może odda go komuś w prezencie. Ale w domu czekał na nią list ze szpitala, więc palenisko zostawiła na podwórzu, a wchodząc do domu kapelusz schowała do szafy i więcej o nich nie myślała.
Mijały miesiące, a wraz z nimi – ochota na wychodzenie z domu. Każdy dzień coraz bardziej ją osłabiał, każdy kolejny więcej ją kosztował. Przeniosła sypialnię do pokoju na dole, bo chodzenie sprawiało zbyt wiele bólu, bo była zbyt wyczerpana żeby wspinać się po schodach, bo tak było łatwiej.
Nadszedł listopad, a z nim pewność, że nie doczeka Bożego Narodzenia.
Są takie rzeczy, których nie sposób wyrzucić i których nie można zostawić, by nie znaleźli ich bliscy, kiedy nas zabraknie. Rzeczy, które trzeba spalić.
Czarną, tekturową teczkę wypchaną papierami, listami i starymi zdjęciami zabrała ze sobą do ogrodu. Wypełniła palenisko gałązkami i papierowymi torbami na zakupy, a ogień roznieciła zapalarką do grilla. Dopiero kiedy porządnie zapłonął, otworzyła teczkę.
Zaczęła od listów, w szczególności tych, których nie chciałaby nikomu pokazać. Kiedy studiowała na uniwersytecie, był pewien profesor i pewien związek, jeżeli można go w ogóle tak nazwać, który zrobił się bardzo chory i bardzo szybko poszedł bardzo nie tak. Wszystkie jego listy trzymała spięte razem, a teraz oddawała je na pastwę płomieni jeden po drugim. Miała też ich wspólne zdjęcie, które wrzuciła do paleniska jako ostatnie i obserwowała, jak zwija się i czernieje.
Gdy sięgała do teczki po kolejną rzecz, zdała sobie sprawę, że nie pamięta ani nazwiska profesora, ani co wykładał, ani dlaczego ów związek zranił ją tak, że przez kolejny rok chciała się zabić.
Następna w kolejce była fotografia przedstawiająca jej suczkę, Lassie, leżącą na grzbiecie pod dębem w ogrodzie. Lassie nie żyła od siedmiu lat, ale drzewo wciąż stało: teraz zupełnie nagie w listopadowym chłodzie. Rzuciła zdjęcie w ogień. Kochała tego psa...
Wspominając, spojrzała w stronę dębu...
W ogrodzie nie było drzewa.
Nie było nawet śladu po wykarczowanym pniu; nic, tylko wypłowiały, listopadowy trawnik usiany opadłymi liśćmi z drzew sąsiadów.
Eloise to zauważyła, ale nie zmartwiła się, że postradała zmysły. Sztywno podniosła się i weszła do domu. Własne odbicie w lustrze ją przeraziło, jak zwykle ostatnio. Takie cienkie włosy, takie rzadkie, twarz zupełnie wymizerowana.
Ze stolika przy prowizorycznym łóżku wzięła plik papierów: na samym wierzchu leżał list od jej onkologa, pod nim kilkanaście stron liczb i słów. Było więcej stron, a na wszystkich widniało szpitalne logo. Zebrała je, po czym dorzuciła jeszcze rachunki za leczenie. Ubezpieczenie pokrywa wiele, ale nie wszystko.
Wyszła z powrotem na dwór, zatrzymując się po drodze w kuchni dla złapania oddechu.
Palenisko czekało, więc wrzuciła do ognia całą swoją dokumentację medyczną. Przyglądała się, jak brązowieje, czernieje i zmienia się w popiół rozwiewany przez listopadowy wiatr.
Kiedy papiery spłonęły do reszty, wstała i weszła do domu. Lustro na ścianie pokazało jej Eloise jednocześnie znajomą i odmienioną: miała gęste, brązowe włosy i uśmiechała się do siebie z drugiej strony lustra, jakby kochała życie i niosła pocieszenie.
Eloise podeszła do szafy w przedpokoju. Na półce leżał czerwony kapelusz, o którym prawie zapomniała, ale włożyła go na głowę, zmartwiona, że kolor uwydatni jej zmęczoną twarz i ziemistą cerę. Spojrzała w lustro. Wyglądała zupełnie dobrze. Nasunęła kapelusz bardziej na bakier.
Na zewnątrz chłodny, listopadowy wiatr unosił ostatnie strzępki dymu z czarnego, zdobionego wężowym motywem paleniska.

Brak komentarzy: