Tłumaczenie pełnej wersji wywiadu przeprowadzonego w audycji radiowej Studio 360 przez Kurta Andersona
http://www.studio360.org/story/neil-gaiman-wants-to-be-bored/#bonus
http://www.studio360.org/story/neil-gaiman-wants-to-be-bored/#bonus
Część pierwsza: o przyszłych planach, Oceanie, wspomnieniach z dzieciństwa i doświadczeniach w Jordanii
Kurt
Anderson: Kiedy widzieliśmy się ostatnio mówiłeś, że nie masz
kariery tylko listę rzeczy do zrobienia, napisaną w wieku 15 lat:
napisać komiks, powieść, film… Co jeszcze zostało?
Neil Gaiman:
Musical. Mocno czuję, że to jest jeszcze jedna rzecz, którą
naprawdę chciałbym zrealizować: napisać coś na scenę. Na pewno
sztukę i musical. To jeszcze nade mną wisi.
KA:
Napisałbyś muzykę, teksty piosenek, scenariusz?
NG: Raczej
scenariusz (book), przynajmniej za pierwszym razem, i
chciałbym współpracować z doświadczonym autorem piosenek, pod
warunkiem, że nie będzie to moja żona.
KA: Czyli
właśnie ogłaszasz nam swój rozwód?
NG: Skądże!
Dla mnie aby pozostać w związku małżeńskim ważne jest, by poza
drobnymi projektami za dużo ze sobą nie pracować. Nie wyobrażam
sobie, żebym po całym dniu pracy nie mógł wrócić do domu,
położyć się do łóżka i ponarzekać żonie, mówiąc „nie
uwierzysz z kim muszę pracować!”. To znaczy mógłbym, ale to
byłoby mocno dziwne. Zwłaszcza jakby ona mówiła dokładnie to
samo.
KA:
Zacząłeś pisać Ocean na końcu drogi specjalnie
dla żony, ale czy myślałeś równocześnie o wydaniu powieści i
innych czytelnikach? Czy musiałeś przemyśleć niektóre rzeczy,
kiedy stała się ona książką nie tylko dla Amandy?
NG: Myślę,
że kiedy kończyłem pisać Ocean, byłem już gotowy pokazać
go światu, ale nie sądziłem, że światu się on spodoba. Brzmi to
straszliwie nieszczerze, ale dla mnie jest to książka znacznie
bardziej osobista, szczera i bardziej krępująca, niż fikcja
literacka, którą zwykle tworzę.
KA: W
porównaniu do innych twoich książek ta w pewnym sensie sprawa
wrażenie pierwszej, wręcz debiutanckiej powieści. Nie w kwestii
warsztatu, tylko tematyki zawartych w niej doświadczeń osobistych.
NG:
Absolutnie tak! Rzeczywiście zapuszczam się tam na obszary, których
normalnie nie poruszyłbym w książce. Po napisaniu wręczyłem ją
redakcji, bardzo po angielsku, niezręcznie, nieśmiało i
przepraszająco. Im się spodobało, ale dopiero po wydaniu i
otrzymanych recenzjach – a zrzuciliśmy Dana Browna z 1. miejsca
listy bestsellerów NYT – uświadomiłem sobie, że ludziom
się to podoba.
KA: Nie
wiem, czy nie były to wręcz najlepsze recenzje, jakie kiedykolwiek
dostałeś.
NG:
Dokładnie. I to od osób, które zrozumiały o co mi chodzi, którym
podobało się, co zrobiłem z pamięcią i szczerością i próbą
patrzenia na świat oczami dziecka. Dla mnie było to fascynujące,
bo przecież robiłem coś takiego już wcześniej, tylko że dotąd
w formie powieści graficznej. Moja pierwsza, napisana kiedy miałem
jakieś 25 lat, Drastyczne przypadki, to właśnie świat
widziany przeze mnie jako trzylatka. Mr Punch, którego
napisałem w 1994 r. to też komiks o sześcio- czy siedmioletnim
chłopcu i jego rodzinie oraz tym, co się w rodzinach dzieje. Czyli
konsekwentnie zajmowałem się tą tematyką, ale z całego mojego
dorobku te tytuły przyciągały zawsze najmniej uwagi. Sandman
odniósł spektakularny sukces, ale w długich kolejkach fanów
zdarzały się zaledwie pojedyncze osoby twierdzące, że Punchem
czy Drastyczne przypadki ich poruszyły. Założyłem więc,
że ponieważ są to tematy osobiste to nie trafią do równie wielu
ludzi. I to jest w porządku, bo kocham wszystkie swoje dzieci.
Ale nie
spodziewałem się, że czytelnicy będą mówili, że w jakiś
sposób zdołałem doskonale opisać ich dzieciństwo, mimo że w
rzeczywistości bardzo różniło się od mojego.
KA: A czy
Amanda, która podobno nie lubi fantasy, również była poruszona?
NG: To
prawda, nie lubi, a Ocean bardzo jej się podobał.
Powiedziała mi o tym, po czym zamieściła na swoim blogu świetny
tekst o tym, że każdy artysta ma swój blender. Jej działa na
niskich obrotach - wrzuca do niego surowce i kiedy wychodzi gotowa
piosenka, widać dobrze z czego została zrobiona. To twórczość z dużymi kawałkami. A mój działa zwykle na bardzo wysokich obrotach
i jego produkty są mocno przetworzone, nie widać z jakich
składników powstały. Ale przy Oceanie blender pracował na
bardzo niskich obrotach.
KA:
Chciałbym, żebyś przeczytał dla nas fragment książki, kiedy
narrator trafia to tytułowego oceanu.
Nie zadławiłem się. Czułem chłód wody – jeśli to była woda – wlewającej mi się do nosa i gardła, czułem, jak wypełnia mi płuca, ale to wszystko, co zrobiła. Nie zaszkodziła mi.To rodzaj wody, którą można oddychać, pomyślałem. Może na tym polega sekret oddychania wodą: to coś prostego, co mógłby zrobić każdy, gdyby tylko go znał. Tak właśnie pomyślałem.Była to pierwsza myśl, jak przyszła mi do głowy.Drugą było to, że widziałem wszystko. […]Widziałem świat, po którym wędrowałem od chwili narodzin, i rozumiałem, jaki jest kruchy, że znana mi rzeczywistość to tylko cienka warstwa lukru na wielkim ciemnym urodzinowym torcie, rojącym się od robaków, koszmaru i głodu. Ujrzałem świat z góry i z dołu. Wiedziałem, że poza rzeczywistością istnieją wzorce, bramy i ścieżki. Widziałem to wszystko i rozumiałem, a to mnie wypełniało, tak jak wody oceanu.
[Ocean na końcu drogi, wyd. MAG 2013, tł. Paulina Braiter.
Zamieszczamy tylko fragment, do którego rozmówcy odwołują się w
dalszej części wywiadu – przyp. noita]
KA: To
fragment, w którym bohater wydostaje się z oceanu w momencie, kiedy
miał wgląd w sens istnienia, ale nagle traci wątek. Nie może go
sobie przypomnieć. Czytając powieść przypomniałem sobie podobną
chwilę ze swojego dzieciństwa, kiedy pomyślałem, że muszę teraz
zapisywać absolutnie wszystko, co myślę, bo inaczej zapomnę,
kiedy dorosnę. Wydaje mi się, że znaczna część twojej
twórczości powstaje pod wpływem podobnej motywacji. Chęci
odnalezienia portalu do utraconej wiedzy dzieciństwa.
NG:
Pamiętam, że w dzieciństwie czytałem książki pisane przez
dorosłych dla dzieci, w których występowały dziecięce postaci. I
że myślałem sobie: nie pamiętacie. Nie macie pojęcia, tylko
udajecie, to wszystko fałsz. Zastanawiałem się, czy to samo
przytrafi się i mnie. Czy i ja dorosnę i zapomnę? Muszę pamiętać!
Muszę być jednym z tych nielicznych, którzy zapamiętają. Bo
niektórym się udaje. I to było dla mnie naprawdę ważne.
Ale akurat
ten krótki przebłysk pamięci i zapomnienia z Oceanu
przytrafił mi się, gdy miałem 10 lat. Zostałem przyduszony przez
starszego chłopca o całkiem dobrych zamiarach
KA:
Dobroduszny dusiciel?
NG:
Dokładnie. W angielskich szkołach nosiło się wtedy krawaty. Mój
był zawiązany luźno, a on podszedł, chcąc mi go poprawić, i
ściągnął go o wiele za mocno. Przez chwilę się szamotałem, po
czym upadłem. Znalazł mnie po paru minutach, kiedy wracał tym
samym korytarzem. Inne dzieciaki myślały, że się zgrywam. Ten
chłopak poluzował mój krawat i mogłem znów zaczerpnąć
powietrza.
Pamiętam
uczucie wynurzania się z głębokiej wody. Pamiętam uczucie
wszechwiedzy, które trwało zaledwie moment, ale przez krótką
chwilę wiedziałem wszystko, a potem wróciłem do prawdziwego
świata.
AK:
Odchowałeś troje dzieci. Czy obserwowanie ich zmieniło albo
wpłynęło jakoś na to, jak przedstawiasz dzieci
i jak piszesz o dzieciństwie?
NG: Tak i
nie. Dzieci sprawiają, że zaczynasz pamiętać, coś w ich
obecności Cię do tego zmusza. Przebywanie z nimi na co dzień
sprawia, że przypominasz sobie te drobne upokorzenia. Moja pierwsza
powieść graficzna, Drastyczne przypadki, narodziła się,
gdy złapałem mojego niespełna trzyletniego syna pod pachę i
zaniosłem na górę, bo nie chciał iść spać. I w tym momencie
nałożył mi się obraz z czasu, kiedy sam miałem pięć czy sześć
lat i mój własny ojciec przerzucił mnie sobie przez ramię i
zaniósł do łóżka. Pamiętam swoje oburzenie i obietnicę, że
jeśli kiedyś będę miał dzieci to nigdy im tego nie zrobię. A co
właśnie robiłem?
Jeśli masz
dzieci i piszesz książkę, w której dzieci występują musisz
bezustannie analizować rozkład i dynamikę władzy w dzieciństwie.
Fakt, że nagle trafiasz do świata, w którym nawet język jest dla
ciebie obcy. Otaczają cię olbrzymy, które twierdzą, że robią
wszystko dla twojego dobra – i może rzeczywiście tak jest – ale
musisz zrozumieć co robią i nauczyć się nimi manipulować. Może
to nie jest najlepsze słowo, ale o to właśnie chodzi – trzeba
sobie nauczyć z nimi radzić – jeść i zachowywać się tak, jak
tego oczekują, zrozumieć jak myślą. Bo ich nastroje, uczucia i
opinie będą mieć ogromny wpływ na twoje życie.
KA: A
propos… w opowiadaniu „Prawda jest jaskinią” pojawia się
zdanie: Przekleństwem wieku jest to, że wszystkie rzeczy
są odbiciem innych rzeczy. Chyba ty nie uważasz tego za
przekleństwo?
NG: Jako
facet w dobrym, średnim wieku – mam 53 lata – odkrywam, że
coraz mniej rzeczy robię po raz pierwszy. To bardzo osobliwe
uczucie. Od dzieciństwa nawet do trzydziestki, bardzo często nagle
zdajesz sobie sprawę, że coś robisz po raz pierwszy w życiu:
występujesz w radio, jedziesz nowojorską taksówką, występujesz
na scenie Carnegie Hall, itd. A potem wszystkie te wielkie pierwsze
razy masz za sobą i coraz więcej rzeczy robisz ponownie, nawet
jeśli nie dokładnie tak samo jak poprzednio. I jest to swego
rodzaju przekleństwo, bo brakuje ci tego uczucia nowości i świeżości. A jeżeli już przytrafia ci się coś nowego, jest to
zupełnie inne, o wiele rzadsze doświadczenie. Parę tygodni temu
odwiedziłem obóz dla uchodźców w Jordanii. Nigdy wcześniej nie
zetknąłem się nawet z podobną sytuacją. Nie miałem okazji
widzieć jak o świcie rozdaje się 400 tys. sztuk pieczywa. Tego
typu momenty po prostu już się nie zdarzają.
KA: Co
często wywołuje kryzys wieku średniego. Tobie chyba udaje się go
uniknąć?
NG:
Póki co – tak. Choć może tak właśnie objawia się mój kryzys,
np. pod postacią współpracy z agendą ONZ ds. uchodźców.
Pojechałem do Jordanii na zaproszenie UNHCR.
KA: Jako
ambasador, żeby nagłośnić tę sprawę, czy żeby opisać swoje
wrażenia?
NG: Znajduję się w niezmiernie uprzywilejowanej pozycji, gdyż mam
publiczność, ludzie śledzą moje poczynania, na Twitterze są to
niecałe 2 miliony użytkowników.
KA: Nie
żeby ktokolwiek liczył
NG: Skądże znowu. Ale oni rzeczywiście interesują się tym, co
mam do powiedzenia i się angażują. Na FB czyta mnie 700 tys.
ludzi, więc czuję się, jakbym miał megafon. UNHCR zwróciło się
do mnie mówiąc, że kiedy o nich piszę, ludzie to dostrzegają i
reagują. Zaproponowali wysłanie mnie do obozu, żebym na własne
oczy przekonał się, co tam się dzieje i mógł
o tym napisać. Pomyślałem: jasne, jeszcze nigdy mnie o coś
takiego nie poproszono. Było to poruszające i wstrząsające
przeżycie. Nie miałem najmniejszego pojęcia o okropnościach,
jakie zmusiły Syryjczyków do ucieczki. Nie zdawałem sobie sprawy,
że samo wydostanie się z kraju było przeprawą przez piekło. A
uchodźcy trafiają do Jordanii, która obecnie gości 600 tys.
uchodźców – to tak jakby do USA przybyło nagle 30 milionów
ludzi.
KA:
Myślisz, że to doświadczenie, w jakiejś przetworzonej formie
pojawi się w twojej twórczości?
NG: Nie
wyobrażam sobie, że mogłoby się nie pojawić.
[CDN.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz