wtorek, 31 stycznia 2017

Mitologia nordycka i Studnia Mimira

Na podstawie wywiadu z audycji Drive Richarda Glovera, 31.01.2017
http://www.abc.net.au/radio/sydney/programs/drive/neil-gaiman/8227584

Richard Glover: Wyobraźcie sobie, że dostajecie magiczny młot. Niezniszczalny, nigdy nie chybia celu, zawsze wraca jak magiczny bumerang i zmienia wielkość w zależności od potrzeb. Takie właściwości ma młot Thora, opisany w jednej z wielu opowieści zawartych w „Mitologii nordyckiej” Neila Gaimana, który jest dziś naszym gościem.

Neil Gaiman: Ten młot jest fantastyczny, a najwspanialsze jest to, że Thor go otrzymał, bo Loki – naczelny psotmistrz wśród bogów – z powodu, który nigdy nie został dostatecznie wyjaśniony – ogolił głowę żony Thora. Pewnego dnia piękna Sif obudziła się zupełnie łysa, więc Thor kazał Lokiemu naprawić szkodę. Ten z kolei chciał podstępem skłonić karły do zrobienie peruki dla Sif.

RG: A przy okazji powstało całe mnóstwo magicznych przedmiotów.


NG: Tak, bo Loki postanowił zrobić z tego ogromny konkurs, po czym próbował przeszkodzić współzawodniczącym karłom – Brokkurowi i Atriemu*. Dlatego trzonek młota Thora jest nieco przykrótki – z powodu sabotażu Lokiego.

RG: A właśnie, nordyccy bogowie niekoniecznie miewają dobre zamiary, jak bóg w tradycji chrześcijańskiej. Czasami, choć nieczęsto, da się ich lubić. Ale bardzo często są zdradzieccy, a Loki to wręcz uosobienie chaosu.

NG: On ciągle mąci, czasami z korzystnym skutkiem. Ale w miarę rozwoju całej historii zarówno opowieści, jak i on sam, robią się coraz bardziej mroczne i ponure. Ostatecznie doprowadza do Ragnaroku, końca wszystkiego.
Ale uwielbiam fakt, że bogowie nie są dobrzy. Niekoniecznie są źli, po prostu postępują zgodnie ze swoją naturą. Czasami ich interesy zderzają się ze sobą.
Na przykład Thor jest potężny, ma magiczny młot o niesamowitej mocy, nie chciałbyś stanąć mu na przeszkodzie. Ale jednocześnie nie jest szczególnie bystry. Nie był bogiem inteligencji, raczej bogiem walenia w różne rzeczy i to wyraźnie widać.
Z kolei Loki jest niewiarygodnie mądry, ale jego inteligencja równie często wpędza bogów w tarapaty, co z nich wyciąga.

RG: Podczas lektury można łatwo dostrzec coś, o czym pisał Joseph Campbell: wszędzie natykamy się na motywy obecne i w baśniach braci Grimm i rdzennych australijskich mitach o stworzeniu świata i Biblii. Opisałeś historię stworzenia zupełnie różną od tradycji chrześcijańskiej, która zaczyna się od okropnej śmierci, ale za chwilę mamy praktycznie historię Adama i Ewy: dwa kawałki drewna, z których powstaje kobieta i mężczyzna. W dodatku mają imiona, które brzmią całkiem podobnie.

NG: Ask i Embla – czyli jesion i wiąz, bo z tych drzew właśnie stworzono ludzi.
Nie dowiemy się ile zapożyczania, podróżowania i opowiadania miało miejsce w historii świata. Bo mity nordyckie, kiedy jeszcze nie były mitologią, tylko potężnymi opowieściami o wierzeniach, były opowiadane w tym samym czasie, co opowieści żydowskie, przedchrześcijańskie.
A ludzie podróżowali. Niedawno przeczytałem w „Guardianie” znakomity artykuł o badaniu metalu, z którego powstawały miecze wikingów. Okazało się, że te najlepsze pochodzą z Afganistanu. To daje pojęcie o zasięgu podróży. A wraz z ludźmi podróżują opowieści.

RG: Ale zwolennicy tezy Campbella zwracają też uwagę na niesamowite zbieżności pomiędzy opowieściami ludów, które – z tego, co wiemy - nie podróżowały. Istnieją podobieństwa pomiędzy mitami rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej i Australii a Europejskimi.
Campbell twierdzi, że to coś tkwiącego w człowieku. Tak jakby wszyscy ludzie byli instrumentami nastrojonymi w tej samej tonacji.

NG: Zgadzam się, tworzenie opowieści mamy we krwi.
To tak jak z psami i wilkoworami tasmańskimi. Na pierwszy rzut oka wyglądają tak samo. Dopiero kiedy przyjrzymy się bliżej, widać dziwaczne różnice. To po prostu równoległa ewolucja. Kiedy potrzebny jest pies, natura dostarcza odpowiednio „psie” stworzenie.

RG: Chcę jeszcze zapytać o twoje dzieciństwo i jak w ogóle natknąłeś się na materiał, który tak mocno wpłynął na twoją twórczość. Ale najpierw opowiedz nam coś. Te historie mają być przecież opowiadane.

NG: Tak! I cieszy mnie myśl, że mogą być opowiadane przy świecach, przy ognisku, w zimne noce… Może w Australii nie macie ich za wiele, ale powinno wystarczyć.

RG: Tu zasiadamy i snujemy opowieści wokół klimatyzatora…

NG: Przeczytam bardzo krótkie opowiadanie:  Studnia Mimira [proszę klikać, opowiadanko po polsku!]



RG: Aż ciarki chodzą po plecach!
To ciekawe, że można odnaleźć w nim ten sam motyw poświęcenia, który leży u podstaw tradycji chrześcijańskiej. Opowieść jest inna, ale i w historii ukrzyżowania Jezusa i tutaj chodzi o oddanie części siebie, żeby uzyskać coś w zamian.

NG: Dokładnie tak. A paralele pomiędzy Odynem a Jezusem są przedziwne. Chrystus wisi na krzyżu i zostaje raniony włócznią centuriona. Odyn wiesza się na drzewie świata, Yggdrasilu, jako ofiara złożona samemu sobie i pozostaje tam przez 9 dni. Jego bok też zostaje przebity włócznią. Po tym czasie schodzi z drzewa wypełniony mądrością i zrozumieniem świata.
To niewiarygodne, jak te opowieści wciąż rezonują. Chciałem je przedstawić na sposób współczesny i aktualny.
Pytałeś o moje dzieciństwo. Natknąłem się na tę mitologię w brytyjskich przedrukach komiksów Marvela (Mighty Thor). Pomyślałem, że są super i chciałem dowiedzieć się więcej, więc sięgnąłem po „Mity skandynawskie” Rogera Lancelyna Greena. Tam miałem Thora i Lokiego oraz ich przygody w krainie olbrzymów: np. kiedy spędzili noc w dziwacznej chacie, która potem okazała się rękawiczką olbrzyma. To było bardzo dziwaczne i bardzo ciekawe. Kiedy wróciłem do tych historii jako dorosły uznałem, że choć są pięknie napisane to bardzo się zestarzały. A warto przestawić je współcześnie, jakby opowiadało się o ludziach, na których mógłbyś się natknąć w pubie. Jaki jest Loki? Nie można mu ufać, a kiedy się napije staje się naprawdę niebezpieczny.

RG: Co cię pociąga w tym magicznym świecie? Ta mitologia inspirowała nie tylko ciebie i każdy, kto czytał książki twoje, czy Tolkiena, albo chociaż widział filmy o Władcy Pierścieni, zna świat, w którym króluje magia… Ale można też powiedzieć: to nie jest prawdziwy świat i nie wierzę w takie zmyślenia.
Wyjaśnij, co cię fascynujące w świecie, gdzie drzewa chodzą, a pierścienie jarzą się mocą?

NG: W tej chwili widzę wiele elementów mitologii, które zakradają się do prawdziwego świata i to bardzo dziwne uczucie. Jedna z historii, którą nazwałem „Mistrz murarski”, opowiada o ogromnym murze, który bogowie chcą wznieść wokół Asgardu, żeby zastąpić drogę olbrzymom. Szczególnie teraz jest to uderzająco aktualny motyw. Jeszcze bardziej niż kiedy o tym pisałem.
Wszystko zmierza do Ragnaroku.

RG: Do zagłady, końca świata.

NG: A tak nie powinno być, z nadejściem Ragnaroku należy walczyć, wszelkich katastroficznych scenariuszy należy unikać. Z jednej strony takie opowieści pozwalają uciec. To niekoniecznie eskapizm, ale opowieści mogą dać fantastyczne schronienie. Pozwalają też przechylić rzeczywistości o powiedzmy 45 stopni – i pokazać zupełnie inny kąt widzenia rzeczy, które wydają ci się znajome.
W wydanym 20 lat temu „Nigdziebądź” chciałem mówić o bezdomnych na ulicach Londynu i innych wielkich miast, którzy stają się niewidzialni. Gdybym po prostu napisał o bezdomności, powieść trafiłaby tylko do zainteresowanych tematem.
A jeżeli zrobię z tego dziwną przygodę w Londynie Pod ze złoczyńcami i potworami, możesz wziąć udział w tej przygodzie, ale być może po lekturze pomyślisz o ludziach, którzy są „niewidzialni”, bo udajesz, że ich nie dostrzegasz.
W ten sposób można mówić o rzeczach trudnych do przełknięcia. I zwracać uwagę na rzeczywistość w sposób, który nie byłby możliwy, gdybym po prostu wpychał tę rzeczywistość na siłę.

RG: W przypadku tej książki ciężkie może być to, że nordyccy bogowie sami są winni własnej zagłady.

NG: Dokładnie. Podróż w kierunku Ragnaroku jest fascynująca. Przez pierwsze pół książki nawet przyjemnie się czyta o przygodach Lokiego, podziwia się jego błyskotliwość. Co prawda rozrabia, ale jest niegrzecznym chłopcem, a nie siłą zła.
Nagle akcja się zmienia, Loki planuje morderstwo Baldura, stara się przeszkodzić w jego wskrzeszeniu, to on jest inżynierem końca świata.
Wtedy myślisz sobie: czasami ludzie nie są po prostu złośliwi, tylko naprawdę mają zgubne intencje.

RG: To ciekawe, że w każdym z opowiadań można odnaleźć zalążek tego zniszczenia.

NG: Starałem się skonstruować książkę w ten sposób. Kiedy pisałem, wróciłem do Eddy młodszej Snorriego Sturlusona, która powstała na Islandii tysiąc lat temu, i do Eddy starszej, która jest zbiorem poematów. Starałem się oprzeć na tym, jak te historie były opowiadane tysiąc lat temu.
Ale można poczuć, że w każdej z nich jest zapowiedź tego zmierzania ku zagładzie.
Chciałem zrobić z tego przewijający się motyw, taką dziwną mandalę. Niby jest to zbiór mitów, ale mam nadzieję, że po lekturze wszystkich wrażenie będzie podobne do przeczytania powieści.
To nie jest powieść, ale ta książka zabiera cię ze sobą w przedziwną podróż.



RG: Zostawmy ziarna zniszczenia. Wygląda na to, że opuszczasz swoją amerykańską ojczyznę i przenosisz się do nas? Dostaliście z żoną wizę na 5 lat?

NG: Tak, Amanda zaraziła mnie miłością do Australii. Kiedy się poznaliśmy, spędzała tu zimy. Kiedy przyjechaliśmy tu razem po raz pierwszy, występowała w Operze w Sydney i wyciągnęła mnie na scenę, żebym przeczytał wiersz z okazji Dnia Australii – o lokalnej megafaunie.

RG: Nie lubimy jej tutaj za piosenkę o Vegemite, ale mów dalej.

NG: Ale ja uwielbiam Vegemite! I dlatego ona ze mnie kpi w tej piosence.
Amanda ma teraz rezydencję artystyczną w Melbourne i koncertuje, podczas gdy w Ameryce zrobiło się zimno – dosłownie i w przenośni.

RG: A więc witam cię jako honorowego obywatela Australii przez najbliższe 5 lat 



*Słychać „Atri” i choć  za Eddą  ten drugi powinien się nazywać Sindri, trzeba poczekać do publikacji, żeby się przekonać o co tu chodzi – przyp. noita

Brak komentarzy: