sobota, 7 marca 2009

Dzień.

Długi, dziwny dzień. Jadąc taksówką w centrum dowiedziałem się o nagłej śmierci w rodzinie, więc udałem się na słoneczny Union Square, by zadzwonić do ludzi, załatwić sprawy organizacyjne i odetchnąć. Parę osób zaproponowało, bym odwołał podpisywanie i nawet mi samemu przeszło to przez myśl. Jednak po chwili zdałem sobie sprawę, że nie mogę tego zrobić: setki ludzi ustawiło się już w kolejce przed księgarnią Books of Wonder. To pozwoliło mi się na czymś skupić. Tak więc pojechałem poczytać i odpowiedzieć na pytania fanów, Charles zaprezentował swój pokaz slajdów i pomijając moment, kiedy w trakcie czytania samej "Blueberry Girl" poczułem, że zaczyna mnie ogarniać wzruszenie, wszystko poszło wspaniale. W trakcie następnych sześciu lub siedmiu godzin odkryłem, że rytm podpisywania oraz fakt, że ludzie byli tacy mili, sprawiły, że wszystko było właściwe, znośne i dobre.

Tak więc to jest wielkie dziękuję dla wszystkich obecnych na nowojorskim podpisywaniu, dla wszystkich ludzi w kolejce, całej obsługi, nawet dla tych, którzy poddali się i poszli do domu. Dla was wszystkich, ode mnie. Bardzo pomogliście. Prawdopodobnie o tym nie wiedząc. Ale jednak.

Brak komentarzy: