sobota, 20 kwietnia 2019

Dawno mnie tu nie było…


Neil napisał w sobotę 13 kwietnia 2019 o 17:30

Proces adaptowania Dobrego omenu dla telewizji zakończyłem pod koniec stycznia 2019 r. Od tamtej pory minęło dziesięć tygodni, a dopiero teraz zaczynam czuć się z powrotem jak człowiek. I to jeszcze nie roześmiany, rozbiegany, roztańczony człowiek, a raczej wciąż zmieszany, skrępowany niby-człowiek, który przypomina sobie szukane słowo jakieś pięć minut po tym, jak przestało mu być potrzebne. Jak Charlie na ostatnich stronach Kwiatów dla Algernona. Pewnie odzyskam pełnię człowieczeństwa, wraz z mózgiem, gdzieś w okolicach czerwca.

Amanda jest w trasie przez 3 lub 4 dni w tygodniu, a w domu przez pozostałe 4 lub 3. (Tutaj znajdziecie plan jej trasy: http://amandapalmer.net/shows/). Jestem mężem domowym, który stara się przypomnieć sobie jak szło to pisanie, którym się kiedyś zajmowałem i spędzić z Ashem czas, którego nie miałem w grudniu i styczniu, bo kończyłem Dobry omen.

Ash dostarcza mi rozrywki i radości. Głównie tym, co mówi, a czasem śpiewa. Na Gwiazdkę upodobał sobie świąteczne piosenki i dopiero teraz zaczyna mu przechodzić. Na całe szczęście dla tych z nas, którzy obawiali się niepodzielnego panowania Bałwanka Frosty’ego i Czerwononosego Rudolfa. W tej chwili jego ulubione piosenki to Coconut Harry’ego Nilssona i Banana Boat Song Harry’ego Belafonte, co oznacza, że w losowych momentach z małego chłopca wydobywa się niecharakterystycznie potężny głos ryczący „Day-o! DAAAAAY-O! Daylight Come an' mi Want To Go Hooome!"
Ja: Ash, może mógłbyś to śpiewać odrobinę ciszej?
Ash (bardzo grzecznie, jakby tłumaczył coś osobie nieco ociężałej umysłowo): Nie, Dadda, to musi być bardzo głośno. Rozumiesz? DAAAAAAAY-O!

A tak Ash śpiewał (po cichu) dziś rano:




Skrzek, który słychać w tle to perliczka…

Dlatego, że trzymamy tu teraz małe stadko perliczek. Które skrzeczą.
Przypominają mi też nieco stadko dinozaurów i wywołują uśmiech na twarzy. Ubiegłego lata mieliśmy ich dwanaście, a potem pewnego dnia było tylko osiem i te osiem zostało u nas przez jesień i zimę.
Rzeczownik zbiorowy dla perliczek to mętlik, co wydaje się trafne i właściwe.
Zajmuje się nimi nasza sąsiadka Caroline (jest garncarką i zrobiła dla mnie niedawno Idealny Kubek Do Herbaty – jest olbrzymi!), a ja z dumą i sympatią przyglądam się, jak szwendają się po okolicy zjadając kleszcze i w ten sposób ograniczając ryzyko złapania przez nas boreliozy w regionie, gdzie jest to bardzo prawdopodobne.
Niepokoję się na wypadek tajemniczych drapieżników, więc automatycznie liczę perliczki, kiedy tylko je widzę.
Kilka tygodni temu naliczyłem tylko siedem. Zrobiło mi się smutno, bo założyłem, że brakującą perliczkę pożarło coś miejscowego z kłami i pazurami.
Wspomniałem o tym Caroline, która zaprowadziła mnie głębiej w las i pokazała zaginioną, przekonaną o swoim niezawodnym kamuflażu sztukę, która wysiadywała sporą stertę jaj.




Udaliśmy, że jej nie zauważyliśmy i ruszyliśmy dalej, a już chwilę potem sprawdzaliśmy ile czasu potrzeba, żeby wykluły się młode perliczki (około 28 dni). Trzymajmy kciuki, żeby za jakieś dwa tygodnie pojawiły się pisklęta.

Od lat nie prowadziłem bloga regularnie. Zobaczmy, czy teraz uda mi się zacząć znów. (Być może. To dobra rozgrzewka przed pisaniem, a nie mogę się doczekać, aż znów będę pisarzem.)