niedziela, 28 lutego 2010

"to Tuscaloosa w Alabamie, oczywiście, ale to całkowicie irrelefantne..."

Neil napisał w piątek, 19 lutego 2010 o 23:06


Byłem w mieście Tuscaloosa w Alabamie.

Przed wyjazdem rozmawiałem z miejscowymi gazetami. "Czego spodziewa się pan po Alabamie?", pytali. "Co pan wie o Alabamie?". Trochę mnie to zdziwiło. Tego typu pytania zadają zazwyczaj dziennikarze z małych państw, które martwią się, że mało kto je odwiedza. (Pytają "czy słyszał pan kiedyś o Ruritanii?", a ty im odpowiadasz, że słyszałeś, że strudel w Stresalu jest znakomity i że miło słyszeć, że Żydom znów wolno kupować tam ziemię i wszyscy są zadowoleni.) Nie spodziewałem się takiego pytania podczas odwiedzin w jednym ze stanów. Ale z drugiej strony, byłem dotąd (i rozdawałem autografy) w 47 stanach, a nie zawitałem do Alabamy, więc w sumie mogli mieć trochę racji. Odpowiedziałem, że nie miałem żadnych specjalnych oczekiwań.

Dziwne jest, że są takie miejsca, gdzie wydawca nie wysyła pisarza i jednym z takich miejsc jest południa USA (nie licząc Atlanty). Kiedy o to pytałem odpowiadano mi, że ludzie właściwie nie kupują tam książek, albo że nie było chętnych, albo coś w tym rodzaju.

Ja wiem tylko, że pierwsza partia biletów na spotkanie ze mną w Alabamie rozeszła się w 120 sekund. (Dosłownie. Myśleliśmy, że po prostu strona się zawiesiła.) Pozostałe bilety, wystawione tydzień później rozeszły się równie szybko. Teatr mieszczące 1078 osób został wyprzedany w kilka minut i można by sprzedać jeszcze dwa lub trzy razy tyle biletów. Niektórzy jechali cztery godziny lub nawet dłużej, żeby się tam znaleźć. Wszyscy zdawali się wprost spragnieni słów, opowieści i literatury ogólnie.

Spędziłem tam wspaniałe chwile. Z tego, co widziałem - inni bawili się równie dobrze, co ja. (Jak donosiły miejscowe gazety: pisarz zjednuje sobie publikę osobliwym stylem and Pisarz czyta na głos w Bama Theatre.) Dostałem mnóstwo przemiłych wiadomości od osób, które były na tym spotkaniu. Oto przykład:

Drogi Panie Gaimanie,
Wczoraj brałam udział w spotkaniu z Panem (w Alabamie).
To było pierwsze spotkanie z pisarzem, na jakim byłem... również dla mojego ojca, mojej przyjaciółki i jej matki chrzestnej (Jej! Tu, w Alabamie, jesteśmy NAPRAWDĘ pozbawieni takich atrakcji!). Miał pan rację:
od dwudziestu lat nikt nie przeczytał nam żadnej opowieści (niektórym nawet przez całe ich ŻYCIE!)
Ale to, jak Pan czytał, zwaliło nas z nóg. Nie pamiętam, żebyśmy się kiedykolwiek tak mocno śmiali. A w tych wszystkich smutnych i wzruszających momentach nasze oczy wypełniały się łzami (z może to tylko moje?). Był pan niesamowity. A to, że przez dwie godziny udało się panu skupić na sobie uwagę tysiąca mieszkańców Alabamy, choć miał pan do dyspozycji jedynie podium i słowa... kolejna imponująca rzecz. A czy powinnam też wspomnieć, że już nigdy nie będę w stanie przeczytać książki i cieszyć się z tego, jak wcześniej?!
Chciałabym móc przeżyć wczorajszy wieczór ponownie. Chciałam tylko napisać (poza tym, jak pana kocham) DZIĘKUJĘ BARDZO!!!!!!! Szkoda, że nie ma sposobu na powiększenie i pogrubienie tych słów jeszcze bardziej. Nigdy nie zapomnę tego wieczoru. Dziękuję!
Z pozdrowieniami,
Merry


Przygotowano piękną okazjonalną koszulkę i ulotki reklamowe. Hank Lazer i jego zespół byli wspaniali.

Tamtego ranka rozmawiałem z grupką studentów, dostałem w prezencie zestaw pięknie pachnących, wyrabianych w okolicy mydełek, które później wprowadziły w niemałe zakłopotanie pracowników lotniska zajmujących się wykrywaniem materiałów wybuchowych, zjadłem lunch w Dreamland Barbecue (jak wielokrotnie doradzano mi tutaj i poprzez Twittera) i poleciałem z powrotem do domu bardzo zadowolony.

I rozpisuję się o tym obszerniej, niż zazwyczaj, bo po prostu nie rozumiem. Z jednej strony jest świetny uniwersytet i ludzi, którzy naprawdę lubią czytać i są spragnieni kontaktów z pisarzami i chętnie przychodzą na tego typu spotkania. Z drugiej strony, są pisarze, którzy bardzo lubią odwiedzać miejsca, gdzie się ich docenia. Dlaczego więc przez 22 lata podróżowania po Ameryce nie udało mi się trafić do Alabamy? I dlaczego wydawcy nie chcą wysyłać tam pisarzy?

Zaczynam podejrzewać, że kryje się za tym jakieś samospełniające się proroctwo, oparte w dodatku na złym założeniu. Może księgarnie nie zapraszają pisarzy za spotkania, bo wiedzą, że i tak się im odmówi? Wydawcy z Nowego Jorku nigdy nie wysyłają swoich autorów do takich miejsc, bo wiedzą, że nikt nie będzie chciał pojechać, bo nikt ich nie zaprasza?
...

To przyszło dziewięć miesięcy temu:

Neil,
Właśnie wróciliśmy do domu po obejrzeniu musicalu "Koralina". Był zachwycający, czarujący, fantastyczny! Był nawet lepszy, niż sobie wyobrażałam, a mam bardzo bujną wyobraźnię. Rozmawialiśmy o nim z narzeczonym przez całą drogę powrotną z Nowego Jorku (mieszkamy w Filadelfii) i zastanawialiśmy się, czy zostanie wydana płyta ze wspaniałą muzyką ze spektaklu? Byliśmy zachwyceni tymi dziwnymi instrumentami, a śpiew był dziś wprost doskonały. Nie wiem, czy uda nam się zdobyć bilety na jeszcze jeden spektakl, ale bardzo chcielibyśmy móc ponownie usłyszeć te piosenki. Proszę, wykorzystaj swoje moce w dobrym celu i spraw, by było to możliwe!
kerplink, kerplunk, kerploonk,
Elizabeth Hahn


Nie potrafiłem odpowiedzieć. Nie wiedziałem. Od tamtej pory wiele osób pisało do mnie pytając tęsknie, czy powstanie album z piosenkami w wykonaniu oryginalnej obsady musicalu "Koralina".

No cóż, teraz już jest. Płyty w limitowanej serii z 24-stronicową książeczką zawierającą teksty wszystkich 27 piosenek itp.

Można zamówić ja na: http://www.sh-k-boom.com/coraline.shtml

Można szukać też na iTunes (nie mam pojęcia, czy link z iTunes będzie działał tylko w USA, czy również za granicą). Jeśli uda się Wam pójść na koncert Magnetic Fields, w ramach trasy na której promują swój najnowszy album "Realism", na stoisku z gadżetami, gdzie prawdopodobnie spotkacie pisarkę Emma Straub, płyty z "Koraliną" pewnie też będą na sprzedaż. Oto plan ich trasy koncertowej.

...

Drogi Neilu,
Czytając przez lata Twój blog dowiedziałem się, że masz pszczoły, drzewa owocowe i dość duży ogród i wygląda na to, że powoli stajesz się dżentelmenem prowadzącym wielskie gospodarstwo. Czy to była świadoma decyzja? Czy mógłbyś też zdradzić skąd pochodzi jedzenie na Twoim stole i czy wiesz jak było hodowane?
Moja żona od zawsze interesowała się pochodzeniem naszego jedzenia i zaraziła mnie tym tematem (mieszkamy w małej miejscowości w północnej części Pennsylvanii i o ile mi wiadomo, jesteśmy jedyną rodziną w mieście, która ma własną szklarnię i hoduje własny drób).
Dzięki za poświęcenie mi czasu,
Joseph Crockett


Gdy byłem dzieckiem przeprowadziliśmy się do domu, który miał ogród z drzewkami owocowymi, warzywnikiem (założył go już wcześniej i doglądał co tydzień, przez kolejne lata stary ogrodnik, pan Weller). Były tam również krzaki agrestu i porzeczki. Podobało mi się życie w świecie, gdzie latem i jesienią mogłem jeść prosto z krzaków. Wciąż mi się to podoba.

A warzywa i owoce z American Supermarket praktycznie nie mają smaku. Wydaje mi się, że hoduje się je, żeby wyglądały jak należy i nadawały się do transportu, a nie dla smaku.

Więc kiedy się tu przeprowadziliśmy, zacząłem sadzić drzewa i krzewy owocowe, zakładać ogródek, który 17 lat temu składał się zaledwie z kilku ziół i zbyt wielu sadzonek cukinii i od tamtej pory stale się rozrasta. W latach 90. hodowałem sporo dyni ozdobnych, ale po roku walki z rodziną świstaków, które uznały, że ich ulubiony pokarm to pędy dyni ozdobnej, poddałem się i teraz mam tylko tyle, żeby wystarczyło na Halloween i kilka na ciasto dyniowe.

Gdybym więcej czasu spędzał w domu, z radością zacząłbym hodować kurczaki, ale obawiam się, że pod moją nieobecność mogłoby przydarzyć się im coś strasznego, więc tego nie zrobię.

Staram się kupować od okolicznych hodowców. (Zrobiło mi się smutno, kiedy nasz sąsiad produkujący ekologiczną żywność musiał zamknąć interes. Sprzedawał mleko od krów Jersey wypasanych na prawdziwej trawie, które miało taki smak, jaki pamiętam z dzieciństwa.)
...

Czy teraz, kiedy już ukazały się wydania w twardej oprawie praktycznie wszystkich opowieści o Sandmanie i o Śmierci, podobnie wszystkie Twoje ważniejsze dzieła, są jakieś plany dotyczące wydania "Ksiąg Magii" w wersji deluxe? Osobiście uważam je za jedno z Twoich ważniejszych dzieł, pojawia się tam Sen i Śmierć i szczególnie świetny gościnny występ Johna Constantine'a. Jeśli takich planów nie ma - czy jest ku temu jakiś szczególny powód? (zaginęły oryginalne rysunki itp)
Pytam już ostatni raz, przyrzekam!
Z pozdrowieniami,
Michael K.


Nikt z DC mi o takich planach nie wspominał. Chyba uważają, że nie byłoby na takie wydanie popytu. BYĆ MOŻE znaleźliby się chętni na "Księgi Magii", "Czarną Orchideę" i jeszcze kilka pojedynczych rzeczy, ale koszt przygotowania wydania w stylu "Absolute" jest tak wysoki, że musieliby być pewni, że ktoś to kupi. A raczej nie są.
Jednak mimo wszystko - zapytam. Nigdy nie wiadomo.
...

Na stronie "Guardiana" grupka pisarzy (nie licząc Phillipa Pullmana, który jest mądry) unika prawdziwej pracy i udziela rad innym. Do swojego segmentu podkradłem kilka fragmentów, które w ciągu tych wszystkich lat pojawiły się na tym blogu. Wszystkie wypowiedzi mi się podobały, z kilkoma się nie zgodziłem i żałowałem, że nikt nie wręczył mi takiego tekstu, gdy miałem siedemnaście lat. [*]
http://www.guardian.co.uk/books/2010/feb/20/ten-rules-for-writing-fiction-part-one
http://www.guardian.co.uk/books/2010/feb/20/10-rules-for-writing-fiction-part-two

...
I na koniec gratulacje dla nowych współpracowników DC Comics: Jima Lee i Dana Didio oraz ich zespołu. Diane Nelson, prezes DC, podczas naszego wspólnego obiadu kilka tygodni temu powiedziała coś, co niezwykle mnie podekscytowało: że będą podejmować ryzyko, będą popełniać pomyłki i będą dzielni. (Podobał mi się ten wywiad z nią w The Beat.)

A po stronie pisarzy witam ponownie Pula Levitza, wydawcę z DC, który przechodzi na emeryturę. Przyjaźnię się z Paulem już ponad dwadzieścia lat. Komiksy są dla niego niezwykle ważne i gdyby nie on oraz to, co robił w latach 90., moim zdaniem nie byłoby w tej chwili branży komiksowej. Wcale nie przesadzam. Przez dwadzieścia lat zgadzaliśmy się w pewnych kwestiach, nie zgadzaliśmy w innych, ale zawsze szanowaliśmy punkt widzenia tego drugiego. Z tęsknotą opowiadał mi o tym odległym dniu, kiedy wreszcie będzie mógł przestać pracować jako istota korporacyjna i wróci do pisania komiksów. Trwało to jakieś dziesięć lat.
Cieszę się, że wreszcie zrealizuje swoje marzenie.

Życzę im wszystkim bardzo dużo szczęścia.

---

[*] zasady pisania wg. Neila Gaimana

1 Pisz.

2 Zapisuj słowa kolejno, jedno za drugim. Znajdź odpowiednie słowo i zapisz je.

3 Zawsze kończ to, co zacząłeś pisać. Cokolwiek musisz zrobić żeby skończyć - kończ.

4 Po napisaniu - odłóż. Potem przeczytaj to, jakbyś nigdy przedtem tego nie widział. Pokaż to przyjaciołom, których opinię szanujesz i którzy lubią rzeczy w stylu tego, co napisałeś.

5 Pamiętaj: kiedy ktoś mówi ci, że coś jest nie tak albo coś mu się nie podoba - prawie zawsze ma rację. Kiedy mówi ci dokładnie co mu się nie podoba i jak możesz to naprawić - prawie zawsze się myli.

6 Popraw to. Pamiętaj, że prędzej czy później, zanim osiągniesz perfekcję, będziesz musiał wreszcie dać sobie z tym spokój i zająć się następną rzeczą. Gonić za perfekcją, to jak próbować dotrzeć do horyzontu. Nie zatrzymuj się.

7 Śmiej się z własnych żartów.

8 Podstawowa zasada pisania jest taka, że jeśli robisz to z wystarczająco dużą dawką pewności siebie i przekonania, możesz robić co tylko zechcesz. (Ta zasada może odnosić się też do życia w ogóle, nie tylko do pisania. Ale w przypadku pisania bez wątpienia się sprawdza.) Więc pisz swoją opowieść tak, jak tego wymaga. Pisz szczerze i opowiadaj ją najlepiej, jak potrafisz. Nie sądzę, żeby były jakies inne zasady. W każdym razie nie takie, które naprawdę miałyby znaczenie.

Z wielką mocą przychodzi wielkie... cośtam

Neil napisał we wtorek 11 lutego 2010 o 16:19

Rok temu zamieściłem link do opowiadania "Snuje się wtorkowa noc" R.A. Lafferty'ego (nie ma jej już na nowej stronie kanału Syfy, który zastąpił stary kanał Sci-Fi, ale można je jeszcze znaleźć tutaj, w internetowym archiwum [tutaj opowiadanie po polsku - przyp. noita]). To opowiadanie o świecie, w którym wszystko dzieje się bardzo szybko. Powinniście je przeczytać.

Chwilami mam wrażenie, że opowiada o Twitterze.

Na przykład: wczoraj wieczorem zauważyłem to: http://hidenseek.typepad.com/come_out_come_out/2010/02/cannot-chase-paperchase.html
Wyglądało to na dość wyraźny przykład plagiatu, kiedy duża firma korzysta z dzieła artysty bez jego zgody. Zamieściłem ten link na Twitterze z dopiskiem:

Fascynujący przykład plagiatu popełnionego przez Paperchase http://bit.ly/cdrzKZ . Zły Paperchase.
I poszedłem spać.

Kiedy wstałem, trafiłem na artykuły takie, jak ten:
http://www.independent.co.uk/arts-entertainment/art/news/paperchase-forced-to-deny-it-copied-artists-work-after-twitter-backlash-1896894.htm oraz ten http://www.telegraph.co.uk/finance/newsbysector/retailandconsumer/7215124/Paperchase-forced-to-deny-it-plagiarised-British-artists-work-after-Twitter-campaign.html oraz ten (nieco bardziej wyważony) http://www.guardian.co.uk/artanddesign/2010/feb/11/paperchase-design-hidden-eloise.

Prawda jest taka, że nie rozpocząłem kampanii i nie zmobilizowałem do działania 1,5 miliona ludzi. Zamieściłem po prostu link, ludzie przeczytali artykuł, spojrzeli na rysunek, stwierdzili "nie, tak nie można" i sami zaczęli rozsyłać wiadomość dalej. W internecie istnieje społeczność artystów, którzy tworzą przedmioty ręcznie, lub prowadzą produkcję niewielkich ilości i choć pojedynczo nie mają wielkiej władzy, to gdy działają razem, trudno ich zlekceważyć. A duże grupy ludzi dość dobrze potrafią odróżnić co jest dobre, a co złe...

Ale to takie dziwne. W naszym świecie tradycyjne media nie mają juz takiej siły oddziaływania jak kiedyś, a raczej usiłują nadążyć - to nieco dziwaczne, zupełnie nowe i dość zabawne. Jest to również niezwykle wielka odpowiedzialność. Kiedy przytrafiło mi się to po raz pierwszy, prawie rok temu, postanowiłem używać mocy Twittera wyłącznie dla czynienia dobra. I mój plan się nie zmienił.

Ale nie da się zaplanować wszystkiego. I nie możesz przewidzieć, co się wydarzy. Myślę, że po prostu trzeba robić to, co wydaje ci się słuszne i mieć nadzieję, że wyjdzie na dobre.

I odnosi się do zarówno do Twittera, jak i do życia w ogóle.
...
W razie, gdybyście nie śledzili uważnie - zdobyłem dwie nagrody czytelników SFX, które wręczono w sobotę, podczas SFX Weekender. (Tu pełna lista nagrodzonych.) Oto moje podziękowania (powiedzieli mi, którą nagrodę wręczą najpierw, więc największą niespodziankę ogłosiłem po otrzymaniu drugiej nagrody):
NAJLEPSZA POWIEŚĆ
Cześć.
Żałuję, że nie mogę być tam z Wami, ale jestem teraz w Los Angeles, na rozdaniu nagród za animacje i wkrótce okaże się, czy "Koralina" zdobyła jakąś nagrodę Annie. Wciąż pracuję nad bilokacją, ale póki co - z marnym skutkiem.
Pomysł na "Księgę cmentarną" przyszedł mi do głowy w 1985 roku, na małym, wiejskim cmentarzyku w Anglii, kiedy obserwowałem, jak mój syn pedałuje na swoim trójkołowym rowerku pomiędzy nagrobkami. Książkę pisałem właściwie od 2005 do 2008 roku. Wczoraj wieczorem zapytano mnie ile trwała praca nad nią i nie mam zdania, czy były to trzy lata, czy 25. Napisałem wiele książek, ale to jedna z moich ulubionych i bardzo wiele znaczy dla mnie fakt, że jest to również jedna z Waszych ulubionych. Chcę podziękować Dave'owi McKeanowi i Chrisowi Riddellowi, którzy stworzyli do niej ilustracje oraz Sarze Odedina, mojej redaktorce z Bloomsbury, bo powinienem dziękować jej znacznie częściej. Ale najbardziej dziękuję Wam.

NAJLEPSZY KOMIKS

Uwielbiam Batmana. Kocham go od ponad 40 lat i kiedy zaproponowano mi możliwość napisania "ostatniego" komiksu o Batmanie, nie mogłem nie skorzystać. "Whatever Happened To The Caped Crusader" to właściwie list miłosny i hołd dla wszystkiego, co w Batmanie uwielbiam, a jednocześnie list od fana adresowany do wszystkich artystów, którzy przez lata tworzyli Batmana, którego tak kochałem: Bob Kane i Bill Finger, Dick Sprang i Neal Adams, Adam West i Frank Miller - lista może ciągnąć się w nieskończoność... Jest mi niezmiernie miło, że komiks przypadł czytelnikom do gustu. Jednak nie spodobałby się on nikomu, gdyby nie geniusz Andy'ego Kuberta, który potrafi rysować w stylu Briana Bollanda lub Berniego Wrightsona, gdy go o to poproszę, a potrafi równie dobrze rysować w swoim własnym stylu. Byłem zachwycony, że poproszono mnie o napisanie tego komiksu, a jeszcze bardziej - że się on Wam spodobał.

I mam coś jeszcze.
Przez lata SFX, jego czytelnicy oraz ich głosy w sondażach były dla mnie bardzo łaskawe. Pomyślałem, że mogę się im odwdzięczyć i dać im coś, co w dawnych czasach dziennikarze nazywali "cynkiem".

Jak wie każdy, kto czytuje mój blog - jestem wielkim fanem pewnego brytyjskiego serialu SF, który kręci się od bardzo dawna. Serialu, który (chowając się za strachu za kanapą) zacząłem oglądać w wieku trzech lat. I choć wiem, że skazywanie Was na oczekiwanie jest okrutne, to mogę powiedzieć, że za około 14 miesięcy, czyli NIE w najbliższej, ale dopiero w kolejnej serii może znaleźć się odcinek z moim scenariuszem. Odcinek ten miał się początkowo nazywać “The House of Nothing” [Dom Nicości], ale już się tak nie nazywa.
Odliczanie czas zacząć. Macie około 14 miesięcy.
Postanowiłem to wreszcie ogłosić, bo po 18 miesiącach unikanie tematu zrobiło się męczące. (Nie, nigdy celowo nie skłamałem na ten temat, a jedyne, co rzeczywiście zdementowałem to niestworzone historie o Lodowych Wojownikach i konkretnych odcinkach.) Odpowiednio wcześniej uprzedziłem Stevena Moffata i spółkę. A SFX dość dokładnie opisał wszystko w http://www.sfx.co.uk/page/sfx?entry=exclusive_neil_gaiman_confirms_doctor, a następnie gazety takie jak Guardian podchwyciły temat: http://www.guardian.co.uk/books/2010/feb/08/neil-gaiman-dr-who
i dopiero później i o wiele ostrożniej ogłosiło sprawę samo BBC http://news.bbc.co.uk/2/hi/entertainment/8503737.stm z nagłówkiem Neil Gaiman 'napisał scenariusz odcinka Doctora Who' (tak jakby był to dosłowny cytat, a nie jest). Artykuł kończy się zdaniem "rzecznik prasowy serialu nie potwierdził ogłoszenia Gaimana", więc zacząłem się mocno zastanawiać skąd ten cudzysłów i dziwna skłonność do zaprzeczania, czy wrażenie, że wkrótce może pojawić się kontynuacja tematu z nagłówkiem Gaiman przyznaje, że 'zmyślił całą sprawę z Doctorem Who'. Och, stare, dobre wiadomości internetowe BBC.
...

Dan Guy, nadworny webgoblin tej parafii i ja założyliśmy porządny profil na Facebooku, żeby zastąpić te kilka założonych w przeszłości stron, które udawały, że są moje, a naprawdę nie były. Nie będzie tam zbyt wiele treści i na pewno nie znajdzie się tam nic, czego nie umieściłbym tutaj. Adres to http://www.facebook.com/neilgaiman

(Ponownie dzięki magii Twittera, gdzie narzekałem, że nie wiemy jak się do tego porządnie zabrać i prawie natychmiast zgłosił się do nas Facebook.)
...
Cześć Neil,
Z pewnością usłyszałeś to już wiele, wiele razy, ale chciałam się dołączyć i powiedzieć, że przeczytanie, że "nie wiesz ile jeszcze czasu zostało temu blogowi" było niemałym szokiem. Wiem, że niemądrze jest przywiązywać się do dziennika pisarza, którego nawet nigdy nie spotkałam, ale czytanie tego, co w nim piszesz nieustannie dostarcza radości i rozrywki i byłoby mi bardzo smutno, gdyby miało się to zakończyć. Proszę, pisz nadal - tu i gdziekolwiek indziej.
Najlepszego,
-Megan


Myślę, że wszystko, co dobre musi się kiedyś skończyć. Kiedy w lutym 2001 roku zaczynałem prowadzić ten blog, miałem zamiar kontynuować go do września 2001. Mimo to, wciąż działa i nie z pewnością nie zamierzam zamykać go natychmiast. Ale kiedyś się skończy. Jak wszystko, co dobre.

Cześć, Neil. Nie wiem, czy potrafisz odpowiedzieć na moje pytanie. Jako najlepszy pisarz, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi, pewnie nie spotkałeś się nigdy z takim problemem. Jak radzisz sobie z ostrą krytyką i niepochlebnymi recenzjami? Bez podcinania sobie żył? Niektórzy z nas bardzo poważnie traktują swoje pisanie. Odpowiedz, proszę. Bardzo chcę wiedzieć.
Dzięki... i pozdrawiam.


Na początek - nigdy nie traktuj poważnie nikogo, kto mówi ci, że jesteś najlepszym pisarzem, jaki kiedykolwiek stąpał po tej ziemi, bo wtedy równie poważnie musiałbyś traktować osobę, która mówi ci, że jesteś najgorszym pisarzem w historii.

Jeśli jesteś twórcą, ludzie będą twoją sztukę oceniać. Niektóre ich opinie będą miłe, inne nie. Ale ty już to dzieło stworzyłeś i kiedy oni będą rozmawiać o twoim ostatnim dziele, powinieneś już pracować nad następną rzeczą.

Jeśli źle reagujesz na (dowolne) niepochlebne recenzje, po prostu ich nie czytaj. Nie podpisałeś żadnej umowy z czytelnikami, nie jesteś zobowiązany do wysłuchania opinii osoby, która kupiła twoja książkę.

Rób wszystko to, co sprawia, że będziesz dalej tworzyć. Znam osoby, które uwielbiają złe recenzje, bo ich zdaniem to oznacza, że coś zdziałali i że skłonili ludzi do mówienia o tym. Znam też takie osoby, które w życiu nie przeczytały żadnej recenzji. To ich wybór. Ty po prostu zajmij się swoją pracą, pisz dalej.

Hej Neil,
Chciałem Ci bardzo podziękować!! W sierpniu widziałem cię na Conie w Montrealu i twoja wzmianka o Genie Wolfie sprawiła, że sięgnąłem po jego dzieła... i nie mogę przestać czytać! Żałuję, że nie odkryłem go wcześniej. Właśnie skończyłem czytać "Pokój"... po raz kolejny! Niesamowite! Teraz pożeram jego opowiadania. Z zbiorze "The Best of Gene Wolfe" jest mnóstwo perełek. Jeszcze raz dzięki!
Jakie jest twoje ulubione dzieło Gene'a Wolfe'a?
Pi


To zależy. Czasami "Pokój", czasem "Księga Nowego Słońca", czasem po prostu książka Gene'a, którą czytałem ostatnio.

Drogi Neilu mam 8 lat i KOOOOOOOOOOOCHAM twoje książki, tak samo moje dwie młodsze siostry i mój tata. Nie mogę się doczekać, jak cię zobaczę w Naperville!

Ależ dziękuję. (Umieściłem ten list właściwie po to, żeby przypomnieć mieszkańcom okolic Chicago o http://napervillereads.org/events.html i imprezach 23. i 24. lutego

Program Naperville Reads wygląda na szalony, ale mam nadzieję, że moja wnuczka i mój siostrzeniec będę mieli okazję się z Tobą spotkać podczas Wieczoru Rodzinnego 24.02. Czy jest wtedy zaplanowane rozdawanie autografów albo spotkanie z fanami?
Wielkie dzięki!
~Chris


Wcześniej podpiszę ok. 3000 książek, ale nie będę rozdawał autografów po spotkaniach, bo każdy z dni jest już wypełniony od wczesnego poranka do późnej nocy pogadankami dla szkół i innych grup, a pięciogodzinne podpisywanie na koniec każdego długiego dnia po prostu by mnie wykończyło.
Jeśli chodzi o spotkania, zobaczymy. Jeśli się uda, będą.

Drogi Neilu,
Dwa pytania:
1) Czy przedstawiony w "Amerykańskich bogach" pomysł, że atrakcje turystyczne są zbudowane na miejscach mocy jest Twój własny, czy można przeczytać o nim więcej gdzieś indziej?

2) Czy jechałeś kiedyś Great River Road po stronie Wisconsin? Wzdłuż tej drogi jest kilka niezwykłych miejsc, a moim zdaniem najlepsze z nich to Świątynia Matki Boskiej z Gwadelupy na południe od La Crosse.
Uwielbiam Twoje prace!
Pozdrawiam,
Chris Ellison
Holandia (ale pochodzę z Cannon Falls)


1) Obawiam się, że to mój pomysł.

2) Byłem tam, kiedy po raz pierwszy jechałem na Florydę zbierać materiały do "Amerykańskich bogów". Było tak strasznie zimno...

Dobrze, dobrze, może zadaję to pytanie jakieś 20 lat za późno, ale niedawno znalazłem pudełko z komiksami o Sandmanie i razem z synem czytaliśmy raz jeszcze całą serię. Syn zapytał mnie dlaczego w pierwszym zeszycie, kiedy Morfeusz jest uwięziony, a Burgess (który go uwięził) umiera w jego obecności, to Śmierć nie zauważyła swojego brata przychodząc po Burgessa? Wiem, że to był pierwszy zeszyt i wprowadzenie innych Nieskończonych mogłoby być problematyczne, ale i tak obiecałem, że zapytam (a teraz nawet sam jestem ciekawy, bo wiem, że odpowiedź będzie interesująca). Na marginesie dodam, że bardzo mi się podoba, że te pierwsze zeszyty wytrzymały próbę czasu. Chciałbym teraz pisać równie dobrze co Ty mając lat 28 (i pół).
--Steve and Thomas

Ależ ona go widziała. Oni wszyscy dobrze wiedzieli gdzie on był i co się z nim działo. Ale to nie jest rodzina, która by cokolwiek w takim przypadku zrobiła, jeśli wiesz co mam na myśli.

Cześć,
Byłam dziś na koncercie Magnetic Fields tu, w DC. Jak można się było spodziewać, był wspaniały. Chciałam tylko przekazać wiadomość, że na razie nie sprzedają jeszcze na koncertach płyty z muzyką z musicalu "Koralina", ale za jakiś czas będą ją mieć. Niestety, nie zapamiętałam dat, które podał mi sprzedawca. Ale wspominał też, że wkrótce ta muzyka będzie dostępna w formie cyfrowej.
A skoro już zwróciłam Twoja uwagę...
Zastanawiałam się, dlaczego w "Koralinie" umieściłeś teriery szkockie, czy był po temu jakiś szczególny powód? W mojej rodzinie hodowało się psy tej rasy jeszcze zanim się urodziłam i strasznie mi się podobało, że były i w książce i w filmie o Koralinie. Zespół Hanry'ego Selicka doskonale oddał to, jak skaczą na l
udzi na powitanie.
Wybacz, jeśli już odpowiadałeś na to pytanie. Dopiero od niedawna jestem nawrócona na twoja wspaniałość (za sprawą BPAL) i wyszukiwanie pokazało mi mnóstwo stron na temat szkotów.
Dziękuję,
Shannon


Zapytam, kiedy premiera płyty. [Edycja: już jest w sprzedaży.] Tymczasem, możecie spotkać Magnetic Fields w trasie http://houseoftomorrow.com/calendar.php

Możecie też zobaczyć jak ja i Sarah Silverman i Peter Gabriel i Lemony Snickett opowiadamy o Stephinie w zapowiedzi filmu dokumentalnego STRANGE POWERS na jego stronie
http://strangepowersfilm.com/ lub na YouTube:




A teriery szkockie to zasługa Panny Webster, mojej logopedki z dzieciństwa. (Opowiadam o tym w tym wywiadzie na temat Koraliny)

sobota, 27 lutego 2010

Mamy już Dziewięć Lat

Neil napisał we wtorek 9 lutego 2010 o 16:27
Mamy już dziewięć lat.

Wciąż zdarza mi się robić coś, co moim zdaniem potrwa tylko przez jakiś czas, a okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Nie wiem ile jeszcze czasu zostało temu blogowi: znajdowanie czasu na doglądanie i rozwijanie go tak, jak do tej pory, robi się coraz trudniejsze. Ale kiedy zaczynałem go pisać, nie spodziewałem się, że wytrwa dziewięć lat.

Aby uczcić tę okazję, na stronie http://www.neilgaiman.com/p/Cool_Stuff/9th_Blogiversary możecie umieszczać swoje zdjęcia z dziewiątką.

Poprzednia podobna akcja została zorganizowana z okazji 666,666 osób śledzących mnie na Twitterze i z tego: http://www.neilgaiman.com/extras/6by6/mosaic01.jpg przerodziła się w ten niezwykły Ogród Rozkoszy Ziemskich na http://www.uslot.com/neilballoons/ (żeby tam zajrzeć, będzie Wam potrzebna aplikacja Silverlight. Wspominam o tym, ponieważ z niezupełnie jasnych dla mnie przyczyn osoby, które ściągały instalowały różne inne programy, aplikacje i wtyczki, miały tendencję to wpadania bez ostrzeżenia w tryb ale-to-wymaga-silverlight-jak-mogłeś-mi-to-zrobić!.)

video

Powyżej Maddy Gaimana, gościnna współautorka, składa blogowi życzenia urodzinowe.


video

A tu ja, robię to samo, a także nieco więcej, w pierwszym w historii videoblogu na tej stronie.

(Zastanawiałem się, czym najlepiej to sfilmować i skończyło się na Nexusie 1. Jakość dźwięku na śniegu pozostawia nieco do życzenia, ale nie jest źle. Filmowała Maddy i to jej okrzyk słychać na końcu mojego filmiku.)

Najeży się również kilka podziękowań:

dla Dana Guya, Web Goblina. Danger [Niebezpieczeństwo] nie jest jego drugim imieniem, ale niewiele liter brakuje, by było jego pierwszym.

dla Niegdysiejszego Web Elfa Olgi Nunes. Nikt inny nie byłby w stanie namówić mnie na skakanie na trampolinie, ani na szeptanie w reklamie xkcd: http://www.olganunes.com/xkcd
(Wszyscy widzieliście




...prawda?)

Chcę podziękować Lisie Gallagher, która byłam moim wydawcą w William Morrow oraz wszystkim w Harper Collins - za wspieranie tej całej strony (i jej młodszej siostry, www.mousecircus.com). Chcę podziękować Authors on the Web, którzy ją stworzyli dziewięć lat temu wraz z nieistniejącą już od dawna stroną Americangods.com.

I jak zawsze chcę podziękować mojej agentce, nieustraszonej Merrilee Heifetz, która dziesięć lat temu zadzwoniła do mnie i powiedziała, że "usłyszałam właśnie o czymś, co nazywa się Blogger i wydaje mi się, że to coś w sam raz dla Ciebie..."

I tak właśnie było.

(Na samym początku tego wpisu jest obrazek z okładki "Instrukcji", bo tam wyglądał najładniej. Ale tak naprawdę powinien on znaleźć się tutaj, gdzie mówię Wam, że książka zostanie wydana pod koniec kwietnia. [link do Amazonu, z zastrzeżeniem, że nadal nie można u nich kupić książek wydawanych przez Macmillan.] Kilka rysunków można podejrzeć na blogu Irene Gallo, tutaj.)

Na szybko

Neil napisał w niedzielę 7 lutego 2010 o 02:32

Wiem. Mam naprawdę wielkie zaległości. Właśnie teraz powinienem usiąść i napisać porządną notkę.

Tylko że mam wybór: blog albo sen. I sen raczej zwycięży.

"Koralina" dostała dzisiaj pięć nagród ANNIE - czyli więcej, niż ktokolwiek inny. (Choć w kategoriach "najlepszy film" i "najlepsza reżyseria" przegraliśmy z "Odlotem".) Gdyby Dawn French zdobyła nagrodę dla najlepszej aktorki w dubbingu, byłem gotowy wygłosić jej podziękowania, ale nie wygrała.

(Gdyby wygrała, jej podziękowania brzmiałyby tak: "Aaaaaaaaaaaaaaaaaaaagh!". Z tym dałbym sobie radę.)

No i jeszcze to.[*] Czyli coś, co również zasługuje za swój własny wpis na blogu.

Na UCSB było świetnie. Na UCLA było nieco trudniej, bo trochę się zataczałem z niewyspania po rozdawaniu autografów poprzedniego dnia, ale ludziom się podobało.[**]

(A telefon Nexus 1 jest wspaniały, a ostatnie ulepszenie pozwala powiększać lub zmniejszać różne rzeczy poprzez ich przeciąganie, albo ściskanie razem. Tylko tej funkcji iPhone'a mi brakowało.)

Mam MNÓSTWO pytań, na które muszę odpowiedzieć i rzeczy, które muszę opowiedzieć.

Ale najpierw - spać.


---

[**] http://latimesblogs.latimes.com/jacketcopy/2010/02/neil-gaiman-charms-at-ucla.html
fragment artykułu Carolyn Kellogg Gaiman oczarował UCLA

Potem odpowiedział na pytania publiczności.
  • "Grzeszna przyjemność", czyli coś, co uwielbia, choć trochę się tego wstydzi - pszczelarstwo.
  • Jako dziecko czytał Sherlocka Holmesa i uważał, że jest "cool".
  • Czy kiedykolwiek napisze scenariusz do Doctora Who? To pytanie zostało nagrodzone burzliwym aplauzem. Ktoś krzyknął "TAK!". Gaiman otworzył usta, ale nic nie powiedział. Potem uśmiechnął się. I kiwnął głową.
  • Co lubi najbardziej na świecie? "Amandę" - odpowiedział i obecnej publiczności nie musiał mówić ani nazwiska (Palmer), ani zespołu (Dresden Dolls), ani tłumaczyć, co ich łączy (są zaręczeni). "Najbardziej lubię Amandę. Tęsknię za nią."
  • Czy książki pisze po kolei, od początku do końca, czy w jakiś innym sposób? Od początku do końca, często bez korzystania z planu, co bywa nieco ryzykowne. "Czasem to tak, jakby wyskoczyć z samolotu i mieć nadzieję, że zdąży się wydziergać spadochron, zanim uderzy się w ziemię."
---

[*] EXCLUSIVE z http://www.sfx.co.uk/page/sfx?entry=exclusive_neil_gaiman_confirms_doctor

Neil Gaiman potwierdza pisanie odcinka Doctora Who

W specjalnej wiadomości przesłanej SFX Weekender, w której Neil Gaiman dziękuje za nagrodę w kategorii najlepszy komiks, potwierdził on, że pisze scenariusz do jednego z odcinków drugiej serii Doctora Who z udziałem Matta Smitha.
Gaiman nie był obecny podczas wręczania nagród, ale napisał:
"Przez lata SFX, jego czytelnicy oraz ich głosy w sondażach były dla mnie bardzo łaskawe. Pomyślałem, że mogę się im odwdzięczyć i dać im coś, co w dawnych czasach dziennikarze nazywali "cynkiem".
Jak wie każdy, kto czytuje mój blog - jestem wielkim fanem pewnego brytyjskiego serialu SF, który kręci się od bardzo dawna. Serialu, który (chowając się za strachu za kanapą) zacząłem oglądać w wieku trzech lat. I choć wiem, że skazywanie Was na oczekiwanie jest okrutne, to mogę powiedzieć, że za około 14 miesięcy, czyli NIE w najbliższej, ale dopiero w kolejnej serii może znaleźć się odcinek z moim scenariuszem. Odcinek ten miał się początkowo nazywać “The House of Nothing” [Dom Nicości], ale już się tak nie nazywa.

Odliczanie czas zacząć. Macie około 14 miesięcy."

Gdy Gaiman przyjął nagrodę za najlepszy komiks dla "Whatever Happened To The Caped Crusader" [Cóż stało się z Mścicielem w Pelerynie] przyznał:
"Uwielbiam Batmana. Kocham go od ponad 40 lat i kiedy zaproponowano mi możliwość napisania "ostatniego" komiksu o Batmanie, nie mogłem nie skorzystać. "Whatever Happened To The Caped Crusader" to właściwie list miłosny i hołd dla wszystkiego, co w Batmanie uwielbiam, a jednocześnie list od fana adresowany do wszystkich artystów, którzy przez lata tworzyli Batmana, którego tak kochałem: Bob Kane i Bill Finger, Dick Sprang i Neal Adams, Adam West i Frank Miller - lista może ciągnąć się w nieskończoność...
Jest mi niezmiernie miło, że komiks przypadł czytelnikom do gustu. Jednak nie spodobałby się on nikomu, gdyby nie geniusz Andy'ego Kuberta, który potrafi rysować w stylu Briana Bollanda lub Berniego Wrightsona, gdy go o to poproszę, a potrafi równie dobrze rysować w swoim własnym stylu. Byłem zachwycony, że poproszono mnie o napisanie tego komiksu, a jeszcze bardziej - że się on Wam spodobał. "

Grając małego, wymyślonego siebie samego

Neil napisał we wtorek 2 lutego 2010 o 15:02 Ale mam zaległości.

Jestem w L.A., ciężko pracuję, chodzę na spotkania, prowadzę ustalenia, jak zwykle. Dziś rano obudził mnie telefon od agenta z informacją, że "Koralina" jest nominowana do Oscara. Byłoby miło, gdyby "Odlot" wygrał w kategorii najlepszy film, a "Koralina" zdobyła statuetkę za najlepszy film animowany, ale prawdę mówiąc, nie wierzę, żeby miało się tak stać.

Potem nagrywałem swoją część do programu PBS "Arthur". Gram samego siebie. A także miniaturową, wymyśloną wersję samego siebie. (Na zdjęciu powyżej widać, jak nagrywam swoją partię. Mam na sobie po prostu czarny podkoszulek, a wygląda, jakbym założył coś o wiele bardziej interesującego.)

Dziś czeka mnie jeszcze więcej spotkań, potem wywiad do filmu dokumentalnego o historii DC Comics.

Coś specjalnego: pracownicy Fantagraphics stworzyli sekretną stronę, żeby czytelnicy tego bloga mogli otrzymać zniżkę (i zapłacić 100$ zamiast 125$) na Wielki, Wspaniały, Trzytomowy, Kompletny Zbiór Rysunków z Playboya Gahana Wilsona, który właśnie wydają. Ponadto pierwsze 100 osób, które powołają się na tę stronę dostanie dodatkowo za darmo trójkolorową reprodukcję rysunku Gahana Wilsona, z autografem. Do jednej z książek napisałem wstęp i nic z tej promocji nie mam (w razie, gdybyście się zastanawiali), poza miłym uczuciem, że pomagam dostarczyć 50 lat znakomitych, przerażających, niepokojących i doskonałych dzieł Gahana Wilsona do serc i umysłów odbiorców na całym świecie.

Wciąż żyje

Neil napisał w niedzielę 31 stycznie 2010 o 12:22

Ponieważ już zaczęto mi współczuć (zdecydowanie przedwcześnie), oto dość dobry artykuł z LA Times, który był szeroko rozpowszechniony:

http://www.latimes.com/lat-neil-gaiman-sl,0,1690916.storylink

Za to nagłówek, który pojawiał się kilkakrotnie (różne wariacje na temat "film Księga Cmentarna umarł") nie jest ani dobry, ani wiarygodny, ani nie jest prawdą. Ktoś nie mógł się powstrzymać od gry słów. A teraz inni czytają sam nagłówek, nie czytają artykułu, a potem nagłówek ogłaszają jako wiadomość. Tak więc...

To, co mówię w wywiadzie oznacza, że: planowaliśmy, że filmem na podstawie "Księgi cmentarnej" zajmie się Miramax, ale na jesieni ubiegłego roku Disney zamknął (po prostu uśpił na zawsze) Miramax, więc "Księga cmentarna" będzie powstawać w innej wytwórni. W świecie "robienia filmów" taka sytuacja nie jest najmniejszą przeszkodą.

Kiedy producenci będą gotowi ogłosić, jaka firma się tym zajmie - na pewno to zrobią. Póki co, wszystko idzie jak należy.

[Dopisek: kilka osób wspomniało, że w czasie wywiadu wydawałem się nieco ponury. Na pewno. Wywiad był przeprowadzony zaraz po tym, jak uśpiliśmy Zoe.]

PS. To jest wersja nagłówka, którą Bill Stiteler lubi najbardziej.

wtorek, 23 lutego 2010

Spotkanie w Warszawie i nowości książkowe

Oto oficjalna informacja na temat przyjazdu Neila od wydawnictwa MAG:

Neil Gaiman przyjeżdża do Polski
 
Neil Gaiman, scenarzysta filmowy i teatralny, pisarz, scenarzysta komiksowy, autor m.in. bestsellerowej Koraliny, której ekranizacja jest nominowana do Oscara, tej wiosny przyjeżdża do Polski. 22 marca będzie gościem Wydawnictwa Mag. 22 marca spotka się z fanami w Warszawie, w Empiku Megastore Junior przy ul. Marszałkowskiej o godz. 17.00. 
 
Jego wizyta towarzyszy promocji dwóch powieści: Chłopaki Anansiego oraz Odd i lodowi olbrzymi – mitologicznej opowieści dla młodych czytelników z ilustracjami Bretta Helquista. 
 
Obie powieści wykorzystują wątki mitologiczne, lecz każda z nich opowiada o czym innym.

„Chłopaki Anansiego” to historia o dwóch synach Anansiego, Grubym Charliem i Spiderze. Czytelnicy na całym świecie poznali Pana Nancy’ego w poprzedniej powieści Neila Gaimana dla dorosłych, w „Amerykańskich bogach”. Gdy ojciec Grubego Charliego raz nadał czemuś nazwę, przyczepiała się na dobre. Na przykład kiedy nazwał Grubego Charliego „Grubym Charliem”. Nawet teraz, w dwadzieścia lat później, Gruby Charlie nie może uwolnić się od tego przydomku, krępującego prezentu od ojca – który tymczasem pada martwy podczas występu karaoke i rujnuje Grubemu Charliemu życie. 
Pan Nancy pozostawił Grubemu Charliemu w spadku różne rzeczy. A wśród nich wysokiego, przystojnego nieznajomego, który zjawia się pewnego dnia przed drzwiami i twierdzi, że jest jego utraconym bratem. Bratem tak różnym od Grubego Charliego, jak noc różni się od dnia, bratem, który zamierza pokazać Charliemu, jak się wyluzować i zabawić... tak jak kiedyś ojciec. I nagle życie Grubego Charliego staje się aż nazbyt interesujące. Bo widzicie, jego ojciec nie był takim zwykłym ojcem, lecz Anansim, bogiem-oszustem. Anansim, buntowniczym duchem, zmieniającym porządek świata, tworzącym bogactwa z niczego i płatającym figle diabłu. Niektórzy twierdzili, że potrafił oszukać nawet Śmierć.

„Chłopaki Anansiego” to szalona przygoda, popis biegłości literackiej i urocza, zwariowana farsa, opowiadająca o tym, skąd pochodzą bogowie – i jak przeżyć we własnej rodzinie.

„Odd i lodowi olbrzymi” to powieść inspirowana tradycyjną mitologią norweską. Neil Gaiman zabiera w niej czytelnika w dziką i tajemniczą podróż do krainy bogów i olbrzymów.
Pewnego razu w małej norweskiej wiosce żył sobie chłopiec o imieniu Odd, którego ojciec zginął podczas najazdu Wikingów, a matka ponownie wyszła za mąż za człowieka, który dbał bardziej o swoje dzieci niż o Odda. Nogę Odda złamało upadające drzewo, a niekończąca się zima zagroziła życiu wszystkich mieszkańców wioski. Pewnego zimowego dnia zrozpaczony Odd opuszcza wioskę i udaje się do lasu, gdzie spotyka lisa, orła i niedźwiedzia, troje zwierząt, które opowiadają mu dziwną historię. Teraz Odd musi wyruszyć w niezwykłą podróż gdzie stawką jest ocalenie Asgardu, mitologicznego miasta bogów, spod władzy najeźdźców - Lodowych Olbrzymów. Aby przechytrzyć Olbrzymów, przywrócić pokój miastu bogów i zakończyć długą zimę potrzeba będzie wyjątkowego chłopca. 
Kogoś radosnego, zdeterminowanego i mądrego… 
Kogoś takiego jak Odd…

Brett Helquist jest uznanym ilustratorem książek dla dzieci i młodzieży, ilustrował m.in. serię Lemony Snicketa „Seria niefortunnych zdarzeń”, „Tajemnica domu Wrighta” i wiele innych.

sobota, 20 lutego 2010

Różne fajne rzeczy

W dzisiejszym Guardianie paru znanych pisarzy udziela porad odnośnie procesu tworzenia. Neil także dodał coś od siebie. Oto jego zasady:

1. Pisz.

2. Układaj słowo za słowem. Znajdź właściwe słowo, zapisz je.

3. Dokończ to, co piszesz. Niezależnie od tego, co musisz zrobić, by to dokończyć, dokończ.

4. Odłóż to na bok. Przeczytaj, udając, że nigdy wcześniej tego nie czytałeś. Pokaż przyjaciołom, których opinię szanujesz i którzy lubią podobne rzeczy.

5. Pamiętaj: kiedy ludzie mówią ci, że coś jest nie tak lub im nie pasuje, prawie zawsze mają rację. Kiedy mówią ci, co konkretnie jest nie tak i jak to poprawić, prawie zawsze się mylą.

6. Popraw to. Pamiętaj, że prędzej czy później, zanim osiągnie perfekcję, będziesz musiał to zostawić i zacząć pisać coś nowego. Dążenie do perfekcji jest jak gonienie za horyzontem. Nie stawaj w miejscu.

7. Śmiej się z własnych dowcipów.

8. Podstawową zasadą pisania jest to, że jeśli jest w tym wystarczająco przekonania i pewności, możesz robić, co tylko chcesz. (Ta zasada równie dobrze może się odnosić do życia, nie tylko do pisania. Ale na pewno działa przy pisaniu.) Tak więc pisz swoją opowieść, tak jak powinna być napisana. Napisz ją szczerze i opowiedz najlepiej jak tylko potrafisz. Nie sądzę, by istniały jakieś inne zasady. Nie takie, które miałyby znaczenie.

A na Last fm można posłuchać kilku ciekawych utworów czytanych przez Neila. Część z nich jest również dostępna do ściągnięcia.


Varali

środa, 17 lutego 2010

Neil przyjeżdża do Polski

Część z Was już pewnie wie, że w ostatnich notkach na blogu Neil wspomniał o planowanym przyjeździe do Polski. Jak na razie wiadomo, że nastąpi to w tygodniu po 22 marca. Na pytanie, czy odbędzie się jakieś spotkanie pisarza z fanami, Katarzyna Rodek z wydawnictwa MAG odpowiedziała:

Witam,

Jesteśmy w trakcie ustalania terminu spotkania. Będzie na pewno spotkanie w Warszawie. Przy tej okazji wydajemy dwie książki : wydanie twarda oprawa CHŁOPAKI ANANSIEGO oraz nowa książka dla młodzieży - od 13 lat +

A dla fanów Amandy Palmer: 20 marca we Wrocławiu w ramach 31. Przeglądu Piosenki Aktorskiej w Teatrze Muzycznym CAPITOL odbędzie się koncert Amandy. Bilety już w sprzedaży, znikają bardzo szybko. Więcej informacji na http://www.ppa.art.pl/

Tak więc, drodzy Czytelnicy Bloga - spotykamy się w marcu we Wrocławiu i w Warszawie!

Varali

Mały pszczeli blog

Dzisiaj było ciepło - cieplej niż przez ostatnie tygodnie. Przegapiłem najgorętszą część dnia (odwoziłem mojego syna, Mike'a, na lotnisko), ale dotarłem do domu jeszcze przy świetle dziennym i prześlizgnąłem się przez grubą warstwę na wpół stopionego śniegu, by zbadać ule. Tak jak się spodziewałem, wszędzie naokoło były martwe pszczoły, niedawno upuszczone, a także mnóstwo małych brązowych plamek na śniegu. Pszczoły z ula wykorzystały ciepły dzień, by oczyścić ule z martwych osobników i by, khm, wypróżnić się.


Pszczoły widoczne w kwadratowym otworze fioletowego ula na górze ula są żywe i spacerują sobie. Pszczoły leżące naokoło na dole są zamarznięte i martwe.



Trzy z czterech uli wyglądają zdrowo. Podejrzewam, że mały czerwony ul jest martwy. Nie będę sprawdzał dopóki nie zrobi się wystarczająco ciepło, żeby przy otwarciu nie wykończyć roju, który może się znajdować w środku.

Tutaj lepsze zbliżenie na zielony ul. Możecie kliknąć na zdjęcia dla lepszego, większego widoku. (Wszystkie zdjęcia zrobiłem Nexusem 1. To powyżej z lampą błyskową.)



Za rok w maju mamy nadzieję dostać trzy ule pszczół rosyjskich, które podobno znoszą zimę lepiej niż włoskie, które już mamy (dzieje się tak, ponieważ w miesiącach zimowych mają mniejsze populacje, więc potrzebują mniej jedzenia, i utrzymują w gotowości Następczynie Tronu, na wypadek gdyby coś przydarzyło się Królowej. Nie dlatego, że noszą małe futrzane czapeczki i tańczą kozackie tańce, by się ogrzać, jak zasugerowało wiele osób, w tym spora część Rosjan, gdy ostatnio o tym pisałem na blogu).

Poniżej zamieszczam moje zdjęcie, zrobione głównie dlatego, że po raz pierwszy od dawna wyszedłem z domu bez czapki i czegoś otulającego twarz. Chciałem to uczcić.



Jutro Alabama.

A potem dom.

W przyszłym tygodniu Naperville, potem parę dni w UK, potem do LA na rozdanie Oscarów, gdzie będę kibicował Henry'emu Selickowi i jego "Koralinie".

(I w Manili, gdzie będę 17 i 18 marca na konkursie artystycznym.)

Dzisiaj jest...

Neil napisał w niedzielę, 14 lutego 2010r.

Dzisiaj jest bardzo ważny dzień. Otóż mianowicie: sto szesnaste urodziny Jacka Benny'ego. Co oznacza, że gdzieś tam nadal ma 39 lat.

(Szybka akcja z Google pozwoliła na wyszukanie 12 odcinków Programu Radiowego Jacka Benny'ego, które możecie ściągnąć z http://www.oldtimeradiofans.com/template.php?show_name=Jack%20Benny . Naprawdę warte wysłuchania: program jest mniej przestarzały niż można by oczekiwać, ponieważ humor Benny'ego opierał się zwykle na ludziach, a nie gagach na aktualne tematy i powiedziałbym, że od około 1942r. do około 1951r. był raczej konsekwentnie zabawny, choć najlepsze materiały pochodziły z okresu między 1946 a 1950r. Nie jestem fanem programów Benny'ego z lat 30-tych -- scenariusze były niespójne, pojawiały się rasistowskie żarty i gagi, które były albo niezręczne, albo zwyczajnie okropne. Z kolei w latach 50-tych Jack skupił się na programie telewizyjnym i do audycji radiowych trafiały dziwaczne momenty, kiedy Mary Livingstone, żona Jacka, nagrywała swoje kwestie w łazience, żeby nie stać przed publicznością w studniu. Przez to jej wypowiedzi nie były zsynchronizowane, a to duża wada programu, w którym głównie chodzi o synchronizację. Poza tym brat Binga Crosby'ego, Bob, nie najlepiej zastąpił Phila Harrisa... Ale kiedy było dobrze, było wspaniale. W tym miejscu nawet nie będziemy poruszać kwestii seksualności programu, pozostając przy stwierdzeniu, że była konsekwentnie interesująca.)

...

Christopher Handley został wczoraj skazany na sześć miesięcy aresztu. Został uznany winnym posiadania obscenicznych komiksów - siedem komiksów importowanych z Japonii z kolekcji mangi i anime, która liczy tysiąc pozycji. Jest programistą komputerowym, który przeprowadził się do swojej matki z powodu złego stanu jej zdrowia, który, z tego co wiem, nie interesował się niczym innym oprócz obsesyjnego kolekcjonowania Mangi i studiowaniem biblii.

Szkoda, że nie walczył w tej sprawie. Ale potrafię też zrozumieć, dlaczego jego prawnik nakłonił go do takiej decyzji: groziła mu grzywna w wysokości $250,000 i maksymalnie 15 lat w więzieniu.
CBLDF zostało wprowadzone w toczącą się już sprawę jako konsultanci. (Przeczytajcie, dlaczego zapisaliśmy się tutaj, natomiast tło do wydarzeń opisane jest tutaj: http://www.cbldf.org/pr/archives/000372.shtml )

Proces pana Handleya rozpoczął się w maju 2006r., kiedy otrzymał paczkę poleconą z Japonii zawierającą siedem japońskich komiksów. Ta paczka została przechwycona przez inspektora pocztowego, któremu wydano nakaz przeszukania po stwierdzeniu, że przesyłka zawierała komiksy o niewłaściwej treści. Nieświadomy przeszukania materiałów, Handley odjechał z urzędu pocztowego śledzony przez grupę funkcjonariuszy prawa, którzy zatrzymali go i podążyli za nim do domu. Na miejscu agenci Inspektoratu Pocztowego, Agencji Imigracji i Cła, agenci specjalni Oddziału Wywiadowczego Iowa oraz oficerzy Urzędy Policji w Glenwood skonfiskowali kolekcję Handleya składającą się z ponad 1200 tomów mangi i publikacji, a także setek płyt DVD, kaset VHS, dysków laserowych, siedmiu komputerów i innych dokumentów. Choć kolekcja Handley'a składała się z setek komiksów z różnych dziedzin mangi, rząd zaskarża go z powodu treści pojawiających się w znikomych ilościach.

Byłem niezwykle zawiedziony relacją Boing Boing, która podaje odnośnik do artykułu mówiącego o tym, co się stało i kończy słowami:

Z jednej strony, areszt za posiadanie komiksowych pornosów to przygnębiający przyklad myślozbrodni bez jawnych ofiar. Jednak z drugiej, niewiele jest rzeczy tak przygnębiających jak kolekcja komiksów tego faceta.

Ostatni raz, kiedy zobaczyłem coś podobnego, napisałem tę notkę:

http://journal.neilgaiman.com/2008/12/why-defend-freedom-of-icky-speech.html

Która obszernie wyjaśnia, co sądzę o takich sprawach.

Tym razem powiem tylko, że przypomniała mi się przełożona agencji zbierającej fundusze na muzeum komiksów na Florydzie, kóra, gdy rozmawiałem z nią o CBLDF i sprawie Mike'a Diana, odpowiedziała: "Cóż, pochodzę z Pensacoli. I czytam gazety lokalne. Mogę ci powiedzieć, że gdyby z tym chłopakiem nie działo się nic podejrzanego, nigdy by go nie aresztowali." Wtedy zwróciłem uwagę, że gdyby gazety lokalne nie pozwalały sobie na sugerowanie, że z tym chłopakiem dzieje się coś podejrzanego, mógłby mieć porządny proces i nie skończyłby jako pierwszy amerykański artysta, którego miejsce pobytu jest kontorolowane co 24 godziny przez miejską policję, by upewnić się, że niczego nie rysuje. Odpowiedziała, że tak naprawdę nie rozumiem, jak to wszystko działa i że jej siostra zna kogoś w urzędzie policji i że jest praktycznie pewna, że mnóstwo rzeczy nie wyszło na jaw i prawdopodobnie chłopakowi i tak się upiekło...

Osobo z Boing Boing, powinnaś się wstydzić.

Jest coś naprawdę przygnębiającego w tym, co się stało, ale to nie to, co zrobił Chris.

Wykorzystam tę okazję, by zwrócić wam uwagę na http://www.cbldf.com/, gdzie możecie wykupić członkostwo w CBLDF, razem z koszulkami, towarami i wieloma fajnymi, rzadkimi, podpisanymi rzeczami...

Edycja, by dodać: Rob Beschizza, autor artykułu, napisał w komentarzach na Boing Boing:

Gaiman źle odebrał to zdanie, myśląc, że wyraża ono moją własną opinię. Ale tak naprawdę jest tam, żebyście mogli zrozumieć ideę kierującą oskarżycielem w tym procesie. Mogę zaakceptować fakt, że trudno jest przekazać sarkazm w druku, szczególnie gdy ma być jedynie implikowany, ale większość ludzi najwyraźniej rozumie, jak głupie to jest moim zdaniem. W tych krótkich postach czytelnicy często dodają kontekst i rozwijają temat z oryginalnej notki w komentarzach. "Dylemat" zawarty w pierwszym poście miał do tego zachęcić i to przykre, że Gaiman postanowił mnie z tego powodu zaatakować.

(Wciąż nie do końca rozumiem. Jeśli wyrażasz coś, co wygląda na twoją opinię na końcu skrótu wiadomości, ale co w rzeczywistości ma być sarkastycznym przeformułowaniem czegoś, w co nie wierzysz, co ma prowokować komentarze i nowe konteksty, dlaczego komentarze i podane konteksty miałyby być przykre? Przez dziewiętnaście lat pracowałem dla i z CBLDF, zbierając pieniądze, podnosząc świadomość i pracując z członkami i prawnikami, próbując chronić ludzi takich jak pan Handley, Mike Diana czy Gordon Lee przed aresztowaniami za tworzenie, posiadanie i sprzedawanie komiksów. Z mojej perspektywy wygląda to jak zrelacjonowanie napadu zakończone stwierdzeniem "Przygnębiający jest fakt, że został pobity i okradziony, ale nie aż tak przygnębiający, jak noszenie drogiego zegarka i chodzenie po niebezpiecznej dzielnicy". Jeśli chcesz zachęcić ludzi do dodawania komentarzy mówiących, że to nie wina ofiary, nie powinieneś uważać, że to przykre, że się pojawiają.


Przyczyną, z której miałem pretensje i z której teraz aż za bardzo się rozpisuję jest to, że oskarżyciele w procesach o obsceniczność patrzą na standardy społeczne i na reakcje społeczności na "obsceniczne" materiały i kary za nie wymierzane. Chcą być wybrani po raz kolejny, a nie uchodzić za takich, co to marnują pieniądze i czas na coś, co - bardzo dosłownie - nie krzywdzi nikogo. Jeśli pomyślą, że ta reakcja brzmi "Łał, wsadzenie go do więzienia jest przygnębiające - ale nie tak przygnębiające jak jego kolekcja komiksów" to nigdy nie przestaną.)

...

Moje córki właśnie wskoczyły do pokoju, zaśpiewały "Sto lat walentynek" na melodię "Sto lat" i dały mi kartkę. Moja narzeczona może i jest w Australii (i bardzo za nią tęsknię), ale życie jest całkiem fajne. Moim bogactwem są córki.

Z okazji Walentynek: Oto walentynkowy wiersz z tego bloga.

(Wiersz stał się trochę nieaktualny, ponieważ tegoroczne Walentynki są jednocześnie pierwszym dniem Roku Tygrysa, a w Chinach, przy obchodach Nowego Roku Księżycowego ludzie dają sobie pomarańcze...)

Właśnie wrzuciłem na Last FM opowiadanie "Arlekin i Walentynki" w moim wykonaniu, żebyście mogli go posłuchać (i, jeśli chcecie, ściągnąć) http://www.last.fm/music/Neil+Gaiman/_/Harlequin+Valentine . Będzie tam przez parę tygodni...

...

Na koniec informacje dotyczące mojej wizyty na FIlipinach: 17 marca 2010 będę w Manili, z powrotem w Rockwell Tent, na trzecim rozdaniu nagród Philippine Graphic/Fiction Awards. Kiedy je rozpocząłem, dałem pieniądze na nagrody na trzy tury (napisałbym trzy lata, ale każda tura trwała około 2 lata). Jestem naprawdę dumny z tego, co osiągnęły do tej pory. Już nie mogę się doczekać, kiedy zobaczę zdobywców pierwszego i drugiego miejsca, przeczytam opowiadania i komiksy i -- po raz pierwszy w tym roku -- obejrzę filmy.

Wiem, że 17 i później 18 marca odbędą się jakieś podpisywania. Na http://www.fullybookedonline.com/ powinny być szczegóły...



Informacje o Warszawie i Moskwie (w obu miejscach będę w tygodniu po 22 marca) pojawią się wkrótce...

No dobrze. Jest naprawdę koszmarnie nieprzyjemnie zimno na dworze. Wiecie, co to znaczy?

Dokładnie. Czas na spacer z psem.

wtorek, 16 lutego 2010

Zapytanie dotyczące karty telefonicznej...

Neil napisał w piątek, 29 stycznia 2010r.

Zauważyłem, że Maddy jakimś cudem udało się nabić rachunek telefoniczny na $600 podczas pobytu w UK. Większość opłat pochodzi z dnia, gdy utknęła na zamkniętym lotnisku, a jej kuzyn przez jakiś czas surfował w sieci dla zabicia czasu, korzystając z telefonu Maddy. T-mobile wprowadziło opłaty w wysokości $16 za mega, kiedy jesteś poza USA. Dla przykładu, jak piszą na stronie Vodaphone, "w Mobile Broadband 50MB to około 100 e-maili i 4 godziny surfowania", natomiast według stawek T-mobile 100 maili i 4 godziny surfowania (korzystanie z map Google itp.) kosztuje $800. Zapytałem T-mobile, czy nie planują jakiegoś lepszego rozwiązania dla podróży za granicę, ale nie, nie planują.

To wydaje się o prostu złe. Tak też się składa, że dowiaduję się o tym z przyjemnością, bo dostałem już Nexus 1 i zamierzałem mieć go przy sobie w trakcie podróży na przestrzeni najbliższych paru miesięcy, szczególnie w środku marca, kiedy to lecę z USA do Nowej Zelandii, na Filipiny, do Polski (!!!!! radosny przyp. Varali), do Moskwy, do UK... a gdyby tylko Maddy nie wyłączyła dzwonków alarmowych, bez wątpienia mógłbym dostać rachunek na $5000.

Chciałbym kupić międzynarodową kartę SIM z niskimi stawkami międzynarodowymi: nie chcę wracać z tej podróży z kolejnymi czterema kartami SIM, których nigdy więcej nie użyję i w każdym kraju stracić cały poranek, próbując znaleźć fimę, której karta SIM u mnie zadziałała. Musi gdzieś być ktoś -- nie obchodzi mnie, gdzie konkretnie -- prowadzący przyzwoite międzynarodowe usługi telefoniczne, które obejmują cały świat lub taką jego część, bym nie musiał cały czas ich wyłączać i które nie kosztują tyle co ręka, noga, śledziona, inna noga, nerka i płuca razem wzięte.

Czy ktoś z was ma jakieś sugestie? ("Kupuj nową kartę SIM wszędzie tam, gdzie jedziesz" nie liczy się jako sugestia, chociaż to najczęściej doradzano mi przez Twitter.) Dajcie znać -- jeśli dowiem się czegoś ciekawego, pociągnę temat dalej.


Edycja, by dodać, że "może korzystaj z wifi i hotspotów?", mimo że jest bystrym pomysłem, nie jest zbyt przydatną sugestią. Nie jeśli chcę korzystać w podróży z nexusa 1 dla takich rzeczy jak mapy Google czy Twitter. I tak, będę używać Skype'a, kiedy będę chciał zadzwonić do domu.

niedziela, 14 lutego 2010

Narwaniec

Jakbym miał dwa psy. Pierwszy dostojnie pozuje do zdjęć, kiedy tylko znajduje się na szczycie wzgórza lub patrzy na drugi brzeg rzeki. Z kolei drugi to szalony narwaniec. Zwykle szalony narwaniec nie pojawia się na zdjęciach.

Przed chwilą byliśmy na spacerze w śniegu. Zabrałem aparat. No i pojawił się narwaniec...

Na górze widzicie wyraz pyska p.t. "O rety? Naprawdę idziemy na spacer? Nie wyprowadzasz mnie tylko po to, żebym się załatwił? WOW!" Na dole znajduje się jego taniec w stylu "Ha! Ja mieć DUŻY patyk!" (chwilę później upuścił duży patyk, lecz starał się udawać, że zrobił to specjalnie.)

Ale na środkowych zdjęciach? Dostojny przez cały czas...

 
  
  
 

wtorek, 2 lutego 2010

Blog "Amerykańskich bogów". Post nr 2.

Neil napisał 9 lutego 2001

19 czerwca 2001 roku to data wydania "Amerykańskich bogów" i mimo półek w gabinecie uginających się od książek z moim nazwiskiem na grzbiecie, mam nieodparte wrażenie, że jest to moja pierwsza prawdziwa powieść. (Może dlatego, że nigdy nie napisałem niczego tak długiego samodzielnie i nie było to pierwsze coś innego.) A jeśli zastanawiacie się co to za strona, jest to uzupełniany od czasu do czasu dziennik na stronie americangods.com. Pomyślałem, że będzie można w ten sposób odliczać czas do wydania książki, relacjonować jej brytyjską i amerykańską premierę oraz przebieg trasy promocyjnej w czerwcu i lipcu.

Po raz pierwszy zaproponowałem takie przedsięwzięcie mojej budzącej respekt redaktorce, Jennifer Hershey, ponad rok temu, kiedy byłem jeszcze w trakcie pisania książki (proces ten zakończył się około trzy tygodnie temu). Ale ona wolała zaczekać, aż książka będzie gotowa do złożenia i wydania, żeby oszczędzić czytelnikom wpisów typu "13 luty: napisałem parę stron. straszny gniot." i "14 luty: napisałem parę znakomitych rzeczy. To będzie naprawdę fantastyczna książka. Poważnie." oraz "15 luty: jednak nie. straszny gniot." i tak dalej. Pisanie było trochę, jak zapasy z niedźwiedziem. W niektóre dni, moje było na wierzchu. Większość czasu - jego było na wierzchu. Ominęło was obserwowanie pisarza, który z niedowierzaniem przygląda się, jak jego rękopis staje się coraz dłuższy, terminy przelatują mu nad głową jak liście na wietrze, a końca książki wciąż nie widać.

Ale pewnego dnia trzy tygodnie temu - skończyłem. Kolejny tydzień spędziłem na przycinaniu i cyzelowaniu. (W samolocie, w drodze powrotnej z Irlandii, gdzie kończyłem pracę nad książką, przeczytałem "Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika" Stephena Kinga. Zainspirowany jego wojną z przysłówkami dokładnie przejrzałem rękopis. Każdemu z nich przyjrzałem się podejrzliwie, żeby zdecydować, czy wykasować go na zawsze, czy zostawić w spokoju. Wiele przeżyło. Cóż, jak głosi stare przysłowie, Bóg bardziej od rzeczowników ceni przysłówki...)

Napisałem dziś list, który Harper dołączy do wstępnego wydania książki - zrobili je bezpośrednio z pliku, który im przesłałam, więc jest tam mnóstwo pisowni z obu stron Atlantyku, dziwnego formatowania i podobnych pomyłek, ale dzięki temu księgarnie i osoby, które zazwyczaj dostają rękopisy będą się mogły przekonać jaka to książka.

Ja nie mam pojęcia jaka to książka. A może po prostu nie ma książki, do której mógłbym ją porównać. Prędzej czy później jakiś recenzent napisze coś, co nie ma za dużo sensu, ale świetnie nadaje się do cytowania, np "gdyby J.R.R. Tolkien napisał Fajerwerki próżności...", co trafi na tylną okładkę i skutecznie zniechęci wszystkich, którym książka mogłaby się spodobać.

Oto co napisałem w liście dołączonym do wstępnego wydania:

"Amerykańscy bogowie" to najambitniejsza książka, jaką napisałem. Praca nad nią trwała najdłużej ze wszystkich rzeczy jakimi się dotąd zajmowałem, okazała się też trudniejszą i dziwniejszą bestią.
Sądzę, że jeśli chodzi o gatunek, to dreszczowiec, choć dreszcze będą wywoływać zarówno zdarzenia prawdziwe, jaki i wyobrażone. Jest też powieść detektywistyczna. Oraz przewodnik turystyczny. Oraz opowieść o pewnej wojnie. Oraz o historii. Jest zabawna, choć to głównie czarny humor.
Jest to opowieść o mężczyźnie imieniem Cień i pracy, która została mu zaproponowana tuż po wyjściu z więzienia.
Czasem po zakończeniu pracy nad jakimś projektem lubię porównać rezultat z początkowymi założeniami i przekonać się, jak daleko odszedłem od pierwotnego planu. Kiedy w styczniu 2001 roku skończyłem "Amerykańskich bogów", po raz pierwszy od dwóch i pół roku przeczytałem list do wydawnictwa, w którym opisałem swój pomysł na nową książkę. (Napisałem go w hotelu na Islandii w czerwcu 1998.) List kończył się w ten sposób:

Jeśli "Nigdziebądź" opowiada o Londynie Pod, ta książka będzie o Ameryce Pomiędzy, Na i Dookoła. Ta Ameryka będzie mieć osobliwy, mityczny wymiar. Który może cię skrzywdzić. Albo zabić. Albo sprawić, że postradasz zmysły.
Mam nadzieję, że "Amerykańcy bogowie" będą dużą książką. Taką dziwaczną, epicką powieścią łotrzykowską, która na początku jest niewielka, ale rozpędza się i rozrasta. To nie będzie horror, choć przewiduję kilka scen, które nastrojem pasowałyby do "Sandmana". Nie będzie to też do końca fantasy. Dla mnie to zwierciadło, które zniekształca odbicie, książka pełna niebezpieczeństw i sekretów, miłości i magii.
Tak naprawdę ma opowiadać o duszy Ameryki. O tym, co ludzie do niej przywieźli, co odnalazło ich, gdy tam trafili oraz o rzeczach, które leżą i śnią głęboko pod tym wszystkim.

Co dziwne, słowa te wydają się dość dokładnie opisywać książkę, którą napisałem.


Obecnie zajmuję się jeszcze wysyłaniem e-maili do muzyków i ich wydawców (może myśleliście, że mam ludzi, którzy robią to za mnie, ale nie, robię to sam). Informuję ich, że chciałbym umieścić cytat z ich piosenki na początku rozdziału i czekam na odpowiedź. Nie ma ustalonego cennika - dość często jest to 150$ (bo pisarz płaci z własnej kieszeni), ale niektórzy życzą sobie znacznie więcej. Jeśli życzą sobie zbyt wiele, mówię "chrzanić to" i szukam innego, podobnego cytatu w ogólnodostępnych źródłach.
To tyle. Pierwszy wpis za nami. A teraz wracam do prawdziwej pracy (obecnie należy do niej przede wszystkim pisanie komiksu "Śmierć: wysoka cena życia")

Czas. Czeka w zanadrzu

Neil napisał w piątek 29 stycznia 2010 o 14:31 Mam teraz zaległości w prowadzeniu bloga, bo próbuję pójść do przodu (czy raczej nadgonić) z pracą.

Tylko na szybko - jedna sprawa do przemyślenia dla Was wszystkich: za dziesięć dni, 9 lutego, ten blog będzie obchodził swoje dziewiąte urodziny. (Powstał na stronie americangods.com, a kiedy dorobiliśmy się nowej domeny, wyemigrował tutaj. To był pierwszy prawdziwy post.[tłumaczenie tutaj-przyp.noita]) Przypomniał mi o tym webgoblin i obaj uważamy, że powinniśmy coś zrobić, żeby uczcić 9. urodziny. Nie mam zielonego pojęcia co.

Jeśli macie pomysły, co fajnego można zrobić, żeby uszczęśliwić wiele osób 0 dajcie mi znać. Albo jeszcze lepiej - dajcie znać wszechmocnemu webgoblinowi pisząc na http://www.neilgaiman.com/feedback/

Dziękuję za wszystkie listy, wiadomości i myśli na temat Zoe. Maddy przysłała mi to zdjęcie kilka dni temu. Ona - jeszcze wtedy maluch - bawi się z Zoe - jeszcze wtedy kociakiem:



... ale choć czas odbiera pewne rzeczy, to daje nowe, a więc oto aktualne zdjęcie Maddy, zrobione przeze mnie moim Lomo podczas Świąt w Szkocji:


...
Ruszam do LA na bar micwę znajomego, a w przyszłym tygodniu będę gościem na UCLA i UCSB. (Szczegóły i informacje o biletach: http://www.neilgaiman.com/where. W obu przypadkach ilość osób oznacza, że mało prawdopodobne, żebym miał coś podpisywać po wykładzie, ale spróbuję podpisać kilka rzeczy wcześniej, więc być może egzemplarze z autografami będą na sprzedaż.) (I uprzedzam z bardzo dużym wyprzedzeniem: Już wiem gdzie spędzę halloweenowy weekend w 2011 roku.)

Myślę też, że pierwszy raz w życiu zdobyłam nagrodę za wiersz, więc dziękuję wszystkim ze Starshipsofa i załodze Mythic Delirium. (A na zalinkowanej stronie zostało jeszcze do kupienia kilka egzemplarzy Jubileuszowego Wydania Mythic Delirium, w który jest wiersz "Conjunctions".)