niedziela, 31 stycznia 2010

z działu Możliwe Tylko w Książkach


Przedziwne zestawienie przypadkowych wydarzeń, przez które zaczynasz czuć się jak postać z powieści:

To był jeden z tych dni, kiedy nie miałem specjalnie czasu zająć się pocztą. Po obiedzie otworzyłem kilka pakunków, które leżały na kuchennym stole.

W pierwszej paczce, do której zajrzałem, był używany egzemplarz książki Otty F. Swire'a "Hebrydy Wewnętrzne i ich legendy". Otworzyłem ją na przypadkowej stronie i przeczytałem:

"...w dzień trzeciego maja, kiedy Diabeł i jego anioły zostały wygnane z nieba (i dlatego trzeci maja jest dniem, kiedy nie powinno rozpoczynać się żadnego ważnego przedsięwzięcia, a wszystkie popełnione w tym dniu zbrodnie są niewybaczalne)..."

Bardzo interesujące,
pomyślałem. Mogę użyć tego w następnym opowiadaniu, gdzie będę potrzebował złowróżebnej daty.
I odłożyłem książkę z powrotem.

Otworzyłem następną kopertę. Była ogromna, przysłali ją z brytyjskiego wydawnictwa Bloomsbury, a było w niej... to, co w niej było zostało podpisane na oddzielnej karteczce eleganckim pismem:

Drogi Neilu,
Z przyjemnością załączam próbny egzemplarz pierwszego wydania "Instrukcji" (data publikacji: 3 maja)
Z najlepszymi życzeniami,
Madeleine

To jest nieco niezręczne,
pomyślałem. Gdybym ja to pisał, datę wrzuciłbym w zdaniu w takie miejsce, żeby każdy czytający łatwo mógł o niej zapomnieć.
Prawdziwe życie ma czasem taki dziwny scenariusz.

Dobrze. Wracam do pracy. Byc może jutro napiszę notkę o "tych książkach, które do mnie przysłano, a teraz zalegają na kuchennym stole i są niezwykle interesujące", ilustrowaną zdjęciami. Na początek musicie się dowiedzieć o "Drawing Down the Moon" Charlesa Vessa.
...
A skoro już przyszło mi to do głowy: "Danse Macabre" Beli Flecka, do którego link na iTunes podawałem w zeszłym tygodniu jest teraz do kupienia na Amazon.com.

Oraz mam zaszczyt znaleźć się wśród nominowanych do nagrody branży komiksowej ComicsPRO

Nominowani do nagrody ComicsPRO w 2010 roku to:
o Neil Gaiman
o Steve Geppi
o Paul Levitz
o Dave Sim
o Bob Wayne

Nominowani pośmiertnie do nagrody ComicsPRO w 2010 roku zostali:
o Will Eisner
o Carol Kalish
o Phil Seuling
o Julius Schwartz

Gdybym mógł głosować (a nie mogę, bo nie jestem sprzedawcą komiksów) najprawdopodobniej oddałbym swój głos na Paula Levitza, a siebie widziałbym na ostatnim miejscu spośród żyjących kandydatów, a jeśli chodzi o te cztery ostatnie nazwiska...? Oj. Niełatwe. Czterech gigantów, którzy uczynili świat komiksu tym, czym jest teraz. Cieszę się, że nie musze głosować.

A na końcu...

Neil napisał w poniedziałek 25 stycznia 2010 o 12:26


Noc spędziłem na poddaszu, spałem z Zoe. Schodziła z łóżka, żeby wymiotować, potem wracała, ale kiedy wstawałem tano, leżała na swoim kocim posłaniu na podłodze.

W południe przyszedł weterynarz. Lorraine, ja i Mary (moja była żona) poszliśmy z nim na górę. Każde z nas pożegnało się z Zoe, głaskaliśmy i mówiliśmy do niej. Weterynarz ostrzegł nas co będzie dalej, wstrzyknął jej lek usypiający (zaskamlała i próbowała uciec), a potem, kiedy sie uspokoiła, kiedy znów zwymiotowała i kiedy wreszcie zasnęła, wstrzyknął jej coś, co zatrzymało serce Zoe. Do końca głaskałem ją po łebku.

(Z powodu eufemizmów i dwuznaczności rozmowa zrobiła się w pewnym momencie bardzo dziwna: zapytałem weterynarza "Czyli ten zastrzyk ją uśpi?", a on odpowiedział mi "Nie, następny ją uśpi. Po tym będzie tylko nieprzytomna." "Właśnie to miałem na myśli. Ten ją uśpi. Następny ją "uśpi". "Aha, no tak".)

To było tak bardzo trudne. Trudniejsze, niż się podziewałem. Zdjęcia zrobione przez ten czas telefonem wysłałem do Olgi, bo musiała wracać do San Francisco, ale chciała być na bieżąco, ale nie będe ich tu zamieszczał.

Gdyby nie zima, pochowalibyśmy Zoe za domem, na kocim cmentarzyku w pobliżu mojej altany. Ale ziemia pod śniegiem jest zmrożona, a ja nie chciałbym przez najbliższe kilka miesięcy trzymać małej kotki w zamrażarce, więc weterynarz zabrał ją do kremacji.

Nie mam nic więcej do powiedzenia na ten temat. Chwilowo czuję się pusty i zmarnowany. Za kilka minut zejdę na dół, przez telefon przekażę kilka poprawek do opowiadania, a potem pójdę coś napisać.

Od napisania ostatniej notki przyszło jeszcze 400 e-maili, prawie wszystkie od osób piszących "przykro mi z powodu Zoe, pozwól, że opowiem Ci, jak było ze mną i z moim kotem". Nadal je czytam. Czasem mnie dołują, ale najczęściej sprawiają, że czuję się częścią czegoś większego - tysiące ludzi przyznają, że jakieś zwierzę znalazło szczególne miejsce w ich sercu i mogą mi o tym opowiedzieć i nie będzie to dziwne, bo ja też przez to przeszedłem.

Lorraine napisała wczoraj o Zoe na swoim blogu. Olga też opisała swoją wizytę tutaj. Kyle Cassidy przeznaczył na aukcję na rzecz City Kitties podpisane zdjęcie, które zrobił mnie i Zoe.

Tym, którzy pytają, gdzie mogą wpłacić pieniądzę proponujemy http://www.greatlakesbengalrescue.com, to organizacja pomagająca kotom, z którą współpracuje Lorraine.

I to tyle.


[tytuł notki oraz tag pochodzą z tekstu piosenki Beatlesów "The End" - przyp. noita]

sobota, 30 stycznia 2010

Przyjazd Olgi

Neil napisał w sobotę 22 stycznia 2010 o 17:14

Wczesnym rankiem odebrałem z lotniska Olgę, która spędziła w samolocie całą noc. Z powodu wypadku musieliśmy jechać objazdem przez St. Paul, co oboje potraktowaliśmy jako znak (po dojechaniu na miejsce zgodnie stwierdziliśmy, że umieramy z głodu), że powinniśmy zatrzymać sie na śniadanie w Mickey's Diner. Tak też zrobiliśmy. Olga spędziła mnóstwo czasu bawiąc się aparatem.

Do domu jechaliśmy przebijając się przez mgłę i coś, co stałoby się burzą lodową, gdyby temperatura spadła o dwa stopnie, a tak było tylko marznącą mżawką. W końcu udało nam się wrócić tutaj i weszliśmy na strych. Martwiłem się, że Zoe umrze pod naszą nieobecność, albo będzie już przytomna, ale nie - wciąż tam była i nawet nie spała. Ale słabnie z każdym dniem. Coraz słabiej reaguje i choć cieszy ją głaskanie, to potrafi nagle zejść z łóżka, odejść kawałek od miejsca, w którym sypia, a potem wydać z siebie skrzecząco-szczekliwy dźwięk, niczym przerażone pisklę orła, a potem zwymiotować odrobinę spienionej mazi.



W końcu Zoe przestała wymiotować i rozluźniła się.

Kiedy wydawało się, że obu paniom jest już wygodnie, zabrałem Psa (wciąż mocno niepocieszonego tym, jak mało uwagi poświęca mu się ostatnio) na spacer w deszczu ze śniegiem. Albo w śniegu z deszczem. Przed zimnem ORAZ deszczem trudniej się obronić, niż przed samym zimnem. Oto ja, kiedy doszedłem już do wniosku, że robienie nowym, pięknym aparatem zdjęć, kiedy ręce momentalnie ziębną w zamarzającym deszczu nie jest najlepszym pomysłem.
Psu to niespecjalnie przeszkadzało. Był zadowolony, że wreszcie nie nudzi się siedząc samotnie w kuchni.
...
Skrzynka FAQ wypełniła się setkami wiadomości od tych z Was, którzy chcieli opowiedzieć mi łamiącą serce lub podnoszącą na duchu (bardzo często i jedno, i drugie) historię o tym, jak umarł Wasz ukochany kot. Czytam je wszystkie. Czasem mnie one pocieszają, innym razem sprawiają, że czuje się jakbym kroczył Doliną Cienia Kociej Śmierci. Ale czytam je wszystkie i za wszystkie bardzo serdecznie dziękuję.

wieści o Zoe

Neil napisał w sobotę 23 stycznie 2010 o 9:22 Wczorajszą noc znów spędziłem na strychu. Zoe zdawała się słaba i osowiała, kiedy wszedłem na górę kuliła się na podłodze przy grzejniku. Dziwnie pachniała, jakby żółcią. W ciągu nocy kilka razy wychodziła z łóżka i wymiotowała odrobinę piany. Potem doprowadzałem ją do porządku i zanosiłem z powrotem do łóżka, a wtedy ona zwijała się w kłębek i mruczała.

Kiedy obudziłem się dziś rano, Zoe leżała na podłodze na swoim kocim posłaniu. Posprzątałem to, co zwymiotowała kiedy ja spałem. Teraz czeka mnie podróż samochodem przez coś, co zgodnie z
wunderground.com zasługuje za miano burzy lodowej i przywiozę do domu Olgę, żeby mogła spędzić ostatni dzień ze swoja kotką.

I zastanawiam się, co takiego jest w tej małej, ślepej kotce, że wszyscy się tak zachowujemy - ja, Olga, Lorraine... przez osiemnaście lat miałem w tym domu koty, a w ogródku przy altance jest ich cmentarzyk. Dwa zmarły w ubiegłym roku ze starości. Ale to było zupełnie inaczej.

Myślę, że to miłość. Jeśli raz obdarzyła cię swoją miłością, kochała cię bezgranicznie i bezwarunkowo.

No dobrze. Czas ruszyć w zamieć i zawieję. (Tak, pojadę dużym samochodem terenowym, nie Mini. I będę jechał bardzo ostrożnie.)

Gdzie są teraz?

Neil napisał w piątek 22 stycznia 2010 o 20:34

Dziś nie dam już rady pisać o Zoe, więc macie tu coś, co byc może was rozbawi.

Zdjęcie z grudnia 1977 roku. Zespół punkowy, powiedzmy. Wyrośliśmy na (od lewej): wybitnego artystę, mnie, jednego z sekretnych mistrzów Brytyjskiej Komedii, jednego z Łowców Meteorytów (wyżej) i niżej, yy... nie mam pojęcia i to nie nie tylko dlatego, że niedużo później opuścił zespół, albo na odwrót. (Nazywa się - albo nazywał - Simon Wilson, a ostatnio spotkałem go 25 lat temu, kiedy właśnie zakończył pracę w dziale zabezpieczeń banku. Kilka lat temu, kiedy podpisywałem książki w Teksasie, dawny szkolny znajomy powiedział mi, że słyszał, że Simon nie żyje, choć mogło chodzić o kogoś innego. Mam nadzieję, że on nadal żyje.)

Do tej pory jestem zawiedziony działaniami Łowcami Meteorytów. Wciąż mam nadzieję, że odkryją Podejrzanie Świecący Meteor, który zmieni Geoffreya w potężnego potwora rodem z komiksów Kirby'ego i wtedy drugi z Łowców będzie musiał walczyć z nim, dopóki działanie meteorytu nie ustąpi. Jak dotąd nic podobnego nie nastąpiło. Z drugiej strony, sporo się tam poluje na meteoryty i to kawał dobrej rozrywki w telewizji.

Poza tym maja jeszcze ładny kawałek sezonu na odkrycie odpowiednio świecącego meteorytu, który przeobrazi Geoffreya w Nott-Kina: Stwora Który Powłóczy Nogami Prawie Jak Człowiek. Więc zamierzam dalej ich oglądać.

Małe post scriptum do przeszłości: Geoff i ja poszliśmy na koncert Adverts reklamowany na dole tego plakatu i od tamtego czasu jestem wiernym fanem T.V. Smitha (a teraz czytam jego pamiętniki z podróży - Hogew To Feel Human ["Jak poczuć się człowiekiem"]).

tagi: czy można powiedzieć że to przemieszczenie?, geoffrey notkin, obciachowe zdjęcie na którym wyglądam jak rodem z 1977

Zoe, część druga

Neil napisał w piątek 22 stycznia 2010 o 14:24

Póki co, dzień był niezwykle dziwaczny. Spałem na strychu, w pokoju Zoe, ku niezadowoleniu psa. Zdjęcia powyżej przedstawiają widok, jak ukazał się moim oczom zaraz po przebudzeniu (utrwalony aparatem Nexus 1, tak samo jak klip video ponieżej). Co dziwne, nie mam żadnych objawów uczulenia. Zazwyczaj po pogłaskaniu Zoe muszę natychmiast umyć ręce, bo inaczej oczy zaczynają mnie piec, puchną i robią się czerwone. Dzisiaj nie mam żadnych problemów. I leżałem sobie w łózku, ona ugniatała mnie, jak to robią zadowolone koty, a ja sprawdzałem pocztę i dowiedziałem się, że serial nad którym pracowałem od 12 lat wreszcie powstanie, potem zadzwonił telefon i zaproponowano mi napisanie scenariusza oraz wyreżyserowanie filmu i wszystko to wydawało się zupełnie nierzeczywiste, nieprawdopodobne i bardzo odległe.

Dziś też będę z nią spał. Olga (jej druga ukochana osoba - tutaj pisze o Zoe) przylatuje jutro i strych będzie należał do niej.

Zoe nie może jeść, ani pić, bo guz blokuje przełyk. Kotka zwraca wszystko, nawet wodę, więc musimy jej podawać kroplówkę. W poniedziałek Lorraine i ja zabieramy Zoe do weterynarza (poprawka: wcale nie. weterynarz przyjedzie do nas, to będzie dla niej znacznie mniej stresujące), żeby ją uśpił, co oczywiście jest eufemizmem, i będziemy przy niej do samego końca.

Dziękuję wszystkim za miłe i mądre słowa. Naprawdę znaczą bardzo wiele.

video

...

Taki drobiazg, który mnie rozbawił:

Czy wiesz, że na stronie Amazonu poświęconej Blueberry Girl ludzie zaczeli pisać recenzje w takim samym rytmie, co wiersz?

Nie wiedziałem, ale sprawdziłem i rzeczywiście, podoba mi się szczególnie recenzja Mariany Chaffee.

Dobrze jest tworzyć sztukę w przypadkowych miejscach.

OPOWIEŚĆ O MAŁEJ KOTCE i sprawy do zamknięcia

Neil napisał w czwartek 21 stycznia 2010 o 21:36 Jakieś dwanaście lat temu jasne stało się, że jeśli Czegoś Nie Zrobimy, nasz dom po prostu runie.
Jego tylna część (zbudowana 30 lat później, niż sam 120-letni budynek) nie miała fundamentów i zaczęła opadać, a łączył ją z całą resztą wspólny dach. Żadne z proponowanych rozwiązań nie było tanie, więc zgrzytając zębami zgodziliśmy się na wyburzenie tyłu domu i dobudowanie w tym miejscu nowej, czteropiętrowej części. Dodaliśmy sypialnię, piwnice, a ponieważ łazienka na górze była maleńka - także dodatkową dużą łazienkę.

(Właśnie znalazłem zdjęcie rzeczonej wanny, które powstało w chwilę po odkryciu przeze mnie właściwości produktów do kąpieli firmy LUSH)
http://neilgaiman-pl.blogspot.com/2007/10/ju-po-przerwie-na-herbat-znowu-stoj-na.html)

Na kilka miesięcy dom stał się placem budowy. Zoe lubiła chodzić spać w miejscu, gdzie miała stanąć wanna. Pełno było tam rur od ciepłej wody i nagrzewających się od nich materiałów izolacyjnych, które tworzyły idealne kocie legowisko.

Budowlańcy zainstalowali wannę w piątek po południu.

Zoe nie miauczy. Wydaje z siebie taki dziwny odgłos, "miaup?", jakby sama do siebie mówiła o rzeczach, które ją zaskakują albo próbowała sobie coś przypomnieć. Robi to bardzo cichutko.

Prawdę mówiąc nie wiem, czy najpierw zauważyłem, że od dawna Zoe nie widziałem, czy usłyszałem, jak wanna robi "miaup?".

Nie wiedziałem, gdzie podziali się budowlańcy, ale wiedziałem, gdzie szukać ich szefa, odciągnąłem go od stołu, bo właśnie jadł obiad i wspólnie zdemontowaliśmy wielką wannę. Trochę nam to zajęło. A kiedy wreszcie ją odsunęliśmy, głęboko pomiędzy rurami dostrzegliśmy Zoe, mrużącą oczy przed światłem. Wyciągnąłem ją stamtąd, a ona delikatnie ugryzła mnie w brodę, powiedziała "miaup?" i zasnęła.

A piszę o tym dlatego, że bardzo bym nie chciał, żeby ta opowiastka zginęła na zawsze wraz z nią.

Lorraine przywiezie ją dziś do domu.

Dziękuję Wam wszystkim za dobre życzenia (zostawcie trochę dla Olgi -- http://olganunes.com -- która zamierzała wziąć Zoe z powrotem do siebie, jak tylko zatrzyma się gdziekolwiek na dłużej.)
...

Na http://gofugyourself.celebuzz.com/go_fug_yourself/2010/01/globes_bestworst_012210.html Amanda nominowana jest zarówno do tytułu najlepiej, jak i najgorzej ubranej osoby na ceremonii wręczenia Złotych Globów. Jestem zupełnie pewny, że oba ucieszyłyby ją w równym stopniu, więc zagłosowałem na nią w obu kategoriach. (Na tym zdjęciu ma na sobie uroczą sukienkę Kambriel, którą po wyjściu z after party zmieniała na oczach fotografów na inną .)

(Amanda jest teraz w samolocie, w drodze do Francji na konferencję Midem, potem leci do Australii. Spotkamy się w połowie marca w Nowej Zelandii... następnie ja wybieram się sam na dwa dni na Filipiny, po czym dołączę do niej w Polsce. A w międzyczasie będzie mi jej bardzo brakowało.)
...

Chyba porzucę na razie przeglądarkę Chrome dla Maców, przynajmniej dopóki nie powstanie sprawdzona wersja. Mam dosyć czekania pół minuty na wyświetlenie każdej nowej strony oraz tego, że istniejące strony jej zdaniem nie istnieją. Po zastosowaniu sie do rozmaitych znalezionych w sieci porad i sposobów naprawy nie widzę najmniejszej różnicy.

Wracam do Camino i Safari, a może pobawie się jeszcze z Operą dla Maców. (zrobiłem tak przed chwilą, wyszukując linki do tej notki, i sprawiła się fantastycznie.)
...
Jestem autorem dwóch spośród ośmiu pozycji na liście najlepszych powieści graficznych 2009 roku zdaniem Library Journal, jest mi niezwykle miło. Cieszę się również, że umieścili na niej Genesis Crumba. To niesamowite dzieło.
...
To pewnie wciąż tajemnica, ale co tam, powiem wam, bo bardzo mnie to dziś podniosło na duchu:
pojawię się w jednym z najbliższych odcinków ARTHURA. Dzisiaj przysłali mi scenariusz i jest zachwycający. Przy odrobinie szczęścia dzięki temu programowi dzieci na całym świecie zaczną rysować swoje własne, małe powieści graficzne i stanie się on zapowiedzią nowego złotego wieku komiksów i kreatywności. A w najgorszym wypadku będzie to naprawdę dobra kreskówka PBS, tylko ja w niej będę. (Nie, nie wiem jakim zwierzęciem zostanę.)
...
I na koniec zdjęcie, które Amanda zrobiła na afterparty po Złotych Globach drużynie Koraliny (od lewej: John Hodgman, Henry i Heather Selick, jakiś pisarz):


piątek, 29 stycznia 2010

Zapowiedź: Batman: Whatever Happened to the Caped Crusader

W zapowiedziach wydawnictwa Egmont Polska pojawiła się nowa pozycja:



W amerykańskim wydaniu albumowym poza tytułową historią pojawiły się trzy inne napisane przez Gaimana: opowieść o początkach Poison Ivy z "Secret Origins" nr 36, opowieść o początkach Riddlera z "Secret Origins Special" nr 1 oraz scena z planu produkcji komiksu z Batmanem i Jokerem w rolach głównych z mini-serii "Black and White" (ten short ukazał się w Polsce nakładem TM-Semic w "Wydaniu Specjalnym" nr 1/1997).

Data polskiej edycji nie jest jeszcze znana.

źródło: Zapowiedzi Egmont

Sandman: Kraina Snów

Nakładem wydawnictwa Egomont ukazało się drugie wydanie "Krainy snów" - tym razem z poprawionymi kolorami. Komiks dostępny jest w księgarniach od listopada 2009r.

czwartek, 21 stycznia 2010

Zoe.

Neil napisał w czwartek 21 stycznia 2010 o 15:06

Mieszka z nami kotka o imieniu Zoe. To jak mieszkać z puszystym kłębkiem miłości. Czternaście lat temu była podwórzowym kotem w jakimś miejscu, gdzie jeździła moja córka. Właściciel farmy wszedł do stodoły, rzucił na kociaki ręcznik, złapał jednego, przyniósł nam i wróciliśmy do domu właśnie z nią. Zoe to zwykły dachowy kot, choć ma w sobie jakąś cząstkę syjamskiego.

Kilka pierwszych lat spędziła kochając nas i unikając obcych. Kilka lat temu wzięła ją do siebie znajoma, która całkowicie i z wzajemnością się w niej zakochała, więc rozdzielanie ich dwóch byłoby okrutne. Kiedy owa znajoma (Olga, niegdyś webelf) rozpoczęła cygański tryb życia, Zoe wróciła do nas i teoretycznie czekała, aż Olga znajdzie stały adres, czy chociaż jakiś kraj na stałe. Kotka zamieszkała na strychu. Jakieś półtora roku temu zorientowałem się, że jest zupełnie ślepa. Czasem ktoś wchodzi na strych, albo śpi w zajmowanej przez nią sypialni i zdarza się, że ją pokocha, a ona odwzajemnia tę miłość.


Mieszka w pokoju w wieżyczce, trzymając się z daleka od Wielkiego Hałaśliwego Psa, który mieszka na dole, ale (ku swemu niezadowoleniu) nie może przecisnąć się przez klapkę dla kotów. Większość czasu Zoe spędza wylegując się wygodnie na łóżku. Lecz kiedy ktoś przychodzi do jej pokoju, podnosi łeb i wydaje taki odgłos, "miaup, miaup!" jakby próbowała powiedzieć "tutaj jestem! pewnie mnie nie widzisz, więc idź za tym dźwiękiem!". Jeśli podrapiesz ją za uchem doceni to, jak żaden inny kot. A kiedy spróbujesz wyjść z pokoju, znów podniesie głowę i wyda z siebie ten dźwięk, jakby mówiąc "niepomyślne wiatry chcą nas rozdzielić! jesteś zgubiony! idź za tym głosem, a na powrót mnie odnajdziesz!" i oczywiście, nie sposób wtedy wyjść, więc wracasz i znów zaczynasz ją głaskać.

Neil powiedział mi kiedyś, że próbował pisać w tym pokoju, ale spędzał wtedy cały dzień na głaskaniu Zoe. Może i nie ma w tym nic złego, ale przeszkadza trochę w tworzeniu Wielkiej Literatury.

W każdej wolnej chwili (czyli kiedy tylko nie fotografowałem jakiegoś pisarza, nie jadłem obiadu albo nie obserwowałem pszczół) mówiłem "idę na górę pogłaskać Zoe", a Neil uśmiechał się i mówił "Jak miło. Na pewno się ucieszy".

W tym tygodniu bardzo dużo wymiotowała, więc zabraliśmy ją do weterynarza. Okazało się, że coś blokuje jej przewód pokarmowy na drodze do żołądka. Ani jedzenie, ani woda nie może się przedostać. Wczoraj wieczorem zabraliśmy ją do kliniki przy uniwersytecie na dalsze badania.

Mamy najgorsze możliwe wieści. To guz, jest wielki, złośliwy, rzadki i niezwykle szybko rośnie.
Tylko raz podjęto próbę usunięcia takiego guza i kot zmarł następnego dnia po operacji.

Wolę, żeby wróciła do domu i umarła w spokoju, wśród ludzi, którzy ją kochają.

W ubiegłym roku zmarły dwa nasze koty: Pod i Hermione, ale obie miały osiemnaście lat i mogliśmy się spodziewać, że w ich wieku przyjdzie czas na zasłużony odpoczynek. Było nam smutno, ale czuło się, że rozdział ich rozdział dobiegł końca.
Tym razem boli.
...
Miałem dziś zamieścić długi post o tym, że zdaniem New Yorkera powiedziałem kiedyś, że "nie jestem niczyją dziwką" (czego sobie nie przypominam, bo nie mam w zwyczaju wypowiadać się w ten sposób, z wyjątkiem jednej, jedynej notki: Entitlement Issues) oraz o tym, jak zalała mnie fala e-maili (i wiadomości na Twitterze), w których w sposób bardziej (za co uprzejmie dziękuję) lub mniej cywilizowany wyjaśniano mi, że wypowiadając te słowa zniweczyłem wszystko dobre, co kiedykolwiek zrobiłem tworząc pozytywne postaci kobiece, wspierając fundację RAINN itp, bo pokazałem w ten sposób swoje lekceważenie dla okropności, jaką jest gwałt i ujawniłem ukrywaną dotąd mizoginię. (Wszystko zaczęło się chyba od tego). I że kilka razy przepraszałem na Twitterze, oraz podczas chatu New Yorkera. I o tym, jak dziś rano moją skrzynkę wypełniały e-maile taki, jak ten "słuchaj, jestem feministką i muszę przyznać, że byłam naprawdę zawiedziona tym, że odpowiedziałeś na wczorajsze ataki osób, które trywializują bardzo poważne kwestie..." i o tym, jak szybko przestawiam się na tryb zaraza-na-oba-wasze-domy. Ale szczerze mówiąc w tej chwili brak mi na to sił i denerwuję się tylko dlatego, że martwię się małym kotkiem. Lepiej więc, żeby taki post nie powstał, a jeśli coś ważnego do powiedzenia w tej sprawie, piszcie o tym na swoich własnych blogach i przynajmniej na razie, zostawcie ten w spokoju.

środa, 20 stycznia 2010

Danse Macabre Beli Flecka już do kupienia...

W przeciągu ostatnich 15 miesięcy dostałem kilkadziesiąt wiadomości podobnych do tej (wybiera pierwszą z brzegu):

Witaj,
Niedawno słuchałem wywiadu z Tobą w radio NPR i wprost zakochałem się w zagranym na banjo "Danse Macabre". Myślę, że to świetny utwór i bardzo chciałbym wysłuchać go w całości. Szukałem, ale nie udało mi się go znaleźć na itunes, ani na podobnych stronach. Proszę, daj znać, jeśli będzie wiadomo, czy ktoś zamierza utwór wydać i udostępnić do ściągnięcia. A jak nie, to miałem nadzieję, że Ty lub Bela Fleck moglibyście mi go przesłać. Bardzo proszę o informacje. Nie mogę się już doczekać "Księgi cmentarnej"!
Glenn

A więc z największą przyjemnością ogłaszam, że król banjo Bela Fleck zamieścił na iTunes wspaniałą wersję "Danse Macabre" (z Benem Sollee'm na wioloneczeli) zainspirowaną "Księgą cmentarną". Do pobrania w cenie 99 centów. (Nie wiem czy są ograniczenia dla zagranicy, ale nie powinno być.)

http://itunes.apple.com/us/album/danse-macabre-with-ben-sollee/id345249895?i=345250245

wtorek, 19 stycznia 2010

Pospieszne podsumowanie osobliwości...

Rozmaite częściowo ukończone posty zniknęły w tajemniczych okolicznościach, co oznacza zamieszczenie BARDZO pospiesznego podsumowania spraw zamiast spokojnej opowieści o wydarzeniach kilku ostatnich dni, na którą tak liczyłem.

1) "Piotruś i Wilk" był wspaniały. Nie, nie został nagrany ani dźwięk, ani video. Wraz z Garym Faginem (to mój kuzyn! Jego babcia i mój pradziadek byli rodzeństwem) i Knickerbocker Orchestra chciałbym utrwalić do dla potomności, jeśli tylko uda się nam ustalić jak tego dokonać.

2) Byłem na ceremonii wręczenia Złotych Globów przy okazji "Koraliny". Przegraliśmy. Ale przegraliśmy z "Odlotem", więc to żadna niespodzianka. Amanda, która wybrała się tam ze mną, założyła klasyczną, wyszywaną koralikami sukienkę w stylu lat 20., pod którą nie miała praktycznie nic i mało kto zwracał uwagę na mnie. Ceremonia była interesująca. Ale najdziwniejszy był moment przy wyjściu z przyjęcia zorganizowanego przez telewizję NBC. Fotoreporterzy skarżyli się, że nie zrobili nam ani jednego zdjęcia, kiedy tam wchodziliśmy, więc zgodziliśmy się im pozować... a kiedy zaczęli marudzić, że Amanda nie ma już na sobie niesamowitej wyszywanej sukienki, na której wystąpiła na czerwonym dywanie, specjalnie dla nich założyła ją z powrotem (a ja zrobiłem z marynarki prowizoryczną przebieralnię - na miejscu byli tylko fotoreporterzy). Porobili zdjęcia. (Flesz sprawia, że sukienka wygląda na bardziej przejrzystą, niż była na żywo.) Najbardziej podobało mi się, że nasze zdjęcia zostały podpisane "Amanda Palmer z osobą towarzyszącą".

Najlepsze momenty z afterparty: Robert Downey Jr i ja rozmawialiśmy o stowarzyszeniu wielbicieli
Sherlocka Holmesa "Baker Street Irregulars" (on ma nadzieję wziąć za rok udział w ich uroczystej Kolacji, a ja jestem zdeklarowanym członkiem Irregulars). Natomiast Steve Merchant i Amanda próbowali ustalić skąd się znają (była kiedyś gościem jego audycji w brytyjskiem Radio 6). Pomyliłem Potężnego Hollywoodzkiego Agenta ze znajomym producentem, za to mnie gratulowano świetnej roli w filmie, w którym z pewnością nie występowałem. I tak dalej.

(Zatrzymałem kopertę z zaproszeniami na ceremonię wręczenia nagród oraz na afterparty i zamierzam oddać ją na licytację dla Haiti.)

3) W New Yorkerze zamieścili mój profil. Właściwie jest całkiem niezły, choć biorąc pod uwagę ilość czasu spędzonego na telefonicznych rozmowach z osobą odpowiedzialną za dokładność informacji, jestem szczerze zdziwiony ile rzeczy Dana podała nie do końca zgodnie z prawdą. (Choćby Sandman w komiksach ze Złotej Ery, który "zabijał" ludzi gazowym pistoletem.) Czuję, że powinienem stanąć w obronie czytelników - byłem zawiedziony, że nie napisali więcej o samych opowieściach. Wielkie mprezy, autografy, blog i ilość sprzedanych egzemplarzy to przecież tylko znikomy efekt uboczny moich opowieści i dla mnie te rzeczy nie są nawet najbardziej interesujące. (To tak, jakby ktoś opisywał koncert muzyki klasycznej: z przodu stoi śmieszny człowieczek i wymachuje patykiem przed tłumem odświętnie ubranych ludzi, którzy siedzą cierpliwie i obserwują jak ludzie na scenie w coś dmuchają, za coś szarpią, coś ciągną albo w coś walą. Brzmi to co najmniej dziwnie, jeśli nie wspomni się o muzyce.) W każdym razie cieszę się, że już to załatwiłem.

Dana i ja weźmiemy udział w czacie jutro o 15:00, a pytania na temat artykułu możecie zadawać nam za pośrednictwem strony http://www.newyorker.com/online/blogs/ask/2010/01/questions-for-goodyear.html

4) Dave McKean wystawia na licytację na eBayu ilustrację do "Księgi cmentarnej" na rzecz Haiti. Nie planuje sprzedaży żadnego innego rysunku z "Księgi", to jest jedyny wystawiony na sprzedaż. Oto link. Aukcja potrwa jeszcze trzy dni.

5) Dziękuję wszystkim za gratulacje. Wciąż nie potrafię przestać się uśmiechać...

niedziela, 17 stycznia 2010

Powiedzieć światu: Oficjalne Ogłoszenie

Neil napisał w piątek, 15 stycznia 2010 o 16:34


Najdroższy Świecie,

zamierzamy się pobrać.


podpisano,

Amanda Palmer i Neil Gaiman

zdjęcie: Kyle Cassidy

Coś naprawdę fajnego. Przeczytajcie to.

Neil napisał w czwartek 14 stycznia 2010

Poranne spotkanie skończyło się wcześniej, więc mam czas na blogowanie. Jak mówi Maddy, Wooo.

Jestem teraz w Nowym Jorku, od rana do późnej nocy chodzę na wszelkiego rodzaju spotkania, w tym dotyczące adaptacji filmowej jednego z moich opowiadań, którą chce zrobić ktoś fajny, ktoś inny chce zrobić z mojej powieści musical. Nagrałem kilka ogłoszeń na Krajowy Dzień Bibliotek. Dowiaduję się sporo na temat tego, co będzie działo się teraz, kiedy już Marvel ma prawa do Marvelmana (napiszę więcej, kiedy tylko będzie mi wolno). Brałem udział w dyskusji dotyczącej Sandmana z przypisami. Widziałem debiutancki koncert sióstr syjamskich Evelyn and Evelyn (Amanda Palmer i Jason Webley chcą przedstawić je światu. Bo to bardzo nieśmiałe siostry).

Jutro rano pierwsza próba "Piotrusia i Wilka". Jestem bardzo szczęśliwy i nieco zdenerwowany (wydarzenie odbędzie się w Nowym Jorku, w sobotni wieczór. Szczegóły tutaj.)
Sobota, 16.01.2010
godz. 19
WFC Winter Garden

Profesjonalna orkiestra kameralna z dolnego Manhattanu, The Knickerbocker Chamber Orchestra, rozpoczyna swój drugi sezon z nowym spojrzeniem na klasykę i światową premierą! Klasyka dziecięca Sergiusza Prokofiewa, Piotruś i Wilk, uzyska zupełnie nowe brzmienie dzięki udziałowi Neila Gaimana, autora Koraliny i
zwycięzcy ubiegłorocznej nagrody Newbery, który będzie narratorem tej opowieści.
W kolejnej części wieczoru nastąpi światowa premiera "And Bold To Fall Withal – Henry Hudson In The New World ", utworu skomponowanego przez Gary'ego S. Fagina dla tenora i orkiestry kameralnej. Utwór upamiętnia 400. rocznicę wpłynięcie Hanry'ego Hudsona do nowojorskiej zatoki. Wystąpi Jason Danieley, który zdaniem New York Timesa jest "najznakomitszym tenorem na Broadwayu."
Będzie w New York Timesie. Potrwa godzinę. Wstęp wolny. Do zobaczenia?

Najbardziej ekscytującą wieścią był e-mail z Domu Na Skale. Jest to prawdziwe miejsce, znajduje się około godziny drogi na zachód od Madison, w stanie Wisconsin. Napisałem o nim w "Amerykańskich bogach" i musiałem okroić opis, żeby był on wiarygodny.
To świątynia kiczu i wspaniałości i szaleństwa i niepewności. Znajduje się tam największa karuzela na świecie, na której nikt nigdy nie jeździ (choć przejechali się na niej bohaterowie książki. Zawiozła ich w pewne miejsce). Wiem, że po lekturze "Amerykańskich bogów" ludzie odwiedzają Dom Na Skale, bo opowiadają mi o tym w e-mailach i na spotkaniach. Wygląda na to, że Dom Na Skale też to zauważył.

Tom Kupsh z Domu Na Skale zaproponował zorganizowanie jakiejś imprezy dla fanów. Zapytałem, co miał na myśli i dostałem taką odpowiedź:

Dotąd przyszły nam do głowy takie pomysły:
--Choć dziesiąta rocznica wydania wypada w 2011, chcielibyśmy zorganizować coś w tym roku (może w przyszłym też). Myśleliśmy o halloweenowym weekendzie, może trzydniowa impreza?

--Proszę zajrzeć na naszą stronę thehouseontherock.com i zorientować się co mamy do zaoferowania. Mamy ograniczona ilość pokojów - około 200. W niewielkiej odległości znajduje się więcej miejsc noclegowych. Mamy także sale konferencyjne i jesteśmy przygotowani do goszczenia dużych grup.

--Pracujemy nad udostępnieniem karuzeli niewielkiej ilości odwiedzających.

--Chcielibyśmy, żeby fani "Amerykańskich bogów" podzielili się z nami swoimi pomysłami na taki weekend.

--Chętnie wysłuchamy też wszelkich propozycji z Twojej strony.

--Najbardziej jednak chcielibyśmy, żebyś mógł przyjechać i świętować razem z nami.


Jeśli jesteście zainteresowani i macie jakieś pomysły, przyślijcie mi je za pośrednictwem FAQ, a ja dopilnuję, żeby trafiły do Toma. W jakich spotkaniach i dyskusjach (na przykład) chcielibyście uczestniczyć? Albo jakie zorganizować? Chcielibyście się przebrać za postaci z książki? (Chyba nie widziałem dotąd Cosplay na temat Amerykańskich bogów.) A może chcecie... no nie wiem czego byście chcieli. Ale jeśli mi powiecie, ja powiem Tomowi.

To będzie diabelnie interesujące halloween.

Orle kamienie

Neil napisał w niedzielę 10 stycznia 2010 o 21:55

Kilka osób napisało do mnie z pytaniem, czy wczorajsza informacja była żartem. Nie, wyjrzałem za okno, zobaczyłem coś i przez moment myślałem, że to wielka sowa, a potem zrozumiałem, że to orzeł chwytający wiewiórkę, która szukała jedzenia na ziemi, pod karmnikiem.
Ptak miał chyba zamiar złapać wiewiórkę wpół, ale w szpony chwycił jej głowę i kiedy próbował ją unieść, wyślizgnęła mu się, upadła na śnieg i uciekła. Ptak przysiadł na najbliższym drzewie i złowrogo łypał dookoła. Wtedy miałem okazję lepiej się mu przyjrzeć i wyglądał dokładnie tak, jak orły przednie, które widziałem w Szkocji i w ogrodach zoologicznych.

(Gdy zadzwoniliśmy do Sharon, i wziąłem od Billa sluchawkę, żeby opowiedzieć jej co widziałem, Dziewczyna Od Ptaków zapytała, czy to mógł być myszołów rdzawosterny. Nie chciałem jej mówić, że widziałem orła, żeby nie pomyślała, że jestem jakiś dziwny.
Odpowiedziałem, że być może, ale tylko jeśli był to największy myszołów na świecie. Nie są do siebie podobne.)

Chwyciłem aparat z teleobiektywem, Cabala, Billa Stitelera i wyruszyłem na poszukiwania. Zrobiliśmy kilka zdjęć, na których pokazuję palcem różne rzeczy i kilka zdjęć śladów na śniegu.
Sfotografowaliśmy z daleka wiewiórkę na drzewie. Potem zagłębiliśmy się w las. Wrony dręczyly coś większego od siebie, ale zasłaniały je wierzchołki drzew.

Odkryliśmy, że mimo temperatury -19 C (-2 F) purpurowy ul wcale nie spał. Kilka zuchwałych pszczół wyfrunęło na zewnątrz, choć nie minęło wiele czasu, zanim upadły na śnieg i przestały się ruszać. Odsunąłem się na bezpieczną odległość (żeby nie musiały do mnie wylatywać i sprawdzać jakie mam zamiary) i zrobiłem z pomocą teleobiektywu kilka zdjęć wygrzewających się na słońcu pszczół.



Zrobiłem mnóstwo zdjęć psa. Nie wiedziałem, że przed wieczorem pojawi się strona Tumblr poświęcona w całości zdjęciom mojego psa.


Dużo później Bill i ja przyjrzeliśmy się zdjęciom, zrobiliśmy zbliżenie wiewiórki na drzewie i zorientowaliśmy się, że to właśnie ta uniknęła upolowiania...
....
Drogi Panie Gaiman (lub Webgoblinie, który mam nadzieję docenia Doctora Who na tyle, żeby docenić szalik Pana Gaimana)

Kto zrobił ten szalik?? Czy jest ciepły? Jak długo to trwało??

(żeby nie było wątpliwości, mam na myśli wspaniały szalik w stylu Doktora Toma Bakera, który Neil ma na zdjęciu, gdzie wskazuje jakiegoś Orła).

Proszę nie przejmować się zbytnio odpowiadaniem na to pytanie, chciałam po prostu wyrazić radość, że mój ulubiony pisarz nosi replikę mojego prawie ulubionego szalika Doktora. Nie potrzebuję odpowiedzi, po prostu chciałam wysłać Panu gigantyczne ":D". Tylko że nie ma tu formatowania tekstu, więc nie może być gigantyczne. Przykro mi.

- Sara z Brighton, w trakcie dziergania podobnego szalika
.

Szalik to prezent od Pani Ally B z Montany, która napisała do mnie na twitterze i przysłała go za pośrednictwem Neverwear. ( Na Twitterze napisała "Marnie robię na drutach. Nauczyłam się na tyle, żeby zrobić szalik, potem to rzuciłam.")

Drogi Neilu,
Czy masz sposób na to, aby Twoje wieczne pióra nie wylewały w czasie podróży samolotem? Niedawno leciałam z San Francisco do Nowego Jorku i z powrotem. I kiedy po lądowaniu chciałam użyć mojego pióra (z kolekcji
Namiki Pilot Knight), dwukrotnie atrament się rozlał i trzeba było rozłożyć je na części i wyczyścić tusz ze wszystkich miejsc, w których nie powinien był się znaleźć. Masz jakis sekretny sposób, żeby się przed tym uchować? A jeśli tak, czy mógłbyś się nim podzielić z czytelnikami? Ogromnie dziękuję!
lindac


Już dawno pogodziłem się z poplamionymi atramentem palcami. Ale mimo tego, jeżeli mam ze sobą w podróży pióro z pompką, na którą mogą wpływać zmiany ciśnienia, próbuję zawsze pamiętać o opróżnieniu zbiornika przed wejściem do samolotu. Zostało mi kilka marynarek z nieźle poplamioną podszewką po tych podróżach, kiedy o tym zapomniałem.

Cześć Neil,
Jestem studentką literatury, zajmuje się Hope Mirlees i założyłam stronę internetową o niej i o jej twórczości
(http://hopemirrlees.com). Podsyłam to, bo być może jesteś zainteresowany Ty lub Twoi czytelnicy. Od tak dawna jesteś orędownikiem HM, więc pomyślałam, że warto dać Ci znać.
Na razie zamieściłam pełny tekst "Madeleine" (w Stanach Zjednoczonych należy do public domain), a także trochę informacji biograficznych i linków dyskusji na jej temat na innych stronach. W Anglii jest badaczka, która pracuje nad biografią Mirrless, co niezwykle mnie cieszy i powinno mi się udać zamieścić na stronie wywiad z nią
w przyszłym miesiącu .
Tak przy okazji, uwielbiam Twoją stronę i twittera. Jestem Twoją czytelniczką od... boże, od bardzo dawna... i to wspaniałe, że w sieci możemy trafić na te wszystkie urywki Twoich myśli.
Trzymaj się ciepło,
Erin


Miło mi, że mogę o tym wspomnieć. I chyba jeszcze nigdy o tym nie pisałem, oto link do Hope In The Mist, znakomitego, krótkiego studium biograficznego Michaela Swanwicka (z ilutracjami Charlesa Vessa i wstepem niżej podpisanego. (Obecnie całkowicie wyprzedane, zarówno wydanie w miękkiej, jak i w twardej oprawie).

Neil--
Jestem pisarzem i rysownikiem komiksu pt. "Love and Capes" ["Miłość i peleryny"]. (Jeśli chciałbyś egzemplarz, daj mi znać, a z przyjemnością ci wyślę.)
Trafił do wydawnictwa IDW, a kilka książek trafiło do lokalnych bibliotek, gdzie organizowałem wykłady i spotykałem się z czytelnikami.
Mam pytanie, czy jako Honorowy Przewodniczący Bibliotekarzy wiesz o programach, które miałyby ułatwić autorom dobrych (moim zdaniem) powieści graficznych kontakt z bibliotekami, które mogłyby być nimi zainteresowane.
Sam miałem tu, w Cleveland, całkiem dużo powodzenia, ale nie miałbym nic przeciwko podróżowaniu nieco dalej. Ale ogólnie byłoby miło, żeby dało się skontaktować autorów z miejscami, które chciałyby ich ugościć.
A jeśli nie, możesz zarządzić coś takiego, prawda?
Dzięki!
Thom Zahler


Nie wiem, czy mogę cokolwiek zarządzić, ale z pewnością mogę to zgłosić i zorientować się, czy ktokolwiek wie.

...
I na koniec: zafascynował mnie artykuł napisany do Timesa przez dziennikarza i byłego wicepremiera Wielkiej Brytanii, Roya Hattersleya, na temat mieszkańców Islandii. Nie zamierzam komentować jego treści, powiem tylko, że jego doświadczenia w spotkaniu z Islandczykami sa zupełnie odmienne od moich. A zdanie
W Wielkim Murze Chińskim znajdują się nagrobki wikingów
zupełnie mnie zafascynowało i zastanawiam się teraz, czy przegapiłem coś w czasie zgłębiania historii Wikingów i Chin.


Poza tym, że nigdy nie znalazłem nic na ten temat, a wikingowie nie mieli nagrobków (chociaż mieli kamienne kopce) i pojawili się albo na tysiąc lat po zbudowaniu muru za czasów dynastii Qin, albo na dwieście lat przed budową muru przez dynastię Ming, wydawało się, że ktoś wspomniałby o tym.

Tak, wiem o istnieniu szlaków handlowych. Ale to oznaczałoby, że co...? Kiedy Wikingowie pracujący przy budowie umierali, ich nagrobki wbudowywano w mur? Istniało starożytne chińskie konsorcjum, które sprowadzało z Norwegii kamień do budowy?

Zamieściłem na twitterze prośbę o informacje i ludzie nadsyłali mi linki do stron o mumiach z Tarim (pochodzą z 3000 r pne i z pewnością nie są to wikingowie. Czasem podejrzewam, że w końcu zawędrowali na północny zachód i stali się Szkotami) ale nawet historycy nie mają nic do powiedzenia.

A zatem jeśli ktoś zna Roya Hattersleya albo nim jest, chętnie dowiedziałbym się więcej na ten temat. Tak właściwie to jeśli ktoś z Was spotka Roya Hattersleya w pociągu lub w barze, zachęcam, żebyście przysiedli się do niego i poprosili o skontaktowanie się ze mną. Bardzo chciałbym, żeby się to wszystko okazało prawdą. I bardzo chciałbym poznać jakieś dowody.

Tam, gdzie orły się nie odważą

Neil napisał w sobotę 9 stycznia 2010 o 20:09

Odwiedził mnie dziś przyjaciel, Bill Stiteler. Jego żona, Dziewczyna Od Ptaków Sharon Stiteler pojechała na jakąś Ptasią Imprezę do Atlanty.

Bill właśnie zamieścił na blogu Sharon bardzo ekscytujące wieści. Jestem na zdjęciach i mam na sobie WYJĄTKOWO długi szalik, bo na zewnątrz jest minus ileś stopni i on w trochę pomaga.

Podam po prostu link to tego, co napisał Bill i do zdjęć.

Szczerze mówiąc nie zdziwiłbym się, gdyby dostał za to Pulitzera.

Kliknijcie na http://www.birdchick.com/wp/2010/01/where-eagles-arent/ żeby poczytać o ekscytujących ptakach, ludziach i białych psach w akcji.

(To był orzeł przedni, nie widziałem go dotąd w tej części świata.)

Znów w domu, plus zdjęcia psa

Jestem w domu.

Taką pogodę pies lubi najbardziej: rześko, chłodno, taka pogoda przypomina mu jego wilczych przodków polujących na stepach.

Ja zakładam ciepłą bieliznę i kilka warstw ubrania, a na to ujgurską czapkę z owczej skóry, którą wytargowałem w Xinjiang (Sinkjang) i brodzę w śniegu w ślad za nim. Śnieg jest zmrożony na wierzchu, więc idąc chrupiesz, chwiejesz się i szukasz wydeptanych wcześniej śladów albo próbujesz truchtać po powierzchni, potykając się co kilka kroków. Tymczasem Cabal jest przeszczęśliwy w świecie wyraźnych zapachów i zamarzniętych rzek, radośnie dokazuje w śniegu i lodzie.





***
Wiele lat temu (za pośrednictwem Fabulista, obecnie na urlopie) odkryłem Jasona Webleya. Zamieściłem link do piosenki Eleven Saints ("Jedenastu świętych"), którą Jason napisał i wykonał z Jayem Thompsonem...



Jason się ucieszył i napisał do mnie, żeby podziękować, a kilka lat później przedstawił mnie emailowo swojej znajomej, Amandzie Palmer, z którą współpracował. Chcieli przedstawić światu muzykę dwóch sióstr, bliźniaczek syjamskich, które odkryli w internecie. Od długiego czasu zamieszczone były dwie piosenki tajemniczej pary, ale dziś pojawiła się nowa, "A Campaign of Shock and Awe": możecie usłyszeć ją na stronie http://www.myspace.com/evelynevelyn. Gorąco polecam i nie tylko ze względu na, no wiecie, koneksje rodzinne.
...
Dobra. Dzisiaj nie chcę, aby mi przeszkadzano. Będziemy z Maddy nadrabiać noworoczne zaległości i oglądać pierwszą część "Końca Czasu" Doctora Who.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Argh

Stoję przy stanowisku na porcie lotniczym Boston i próbuję się dostać do Minneapolis. Komputer jest przekonany, że British Airways wydały mi bilet w zeszłym tygodniu, gdy leciałem z Londynu do Bostonu. Właśnie odleciał samolot, którym miałem polecieć do domu i możliwe, że będę musiał kupić nowy bilet. Piszę tego posta, bo nie mam nic innego do roboty, podczas gdy pomocna pani ciężko pracuje, bym mógł dotrzeć do domu, w sytuacji, gdy mój bilet istnieje tylko w teorii. Mój koszmar o wirtualnych biletach ostatecznie się spełnił. No cóż. Panie są zabawne i pomocne, mają bostoński akcent, a najgorsze, co może się zdarzyć to to, że kupię nowy bilet, spóźnię się, żeby obejrzeć Dra Who z Maddy i spędzę resztę życia w przekonaniu, że nie powinno się pozwolić FlyBe i British Airways na prowadzenie czegoś tak skomplikowanego jak prawdziwe linie lotnicze z biletami, ludźmi i samolotami.

Co powiedziałem 3 minuty po północy pierwszego...

Neil napisał w sobotę, 2 stycznia 2010r.

Ostatecznie, mniej więcej 3 minuty po północy zrobiłem w Symphony Hall coś w rodzaju syntezy dwóch Życzeń Noworocznych:



Tak, naprawdę mam na sobie smoking.

sobota, 2 stycznia 2010

Statuesque

Ktoś wrzucił Statuesque na YouTube.

Wątpię, czy długo tam będzie: prawnicy Sky zapewne zażądają usunięcia go, jak tylko się dowiedzą. Ale skoro już tam jest, uznajcie to za prezent noworoczny:

piątek, 1 stycznia 2010

Czarnoksiężnicy




Autorami 18 opowiadań w zbiorze są obok Neila m.in. Tad Williams, Peter S. Beagle, Gene Wolfe, Orson Scott Card i Nancy Kress

Przedwieczni



Pierwszy tom "Przedwiecznych" autorstwa Neila Gaimana i Johna Romity już w sprzedaży!

Koralina



Trzy nowe wydania klasycznej już książki Gaimana. Pierwsza z ilustracjami Dave'a McKeana, druga to wersja filmowa, trzecia to komiks z cyklu Obrazy Grozy, zaadaptowany przez Craiga P. Russela.

Księga cmentarna



"Ta książka jest owiana mrocznym klimatem – akcja rozgrywa się na cmentarzu, a głównym bohaterem jest niezwykły chłopiec – Nik, który jest jedynym żyjącym mieszkańcem cmentarza. Wychowany od maleńkości przez duchy i innych jego rezydentów, nauczył się dawno zapomnianych zwyczajów od swoich opiekunów oraz technik znanych jedynie duchom, jak choćby zdolności Znikania. Czy wychowany przez duchy chłopiec doświadczy cudów i terroru żywych i umarłych?" (www.mag.com.pl)

Śnienie



Zbiór opowiadań zainspirowanych mityczną krainą Morfeusza. Odwiedź dotąd niedostępne śmiertelnikom zakamarki Śnienia, spotkaj jego mieszkańców, zobacz, co słychać u Mervyna Dyniogłowego i Kruka Mathew. Scenariusz: Neil Gaiman, Caitlin R. Kiernan, Peter Hogan, Jeff Nicholson. Rysunki: Peter Doherty, Paul Lee, Jeff Nicholson, Gary Amaro, Chris Weston, D’Israeli.

42 listy miłosne



Już nie nowość, ale mniej znane wydawnictwo z udziałem Gaimana. Antologia zawiera listy miłosne autorstwa m.in. Margaret Atwood, Leonarda Cohena, Jeanette Winterson i Ursuli Le Guin.

Nigdziebądź - nowe wydanie