niedziela, 31 stycznia 2010

A na końcu...

Neil napisał w poniedziałek 25 stycznia 2010 o 12:26


Noc spędziłem na poddaszu, spałem z Zoe. Schodziła z łóżka, żeby wymiotować, potem wracała, ale kiedy wstawałem tano, leżała na swoim kocim posłaniu na podłodze.

W południe przyszedł weterynarz. Lorraine, ja i Mary (moja była żona) poszliśmy z nim na górę. Każde z nas pożegnało się z Zoe, głaskaliśmy i mówiliśmy do niej. Weterynarz ostrzegł nas co będzie dalej, wstrzyknął jej lek usypiający (zaskamlała i próbowała uciec), a potem, kiedy sie uspokoiła, kiedy znów zwymiotowała i kiedy wreszcie zasnęła, wstrzyknął jej coś, co zatrzymało serce Zoe. Do końca głaskałem ją po łebku.

(Z powodu eufemizmów i dwuznaczności rozmowa zrobiła się w pewnym momencie bardzo dziwna: zapytałem weterynarza "Czyli ten zastrzyk ją uśpi?", a on odpowiedział mi "Nie, następny ją uśpi. Po tym będzie tylko nieprzytomna." "Właśnie to miałem na myśli. Ten ją uśpi. Następny ją "uśpi". "Aha, no tak".)

To było tak bardzo trudne. Trudniejsze, niż się podziewałem. Zdjęcia zrobione przez ten czas telefonem wysłałem do Olgi, bo musiała wracać do San Francisco, ale chciała być na bieżąco, ale nie będe ich tu zamieszczał.

Gdyby nie zima, pochowalibyśmy Zoe za domem, na kocim cmentarzyku w pobliżu mojej altany. Ale ziemia pod śniegiem jest zmrożona, a ja nie chciałbym przez najbliższe kilka miesięcy trzymać małej kotki w zamrażarce, więc weterynarz zabrał ją do kremacji.

Nie mam nic więcej do powiedzenia na ten temat. Chwilowo czuję się pusty i zmarnowany. Za kilka minut zejdę na dół, przez telefon przekażę kilka poprawek do opowiadania, a potem pójdę coś napisać.

Od napisania ostatniej notki przyszło jeszcze 400 e-maili, prawie wszystkie od osób piszących "przykro mi z powodu Zoe, pozwól, że opowiem Ci, jak było ze mną i z moim kotem". Nadal je czytam. Czasem mnie dołują, ale najczęściej sprawiają, że czuję się częścią czegoś większego - tysiące ludzi przyznają, że jakieś zwierzę znalazło szczególne miejsce w ich sercu i mogą mi o tym opowiedzieć i nie będzie to dziwne, bo ja też przez to przeszedłem.

Lorraine napisała wczoraj o Zoe na swoim blogu. Olga też opisała swoją wizytę tutaj. Kyle Cassidy przeznaczył na aukcję na rzecz City Kitties podpisane zdjęcie, które zrobił mnie i Zoe.

Tym, którzy pytają, gdzie mogą wpłacić pieniądzę proponujemy http://www.greatlakesbengalrescue.com, to organizacja pomagająca kotom, z którą współpracuje Lorraine.

I to tyle.


[tytuł notki oraz tag pochodzą z tekstu piosenki Beatlesów "The End" - przyp. noita]

Brak komentarzy: