środa, 23 czerwca 2010

i na tym kończą się Dwa Tygodnie Cabala...

Dan Guy napisał w poniedziałek 21 czerwca 2010 o 20:00

Tu Web Goblin. W ostatnim wpisie z serii, którą nazwałem "Cabal: Rok pierwszy", chciałbym odpowiednio zakończyć Dwa Tygodnie Cabala. Było fajnie, jak zawsze. Do zobaczenia na LJ i FB!


Cabal oddaje wodze... yy... smycz bloga z powrotem panu G.

(autorem zdjęcia jest najprawdopodobniej Kyle Cassidy)




zaczerpnięte z Prawdopodobnie ostatnie zdjęcia Psa w tym roku (27 grudnia 2007)



To był dziwny rok. 30. kwietnia znalazłem przy drodze psa. Wtedy wyglądał tak...


Był mokry, w kolorze spranego brązu, pachniał okropnie i choć nie wydawał się zbyt bystry miał niezwykle dobre serce.

Okazało się, że jednak był bardzo inteligentny, po prostu spędził trzy lata na łańcuchu na farmie, gdzie nikt się do niego nie odzywał i nie oczekiwał niczego poza szczekaniem na gości jako psi dzwonek do drzwi.

Teraz wygląda tak... (dzisiaj rano, z niechlujnym pisarzem). (Zdjęcia robiła Holly.)


Cabal to jeden z najpiękniejszych psów jakie znam. Jaka to rasa?

Farmer od którego go wziąłem powiedział mi wtedy (w co wątpiłem, bo nie mogłem uwierzyć, że on w ogóle gdzieś pod spodem jest biały), że pies jest Białym Owczarkiem Niemieckim (kiedy dorastałem w Anglii mówiliśmy "owczarek alzacki" - owczarki niemieckie stały się w Zjednoczonym Królestwie alzackimi podczas Pierwszej Wojny Światowej tak samo jak francuskie frytki stały się Frytkami Wolności w Stanach kilka lat wcześniej). Byłoby znacznie więcej białych owczarków niemieckich gdyby naziści nie stwierdzili, że są gorszą rasą i należy je wyeliminować z puli genetycznej. Oczywiście to samo można powiedzieć o mojej rodzinie.




Bardziej aktualne wieści na temat Cabala można znaleźć na blogu Lorraine, pisała o nim wczoraj.

wtorek, 22 czerwca 2010

Cool Stuff - Skąd bierzesz pomysły?

Skąd bierzesz pomysły?
Neil odpowiada na pytanie, którego każdy pisarz boi się najbardziej.
(oryg. 'Where do you get your ideas?')

Każdy zawód ma swoje słabe strony. Na przykład od lekarza zawsze ktoś chce uzyskać darmową konsultację, od prawnika poradę prawną, grabarzom mówi się, że mają fascynującą pracę, po czym szybko zmienia się temat. A pisarzy pyta się, skąd biorą pomysły.

Na początku opowiadałem ludziom głodne kawałki typu: "Z klubu Pomysł Miesiąca" albo "ze sklepiku z pomysłami na Bognor Regis", "z grubej, zakurzonej książki pełnej gotowych pomysłów, którą trzymam w piwnicy" lub nawet "od Pete'a Atkinsa" (Ostatnia odpowiedź jest nieco ezoteryczna i może wymagać wyjaśnienia. Pete Atkins jest scenarzystą i powieściopisarzem, z którym się przyjaźnię. Postanowiliśmy kiedyś, że jeśli ktoś zapyta, powiem, że biorę pomysły od niego a on ode mnie. Wtedy wydawało nam się to sensowne.)

Po pewnym czasie zmęczyły mnie te żenujące odpowiedzi, dlatego teraz mówię ludziom prawdę:

"Tak po prostu, z głowy. Wymyślam to wszystko."

Ludziom nie podoba się ta odpowiedź. Nie wiem, dlaczego. Wydają się smutni, jakbym próbował ich zbywać. Tak jakbym ukrywał jakąś wielką tajemnicę, i z sobie tylko znanych powodów nie chciał się nią z nimi podzielić.

Nie jest tak. Po pierwsze - naprawdę nie wiem, skąd właściwie przychodzą mi do głowy pomysły, co sprawia, że przychodzą i czy pewnego dnia nie przestaną przychodzić. Po drugie - wątpię, czy ktokolwiek z pytających ma ochotę na trzygodzinny wykład na temat procesu twórczego. Wreszcie po trzecie - pomysły nie są najważniejsze. Naprawdę. Każdy ma jakiś pomysł na książkę, film, opowiadanie czy serial telewizyjny.

Każdy autor, który wydał choćby jedną książkę, przez to przechodzi - ludzie przychodzą i mówią mu, że mają Pomysł. Oczywiście, Pomysł jest Niesamowity. Jest tak Niesamowity, że koniecznie chcą cię w niego wtajemniczyć. Układ jest zawsze taki sam - oni podają ci Pomysł (to ta trudna część), ty siadasz i piszesz książkę na jego podstawie (łatwizna) a forsą dzielicie się po połowie.

Staram się być rozsądnie uprzejmy dla takich osób. Mówię im, zupełnie szczerze, że mam i tak za dużo własnych pomysłów i zdecydowanie za mało czasu na ich realizację i życzę im powodzenia.

Pomysły nie są najtrudniejszą sprawą w pisaniu. Są tylko małą częścią całości. Stworzenie wiarygodnych postaci robiących mniej-więcej to, czego od nich oczekujesz jest dużo trudniejsze. A absolutnie najtrudniej jest usiąść i mozolnie pisać słowo po słowie, aby sklecić coś świeżego i interesującego.

Mimo to, ludzie ciągle chcą to wiedzieć. W moim przypadku chcą wiedzieć także czy czerpię pomysły ze snów (Odpowiedź brzmi: nie. Logika snu nie jest logiką powieści. Spiszcie treść jakiegoś snu a się przekonacie. Albo jeszcze lepiej - opowiedzcie komuś ważny sen: "No i byłem w tym domu, który był równocześnie moją starą szkołą i była tam pielęgniarka, która tak naprawdę była starą wiedźmą a potem zniknęła, ale był tam też taki liść, na który nie wolno mi było patrzeć i wiedziałem, że jeśli go dotknę stanie się coś strasznego" i patrzcie jak oczy wychodzą im z orbit). Normalnie nie udzielam na to pytanie prostych odpowiedzi. Aż do niedawna.

Moja siedmioletnia córka Holly namówiła mnie, żebym przyszedł powiedzieć parę słów w jej klasie. Nauczycielka była nastawiona bardzo entuzjastycznie ("Dzieci ostatnio próbują pisać własne książki, więć może mógłby pan przyjść i opowiedzieć im o zawodzie pisarza. I proszę opowiedzieć masę historyjek. Dzieci je uwielbiają."). No i przyszedłem.

Usiadłem na krześle i poczułem na sobie wzrok dwudziestu pięciu par siedmioletnich oczu siedzących przede mną dzieci. Powiedziałem im: Kiedy byłem w waszym wieku, ludzie mówili mi, żebym nie zmyślał. Dzisiaj mi za to płacą. Mówiłem przez dwadzieścia minut, a dzieci zadawały pytania.

W końcu jedno z nich zapytało:

"Skąd bierze pan pomysły?"

Zdałem sobie wtedy sprawę, że jestem im winien odpowiedź. Były za małe, żeby to wiedzieć, a poza tym to bardzo dobre pytanie, o ile nie trzeba na nie odpowiadać co tydzień.

Oto, co odpowiedziałem:

Pomysły biorą się z marzeń albo z nudy. Cały czas jakieś się pojawiają. Jedyna różnica między pisarzami a innymi ludźmi polega na tym, że pisarze zauważają, kiedy wpadają na pomysł.

Pomysły przychodzą do głowy, kiedy człowiek zadaje sobie proste pytania. Najważniejszym pytaniem jest po prostu "Co by było gdyby...?"

(Co by było, gdybyś obudził się ze skrzydłami? Co by było gdyby twoja siostra zamieniła się w mysz? Co by było gdybyś dowiedział się, że nauczycielka zamierza zjeść kogoś z was na koniec semestru - i nie wiedziałbyś kogo?)

Drugą ważną kwestią jest "Gdyby tylko..."

(Gdyby tylko prawdziwe życie wyglądało jak w hollywoodzkich musicalach. Gdybym tylko mógł zmniejszyć się do rozmiarów guzika. Gdyby tylko jakiś duch odrabiał za nie zadania domowe.)

Są jeszcze inne: "Zastanawiam się..." ("Zastanawiam się co ona robi, gdy jest sama...") i "Jeśli tak dalej pójdzie..." ("Jeśli tak dalej pójdzie, telefony zaczną rozmawiać między sobą bez niepotrzebnych im ludzi.") i "Czy nie byłoby ciekawie, gdyby..." ("Czy nie byłoby ciekawie, gdyby w przeszłości światem rządziły koty?")...

Te i inne pytania, oraz kolejne, wywołane przez nie ("Cóż, jeśli koty były kiedyś władcami świata, to dlaczego już nie są? I jak się z tym czują?") są jednym ze źródeł pomysłów.

Pomysł nie musi być wcale zarysem fabuły. Wystarczy, że będzie twórczym punktem wyjścia. Fabuły często powstają samoistnie, kiedy autor zaczyna zadawać sobie pytania z tym punktem związane.

Czasami pomysłem jest osoba ("Był sobie chłopiec, który chciał poznać magię".), czasami miejsce ("Był sobie zamek na krańcu świata, który był jedynym miejscem, gdzie..."), innym razem obraz ("Kobieta siedząca w ciemnym pokoju pełnym pustych twarzy")

Często pomysły pochodzą z kombinacji dwóch rzeczy, których nikt normalnie by ze sobą nie połączył ("Jeśli osoba pogryziona przez wilkołaka staje się wilkiem, to co stanie się ze złotą rybką ukąszoną przez wilkołaka? Co stałoby się z ugryzionym przez niego krzesłem?")

Tworzenie literatury to proces wyobrażania sobie różnych rzeczy: niezależnie od tego, co piszesz, na czym i w jakim gatunku, masz za zadanie wymyślić to na nowy i przekonujący sposób.

A co, kiedy już masz pomysł, który nie jest przecież niczym więcej niż punktem wyjścia?

Wtedy zaczynasz pisać. Słowo po słowie, aż skończysz - cokolwiek to jest.

Nie zawsze to działa. Przynajmniej nie tak, jak sobie człowiek wyobraził. Czasami nie działa w ogóle - wtedy trzeba wyrzucić, co się stworzyło i zacząć od nowa.

Pamiętam jak parę lat temu wpadłem na idealny pomysł na fabułę kolejnego tomu Sandmana. Miało być o sukkubie, który dał pisarzom, artystom i tekściarzom pomysły w zamian za życie. Zatytułowałem go "Sex and Violets".

Zapowiadało się na prostą historię, ale kiedy siadłem do pisania, odkryłem, że czuję się jakbym próbował utrzymać garść piasku: kiedy myślałem, że mam wszystko pod kontrolą, przeciekał mi między palcami i znikał.

Napisałem wtedy:

Zaczynałem tę historię dwukrotnie i dwukrotnie docierałem do połowy tylko po to, żeby zobaczyć, jak umiera na ekranie monitora.

Sandman bywa od czasu do czasu komiksem grozy, ale nigdy wcześniej nie stworzyłem dla tej serii czegoś, co by podziałało na mnie tak, jak ta historia, którą zamierzałem cisnąć w diabły (a termin i tak dawno minął). Prawdopodobnie dlatego, że temat jest mi tak bliski. Chodzi przecież o pomysły i zdolność do przelania ich na papier tak, by powstała opowieść - to czyni mnie pisarzem. Dzięki temu nie muszę zrywać się o świcie i jechać pociągiem z ludźmi, których nie znam, do pracy, której nienawidzę.

Moja wizja piekła sprowadza się do pustej kartki albo kursora migającego bezczynnie na ekranie. I mnie - gapiącego się na to, niezdolnego wymyślić niczego wartego zapisania czy stworzyć ani jednej wiarygodnej postaci. Ogólnie - niczego, na co ktoś już wcześniej nie wpadł.

Gapienie się na pustą kartkę

Wiecznie.

Mimo wszystko udało mi się przez to jakoś przebrnąć. Byłem zdesperowany (to kolejna niepoważna a zarazem prawdziwa odpowiedź na znienawidzone pytanie o źródła pomysłów: Desperacja. Tworzy zgraną ekipę z Nudą i Terminami. Każda z osobna jest tylko częściowo prawdziwa.) i z własnego strachu i głównego pomysłu ulepiłem historię pod tytułem "Kaliope", które wyjaśnia, myślę, że definitywnie, skąd pochodzą pomysły pisarzy. "Kaliope" znajdziecie w zbiorze "Dream Country". Jeśli zechcecie - przeczytajcie. Pisząc to przestałem się bać uciekających pomysłów.


Skąd biorę pomysły?

Z głowy.

Wymyślam je.

sobota, 19 czerwca 2010

Zaczynam przypominać sobie wydarzenia, które się jeszcze nie wydarzyły. Właśnie sobie o tym przypomniałem.

Dan Guy napisał w piątek, 18 czerwca 2010r. o 20:00

Witam w przedostatnim poście Tygodnia Cabala. Jestem waszym gospodarzem, webgoblinem. (Możecie się zastanawiać, dlaczego za każdym razem się przedstawiam. To dlatego, że ciągle dostaję komentarze przez kanał LJ, Facebooka i formspring -- gdzie świetnie się bawiłem, odpowiadając na wasze pytania -- od ludzi, którzy zdają się uważać, że [a] te wstępy pisane są przez Pana G. i [b] że przytoczone pod spodem posty są aktualne. Dziękujemy za porady, jak pomóc Cabalowi i Fredowi się zaprzyjaźnić, ale ten problem już przeszedł do historii.)

Jeden z czytelników poprosił o więcej zdjęć Pearl i Loli:

Cabal ze swoją przyjaciółką, Pearl,
odwiedzają dzieci z biednych rodzin w ramach wolontariatu 
związanego z terapią zwierzęcą. Później młody człowiek ze zdjęcia 
zdjął swoją za dużą maskę  szermierczą po raz pierwszy od momentu, 
kiedy wiele lattemu jego rodzice  zostali brutalnie zamordowani przez olipijskie
gimnastyczki trenujące taniec ze wstążką.

Cabal i nowy nabytek, Lola, idą odpowiednio taplać się i pływać.

zaczerpnięte z notki Przeprosiny. I krótki filmik  (10 maja 2007)

Wczoraj wieczorem zabrałem Cabala do szkoły tresury (w której radośnie skompromitował się na całe mnóstwo sposobów). Jednak to oznaczało, że zostałem uzbrojony w narzędzia, żeby poradzić sobie kiedy, trochę później tego samego wieczora, coś takiego znów się stało...

zaczerpnięte z notki Dlaczego lubię Rosję (11 sierpnia 2007r.)

Pies zwany Cabalem jest dzielniejszy od lwa. Jest dzielniejszy niż słonie i dzielniejszy niż generałowie. Ale, jak odkryłem zeszłej nocy, nie lubi burz z piorunami i zamienia się w przestraszone dwuletnie dziecko, kiedy uderza piorun i słychać grzmot. Z tego właśnie powodu zaznałem bardzo mało snu wczoraj wcześnie rano.

zaczerpnięte z notki Po prostu tego nie widzę... (16 września 2007r.)

Pan i pani Stiteler- znani również jako Ptasia Laska oraz Niełapiący Ptaków Bill - przebywają w moim domu w Stanach, gdzie Bill próbuje rozgryźć, dlaczego urządzenie do odbierania telewizji na komputerze nie działa, a Sharon sprawdza, czy pszczoły nie mają roztoczy (myślę, że może być zmuszona potraktować około 300 pszczół cukrem pudrem, ale nie jestem pewny). Obydwoje zapewniają towarzystwo psu Cabalowi. Można by pomyśleć, że to im wystarczy.
Ale nie. Wręcz przeciwnie.

Ktoś napisał na blogu Sharon, że mój pies wygląda jak ja.

Tak więc Sharon i Bill zdecydowali się to sprawdzić. Właśnie przysłali mi rezultat...
 Nie. Widzicie? W ogóle mnie nie przypomina...

czwartek, 17 czerwca 2010

Przesyłki z Alternatywnego Wszechświata

Neil napisał w środę, 16 czerwca 2010r.o 15:21

Wiem. Miałem nie blogować zanim wszystko, na co czekają inni, nie będzie zrobione, dostarczone i przyjęte. Ale znajomy przesłał mi ten nagłówek...

Komiksowi rywale walczą w sądzie o prawa do trzech superbohaterów

Brytyjski pisarz komiksowy pozwał do sądu swojego amerykańskiego rywala, oskarżając go o kradzież trzech postaci teraz wartych miliony.

...który zdaje się, razem z większością relacji i komentarza, pochodzić z alternatywnego wszechświata.

Tak więc...

W 2002r. pozwałem do sądu Todda McFarlane'a za niepłacanie honorarium autorskiego, zawłaszczanie praw autorskich do komiksów, których ja byłem rzeczywistym autorem, oraz różne inne rzeczy. Ława przysięgłych wydała wyrok na moją korzyść we wszystkich 18 roztrząsanych przypadkach i w rezultacie tej decyzji zostało potwierdzone, że powinienem mieć udział w prawach autorskich do postaci i historii, które stworzyłem (nie była to umowa o  dzieło autorskie, a żadne z praw nie zostały mi odebrane).

Chodziło o prawa twórcy, a w rezultacie powstało parę nowych przepisów dotyczących praw autorskich, które okazały się bardzo pomocne dla twórców komiksów.

Niedługo później firma komiksowa McFarlane'a ogłosiła upadek po wydaniu wyroku w sprawie Tony'ego Twista, według którego miała zapłacić $15 milionów grzywny. Ostatecznie Todd i Twist rozwiązali sprawę polubownie.

W ten sposób stałem się jednym z największych wierzycieli upadłej firmy komiksowej McFarlane'a. Ponieważ zbankrutowali, od sprawy w 2002r. nie dostałem od nich żadnych pieniędzy.

Teraz, parę lat później, firma komiksowa McFarlane'a wychodzi z bankructwa, a księgowy, na którego zgodziliśmy się razem z Toddem, próbuje dojść do tego, jaka kwota jest mi należna.

Powstało parę imitacji postaci, które współtworzyłem - Todd opublikował je i na przestrzeni lat wypuszczał związanie z nimi zabawki. Uważałem, że nowi bohaterowie pochodzą od postaci mojego autorstwa (w jednym przypadku był to dokładnie ten sam bohater). Todd w ogóle nie chciał mi za nie zapłacić, więc poszedł  (nie ja ani nie moi prawnicy) z tym z powrotem do sądu. Nikt nie "ukradł postaci", nie ma też żadnego sporu o "prawa" do nich. Obecnie czekamy na orzeczenie, czy te postaci pochodzą (taka jest moja opinia), czy  też nie (opinia Todda) od bohaterów, których wpółtworzyłem i w których mam ustalony udział. To nie jest "epicka bitwa". Epicka bitwa miała miejsce i została wygrana w 2002r.

W każdym razie dobrze będzie mieć to już za sobą, dostać od Farlane'a zapłatę za wiele rzeczy,  które jest mi winien zgodnie z wcześniejszymi postanowieniami, a także napisać parę dużych czeków dla jakiś charytatywnych fundacji komiksowych. A później ponownie o tym zapomnieć.

Jestem słodki i milusi. (Zabiję Scully!)*

Dan Guy napisał w środę, 16 czerwca 2010r. o 20:00

Tu znów wasz uniżony webgoblin. Szybko zbliżamy się do końca Dwóch Tygodni Cabala.

Żałuję, że nie mam nic zabawnego lub błyskotliwego do powiedzenia, ale moja dzienna praca zupełnie wyprała mi dzisiaj mózg. Planowałem po pracy wybrać się do Bethesda na ninja gig Amandy, ale nawet gdyby udało mi się wyjść na czas, myślę, że będę zbyt wyczerpany. *wzdycha*

Mimo to istnieje szansa, że później wróci mi natchnienie i bedę bardziej błyskotliwy, więc jeśli ktoś chce anonimowo zadać mi jakieś pytanie, mogę spróbować pobawić się w coś takiego. (AKTUALIZACJA: Zdaje się, że udało mi się zrobić #neilwebfail** na Formspringu. Ups. Przepraszam, Formspring!)(AKTUALIZACJA: Strona wróciła i trzyma się od pół godziny, więc prawdopodobnie wyszliśmy z tarapatów.)

* aluzja do tekstu piosenki Bree Sharp, David Duchovny (przyp. Varali)
** sytuacja, w której serwer strony, do której został zamieszczony link na blogu Neila, zostaje przeciążony ze względu na tłumy fanów namiętnie klikających w każdy odnośnik w notce. (przyp. Varali)


HEJ, LASKA, ZROBIŁEM CI ŚNIADANIE DO ŁÓŻKA,
ALE SPAŁAŚ, WIĘC JE ZJADŁEM.
ale było dobre

zaczerpnięte z Jak psy i koty (7 maja 2007r.)

Cześć Neil! Jestem raczej wielbicielką kotów, więc 'wzrusza mnie' sytuacja twoich kotów! Czy są zazdrosne o nowego psa? ~Cancan =)

Zazdrosne? Nie. Princess jest na mnie wściekła i desperacko czuła, Coconut (kot Maddy) jest raczej zblazowany, ale także trochę czulszy, a Fred knuje, jak tu zemścić się na psie za zaatakowanie go wczoraj wieczorem. To taka rzecz, która może być bardzo zabawna, ale zaczyna być niepokojąca - pies jest przekonany, że musi nas chronić przed Fredem i szczeknął właściwie tylko dwa razy, odkąd jest z nami, za każdym razem w domu, żeby ostrzec nas , że Fred włóczy się na zewnątrz i mógłby nas dopaść gdyby nie ochraniający nas Pies. W międzyczasie Fred widząc psa, wygina grzbiet jak kot z Halloweenowej kartki, powiększa się dwukrotnie i wydaje wyjące odgłosy, żeby podkreślić swój dyskomfort. Dopóki dwa prawie domowe koty sobie radzą, myślę że uda nam się nakłonić je, by się mniej lub bardziej tolerowały. Ale Fred jest sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem i zapowiada się interesująco.

środa, 16 czerwca 2010

Żaden z niego Buck

Dan Guy napisał w poniedziałek, 14 czerwca 2010r. o 20:00

Pan G. chciałby niniejszym ogłosić:

WYJĄTKOWA ŚWIATOWA PREMIERA
Neil Gaiman: The Truth Is A Cave In The Black Mountains
(w nieoficjalnym tłumaczeniu: Prawda jest jaskinią w Górach Czarnych przyp. Varali)
Ilustracje: Eddie Campbell
Muzyka: kwartet smyczkowy FourPlay
Sala koncertowa
sob. 7 sierpnia, godz. 20:00

Światowy debiut - Gaiman przeczyta swoje nieopublikowane wcześniej opowiadanie Prawda jest jaskinią w Górach Czarnych w wyjątkowym otoczeniu sali koncertowej. Opera w Sydney zleciła wykonanie ilustracji uznanemu artyście, Eddiemu Campbellowi, oraz skomponowanie całkowicie nowego tła muzycznego kwartetowi smyczkowemu FourPlay.

Najlepszym sposobem, by cały czas być na bieżąco z nowymi wydarzeniami, jest subskrypcja kanału RSS.

Kitty zrobiła to zdjęcie Cabala i Pearl:


Jej znajomej, Cyn Moore, która robi rozmarzone wisiorki dla Neverwear, tak sposobało się to zdjęcie, że zrobiła z niego obraz:



A teraz czas na wrzucenie paru starych notek. Tym razem sięgam głęboko do czeluści bloga i przynoszę wam fragmenty trzech różnych wpisów.

zaczerpnięte z notki Dla każdego, kto kiedykolwiek zastanawiał się jak wyglądam nie w czerni (3 maja 2007r.)

Całe mnóstwo osób pisało z propozycjami imienia dla psa. (I przekonując mnie, że naprawdę jest białym owczarkiem alzackim). Kilka osób chciało wiedzieć, jak Pies dogaduje się z kotami. (Księżniczka i Kokos - kot Maddy - są ostrożne, ale wszystko gra. Natomiast Fred jest zdania, że Pies powinien wrócić tam skąd przyszedł i bacznie go obserwuje, raportując wszystko Kociemu Sztabowi. Pies myśli, że trzeba nas bronić przed Fredem i jasno pokazał, że w razie konieczności jest gotów oddać życie, by uratować nas od zagrożenia, jakie stanowi mały, sponiewierany czarny kot. To będzie interesujące...)

zaczerpnięte z notki Spodnie (4 maja 2007r.)

Zalew wiadomości, całe setki, a większość z nich to propozycje psiego imienia. Niektóre wypróbowałem, ale nie wydają się odpowiednie: albo źle brzmią w moich ustach, albo (jak większość) są wspaniałe, ale do niego nie pasują, albo - w kilku przypadkach - nie spodobały się Maddy. (Chciałem coś arturiańskiego, ale obecny faworyt - wybrany przez Maddy - to Thor.)

(Aktualizacja w sprawach psa: dziś weterynarz: pies waży 78 funtów i jeszcze musi przybrać na wadze, ma już wszczepiony microchip, dostał antybiotyki na wczesne stadium boreliozy i wszystkie konieczne zastrzyki. Również zabrany do weterynarza podczas tej samej wizyty: Kot Fred, który z połową pyska ogoloną i zapluty jakimś paskudztwem z powodu choroby lokomocyjnej wyglądał jak z horroru i to takiego, przy którym kręcisz głową zastanawiając się, gdzie się podziała subtelność w horrorach)

Przez ostatnie dwa dni chodziłem więcej, niż w ciągu kilku poprzednich miesięcy.

zaczerpnięte z notki Odpowiedzialność, jak mniemam (5 maja 2007r.)

Hej tam, Neil (jeśli wolno mi być tak śmiałym),

W sprawie psa i jego imienia... Już wcześniej wydawało mi się dziwne, ale w potopie pomysłów zaczyna mnie już swędzieć mózg:
Jak nazywał się pies, zanim go wziąłeś? Czy poprzedni właściciel powiedział ci to? Czy pies nie powinien nazywać się tak jak wcześniej? To znaczy, psy zwykle rozpoznają swoje imiona, nie tak jak koty (o ile wiem; popraw mnie jeśli się mylę)...


Rozpoznają imiona, jeśli się je nazwie, ale nie wydaje mi się, żeby ktoś w ogóle do niego mówił. Był po prostu przywiązany na podwórzu. Nie reaguje na swoje poprzednie imię (Buck) -- gdyby reagował, z radością byśmy je zostawili.

Świetnie się bawię, ucząc go siadać. (Byłoby łatwiej, gdyby łatwiej dawał się przekupić. Jaki pies nie lubi smakołyków?) Pierwsza lekcja posłuszeństwa w środowy wieczór.

Pies króla Artura miał na imię Cafall, Caval i Cabal i różne inne wariacje na temat. Skłaniam się ku Cabalowi.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

RT @neilhimself: Prawdopodobnie nie do końca nieoczekiwane wieści

Dan Guy napisał w piątek, 11 czerwca 2010r. o 20:00

I tak oto dobiega końca pierwszy tydzień "Tygodnia Cabala" aka "Dwóch Tygodni Cabala", znanych również pod nazwą "Cabal: Rok Pierwszy".


Cabal: Szlachetny, dzielny wierzchowiec Cabal przeniesie cię na swym grzbiecie na drugi brzeg tej rzeki, ma pani.
Amanda: Co Cabalątko-słodziątko powie na gilgotki pod gardziołkiem?
Cabal: ...


zaczerpnięte z Prawdopodobnie nie do końca nieoczekiwanych wieści (2 maja 2007r.)

Wygląda na to, że dorobiłem się psa.

Zadzwoniono do mnie dzisiaj, że właściciel psa, którego znalazłem w poniedziałek, skontaktował się z Humane Society i odebrał go. Cieszyłem się, że pies wrócił do swojej rodziny, ale jednocześnie zdałem sobie sprawę, że zasmuciło mnie to bardziej niż podejrzewałem –  okazało się, że prawie łudziłem się, że nikt się po niego nie zgłosi.

W dalszej rozmowie powiedziano mi, że właściciel psa, okoliczny farmer, który trzymał go na łańcuchu na podwórzu i który ma trudności z chodzeniem,  więc nie jest zdolny do wyprowadzania zwierzaka, pomyślał, że pies jest samym utrapieniem, gdyż ciągle ucieka i wybiega na drogę, przez co prędzej czy później spowoduje wypadek. Dlatego kiedy kobieta z Humane Society wspomniała, że osoba, która go znalazła, całkiem go polubiła, odparł, że jeśli przyjadę, żeby go zabrać, mogę go sobie wziąć.

No i pojechałem.

Farmer twierdził, że według niego pies jest białym owczarkiem niemieckim. Ja myślę, że to skrzyżowanie owczarka i labradora, ale pewnie się mylę.

Jak na razie wygląda na to, że świetnie się dogadujemy.

Planowałem opisać niesamowity poranek z pszczołami, fryzury i to, jak Jouni robi rysunki do do Jak rozmawiać z dziewczynami na prywatkach.

Ale ten wpis jest o psie, który jeszcze nie ma imienia i nie chce usiedzieć spokojnie, żebym mógł zrobić mu zdjęcie, dlatego zaciągnąłem go do gabinetu i włączyłem Photobooth...


sobota, 12 czerwca 2010

Ray Bradbury obudził we mnie zapał do pisania


Czyli dlaczego nie potrafię sobie wyobrazić życia bez pisarza, który sprawił, że amerykański Środkowy Zachód stał się dla mnie magiczny i rzeczywisty równocześnie.

Times Online 21.05.2010. Oryginał artykułu można przeczytać tutaj.

Jestem w stanie wyobrazić sobie różne światy i miejsca, ale nie to, że w żadnym z nich nie ma Ray'a Bradbury'ego. Nie Bradbury'ego - człowieka (Poznałem go osobiście. Po każdym spotkaniu z nim czuję się szczęśliwszy), ale Bradbury'ego - konstruktora marzeń. Człowieka, który biorąc ideę amerykańskiego Środkowego Zachodu, uczynił to miejsce zarówno magicznym, jak i rzeczywistym. Człowieka, który nadał kształt temu światu, przenosząc do niego swoje dzieciństwo i wszystkie osoby i rzeczy z nim związane. Człowieka, który dał nam wizję przyszłości, której należy się bać - przyszłości bez opowieści, bez książek. Kogoś, kto stworzył współczesne wcielenie Halloween.

Niektórych pisarzy pamiętam ze względu na ich opowiadania. Innych ze względu na to, jakimi są ludźmi. Bradbury jest jedynym, który ma miejsce w mojej duszy z powodu swoich miejsc i pór roku. Jeden ze zbiorów jego opowiadań ma idealny tytuł dla książki autorstwa Bradbury'ego - "Październikowa kraina". Taki tytuł podaje czytelnikowi porę roku (nie jakąś porę roku, ale miesiąc, w którym obchodzi się Halloween, kiedy gałęzie stukają o okna, a dziwne stwory czają się w piwnicach) i tworzy z niej miejsce, które czeka, by je odwiedzić.

Miejsca. Zielone łąki Green Town w stanie Illinois w "Słonecznym winie"; czerwone piaszczyste przestrzenie poprzecinane pękającymi kanałami - to oczywiście bradbury'owski Mars; mglista plaża Venice Beach z "Death is a Lonely Business". Wszystkie te miejsca zapadają w pamięć.

Trudno mi mówić o opowiadaniach Ray'a Bradbury'ego, nie mówiąc o nim jako osobie. Pamiętam jego siedemdziesiąte urodziny dwadzieścia lat temu w Muzeum Historii Naturalnej. Dziesięć lat później miałem zaszczyt wręczyć mu nagrodę Grand Master Stowarzyszenia Amerykańskich Pisarzy Science Fiction. Nigdy wcześniej nie widziałem sali pełnej ludzi skandujących i klaszczących z takim entuzjazmem. A najważniejsze, że mogłem osobiście podziękować człowiekowi, którego twórczość pomogła mi się stać tym, kim jestem.

Pierwsze opowiadanie autorstwa Bradbury'ego, które przeczytałem, nosiło tyluł "Homecoming" i zmieniło mnie. Miałem wtedy siedem lat. Znalazłem je w zbiorze science fiction pożyczonym od ojca kolegi. "Homecoming" to historia zwyczajnego chłopca imieniem Timothy, który żyje sobie otoczony najrozmaitszymi mrocznymi stworzeniami. Identyfikowałem się z nim - wychowywanym przez kochającą rodzinę wampirów i potorów - bardziej niż z jakimkolwiek innym znanym mi dotychczas bohaterem. Tak jak on chciałem być odważny i nie bać się tego, co siedzi w ciemności, i tak jak on miałem potrzebę przynależności do grupy.

Potem przeczytałem "Srebrną szarańczę" - zbiór opowiadań znany dziś bardziej pod alternatywnym tytułem "Kroniki marsjańskie". Wydawało mi się, że niczego podobnego jeszcze nie widziałem (choć byłem wystarczająco młody, by brać wszystko dosłownie i wypatrywać szarańczy). Zakochałem się w "Usher II", gdzie ziemscy kolonizatorzy Marsa, reprezentujący opresyjny ruch antyliteracki na Ziemi, stworzony na potrzeby powieści "451 stopni Fahrenheita", przybywają do strasznego domu i giną z rąk robotów kontrolowanych przez miłośnika horroru i fantastyki. Morderstw dokonano w stylu opowiadań Edgara Alana Poe "Studnia i wahadło" i "Zabójstwo przy Rue Morgue" z punktem kulminacyjnym w "Beczce Amontillado". Po przeczytaniu tej książki stwierdziłem, że pewnego dnia przeczytam, co napisał Poe, sam zostanę pisarzem, znajdę jakiś Straszny Dom i będę miał mechanicznego orangutana, który będzie spełniał moje rozkazy. Póki co udało mi się zrealizować co najmniej trzy z tych zamierzeń.

Pierwsze książki Bradbury'ego, które kupiłem za własne pieniądze, pochodzą z wędrownej księgarni, która raz na semestr rozstawiała stoisko w mojej szkole. Miałem wtedy jakieś jedenaście lat, a książki, które wypatrzyłem, to "Słoneczne wino" i "Złote jabłka Słońca".

Wiele zawdzięczam pisarstwu Raya Bradbury'ego, bo miało na mnie duży wpływ. Przeczytałem, co tylko mogłem, ale nigdy nie chciałem go naśladować ani świadomie kopiować.

Bradbury nie wyprzedzał swoich czasów, za to był ich nieodrodnym dzieckiem. Więcej: tworzył te czasy, a pośrednio także kolejne. Był jednym z dwóch ludzi pochodzących z Waukegan, małego miasteczka w stanie Illinois, jakieś trzydzieści mil od Chicago, którzy dzięki swojej sztuce pozwolili Ameryce określić się w połowie XX w. (drugim synem Waukegan był komik Jack Benny). Bradbury tworzy sztukę od ponad sześćdziesięciu lat, wciąż wtyka kij w mrowisko i jest o nim głośno.

Najlepsze zbiory jego opowiadań mają określone tematy i schematy. Są kłótniami i rozmowami. "Maszyneria radości" przypomina o Bradburym wyzwolonym i piszącym dla wymagających czytelników, kiedy wielu świetnych pisarzy schlebia niskim gustom. Był jednym z pierwszych autorów, którzy potrafili wyjść z zamkniętego świata czytelników fantastyki do świata jako takiego.

W opowiadaniach z "Maszynerii radości" elementy charakterystyczne dla gatunku są, poza małymi wyjątkami, ukryte lub nieobecne. Ot, zbiór opowiadań - częściowo fantastycznych, częściowo nie. Księża kłócą się o podróże kosmiczne, stara kobieta zabezpiecza swój dom, żeby śmierć się do niego nie dostała, a my pytamy "kim są Marsjanie"?

W szczytowej formie Ray Bradbury był naprawdę tak dobry, jak mówią. Zrobił dużo i włożył w to siebie, więc kiedy jesienny wiatr zmiata z drogi czerwono-złote liście, albo kiedy widzę latem łąkę pokrytą mleczem, lub kiedy zimą chowam się przed zimnem w pokoju z telewizorem zajmującym całą ścianę i piszę, myślę o Ray'u Bradburym.

Z radością. Zawsze z radością.

[Artykuł ten to debiut naszego nowego tłumacza, Piotra, którego serdecznie witamy na naszej stronie i życzymy zarówno jemu, jak i sobie, długiej i owocnej współpracy. przyp. Varali w imieniu całej ekipy neilgaiman-pl]

piątek, 11 czerwca 2010

Andre może mieć swoich kumpli, ale z Cabalem nie wpadniesz w kabałę

Dan Guy napisał w środę, 9 czerwca 2010r. o 20:50

Wczoraj zorientowałem się, że ze względu na zawirowania w harmonogramie ostatnio więcej czasu spędzam z Cabalem niż z Panem G. Z drugiej strony, Cabal nie radzi sobie tak dobrze z tweetowaniem.

POKREWNA UWAGA: Kitty, ta z Neverwear, chciałaby ogłosić, że Cabalowe pocztówki ze  zwycięskimi pracami konkursowymi pojawią się z drobnym opóźnieniem, ponieważ obecnie zajmuje się trasą koncertową Lady Gagi.


 
O, HEJA. JA MIEĆ PATYK.


zaczerpnięte z Piekielnych urządzeń (1 maja, 2007r.)

Pies ma się dobrze - po tym, jak zadzwoniliśmy do Towarzystwa Humanitarnego, zamknęli go na tydzień (co oznacza, że nie mogę pójść go odwiedzić ani zabrać na spacer). Fred wrócił od weterynarza. Nadal mamy trzy złote rybki.

...

Drogi Neilu,

Czy mógłbyś lub czy ktoś mógłby wrzucić zdjęcia tego “fajnego psa”, którego znalazłeś? Po pierwsze, chciałbym go zobaczyć. Po drugie, może (może!) ktoś go rozpozna!

Dzięki,
Chris


Pewnie. Nie było łatwo go sfotografować, głównie dlatego, że ciągle się ruszał. To jest najlepsze zdjęcie, jakie udało mi się zrobić wczoraj (nie można dokładnie zobaczyć wilczych uszu, ale one tam są)...


wtorek, 8 czerwca 2010

Witajcie w Tygodniu Cabala!

Pozdrowienia od waszego uniżonego webgoblina!

Podczas gdy Pan G. jest zajęty terminami i wypełnianiem obowiązków, ja będę tu wrzucać zdjęcia Cabala i ponownie wrzucać wpisy Cabalocentryczne.

(UWAGA: Tydzień Cabala nie jest właściwie zaplanowany na tydzień. Zgodnie z uzgodnieniami ma trwać około dwóch tygodni i obejmować jedną linię narracji, którą w myśli lubię nazywać "Cabal: Rok Pierwszy".)

Wcześniej w tym roku Neverwear zorganizowało konkurs na najlepszy portret graficzny Cabala. Tak bardzo spodobały mi się nominowane prace, że postanowiłem utworzyć nowy zestaw obrazków pojawiających się na panelu bocznym, które przez jakiś czas będą się pokazywały w przypadkowej kolejności.

zdjęcie najprawdopodobniej Kyle Cassidy

zaczerpnięte z "Kilku myśli na temat zwierząt..." (poniedziałek, 30 kwietnia, 2007r.)

W drodze z nagrania do domu, jadąc w deszczu, zjechałem z autostrady w stronę domu i zobaczyłem na poboczu wielkiego, jasnego psa. W kilka sekund od "on tylko tak się tu włóczy i dobrze wie, co robi" przeszedłem do "jest kompletnie przerażony i jeśli nawet się nie zgubił, to potwornie boi się tych wszystkich samochodów i może nagle wyskoczyć na jezdnię"

Zatrzymałem się, przebiegłem drogę i podszedłem do niego. Cofnął się, zdenerwowany i bojaźliwy, ale potem trzęsąc się, zbliżył się do mnie. Bez obroży czy informacji, tylko łańcuch. Był duży. Bardzo mokry i zabłocony. Z powodu przejeżdżających samochodów postanowiłem, że najlepsze, co można zrobić, to wsadzić go do samochodu i pomyśleć, co zrobić dalej. Tym samochodem był Mini. Otworzyłem drzwi i wdrapał się do środka. Pies zajął większość miejsca w Mini, którego ja nie zajmowałem i sporo tego, które zajmowałem. Duży pies, mały samochód.

Zadzwoniłem do Lorraine, mojej asystentki i poprosiłem ją, by dała znać lokalnemu towarzystwu opieki nad zwierzętami, że wkrótce przywieziemy psa. Potem pojechałem do domu, cudem unikając śmierci (zadziwiające, jak mało widać, kiedy ogromny pies wypełnia ci samochód i ogranicza pole widzenia). Biegałem z Psem po ogrodzie, aż zupełnie mnie zmęczył (Naprawdę mam nadzieję, że po prostu się zgubił i jego rodzina już go szuka; ciężko wyobrazić sobie, że ktoś mógłby porzucić tak fantastycznego psa.) Potem wsadziłem go do samochodu znacznie większego niż Mini i zawiozłem do schroniska, gdzie wszyscy się nad nim rozpływali ("Myślę, że to skrzyżowanie wilka z husky", powiedziała kobieta ze schroniska, która się nim zajęła, i mogła mieć rację.)

On chyba też umie przeżyć.

niedziela, 6 czerwca 2010

Jeszcze żyję

Wiem. Myśleliście, że nie żyję. Albo blog...

Mam nadzieję, że u Ciebie wszystko w porządku.

Nie potrzebujesz nikogo, żeby Ci pisał, że jesteś zajęty... sam przez to przechodzisz... ale dociekliwe umysły chciałyby wiedzieć... czy blog umiera? Czy wydaje ostatnie tchnienia zanim wyzionie ducha? Czy powinniśmy zacząć przesyłać kwiaty?


od nie-twitterowca (nie-twita?)
Tak z ciekawości,
Kristina


oraz

Drogi Neilu,

Tęsknimy za Tobą.


Z poważaniem,


Czytelnicy bloga.


Też za Wami tęsknię.

Obiecałem sobie, że przegonię terminy, które obecnie przeganiają mnie, zanim znów zacznę blogować. Myślałem, że zajmie mi to około dziesięciu dni. Teraz dochodzi to do sześciu tygodni. A tak wiele mam do opowiedzenia...

Wkrótce. Dwa scenariusze, jeden do napisania i oddania, drugi wymagający ponownego napisania, a także ludzie tak jakby czekający, wstrzymujący oddech i zaczynający stukać palcami w blaty stołów i mamrotać na temat harmonogramów produkcji. Piszę jak mogę najszybciej. Potem napiszę jeszcze jedną notkę w ramach nagrody dla samego siebie.

W międzyczasie: To jest Lola. Ma około czterech miesięcy. Więcej o niej oraz o tym, skąd pochodzi, kiedy blog wznowi działanie:


...a ponieważ tu jestem, jeśli będziecie w Nowym Jorku we wtorek, 15 czerwca, proszę przyjdźcie na to: http://www.neilgaiman.com/where/details.php?id=88 i zobaczcie jak ja, Joe Hill, Kurt Andersena, Jeffrey Ford, Walter Mosley oraz mój koedytor, Al Sarrantonio, czytamy OPOWIEŚCI, rozmawiamy o beletrystyce i inne takie. Dostępne będą podpisane książki. Będzie fajnie.

(Pierwsze recenzje OPOWIEŚCI znajdują się na... http://www.latimes.com/entertainment/news/la-ca-sirens-call-20100604,0,3929896.story oraz http://www.guardian.co.uk/books/2010/jun/05/eric-brown-science-fiction-roundup)

piątek, 4 czerwca 2010

Egmont wydaje "Porę mgieł"

Już od połowy maja w księgarniach można znaleźć nowe, tym razem jednotomowe wydanie "Pory mgieł", czwartego tomu cyklu o Sandmanie. Komiks ukazał się nakładem wydawnictwa Egmont.