czwartek, 20 czerwca 2013

Chciałem napisać opowiadanie dla żony - wywiad

Wywiad i artykuł Tima Martina z gazety Telegraph z 8 czerwca 2013 roku:
http://www.telegraph.co.uk/culture/books/10091579/Neil-Gaiman-I-wanted-to-write-my-wife-a-story.html



Chciałem napisać opowiadanie dla żony


Neil Gaiman zdradza Timowi Martinowi, że jego najnowsza powieść, zawierająca wątki zaczerpnięte z dzieciństwa pisarza, to najbardziej osobiste dzieło w jego dotychczasowej twórczości.



zdj. Geoff Pugh

Neil Gaiman sam mówi, że najnowsza powieść jest „prawdopodobnie najlepszą” jaką napisał, a to nie byle jakie stwierdzenie z ust człowieka, który dzięki swej wszechstronności z roku na rok staje się coraz bardziej popularny. Podsumowanie ostatnich dokonań Gaimana jest nie lada zadaniem – scenariusz do odcinka Doctora Who, radiowa adaptacja Nigdziebądź z udziałem Benedicta Cumberbatcha i Jamesa McAvoya, nadchodząca ekranizacja Amerykańskich bogów produkcji HBO, dwie nowy premiery książkowe jeszcze w tym roku – gdyż łatwo zapomnieć o jego wcześniejszych dokonaniach, takich jak między innymi (głęboki wdech) seria komiksowa Sandman, film Beowulf, czy wielokrotnie nagradzana powieść młodzieżowa Księga cmentarna

Zdaje się, że tak długa lista osiągnięć oznacza ogromnie dużo pracy i przytłaczającą wręcz ilość sławy dla radosnego, wygadana człowieka w czarnym, wytwornym płaszczu, z którym spotykam się w pokoju hotelowym w Londynie. Mamy rozmawiać o Oceanie na końcu ulicy, najnowszej powieści Gaimana przeznaczonej dla dorosłych czytelników, która po części oparta jest na wydarzeniach z dzieciństwa autora. Historia wzięła się stąd – wyjaśnia pisarz z uśmiechem – że około 2003 roku kupiłem sobie samochód Mini, jeden z pierwszych tego typu w USA. Powiększyli go trochę, ale byłem kompletnie zafascynowany faktem, iż jako dziecko byłem w takiej samej proporcji do „małego” Mini, co obecnie w stosunku do tej większej wersji. Wywołało to we mnie ogromną nostalgię i przyszło mi wówczas do głowy coś, o czym nie myślałem przez 30 lat. Powiedziałem ojcu, że uwielbiałem jego białe Mini i zapytałem, co się z nim stało. Na co ojciec odrzekł: Nie mówiłem ci? Nie słyszałeś tej historii?

Opowiedziana mu przez ojca historia pojawia się w książce z niewielkimi zaledwie zmianami. Kiedy Gaiman miał siedem lat, lokator mieszkający z jego rodziną w domu w West Sussex przegrał cały swój majątek, ukradł ich samochód, odjechał na koniec ulicy i popełnił w nim samobójstwo. W rzeczywistości opowieść zakończyła się, gdy ojciec Gaimana sprzedał samochód jeszcze tego samego popołudnia. Syn dowiedział się tylko, że pozbyli się samochodu. Usłyszawszy tę historię po latach Gaiman przyznaje: Pamiętam, jak dziwne wydawało mi się, że w dzieciństwie uważałem samobójstwo za coś, co występuje się tylko w książkach. To wydarzenie miało miejsce naprawdę, a ja nie miałem o niczym pojęcia.
W powieści metafizyczny ślad tragicznej śmierci przyciąga żerującego na ludzkich duszach drapieżnika nie z tego świata, który koncentruje się na siedmioletnim narratorze i jego rodzicach. Czy trzy kobiety o niemożliwym do określenia wieku, które mieszkają na farmie przy tej samej ulicy, będą w stanie im pomóc, zanim będzie za późno?

Opowieść pozwoliła Gaimanowi wykorzystać jeszcze jeden fantastyczny element, który tkwił w jego głowie od lat. Kiedy miałem siedem czy osiem lat odkryłem, że jedna z farm przy naszej ulicy została wspomniana w „Domesday Book” – wyjaśnia. [Domesday Book to rodzaj spisu gruntów sporządzony w Anglii na rozkaz Wilhelma Zdobywcy w 1086 roku – przyp. Noita]
Pamiętam, co sobie pomyślałem: „czy nie byłoby interesujące, gdyby również jej mieszkańcy pozostawali tam od tysiąca lat?”
Wraz z dorastaniem autora wokół pomysłu narosła cała mitologia.
[Mieszkańcy farmy] otrzymali nazwisko Hempstock – mówi pisarz – i wielokrotnie miałem zamiar ich wykorzystać. Ciągle myślałem, że nadarzy się odpowiednia dla nich okazja. A tymczasem umieszczałem drobne wzmianki w innych książkach. Daisy Hempstock pojawia się w Gwiezdnym pyle, Liza Hempstock w Księdze cmentarnej. Ale ponieważ w moje głowie mieszkały one na farmie na końcu tej samej co ja ulicy, nigdy nie zdołałem napisać historii o nich samych. Bo na mojej ulicy nie wydarzyła się historia warta opowiedzenia.


To zmieniło się w końcu w ubiegłym roku, kiedy żona Gaimana, artystka Amanda Palmer, wyjechała nagrywać płytę. Postanowiłem napisać dla niej opowiadanie, bo bardzo za nią tęskniłem. Amanda nie przepada za fantasy, ale bardzo lubi szczerość i naprawdę bardzo lubi mnie. Pisanie równało się dla mnie z pokazaniem jej: popatrz, to byłem ja. Zawsze się mną interesujesz. Rodzina nie jest taka, jak moja, te wydarzenia tak naprawdę mi się nie przytrafiły, ale krajobraz i miejsce akcji – to właśnie jestem ja, a perspektywa siedmiolatka, którego oczami przedstawiona jest opowieść to mój dziecięcy punkt widzenia.
Gaiman zaczął pisać opowiadanie, które urosło do rozmiaru noweli, by ostatecznie przerodzić się w powieść.
Po postu nie mogło się zatrzymać,. Pisałem tak jak jedzie się samochodem we mgle, gdy wysiadł ci jeden z reflektorów: nie widzisz za bardzo, co cię czeka, ale wystarczająca dużo, żeby posuwać się naprzód.

Efektem takiej pracy jest najbardziej poruszająca książka, jaką Gaiman dotąd napisał; powieść zawierająca tak trafne obserwacje na temat naszej rzeczywistości, że wszystkie nadnaturalne elementy zdają się podwójnie zdumiewające i wymowne.
Kilka aspektów Oceanu należy do najtrudniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek robiłem: były to elementy na tyle trudne pod względem technicznym, że pewnie jeszcze 10 lat temu nie dałbym sobie z nimi rady.
 Ale pomimo tego, że praktycznie wszystko, czego Gaiman dotknie, zmienia się w złoto, zwracając się do wydawców z pomysłem na tę powieść pisarz miał duszę na ramieniu. Jak sam opowiada:  
Od razu dołączyłem notatkę z przeprosinami: To jest małe i bardzo osobiste, zrozumiem, jeżeli nie zechcecie tego wziąć – śmieje się teraz. – Było mi bardzo daleko do nastawienia „napisałem najlepszą książkę w swoim życiu!”.

środa, 12 czerwca 2013

Opowieść grudniowa

Neil zapytał: 
Kogo chcielibyście znów zobaczyć w grudniu?

@Geminitm odpowiedziała:
Osiemnastolatnią mnie po tym, jak uciekła z domu, żebym mogła jej pokazać, że znalazłam miłość i własny dom – w końcu wszystko zmieniło się na lepsze.





Opowieść grudniowa

Lato na ulicy jest trudne, ale latem można spać w parku, nie umierając z zimna. Zima jest inna. Zima może być zabójcza. A nawet jeśli nie jest, i tak zimno traktuje cię jak swojego wyjątkowego bezdomnego przyjaciela i wkrada się do twojego życia.

Donna uczyła się od starych wyjadaczy. Sztuczka polega na tym, żeby spać, gdzie tylko można, w trakcie dnia – dobrze się do tego nadaje zataczająca pętlę linia metra, wystarczy kupić bilet i można jeździć cały dzień, drzemiąc w wagonie, albo tanie kawiarnie, gdzie nikt nie zwróci uwagi osiemnastolatce, która wyda pięćdziesiąt pensów na kubek herbaty, a potem przyśnie w kącie na godzinę albo na trzy, o ile wygląda dość porządnie – ale bez przewy poruszać się w nocy, kiedy temperatura gwałtownie spada, a ciepłe miejsca przestają być otwarte, drzwi się zamykają, a światła gasną.



Była dziewiąta wieczorem, a Donna szła przed siebie. Trzymała się dobrze oświetlonych przestrzeni i nie wstydziła się prosić o pieniądze. Już nie. Ludzie zawsze mogli odmówić, co zresztą większość robiła.

Kobieta stojąca na rogu ulicy wcale nie wyglądała znajomo. Gdyby było inaczej, Donna nie podeszłaby do niej. Myśl, że ktoś z Biddenden mógłby ją zobaczyć w tym stanie, był jej największym koszmarem – ten wstyd i strach, że dowie się matka (która nigdy zbyt wiele nie mówiła, a na wieść, że zmarła babcia, powiedziała tylko „krzyżyk na drogę”), potem matka powie ojcu, a on przyjedzie tutaj, by jej szukać i spróbować zabrać do domu. A to by ją złamało. Nie chciała go widzieć nigdy więcej.

Kobieta na rogu zatrzymała się, zdezorientowana, i rozglądała się dookoła, jakby zgubiła drogę. Od takich osób łatwo było wyciągnąć drobne, jeśli wskazało się im, jak mogą dojść tam, gdzie chcą.
Donna poszeszła bliżej i zapytała „Dałaby mi pani jakieś drobne?”

Kobieta spojrzała na nią z góry. Nagle wyraz na jej twarzy zmienił się i wyglądała jak... W tym momencie Donna zrozumiała, co ludzie mają na myśli, mówiąc „wyglądała, jakby zobaczyła ducha”. Tak było. Kobieta zapytała:

– To ty?

– Ja? – odparła Donna. Gdyby rozpoznała kobietę, pewnie by się wycofała, być może nawet uciekła, ale jej nie znała. Przypominała trochę matkę Donny, ale była milsza, łagodniejsza, zaokrąglona, podczas gdy matka Donny była wychudzona. Trudno było zobaczyć, jak naprawdę wygląda, ponieważ miała na sobie gruby czarny strój zimowy i grubą wełnianą czapkę z pomponem, ale włosy pod czapką były pomarańczowe jak u Donny.



Kobieta powiedziała: „Donna”. Donna powinna wtedy uciec, ale nie zrobiła tego, stała w miejscu, ponieważ to było zbyt szalone, zbyt nieprawdopodobne, zbyt niedorzeczne, by można to ująć w słowa.
Kobieta powiedziała:

– Och, Donna. To ty, prawda? Pamiętam – urwała. Zamrugała, jak gdyby próbując powstrzymać łzy.
Donna spojrzała na kobietę, a nieprawdopodobna, niedorzeczna myśl wypełniała jej głowę.

– Czy jesteś tym, kim myślę? – zapytała.

Kobieta skinęła głową.

– Jestem tobą – powiedziała. – Albo będę. Pewnego dnia. Szłam tędy, przypominając sobie, jak to wtedy było, kiedy ja... kiedy ty... – znów urwała. – Słuchaj. Tak nie będzie zawsze. A nawet nie potrwa zbyt długo. Tylko nie zrób niczego głupiego. Albo czegoś, czego nie będzie można odwrócić. Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. Jak na filmikach z YouTube, no wiesz. „Będzie lepiej”.

– Co to ju-tjub? – zapytała Donna.

– Och, kochanie – powiedziała kobieta. Objęła Donnę, przyciągnęła ją do siebie i przytuliła mocno.



– Zabierzesz mnie ze sobą do domu? – spytała Donna.

– Nie mogę – odpowiedziała kobieta. – Dom jeszcze nie istnieje dla ciebie. Nie spotkałaś jeszcze żadnej z osób, które pomogą ci przestać żyć na ulicy i znaleźć pracę. Nie spotkałaś osoby, z którą się zejdziesz i razem stworzycie miejsce bezpieczne dla was i dla waszych dzieci. Miejsce pełne ciepła.

Donna poczuła narastającą w niej złość.

– Po co mi to mówisz? – zapytała.

– Żebyś wiedziała, że wszystko zmieni się na lepsze. Żeby dać ci nadzieję.

Donna zrobiła krok do tyłu.

– Nie chcę nadziei – odpowiedziała. – Chcę ciepłego miejsca. Chcę domu. I chcę tego teraz. Nie za dwadzieścia lat.

Urażony wyraz na łagodnej twarzy.

– To mniej niż dwadzieś–

– Nic mnie to nie obchodzi! To nie dziś. Nie mam, gdzie pójść. Zimno mi. Masz jakieś drobne?

Kobieta pokiwała głową.

– Trzymaj – powiedziała. Otworzyła torebkę i wyciągnęła banknot. Donna wzięła go – to było dwadzieścia funtów. Jednak banktnot nie przypominał żadnej waluty, jaką znała. Spojrzała znów na kobietę, chcąc ją o coś zapytać, ale tamtej już nie było, a gdy Donna spojrzała na swoją dłoń, nie było na niej banknotu.

Stała, trzesąc się z zimna. Pieniądze zniknęły, o ile w ogóle wcześniej tam były. Ale miała jedno: wiedziała, że pewnego dnia wszystko się ułoży. W końcu. I wiedziała, że nie musi robić niczego głupiego. Nie musi kupować ostatniego biletu na metro, żeby móc skoczyć na tory, gdy zobaczy, że pociąg jest już zbyt blisko, żeby się zatrzymać.

Zimowy wiatr był ostry, przewiewał i przeszywał do kości; Donna zauważyła, ze przywiał coś na próg jednego ze sklepów. Schyliła się, by to podnieść – był to pięciofuntowy banknot. Może jutro będzie łatwiej. Nie musiała robić żadnej z tych rzeczy, które sobie wyobrażała.


Zima mogła być zabójcza, gdy żyło się na ulicy. Ale nie tego roku. Nie tej nocy.


wtorek, 11 czerwca 2013

Opowieść listopadowa

Neil zapytał:

Co spalilibyście w listopadzie, gdybyście mogli?

@MeiLinMiranda odpowiedziała:

Historię mojej choroby, ale tylko jeżeli sprawiłoby to, że zniknie.




 Opowieść listopadowa


Ogrodowe palenisko było niewielkie, kwadratowe i zrobione z wiekowego już i osmolonego metalu, który mógł być miedzią lub mosiądzem. Na wyprzedaży garażowej Eloise zwróciła na nie uwagę ze względu na zdobienie w kształcie zwierząt, które mogły być smokami, a mogły być wężami morskimi. Jednemu z nich brakowało głowy.
Kosztował tylko dolara i Eloise kupiła go wraz z czerwonym kapeluszem z piórkiem z boku. Zakupu kapelusza zaczęła żałować nim jeszcze dotarła do domu i pomyślała, że być może odda go komuś w prezencie. Ale w domu czekał na nią list ze szpitala, więc palenisko zostawiła na podwórzu, a wchodząc do domu kapelusz schowała do szafy i więcej o nich nie myślała.
Mijały miesiące, a wraz z nimi – ochota na wychodzenie z domu. Każdy dzień coraz bardziej ją osłabiał, każdy kolejny więcej ją kosztował. Przeniosła sypialnię do pokoju na dole, bo chodzenie sprawiało zbyt wiele bólu, bo była zbyt wyczerpana żeby wspinać się po schodach, bo tak było łatwiej.
Nadszedł listopad, a z nim pewność, że nie doczeka Bożego Narodzenia.
Są takie rzeczy, których nie sposób wyrzucić i których nie można zostawić, by nie znaleźli ich bliscy, kiedy nas zabraknie. Rzeczy, które trzeba spalić.
Czarną, tekturową teczkę wypchaną papierami, listami i starymi zdjęciami zabrała ze sobą do ogrodu. Wypełniła palenisko gałązkami i papierowymi torbami na zakupy, a ogień roznieciła zapalarką do grilla. Dopiero kiedy porządnie zapłonął, otworzyła teczkę.
Zaczęła od listów, w szczególności tych, których nie chciałaby nikomu pokazać. Kiedy studiowała na uniwersytecie, był pewien profesor i pewien związek, jeżeli można go w ogóle tak nazwać, który zrobił się bardzo chory i bardzo szybko poszedł bardzo nie tak. Wszystkie jego listy trzymała spięte razem, a teraz oddawała je na pastwę płomieni jeden po drugim. Miała też ich wspólne zdjęcie, które wrzuciła do paleniska jako ostatnie i obserwowała, jak zwija się i czernieje.
Gdy sięgała do teczki po kolejną rzecz, zdała sobie sprawę, że nie pamięta ani nazwiska profesora, ani co wykładał, ani dlaczego ów związek zranił ją tak, że przez kolejny rok chciała się zabić.
Następna w kolejce była fotografia przedstawiająca jej suczkę, Lassie, leżącą na grzbiecie pod dębem w ogrodzie. Lassie nie żyła od siedmiu lat, ale drzewo wciąż stało: teraz zupełnie nagie w listopadowym chłodzie. Rzuciła zdjęcie w ogień. Kochała tego psa...
Wspominając, spojrzała w stronę dębu...
W ogrodzie nie było drzewa.
Nie było nawet śladu po wykarczowanym pniu; nic, tylko wypłowiały, listopadowy trawnik usiany opadłymi liśćmi z drzew sąsiadów.
Eloise to zauważyła, ale nie zmartwiła się, że postradała zmysły. Sztywno podniosła się i weszła do domu. Własne odbicie w lustrze ją przeraziło, jak zwykle ostatnio. Takie cienkie włosy, takie rzadkie, twarz zupełnie wymizerowana.
Ze stolika przy prowizorycznym łóżku wzięła plik papierów: na samym wierzchu leżał list od jej onkologa, pod nim kilkanaście stron liczb i słów. Było więcej stron, a na wszystkich widniało szpitalne logo. Zebrała je, po czym dorzuciła jeszcze rachunki za leczenie. Ubezpieczenie pokrywa wiele, ale nie wszystko.
Wyszła z powrotem na dwór, zatrzymując się po drodze w kuchni dla złapania oddechu.
Palenisko czekało, więc wrzuciła do ognia całą swoją dokumentację medyczną. Przyglądała się, jak brązowieje, czernieje i zmienia się w popiół rozwiewany przez listopadowy wiatr.
Kiedy papiery spłonęły do reszty, wstała i weszła do domu. Lustro na ścianie pokazało jej Eloise jednocześnie znajomą i odmienioną: miała gęste, brązowe włosy i uśmiechała się do siebie z drugiej strony lustra, jakby kochała życie i niosła pocieszenie.
Eloise podeszła do szafy w przedpokoju. Na półce leżał czerwony kapelusz, o którym prawie zapomniała, ale włożyła go na głowę, zmartwiona, że kolor uwydatni jej zmęczoną twarz i ziemistą cerę. Spojrzała w lustro. Wyglądała zupełnie dobrze. Nasunęła kapelusz bardziej na bakier.
Na zewnątrz chłodny, listopadowy wiatr unosił ostatnie strzępki dymu z czarnego, zdobionego wężowym motywem paleniska.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Opowieść październikowa

Neil zapytał:

Które mityczne stworzenie chcielibyście spotkać w październiku?
(i dlaczego?)

@elainelowe odpowiedziała:

Dżina. Nie po to, by spełnił życzenie. Ale żeby dostać najlepszą radę jak być szczęśliwym z tym, co się już ma.




Opowieść październikowa

tłumaczyła gościnnie ann

Jak dobrze – powiedziałem i wyciągnąłem szyję, żeby pozbyć się skurczu.

Tak naprawdę czułem się lepiej niż dobrze, czułem się wspaniałe. Tak długo siedziałem ściśnięty w tej lampie. Po jakimś czasie zaczynasz myśleć, że już nigdy nikt jej nie potrze.

Jesteś dżinem powiedziała młoda kobieta ze ściereczką do polerowania w ręku.

Jestem. A Ty, złotko, jesteś całkiem bystra. Co mnie wydało?

Pojawienie się w obłoczku dymu powiedziała uśmiechając się lekko. No i wyglądasz jak dżin. Masz turban i spiczaste buty.

Skrzyżowałem ramiona na piersiach i mrugnąłem. Teraz byłem ubrany w niebieskie jeansy, szare tenisówki i wypłowiały szary sweter, standardowy męski strój w tym czasie i miejscu. Uniosłem rękę do czoła i głęboko się skłoniłem.

Jestem dżinem z lampy powiedziałem jej. Raduj się, bo oto uśmiechnęło się do ciebie szczęście. Mogę spełnić trzy twoje życzenia. i nie próbuj numeru z życzeniem sobie więcej życzeń tego nie spełnię i stracisz życzenie. Zaczynaj.

Znów skrzyżowałem ramiona na piersiach.

Nie powiedziała. To znaczy dzięki i w ogóle, ale mam wszystko czego chcę. Nic mi więcej nie potrzeba.

Kochanie powiedziałem Złotko. Słoneczko. Chyba mnie nie zrozumiałaś. Jestem dżinem. No wiesz, trzy życzenia? Możesz mieć wszystko, czego tylko zapragniesz. Marzyłaś kiedyś o lataniu? Mogę Ci dać skrzydła. Chcesz być zamożna, bogatsza niż krezus? Pragniesz potęgi? Wystarczy powiedzieć. Trzy życzenia. Co tylko chcesz.

Tak jak powiedziałam odparła – dzięki, ale mam wszystko czego potrzebuję. Napijesz się czegoś? Na pewno jesteś bardzo spragniony po tak długim czasie w lampie. Wina? Wody? Herbaty?.

Hmm… w sumie, gdy zapytała, zdałem sobie sprawę, że chciało mi się pić. Masz może herbatę miętową?

Zrobiła mi herbatę miętową w dzbanku który wyglądał niemal identycznie jak lampa w której spędziłem większość ostatniego tysiąclecia.



Dzięki za herbatę.

Nie ma za co.

Ale ja nie rozumiem. Każdy, kogo spotykam, zawsze zaczyna o coś prosić. Luksusowy dom. Harem pięknych kobiet nie żebyś ty miała go pragnąć, rzecz jasna…

Czemu nie? Mogłabym powiedziała Nie możesz tak po prostu zakładać, że wiesz, czego ludzie chcą. i nie nazywaj mnie złotkiem, słoneczkiem ani niczym takim, mam na imię Hazel.

Ach! Zrozumiałem. Pragniesz więc pięknej kobiety! Przepraszam w takim razie. Musisz tylko wypowiedzieć życzenie!.

Skrzyżowałem ramiona.

Nie powiedziała. Mam wszystko czego potrzebuję. Nie mam żadnych życzeń. Jak tam herbata?

Powiedziałem jej, że to najlepsza herbata jaką kiedykolwiek piłem.

Zapytała, kiedy zacząłem czuć potrzebę spełniania życzeń i czy odczuwam desperacką potrzebę zadowalania innych. Zapytała o moją matkę, a ja powiedziałem jej, że nie może mierzyć mnie tą samą miarą, co zwykłych śmiertelników, gdyż jestem dżinem, potężnym i mądrym, magicznym oraz tajemniczym.

Zapytała, czy lubię humus, a gdy powiedziałem, że tak, podgrzała i pokroiła mi do niego pitę.

Zanurzałem kawałki pity w humusie i jadłem je rozkoszując się smakiem. To podsunęło mi pewną myśl.

Po prostu wypowiedz życzenie powiedziałem, chcąc pomóc – a dostarczę ci posiłek godny sułtana. Każde danie będzie wspanialsze niż poprzednie, a wszystko to podane na złotych talerzach. No i będziesz mogła zatrzymać talerze.

Nie trzeba powiedziała z uśmiechem. Chciałbyś może pójść na spacer?

Przeszliśmy razem przez miasto. Przyjemnie było rozprostować nogi po tylu latach spędzonych w lampie. w końcu znaleźliśmy się w parku, na ławce and jeziorem. Było ciepło, ale wietrznie, a jesienne liście opadały z drzew za każdym podmuchem wiatru.

Opowiedziałem Hazel o mojej młodości dżina, o tym, jak podsłuchiwaliśmy aniołów i jak oni rzucali w nas kometami jeśli nas na tym nakryli. Opowiedziałem jej o trudnych dniach wojen dżinów i o tym jak Król Sulejman uwięził nas w pustych naczyniach: butelkach, lampach, glinianych dzbankach i tym podobnych.

Ona opowiedziała mi o swoich rodzicach, którzy oboje zginęli w tej samej katastrofie lotniczej i którzy zostawili jej w spadku dom. Opowiedziała mi o swojej pracy ilustratorki książek dla dzieci, pracy, do której wróciła przypadkowo, w momencie gdy zdała sobie sprawę, że nigdy nie będzie naprawdę dobrym ilustratorem medycznym i o tym jak szczęśliwa czuła się za każdym razem, gdy dostawała nową książkę do zilustrowania. Opowiedziała o uczeniu dorosłych rysowania z modela, raz w tygodniu, wieczorem, w lokalnym college'u.

Nie widziałem w jej życiu żadnej wyraźnej rysy, żadnej pustki którą mogłaby wypełnić życzeniem, prócz jednej.






Masz dobre życie powiedziałem jej. Ale nie masz nikogo, z kim mogłabyś je dzielić. Wypowiedz życzenie, a dam ci idealnego mężczyznę. Albo kobietę. Gwiazdę filmową. Bogatego… bogatą osobę….

Nie trzeba. Mam wszystko, czego potrzebuję powiedziała.

Wróciliśmy do jej domu, mijając domy udekorowane na Halloween.

To nie jest normalne powiedziałem jej. Ludzie zawsze czegoś chcą.

Nie ja. Mam wszystko, czego mi potrzeba.

To co ja mam robić?

Zastanowiła się chwilę po czym wskazała swoje podwórko.

Mógłbyś zgrabić liście?

Czy to jest twoje życzenie?

Nie. To po prostu coś co mógłbyś zrobić w czasie gdy ja przygotuję kolację.

Zgrabiłem liście na stertę pod żywopłotem, żeby nie rozwiał ich wiatr. Po kolacji pozmywałem naczynia. Noc spędziłem w pokoju gościnnym Hazel.

Nie było tak, że nie chciała pomocy. Pozwoliła mi pomagać. Załatwiałem dla niej różne sprawy, przywoziłem przybory plastyczne i zakupy. w dni gdy długo malowała, pozwalała wymasować sobie szyję i ramiona. Mam dobre, mocne ręce.

Jakiś czas przed Świętem Dziękczynienia przeniosłem się z pokoju gościnnego na drugą stronę holu, do głównej sypialni i do łóżka Hazel. Tego ranka, gdy spała, patrzyłem na jej twarz. Przyglądałem się kształtowi jej ust zmieniającemu się podczas snu. Skradające się słońce dotknęło jej twarzy, a wtedy otworzyła oczy, popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się.

Wiesz, o co nigdy nie zapytałam? powiedziała. – A Ty? Czego byś sobie życzył, gdybym zapytała o twoje trzy życzenia?

Pomyślałem przez chwilę. Objąłem ją, a ona wtuliła twarz w moje ramię.

Jest w porządku powiedziałem. Mam wszystko, czego potrzebuję.

Autorką powyższej ilustracji jest Maja Lulek, której pracom możecie przyjrzeć się na jej blogu.
(A sam rysunek kliknąć i obejrzeć z bliska!)

niedziela, 9 czerwca 2013

Opowieść wrześniowa

Neil zapytał:
Opowiedzcie mi o czymś zgubionym we wrześniu, co było dla was bardzo ważne.

@TheGhostregion odpowiedziała: 
Lwi pierścień mojej matki, trzykrotnie zgubiony i odnaleziony. Niektórych rzeczy nie da się zatrzymać przy sobie.



Moja matka miała pierścień w kształcie lwiej głowy. Używała go do drobnych magicznych sztuczek – znajdowania miejsca parkingowego, przyspieszania kolejki w supermarkecie, sprawiania, by para sprzeczająca się przy stoliku obok przestała się sprzeczać i znów znów się w sobie zakochała. Rzeczy tego typu. Kiedy umarła, zostawiła pierścień mnie.

Po raz pierwszy zgubiłam go w kawiarni. Wydaje mi się, że bawiłam się nim nerwowo, ściągając go z palca i wsuwając z powrotem. Dopiero w domu zorientowałam się, że go nie mam.

Wróciłam do kawiarni, ale nie było po nim śladu.

Parę dni później zwrócił mi go taksówkarz, który znalazł go na chodniku przed kawiarnią. Powiedział, że moja matka pojawiła się w jego śnie, podała mu mój adres oraz przepis na tradycyjny sernik.



Po raz drugi zgubiłam go, gdy stałam wychylona z mostu, bezmyślnie wrzucając sosnowe szyszki do płynącej pode mną rzeki. Nie wydawało mi się, żeby pierścień był za duży, ale spadł z mojej dłoni razem z szyszką. Patrzyłam, jak leci po łuku w dół. Wylądował w ciemnym, mokrym błocie na skraju rzeki z głośnym plum i zniknął.

Tydzień później kupiłam od poznanego w pubie mężczyzny łososia – wzięłam go z chłodziarki znajdującej się z tyłu starej zielonej ciężarówki. Miałam go przyrządzić na urodzinową kolację. Kiedy go rozkroiłam, lwi pierścień mojej matki wypadł ze środka.



Po raz trzeci zgubiłam go, gdy czytałam książkę, opalając się w głębi ogrodu. Był sierpień. Pierścień leżał na ręczniku obok mnie, razem z ciemnymi okularami i olejkiem do opalania, gdy nagle wielki ptak (podejrzewam, że była to sroka albo kawka, ale mogę się mylić. Na pewno jakiś krukowaty) sfrunął na dół i odleciał z pierścieniem mojej matki w dziobie.

Pierścień oddał mi następnego wieczoru poruszający się niezgrabnie strach na wróble, który całkiem mnie przestraszył, gdy tak stał nieruchomo pod lampą przy tylnym wejściu, a później chwiejnie oddalił się w ciemność, kiedy tylko wzięłam pierścień z jego wypchanej słomą dłoni z rękawicy.



„Niektórych rzeczy nie da się zatrzymać przy sobie”, powiedziałam do siebie.

Następnego ranka włożyłam pierścień do schowka na rękawiczki w moim starym samochodzie. Zabrałam samochód na złomowisko i patrzyłam z zadowoleniem, jak pojazd sprasowano w sześcian metalu wielkości starego telewizora, a następnie wsadzono do skrzyni, która miała być wysłany do Rumunii, gdzie przerobionoby go na pożyteczne rzeczy.

Na początku września wyczyściłam konto w banku i przeprowadziłam się do Brazylii, gdzie zaczęłam pracować przy projektowaniu stron internetowych pod przybranym nazwiskiem.

Jak na razie po pierścieniu matki ani śladu. Jednak czasami budzę się z głębokiego snu z walącym sercem, cała zlana potem, niepokojąc się tym, jak matka zwróci mi go tym razem.


sobota, 8 czerwca 2013

Opowieść sierpniowa

Neil zapytał:
Co powiedziałby sierpień, gdyby potrafił mówić?
@gabiottasnest odpowiedział:
Sierpień opowiadałby o swym wiecznym imperium, przyglądając się nieufnie prażącym się na drzewach liściom.





Opowieść sierpniowa

Lasy zapłonęły wcześnie w sierpniu tamtego roku. Wszystkie burze, które mogłyby napoić ziemię, przeszły na południe od nas i zabrały ze sobą deszcze. Codziennie nad głowami przelatywały nam śmigłowce pełne wody z jeziora, przeznaczonej do zrzucenia na odległe pożary.
Australii eukaliptusy potrzebują ognia, żeby przetrwać. Ziarna niektórych gatunków nie wykiełkują, dopóki pożar nie usunie całego podszycia. Potrzebują naprawdę wysokiej temperatury – powiedział Peter, Australijczyk, u którego mieszkam, gotuję i opiekuję się domem.
To dziwne – odparłam – że coś rodzi się z płomieni.
Niespecjalnie – stwierdził Peter. – To normalne. Kiedy Ziemia była gorętsza prawdopodobnie zdarzało się jeszcze częściej.
Trudno wyobrazić sobie świat jeszcze gorętszy niż teraz.
Peter parsknął.
To jeszcze nic. – powiedział i zaczął gawędzić o nieznośnych temperaturach panujących w Australii w czasach, kiedy był młodszy.
Następnego ranka w wiadomościach mówili, że mieszkańcom naszej okolicy zaleca się ewakuację: znajdujemy się na obszarze znacznego zagrożenia pożarem.
Co za stek bzdur – powiedział Peter ze złością. – Ogień nie może nam nic zrobić. Jesteśmy na wzniesieniu i otacza nas strumień.
Przy wysokim poziomie wody strumień mógł mieć metr – nawet półtora – głębokości. Teraz woda nie sięgała pół metra.

Z nastaniem popołudnia w powietrzu wisiał już ciężki zapach dymu, a telewizja i radio przekonywały nas, że jeżeli tylko jeszcze możemy, to powinniśmy uciekać. Uśmiechaliśmy się do siebie, popijaliśmy piwo i gratulowaliśmy sobie nawzajem, że lepiej rozumiemy tę trudną sytuację, nie panikujemy i nie uciekliśmy.
My, ludzkość, jesteśmy tacy pewni swego – powiedziałam. – Wszyscy. Ludzie. Widzimy liście prażące się na drzewach w upalny, sierpniowy dzień i wciąż nie wierzymy, że cokolwiek może się zmienić. Nasze imperia będą trwały wiecznie.
Nic nie trwa wiecznie – odrzekł Peter, nalał sobie jeszcze jedno piwo i opowiedział mi o swoim znajomym z Australii, który uratował rodzinną farmę przed spłonięciem w pożarze buszu, polewając piwem zarzewia ognia, kiedy tylko się pojawiały.
Ogień z doliny nadchodził w naszym kierunku jak koniec świata i zdaliśmy sobie sprawę, jak niewielką ochronę będzie stanowił strumień. Powietrze płonęło.
Wtedy uciekliśmy, potrącając się, kaszląc i krztusząc dławiącym dymem. Pobiegliśmy w dół wzgórza, aż do strumienia i położyliśmy się w nim tak, że tylko głowy wystawały nam ponad powierzchnię wody.
Z piekła widzieliśmy jak wykluwają się z płomieni, jak powstają i unoszą się do lotu. Przywodziły mi na myśl ptaki grzebiące w płonących ruinach domu na wzgórzu. Zobaczyłam jak jeden z nich podnosi głowę i wznosi triumfalny krzyk. Był słyszalny ponad trzaskiem płonących liści, ponad rykiem płomieni. Usłyszałam zew feniksa i zrozumiałam, że nic nie trwa wiecznie.
Setka ognistych ptaków poszybowała w niebo, a woda w strumieniu zaczęła wrzeć.