piątek, 7 czerwca 2013

Opowieść lipcowa

Neil zapytał:
Jaka jest najbardziej niezwykła rzecz, którą zobaczyliście w lipcu?

@mendozacarla odpowiedziała:
...igloo zbudowane z książek.

Autorką powyższej ilustracji jest Maja Lulek,
której pracom możecie się przyjrzeć na jej blogu
.
(A sam rysunek kliknąć i obejrzeć z bliska!)

Opowieść lipcowa

W dniu, w którym opuściła mnie żona, mówiąc, że potrzebuje samotności i czasu, żeby pewne rzeczy przemyśleć, pierwszego lipca, kiedy promienie słońca padały na jezioro w środku miasta, kiedy kukurydza na polach wokół mego domu sięgała już do kolan, kiedy nieco zbyt entuzjastyczne dzieciaki za wcześnie zaczęły puszczać pierwsze rakiety i fajerwerki, żeby nas przestraszyć i urozmaicić letnie niebo, zbudowałem w ogródku igloo z książek.
Do budowy użyłem książek w miękkich okładkach, bojąc się ciężaru spadających twardych opraw i encyklopedii, gdyby moja konstrukcja nie okazała się wystarczająco solidna.
Ale jednak wytrzymała. Miała ponad trzy i pół metra wysokości oraz tunel, przez który mogłem wczołgać się do środka i schronić przed dotkliwym chłodem arktycznych wiatrów.
Do igloo zrobionego z książek zabrałem więcej książek i czytałem. Zachwycałem się, jak ciepło i wygodnie było mi w środku. w miarę czytania odkładałem książki na ziemię i układałem z nich podłogę, a potem przyniosłem ich jeszcze więcej, żebym miał na czym siedzieć, i w ten sposób zielona, lipcowa trawa zniknęła z mojego świata do reszty.
Następnego dnia odwiedzili mnie przyjaciele. Na czworakach wpełzli do mojego igloo. Mówili, że oszalałem. Odpowiedziałem, że jedyną rzeczą, jaka chroni mnie przed chłodem zimy jest należąca niegdyś do mojego ojca kolekcja książek z lat 50., a wśród nich wiele z pikantnymi tytułami, krzykliwymi okładkami i rozczarowująco smutnymi historiami.
Znajomi sobie poszli.

Siedziałem w igloo, wyobrażając sobie arktyczną noc na zewnątrz i zastanawiając się, czy na niebie nade mną pojawi się zorza polarna. Wyjrzałem, ale dostrzegłem jedynie noc usianą drobniutkimi punkcikami gwiazd.
Spałem w moim zbudowanym z książek igloo. Zgłodniałem. Zrobiłem wyrwę w podłodze, zanurzyłem w niej żyłkę zakończoną haczykiem i czekałem, aż coś chwyci. Wyciągnąłem żyłkę: była to ryba zrobiona z książek – z zielonych okładek starej serii powieści detektywistycznych wydawnictwa Penguin. Zjadłem ją na surowo, bo bałem się rozpalić w moim igloo ognisko.
Kiedy wyszedłem na zewnątrz zobaczyłem, że ktoś cały świat pokrył książkami: książkami w wyblakłych okładkach, we wszystkich odcieniach bieli, błękitu i fioletu. Wędrowałem po zrobionych z książek krach.
I tam, na lodzie, zobaczyłem kogoś, kto przypominał moją żonę. Układała lodowiec z autobiografii.
– Myślałem, że mnie zostawiłaś – powiedziałem. – Myślałem, że zostawiłaś mnie samego.
Nie odpowiedziała, a ja zrozumiałem, że jest zaledwie cieniem cienia.
Był lipiec, kiedy słońce w arktycznych krainach w ogóle nie zachodzi, ale robiłem się zmęczony i ruszyłem z powrotem w stronę igloo.
Cienie niedźwiedzi zobaczyłem, zanim jeszcze dostrzegłem same niedźwiedzie: były ogromne i jasne, zrobione ze stronic dzikich książek: pradawne i współczesne wiersze w kształcie niedźwiedzi grasowały po krach lodowych, pełne słów, które zdolne są swoją urodą zranić. Widziałem papier i wijące się po nim słowa, i obawiałem się, że niedźwiedzie mogą mnie zobaczyć.
Uniknąwszy spotkania z niedźwiedziami, wpełzłem z powrotem do swojego igloo. Chyba zasnąłem w ciemności. a potem wyczołgałem się znów na zewnątrz, położyłem na plecach na lodzie i zapatrzyłem na zaskakujące kolory świetlistej zorzy polarnej. Słuchałem trzasków i pękania lodu w oddali, kiedy góra lodowa zbudowana z baśni oddzieliła się od lodowca książek o mitologii.
Nie wiem kiedy zorientowałem się, że na ziemi tuż obok mnie leży ktoś jeszcze. Słyszałem, jak oddycha.
– Są przepiękne, prawda? – powiedziała.
– To aurora borealis, zorza polarna – odrzekłem.
To fajerwerki z okazji święta czwartego lipca, kochanie – powiedziała moja żona.
Wzięła mnie za rękę i razem oglądaliśmy sztuczne ognie.
Kiedy do reszty zniknęły w chmurze złotych gwiazd, powiedziała: – Wróciłam do domu.
Nie odezwałem się. Ale trzymałem jej dłoń bardzo mocno, porzuciłem swoje zbudowane z książek igloo i wróciłem z nią do domu, w którym mieszkaliśmy, rozkoszując się jak koty lipcowym ciepłem.
W oddali usłyszałem grzmot, a w nocy, kiedy spaliśmy, zaczął padać deszcz, niszcząc moje igloo z książek, zmywając słowa z powierzchni ziemi.



Brak komentarzy: