Neil
zapytał:
Jaka jest najbardziej niezwykła rzecz, którą zobaczyliście w lipcu?
Jaka jest najbardziej niezwykła rzecz, którą zobaczyliście w lipcu?
@mendozacarla
odpowiedziała:
...igloo zbudowane z książek.
...igloo zbudowane z książek.
Autorką powyższej ilustracji jest Maja Lulek,
której pracom możecie się przyjrzeć na jej blogu.
(A sam rysunek kliknąć i obejrzeć z bliska!)
której pracom możecie się przyjrzeć na jej blogu.
(A sam rysunek kliknąć i obejrzeć z bliska!)
Opowieść lipcowa
W
dniu, w którym opuściła mnie żona, mówiąc, że potrzebuje
samotności i czasu, żeby pewne rzeczy przemyśleć, pierwszego
lipca, kiedy promienie słońca padały na jezioro w środku
miasta, kiedy kukurydza na polach wokół mego domu sięgała już do
kolan, kiedy nieco zbyt entuzjastyczne dzieciaki za wcześnie zaczęły
puszczać pierwsze rakiety i fajerwerki, żeby nas przestraszyć
i urozmaicić letnie niebo, zbudowałem w ogródku igloo
z książek.
Do
budowy użyłem książek w miękkich okładkach, bojąc się
ciężaru spadających twardych opraw i encyklopedii, gdyby moja
konstrukcja nie okazała się wystarczająco solidna.
Ale
jednak wytrzymała. Miała ponad trzy i pół metra wysokości
oraz tunel, przez który mogłem wczołgać się do środka
i schronić przed dotkliwym chłodem arktycznych wiatrów.
Do
igloo zrobionego z książek zabrałem więcej książek
i czytałem. Zachwycałem się, jak ciepło i wygodnie było
mi w środku. w miarę czytania odkładałem książki na
ziemię i układałem z nich podłogę, a potem
przyniosłem ich jeszcze więcej, żebym miał na czym siedzieć, i w
ten sposób zielona, lipcowa trawa zniknęła z mojego świata
do reszty.
Następnego
dnia odwiedzili mnie przyjaciele. Na czworakach wpełzli do mojego
igloo. Mówili, że oszalałem. Odpowiedziałem, że jedyną rzeczą,
jaka chroni mnie przed chłodem zimy jest należąca niegdyś do
mojego ojca kolekcja książek z lat 50., a wśród nich
wiele z pikantnymi tytułami, krzykliwymi okładkami
i rozczarowująco smutnymi
historiami.
Znajomi
sobie poszli.
Siedziałem
w igloo, wyobrażając sobie arktyczną noc na zewnątrz
i zastanawiając się, czy na niebie nade mną pojawi się zorza
polarna. Wyjrzałem, ale dostrzegłem jedynie noc usianą
drobniutkimi punkcikami gwiazd.
Spałem
w moim zbudowanym z książek igloo. Zgłodniałem.
Zrobiłem wyrwę w podłodze, zanurzyłem w niej żyłkę
zakończoną haczykiem i czekałem, aż coś chwyci. Wyciągnąłem
żyłkę: była to ryba zrobiona z książek – z zielonych
okładek starej serii powieści detektywistycznych wydawnictwa
Penguin. Zjadłem ją na surowo, bo bałem się rozpalić w moim
igloo ognisko.
Kiedy
wyszedłem na zewnątrz zobaczyłem, że ktoś cały świat pokrył
książkami: książkami w wyblakłych okładkach, we wszystkich
odcieniach bieli, błękitu i fioletu. Wędrowałem po
zrobionych z książek krach.
I
tam, na lodzie, zobaczyłem kogoś, kto przypominał moją żonę.
Układała lodowiec z autobiografii.
–
Myślałem, że mnie zostawiłaś – powiedziałem. – Myślałem,
że zostawiłaś mnie samego.
Nie
odpowiedziała, a ja zrozumiałem, że jest zaledwie cieniem
cienia.
Był
lipiec, kiedy słońce w arktycznych krainach w ogóle nie
zachodzi, ale robiłem się zmęczony i ruszyłem z powrotem
w stronę igloo.
Cienie
niedźwiedzi zobaczyłem, zanim jeszcze dostrzegłem same
niedźwiedzie: były ogromne i jasne, zrobione ze stronic
dzikich książek: pradawne i współczesne wiersze w kształcie
niedźwiedzi grasowały po krach lodowych, pełne słów, które
zdolne są swoją urodą zranić. Widziałem papier i wijące
się po nim słowa, i obawiałem się, że niedźwiedzie mogą
mnie zobaczyć.
Uniknąwszy
spotkania z niedźwiedziami, wpełzłem z powrotem do
swojego igloo. Chyba zasnąłem w ciemności. a potem
wyczołgałem się znów na zewnątrz, położyłem na plecach na
lodzie i zapatrzyłem na zaskakujące kolory świetlistej zorzy
polarnej. Słuchałem trzasków i pękania lodu w oddali,
kiedy góra lodowa zbudowana z baśni oddzieliła się od
lodowca książek o mitologii.
Nie
wiem kiedy zorientowałem się, że na ziemi tuż obok mnie leży
ktoś jeszcze. Słyszałem, jak oddycha.
–
Są przepiękne, prawda? – powiedziała.
–
To aurora borealis, zorza
polarna – odrzekłem.
–
To fajerwerki z okazji święta
czwartego lipca, kochanie – powiedziała moja żona.
Wzięła mnie za rękę i razem oglądaliśmy sztuczne ognie.
Kiedy do reszty zniknęły w chmurze złotych gwiazd,
powiedziała: – Wróciłam do domu.
Nie
odezwałem się. Ale trzymałem jej dłoń bardzo mocno, porzuciłem
swoje zbudowane z książek igloo i wróciłem z nią
do domu, w którym mieszkaliśmy, rozkoszując się jak koty
lipcowym ciepłem.
W
oddali usłyszałem grzmot, a w nocy, kiedy spaliśmy,
zaczął padać deszcz, niszcząc moje igloo z książek,
zmywając słowa z powierzchni ziemi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz