środa, 5 czerwca 2013

Opowieść majowa



Neil zapytał:
Jaki był najdziwniejszy prezent, jaki dostaliście w maju?

@StarlingV odpowiedziała:
Anonimowa kartka na Dzień Matki. Zastanów się nad tym chwilę.


Opowieść majowa

W maju dostałam anonimową kartkę na Dzień Matki. Zaintrygowało mnie to. Chyba zorientowałabym się, gdybym rzeczywiście miała dzieci, prawda?


W czerwcu znalazłam przyklejone do lustra w łazience zawiadomienie o treści: „Regularna Usługa zostanie Wznowiona tak Szybko, jak to Możliwe”, a także kilka małych, zaśniedziałych miedziaków o niepewnym nominale i pochodzeniu.

W lipcu przyszły do mnie w tygodniowych odstępach trzy pocztówki, wszystkie ze znaczkami ze Szmaragdowego Miasta Oz, z których dowiedziałam się, że ich nadawca bawił się cudownie i prosił, by przypomnieć Doreen o zmianie zamków w tylnych drzwiach i by upewnić się, że odwołała mleczarza. Nie znam żadnej Doreen.

W sierpniu ktoś zostawił na moich schodach pudełko czekoladek. Jak głosiła dołączona do nich etykietka, były dowodem rzeczowym w bardzo ważnym postępowaniu sądowym i pod żadnym pozorem nie należało ich zjadać przed zdjęciem z nich odcisków palców. Czekoladki roztopiły się w sierpniowym upale, tworząc lepką, brązową masę, więc wyrzuciłam całe pudełko do śmieci.

We wrześniu otrzymałam paczkę z pierwszym numerem „Action Comics”, Pierwszym Folio sztuk Szekspira oraz egzemplarzem wydanej prywatnie, nieznanej mi powieści Jane Austen o tytule „Urok i uroczysko”. Nie interesują mnie komiksy, Szekspir ani Jane Austen, więc zostawiłam książki w sypialni na tyłach domu. Kiedy tydzień później ich szukałam, żeby poczytać sobie coś w kąpieli, już ich tam nie było.

W październiku znalazłam zawiadomienie „Regularna Usługa zostanie Wznowiona tak Szybko, jak to Możliwe. Naprawdę.” przyklejone do ścianki akwarium ze złotymi rybkami. Zdaje się, że dwie rybki zabrano i zastąpiono dwiema identycznymi.

W listopadzie dostałam list od porywaczy, a w nim szczegółowe zaleceniami, co zrobić, jeśli chcę jeszcze kiedyś zobaczyć mojego wujka Theobalda żywego. Nie mam żadnego wujka Theobalda, ale i tak przez bity miesiąc nosiłam różowy goździk w dziurce na guzik i nie jadłam niczego, prócz sałatek.

W grudniu dostałam kartkę bożonarodzeniową ostemplowaną „BIEGUN PÓŁNOCNY”, z której dowiedziałam się, że w tym roku w wyniku pomyłki systemu nie widnieję ani na liście Grzecznych, ani Niegrzecznych. Podpisano ją imieniem zaczynającym się na literę "s". Mógł to być „Święty M.", ale bardziej przypominało „Steve”.

W styczniu obudziłam się pewnego dnia, a na suficie mojej malutkiej kuchni ktoś wymalował szkarłatną farbą „NAJPIERW ZAŁÓŻ WŁASNĄ MASKĘ, ZANIM UDZIELISZ POMOCY INNYM”. Trochę farby skapnęło na podłogę.

W lutym na przystanku autobusowym podszedł do mnie jakiś mężczyzna i pokazał mi czarną figurkę sokoła, którą trzymał w swojej torbie na zakupy. Prosił mnie o pomoc w ukryciu jej przed Grubym Facetem, jednak zobaczył kogoś za moimi plecami i uciekł.

W marcu dostałam pocztą trzy ulotki reklamowe - pierwsza głosiła, że być może już wygrałam milion dolarów, druga, że być może już dostałam się do Académie Française, ostatnia zaś, że być może już ustanowiono mnie tytularną głową Świętego Cesarstwa Rzymskiego.

W kwietniu na szafce przy łóżku znalazłam wiadomość, w której przepraszano za usterki i zapewniano mnie, że od tej pory wszystkie błędy we wszechświecie zostały raz na zawsze naprawione. Wiadomość kończyła się zdaniem: PRZEPRASZAMY PRZEZ UNIEDOGODNIENI.

W maju dostałam kolejną kartkę na Dzień Matki. Tym razem już nie anonimową. Była podpisana, chociaż nie mogłam rozczytać podpisu. Zaczynał się literą „s”, ale to prawie na pewno nie był Steve.

Brak komentarzy: