sobota, 30 maja 2009

Badania komórek macierzystych i Zbrojni Pisarze Jej Królewskiej Mości

Neil napisał w niedzielę 17 maja o 18:19

To jest moim zdaniem ważne:

Witaj, Neil. Jestem stażystą w laboratorium, które zajmuje się badaniami komórek macierzystych. Niedawno dostałem od szefa naszego laboratorium wiadomość, którą załączam poniżej. W dokumencie wszystko jest dokładnie wyjaśnione, ale w skrócie chodzi o to, że obecnie opracowuje się prawo regulujące zasady badań nad komórkami macierzystymi pochodzącymi z ludzkich embrionów, które ma zastąpić unieważnione prawo wprowadzone przez administrację Busha.
Na stronie Krajowego Instytutu Zdrowia znajduje się formularz, za pośrednictwem którego obywatele USA mogą wyrazić swoje zdanie w tej sprawie i opinie te są rzeczywiście brane pod uwagę. Jeżeli wolisz nie wypowiadać się w tak kontrowersyjnej kwestii, oczywiście rozumiem. Ale jeżeli zechciałbyś się tym zainteresować, byłoby wspaniale gdyby osoba o Twoim zasięgu medialnym nagłośniła tę informację. Dziękuję bardzo za poświęcony czas.
http://docs.google.com/Doc?id=dd5vs2xt_0hkwp6xd8
-Joshua Turner

Myślę, że badania nad komórkami macierzystymi są bardzo ważne. (Wy, mieszkańcy Krainy Internetu, nie musie myśleć tak samo. Możecie chcieć ich zakazania, jeśli taka jest Wasza wola.) Ale dowiedziawszy się, że
* Konferencja Biskupów Katolickich Stanów Zjednoczonych (USCCB) rozpoczęła dzisiaj nową kampanię pod hasłem "Przeciwko Badaniom Niszczącym Komórki Macierzyste" i przygotowuje ludzi do zwracania się do Kongresu i Krajowego Instytutu Zdrowia (NIH) o zakazanie badań komórek macierzystych embrionów. - WASZYNGTON, 6 maja
/PRNewswire-USNewswire/ www.usccb.org/stemcellcampaign
oraz że
"... z ponad 6000 otrzymanych przez NIH opinii dotyczących projektu ustawy, 99% sprzeciwia się prowadzeniu badań nad komórkami macierzystymi." -Carecure Forum
http://sci.rutgers.edu/forum/showpost.php?p=1039001&postcount=12
i zważywszy, że nie wierzę, że 99% ludzi uważa, że badań komórek macierzystych pownno się zakazać, pomyślałem - cóż, moja opinia liczy się tak samo, jak opinia dowolnego biskupa. I założę się, że mogę dotrzeć do co najmniej 6000 ludzi...

przejrzyjcie dokument. Jeżeli macie zdanie na temat tych badań i chcielibyście ja wyrazić, wejdździe na
http://nihoerextra.nih.gov/stem_cells/add.htm

i dajcie im znać, co o tym sądzicie.

A jeżeli zależy Wam na tym i macie bloga, albo LiveJournal, albo inny sposób powiadomienia wielu osób to proszę, przekażcie tę informację dalej. Podajcie linka do tego posta, albo do dokumentu powyżej. Czas na wyrażenie opinii macie do 26 maja.

Co sądzisz na temat wysokiej ceny za "Absolute Death"? Książka ma jedynie 360 stron, ale kosztuje $99,99. Każdy z tomów Absolute Sandman liczy ponad 600 stron, a kosztuje tyle samo, co "Death". Jak można to wyjaśnić? Nie sądzisz, że za książke takiej długości cena w granicach $39.99-$59.99 byłaby rozsądniejsza? Pytam, bo często blogujesz na temat Amazonu i to twoje dzieło.
Zastanawiam się, czy dostanie na stronie Amazonu podobne recenzje, co "Absolute
League of Extraordinary Gentlemen: The Black Dossier" w twardej oprawie - ze zrozumiałych powodów: jedna gwiazdka. Tylko jedna osoba przyznała dwie gwiazdki, piętnaście innych - jedną, właśnie z powodu ceny.
Co o tym sądzisz?

Jestem nieco zdziwiony. Powiedziano mi, że będzie kosztować około $75, co w połączeniu ze zniżkami, jakie oferuje Amazon dawało cenę w przedziale, jaki sugerujesz. Ale wiem też, że w trakcie przygotowania pojawiły się dodatkowe wydatki, łącznie z tym, że trzeba było ponownie zrobić liternictwo w całej"Wysokiej cenie życia", czego nie było w planach i nie wliczono do budżetu.
Skargi na "Black Dossier" (które ma ponad 150 dtron mniej, niż "Death") nie dotyczą ceny, tylko tego, że jest to zwyczajne zdzierstwo, bo za te pieniądze nie dostajesz nic, poza tym, co znalazło się w normalnym wydaniu w twardej oprawie. Wydanie "Absolute" będzie miało tylko nieco większy format i obwolutę. "Absolute Death" zawiera mnóstwo rzeczy, które nie zostały dotąd opublikowane, albo nie były publikowane w takiej formie, a pewnością nigdy dotąd nie zostały zebrane. Czy ludzie uznają, że jest wart swojej ceny, dopiero się okaże. Ale wiem, że niewiarygodnie dużo pracy wkłada się w to, aby uczynić książkę najbardziej fantastyczną, jak to tylko możliwe.

W tej chwili można kupić ją na Amazonie za $62.99 (za tę samą cenę można dostać każdy tom "Absolute Sandmana", choć zdarzało im się już kilka razy podnosić do pełnej ceny i opuszczać ją znowu) z gwarancją, że jeśli cena obniży się przed datą wydania, zapłacicie tę najniższą, a będzie to w listopadzie. Czyli będzie to $63 lub mniej.

Drogi Opowiadaczu Gaimanie,
Nie mam pewności, co osobiście sądzisz na temat tatuaży, ale gdybym miał na trwałe umieścić swoim ciele fragment Sandmana, co byś polecił? Hehe, wiem głupie pytanie co? Ale z pewnością chciałbyś, żeby twoja opowieść była przestawiona najfajniej, jak to możliwe.
Pozdrowienia,
Tanner Hunt


Myślę, że tatuaże to na tyle osobista sprawa, że sam powinieneś wybrać. Znajdź rysunek z Sandmana, który do Ciebie przemawia i zktórym chcesz żyć to końca swych dni. I na ten się zdecyduj.

Następne dotyczy, jak sądzę, mojego komentarza na temat pisarzy sprzed kilku dni.

Jeżeli piszesz (albo robisz cokolwiek innego) dla zabawy i możesz na tym potem zarobić lub nie - poświęcasz na to swój czas i możesz sobie rzucać popcornem w ekran telewizora tak długo jak chcesz.
Jeżeli jednak wziąłeś zaliczkę, albo podpisałeś kontrakt, PRACUJESZ DLA KOGOŚ INNEGO i masz taki sam obowiązek wykonać NA CZAS odpowiedniej jakości pracę, jak żołnierz w Iraku.

Jeżeli nie wiedziałeś, że wszystkie koty potrafią lewitować i że już to dogłębnie zbadano, to jesteś idiotą i twój kot równiez tak uważa.

Mm. Dobrze ci szło, dopóki nie wspomniałeś o Iraku. (czyli z drugiej strony wygląda na to, że "Żołnierz. Praca jak każda inna. Na co tak narzekają? Zlaczego ciągle zwiewają do szpitali i narzekają na leczenie i wyposażenie? Żołnierze w Iraku mają taki sam obowiązek nie cierpieć na
stres pourazowy i nie dawać się umyślnie zranić, jak powieściopisarz w otoczonej krzewami róż chatce w hrabstwie Devon.") (A ja wciąż wyobrażam sobie wytrenowany pluton Zbrojnych Powieściopisarzy Jej Królewskiej Mości musztrowany przez wybuchowego sierżanta: "...na dwa - czekać, czekać! co ty wyprawiasz, wstrętny mały człowieczku, kontemplujesz litoty? - na dwa, szybkoooooo WĄTEK!")

Zazwyczaj to ja maszeruję w tę i z powrotem próbując wyjasnić całemu światu, że pisanie to jest praca i nie jest romantyczne, ani mądre, ani nie jest niczym specjalnym. W dużej mierze o tym właśnie jest ten blog.

Ale pisanie książek nie jest tym samym, co powiedzmy stolarka, patrolowanie granicy, czy chów zwierząt. Wymyśla się rzeczy. To sztuczka wymagająca ogromnej pewności, jak Struś Pędziwiatr, który przebiega po powietrzu między dwoma szczytami, a jeżeli zatrzymasz się i spojrzysz w dół - zlecisz, jak kojot. A robienie rzeczy na czas nie jest tym samym, co robienie ich dobrze.

Nie jestem pewien, kiedy miałem skończyć "Księgę cmentarną" według oryginalnej umowy. Wiem, że gdybym zrobił to do grudnia 2007 dostałbym 50 tys. dolarów premii, a nie zobaczyłem ani centa, ponieważ pisanie skończyłem w marcu 2008. Jestem całkiem pewny, że coś bym naskrobał w 2007 roku, oddał na czas i zgarnął pieniądze. Jestem też pewny, że wtedy książka nie zostałaby nagrodzina Newbery i prawdopodobnie w ogóle nie byłaby zbyt dobra. I podejrzewam, że osoby, które przeczytałyby książkę narzekałyby, że napisałem ją tylko dla pieniędzy i zdecydowanie mieliby rację.

Ale owszem. Osoba lub organizacja, z którą pisarz podpisuje umowę, ma prawo się skarżyć i proszę mi wierzyć, skarżą się. W końcu to dla nich pracuje pisarz, skoro była podpisana umowa.

Często, zwłaszcza w przypadku długich serii, w ogóle jej nie ma. Podejrzewam, przy "Mrocznej wieży" Stephena Kinga umowa była taka, że książki będą gotowe, kiedy skończy je pisać. Zajęło mu to 34 lata. Czytelnicy umierali nie wiedząc, jak seria się skończy. Jeśli w 1999 tamten minivan zabiły Steve'a, nikt nie dowiedziałby się jak się skończy. Byłaby to tragedia, z wielu powodów, ale naruszenie umowy nie byłoby jednym z nich.

Drogi Panie Gaiman,
Nie jestem w stanie wyrazić jak bardzo uwielbiam film "Koralina", podobnie jak jego ścieżkę dźwiękową.
Utwory Bruno Coulais sa piękne i pozostają w pamięci, a "Other Father Song" (Piosenka Drugiego Ojca) They Might Be Giants była znakomita, ale niestety nie moge znaleźć piosenki, która moim zdaniem była najlepsza!
Chodzi mi o utwór, który słychać, kiedy Koralina z matką (oczywiście tą prawdziwą) są na zakupach. Pojawił się on też w jednej z telewizyjnych reklam filmu. (Można zobaczyć ją tutaj http://twurl.cc/p7j )
Ze wszystkich moich poszukiwań wynika, że nazywa się chyba “Nellie Jean”, i autorem jest Kent Melton (który może być też jednym z rzeźbiarzy pracujących przy filmie).
Wiem, że mam niewielkie szanse, ale zastanawiałem się, czy masz może jakieś informacje na temat tej piosenki. Ściągnąłem z iTunes ścieżkę dźwiękową, ale nie ma jej tam. W najgorszym przypadku będę słuchał jej w kółko na YouTube, chociaż naprawdę wolałbym ją ściągnąć!
Dzięki i oby tak dalej!
Jason B


Zapytałem o to Henry'ego Selicka, który odpowiedział:

To nie jest "Nellie Jean" Kenta Meltona – to 5, czy 7 sekund muzyki granej na ukulele, którą mała postać gra przed sklepem ogrodniczym, gdzie wysiadł Ojciec. Wydaje mi się, że nazwaliśymy to po prostu "muzyką z zakupów" i dziwne, że nie ma tego na płycie ze ścieżcką dźwiękową. Zapytałem Bruno Coulais, czy nie mógłby przysłać mi mp3 dla Jasona.

A ponieważ Henry to wspaniały człowiek, przysłał mi potem mp3 rzeczonego utworu, a potężny Webgoblin zamieścił go na http://www.neilgaiman.com/mediafiles/exclusive/Audio/in_the_store_2.mp3

(Ten wysoki głos to sam Bruno.)

...
Internet w domu umarł, a niedziela jest dniem, w którym dowiadujesze się, że "serwis 24h/dobę, 7 dni w tygodniu" oznacza, że ktoś zgodzi się z tobą, że owszem, wygląda na to, że internet się popsuł i że dadzą znać komuś, kto przyjdzie do pracy w poniedziałek rano. A więc zapisuje to na przenośnej pamięci i wyruszam w świat w poszukiwaniu bezprzewodowego dostępu do sieci. Przy odrobinie szczęścia uda mi się to zamieścić, ale kiedy już to zrobię, mogę być z dala od internetu do momentu, aż wszystko naprawią.

sobota, 16 maja 2009

Pewien wietrzny dzień ze znaczkami

Dzień dobry. Jest jasny, wietrzny, zadziwiająco mroźny poranek, a widok z kuchennego okna pełen jest nastroszonych wilg, kolibrów i trznadli koloru indygo. Zawiodła mnie marna ilość szparagów, które odrastają odkąd tuż po powrocie zaatakowałem zarośnięte pole i zrobiłem zupę szparagową. Zamiast tego na śniadanie zjadłem rabarbar z jogurtem. (Maddy smacznie śpi na górze, ponieważ Nie Budzi Się Nastolatków W Sobotnie Poranki O Ile O To Nie Proszą. A w piecyku jest rabarbar dla niej, którego i tak nie zje.)

Wciąż mamy wiosnę: kończą się żonkile, tulipany kwitną w pełni, pełno jest kwiecia na wiśniach i jabłoniach, ale śliwy już swoje kwiaty straciły.

Mój agent już mi zabronił pisać więcej notek wydawniczych i wstępów. Ale proszę, proszę, proszę nie proście mnie, ponieważ, jak kiedyś pisano na znakach umieszczanych w pubach, które mówiły o nie proszeniu o kredyt, odmowa jest często obrazą. Obecnie zdaje się, że nie robię nic innego niż wstępy, na które już się zgodziłem, a one zawsze wymagają więcej czasu i zastanowienia niż przewidywałem, kiedy się na nie godziłem. Jednak wydaje mi się dziwnie właściwe, że wstęp do "So long, and thanks for all the fish" Douglasa Adamsa powstał tak późno i był tak osobliwie melancholijny.

...

Już wcześniej wspominałem, że Dave McKean namalował dla Royal Mail parę znaczków na podstawie mitów Wysp Brytyjskich. Wyglądają tak:

(Ostatni z nich, ten z wróżką przypominającą królową Mab, miał pierwotnie przedstawiać banshee, ale potem ktoś się zorientował, że od pierwszego razu, kiedy ktos dostałby list ze złymi wieściami w kopercie ze znaczkiem ze banshee, wyglądałoby to na Złowróżbny Znaczek.)

Royal Mail poprosiło mnie, żebym zrobił coś towarzyszącemu serii znaczków, a widząc, że dostaję bardzo niewiele zleceń od królewskich instytucji, zgodziłem się: moim zadaniem było napisanie BARDZO krótkich opowiadań, jednego dla każdego opowiadania, które zostałyby umieszczone w zestawie. Sam sobie dopowiedziałem, że kiedy będę pisał opowiadania, obrazy i znaczki wybitnie brytyjskimi -- dlaczego poczciwy angielski Wyrm miałby być zastąpiony przez ziejącego ogniem Smoka? I jak przedstawić jednorożce w brytyjskim stylu?

Royal Mail właśnie wystawiło znaczki (pełen zestaw oraz FDC) na sprzedaż oraz w formie przedsprzedaży. Gdziekolwiek na świecie się znajdujecie, możecie zamówić je od razu: cała masa urzekającej sztuki Dave'a McKeana, część z niej przerastającej rozmiarem sam znaczek.

Oto link do zestawu.

A to link do całej sekcji strony poświęconej mitycznym stworzeniom.

Na Twitterze dowiedziałem się od Leslie Turek, że jeśli ktoś by pytał, rozwiązaniem Royal Mail jest następujące wpisanie amerykańskiego numeru telefonu: 01 0 617 1234567. (Zakładam, że 01 oznacza lokalny kod kraju, jeśli nie znajdujesz się w Stanach.)

Znaczki zostaną wypuszczone 16. czerwca. Nie mam pojęcia, jaki będzie ich limit, chociaż całą magią Znaczków jest możliwość ich kolekcjonowania oraz ich ograniczona ilość. Tak więc jeśli wciąż się nie zdecydowaliście i na przykład zwlekacie z zamawianiem, prawdopodobnie powinniście już je zamówić. (Nie, nie dostaję za to żadnego honorarium, tak samo Dave. Ale warto tu o tym wspomnieć, ponieważ w przeciwnym wypadku ludzie będą do mnie podchodzić przez następne parę lat narzekając, że kiedy chceli je kupić, były już wysprzedane.)

...

Kolejny wywiad ze Stephinem Merrittem na temat musicalu "Koralina" z moim ulubionym cytatem na samym samiusieńkim końcu.

czwartek, 14 maja 2009

Najmniejsza pszelarka




Piękny wiosenny dzień. Pracowałem nad zaległymi rzeczami, włącznie ze wstępem, o którym zapomniałem, a następne wyszedłem z Lorraine i Maddy, by sprawdzić, jak się mają pszczoły (cztery ule, wszystkie jasno pomalowane. Jeszcze trzy do postawienia.) Potem zrobiłem parę zdjęć, głównie altanie, półkom z książkami i, widząc że tam jest, Maddy.

Oglądanie już wywołanych zdjęć było jednym z tych dziwnych, wzruszających momentów dla ojca, kiedy zdaje sobie sprawę, że jego mała dziewczynka zaczęła mieć takie rysy twarzy, jakie będzie miała jako nastolatka i dużo później. A wydaje się, jakby jeszcze wczoraj była malutką istotką chowającą się w stercie liści obok...


około 2002r.

...a potem, nie wiadomo kiedy, nadchodzi czas, kiedy jest już bardzo daleko od sterty liści.

I muszę przestać pisać, bo zasypiam...