poniedziałek, 11 listopada 2013

Wiadomość nie z tego świata (dla Neila)

Na początku roku 1960, będącego zarazem samym początkiem nowej ery, bogini chaosu Eris postanowiła powołać do życia odmieńca, magicznego chłopca, złote dziecko o srebrnych utach i mięśniach niczym hartowana stal.

Orfeuszowi wykradła księgi poezji i pieśni, które wtłoczyła w DNA dziecka. Aresowi ukradła sterydy, żeby chłopiec rósł wysoki i przystojny. Afrodycie wykradła kosmetyki do pielęgnacji skóry i włosów, balsamy nawilżające, pentapeptydy i szampon z kofeiną... Wcierała je w skórę chłopca, by wygładzić jego przyszłe męskie rysy. Dzięki temu uzyskał on gładką skórę i pełne zadumy oczy i w jakiś dziwny sposób stał się również Brytyjczykiem.
Na końcu samemu Zeusowi ukradła... czarną kurtkę, w którą owinęła śpiącego niemowlaka.

niedziela, 3 listopada 2013

Powrót zza Blogowego Grobu

Neil napisał w środę 16 października 2013 r. o 20:48

Moja trasa się zakończyła, a ja jestem zmęczony i szczęśliwy.

Właśnie obejrzałem piękną, wzruszającą sztukę pt. The Events [Wydarzenia] w teatrze Young Vic, z udziałem Neve McIntosh i Rudiego Dharmalingama (oraz chóru). Sztuka była na temat empatii i przemocy, gorąco polecam.

Jutro opiszę swój ostatni tydzień spędzony w Wielkiej Brytanii, książkę Na szczęście mleko, wczorajsze zadziwiające spotkanie w Westminster Central Hall, telewizję śniadaniową i przemowę z Reading Agency.

Ale zacznę od ciekawostek. Oto moje wystąpienie z BBC Breakfast Time:
http://www.bbc.co.uk/programmes/p01jq6kd

Sobotnia audycja z Radio 4 ze mną (Tori i yeti):

Skrócona przez Guardiana wersja mojego przemówienia:
(przetłumaczony fragment publikowaliśmy na blogu całkiem niedawno: http://neilgaiman-pl.blogspot.com/2013/10/mamy-obowiazek-uzywac-wyobrazni.html)

piątek, 1 listopada 2013

Jeden zwyczajny dzień z bazgrołami Chrisa Riddella

Neil napisał w czwartek 3 października 2013 r. o 13:35.


Siedzę sobie w sali odlotów. Najpierw maszynowy głos z linii lotniczych Delta oznajmił, że mój samolot wystartuje o czasie i wyląduje z półtoragodzinnym opóźnieniem. Potem głos odezwał się raz jeszcze, mówiąc, że wystartujemy również z opóźnieniem, co miało trochę więcej sensu.

Ludzie pisali do mnie i pytali, dlaczego nie piszę nic o spacerach z psami. To głównie dlatego, że nie spacerowałem z psem po lesie od rozpoczęcia trasy promocyjnej, nie licząc tych kilku dni na początku sierpnia. Też żałuję.

Ale kiedy byłem w Szkocji, pożyczałem na spacery Glena, owczarka sąsiadów. Nie bardzo się znał na spacerowaniu. Wiedział dobrze, że powinien był pracować i jak tylko spuszczałem go z oka, leciał do domu pilnować owiec.

poniedziałek, 28 października 2013

WAŻNE: bilety i występy i życie i śmierć…


Neil napisał w piątek, 6 września 2013 r. o 9:31





Powyższe zdjęcia przedstawiają Amandę i jej przyjaciółkę, która wkrótce została także moją, Beccę Resenthal. (To Becca w przeddzień moich oświadczyn i naszych zaręczyn powiedziała Amandzie, że powinna za mnie wyjść). Becca była mądra i zabawna, znakomicie pisała i miała wyjątkowo dobry gust w sprawie muzyki i sztuki. Zagrała w moim filmie Statuesque (na ostatnim zdjęciu trwa przymiarka kostiumów).

niedziela, 27 października 2013

Jak zrobiliśmy Sandmana - cz. 2

Na zaproszenie Guardiana Neil Gaiman i Dave McKean wspominają jak przywrócili do życia jednego z komiksowych bohaterów DC, który następnie przebił popularnością Batmana i Supermana oraz ożywił przemysł komiksowy.


Dave McKean, twórca okładek:

Neil zawsze potrafił się zakręcić, więc jakoś wprowadził nas do DC i sprzedał im pomysł na Czarną Orchideę, którą ja zilustrowałem, a potem na Sandmana. Wiedzieliśmy, że coś się w świecie komiksu dzieje. Alan Moore jako pierwszy zmienił reguły gry. Cała branża ulegała wówczas przemianom. Pojawiło się sporo interesujących rzeczy, jak np. Maus czy wydawnictwo Fantagraphics. Podejmowaliśmy wtedy pierwsze próby dyktowania warunków. Dzisiejszy złoty wiek komiksu jest wynikiem tamtego eksperymentalnego okresu w latach 80.

Chciałem odejść od tradycyjnych okładek komiksowych, które wydawały mi się bardzo nudne – zwykle przedstawiały scenę walki. Do wyjścia nr 8 Sandman zrobił się już nieco dziwny. Zarówno zawarte w nim idee, jak i sama historia przygodowa. Pomyślałem więc, że okładki powinny to oddawać. Ponieważ rysownicy tworzący sam komiks ciągle się zmieniali, moje okładki były jedynym stałym elementem wizualnym. Chciałem, żeby stanowiły filtr, okno i zarazem przejście do odrobinę surrealistycznego, melancholijnego i pełnego zadumy krajobrazu. Pierwsza okładka była zainspirowana – może nawet nieco zbyt mocno – plakatami do filmów Petera Greenawaya.

sobota, 26 października 2013

Jak zrobiliśmy Sandmana - cz.1

Na zaproszenie Guardiana Neil Gaiman i Dave McKean wspominają jak przywrócili do życia jednego z komiksowych bohaterów DC, który następnie przebił popularnością Batmana i Supermana oraz ożywił przemysł komiksowy.

Neil Gaiman, scenarzysta:
 
Postać Snu – Sandmana, Władcy Snów – tkwiła w mojej głowie od zawsze, podobnie jak Michał Anioł twierdził, że rzeźba już znajduje się w bloku marmuru. W 1988 r. podczas pisania sennego fragmentu Czarnej Orchidei, mojego pierwszego komiksu dla DC, przyszło mi do głowy, że fajnie byłoby tam umieścić Sandmana, który pojawiał się już w innych komiksach. Zacząłem myśleć o przerobieniu tej postaci i omówiłem pomysł przy obiedzie z [prezes DC] Jenette Kahn i [redaktor] Karen Berger. Nieco później zadzwoniono do mnie z propozycją pisania regularnego, wydawanego co miesiąc komiksu.

Powiedzieli: zrób to po swojemu. Zacząłem więc myśleć bardziej w stronę mitów – zróbmy z Sandmana kogoś, kto istnieje od początku czasu, bo to daje mi do dyspozycji całość czasu i przestrzeni. Z mitologii zaczerpnąłem pomysł, że będzie Morfeuszem, królem snów. To opowieść o opowieściach i o tym, dlaczego ich potrzebujemy, a wszystkie w jakiś sposób skupiają się wokół postaci Morfeusza: spotykamy sfrustrowanego pisarza więżącego muzę, trafiamy na konferencję seryjnych zabójców i na premierowy spektakl Snu nocy letniej. Dowiadujemy się nawet o czym śnią koty (i dlaczego powinniśmy się obawiać).

niedziela, 20 października 2013

Wspominanie Fredericka Pohla oraz spacer we mgle

Neil napisał w poniedziałek 2 września 2013 r. o 20:13

Dowiedziałem się właśnie, że zmarł Fred Pohl.

Dla mnie był ostatnim z wielkich Złotego Wieku science fiction – pokolenia pisarzy, które stworzyło ten gatunek. Zarówno rzeczy, które stworzył wspólnie z Cyrilem Kornbluthem, jak i jego późniejsza samodzielna twórczość, były wspaniałe. Zawsze błyskotliwe, mądre, pisane z zainteresowaniem tym, jak ludzie funkcjonują i jak przyszłość zmieni ludzi, którzy będą w niej żyli. (Zacząłem od Handlarzy kosmosem, książki o reklamie w przyszłości lat 50. To wciąż jedna z moich ulubionych.)

Fred był również agentem literackim i niewiarygodnie bystrym redaktorem magazynów i książek. Do końca rzeczy, które robił były mądre i aktualne. Przełomowa powieść Dhalgren Samuela R. Delany’ego została wydana, ponieważ wybrał ją Pohl i została bestsellerem. A Fred pisał w dalszym ciągu, prowadził nawet blog, dając nam wgląd w swoje wspomnienia z przeszłości science fiction. (Oto jego wpis na temat Dhalgren).

czwartek, 17 października 2013

Mamy obowiązek używać wyobraźni

Poniższy fragment to zakończenie wykładu wygłoszonego przez Neila Gaimana na zaproszenie charytatywnej organizacji The Reading Agency, zajmującej się szerzeniem czytelnictwa i zwalczaniem analfabetyzmu. (Całość - wkrótce). Pisarz mówił o zaletach oczytanego społeczeństwa, o tym, że nie ma złych książek dla dzieci oraz o tym, dlaczego nasza przyszłość zależy od bibliotek. Swoje przemyślenia podsumował następująco:


Myślę, że mamy zobowiązania wobec przyszłych pokoleń. Ciąży na nas odpowiedzialność za dzieci i dorosłych, którymi te dzieci się staną. Jesteśmy odpowiedzialni za świat, w którym będą żyć. My wszyscy – jako czytelnicy, jako pisarze, jako obywatele – mamy obowiązki. Postaram się wymienić niektóre z nich.

Uważam, że mamy obowiązek czytać dla przyjemności, na osobności i w miejscach publicznych. Kiedy czytamy dla przyjemności i inni widzą, że czytamy – uczymy się i trenujemy wyobraźnię. Pokazujemy innym, że czytanie jest dobre.

środa, 18 września 2013

Pilny list od Faceta Chwilowo Odciętego od Twittera, Tumblra i Herbaty

Neil napisał w piątek, 30 sierpnia 2013 r. o 18:12

Brytyjski i zarazem ostatni etap gigantycznej trasy promocyjnej, która rozpoczęła się 13 czerwca, właśnie dobiegł końca. Wzięło w nim udział około 50 tysięcy osób i podpisałem prawdopodobnie około 150 tysięcy rzeczy. (W tym części ciała, lalki i szczotkę do włosów. Ale głównie książki, książki i jeszcze więcej książek.)

Na trasie było wiele pamiętnych i radosnych momentów. Na przykład: uliczkę w Portsmouth przemianowano na Ocean at the End of the Lane. I to nie byle jaką uliczkę – jest to ulica biegnąca obok Canoe Lake, gdzie chadzano ze mną na spacery w wózku i gdzie spacerowałem z dziadkami (to nieopodal ich domu przy Parkstone Avenue 36). W promieniach słońca zebrało się kilkaset osób. Burmistrz Portsmouth wygłosiła mowę, w której wymieniła mnie wśród Pisarzy Portsmouth (na liście znaleźli się również Dickens, Sir Arthur Conan Doyle i Kipling), miejski poeta laureat przeczytał dwa swoje wspaniałe wiersze, a potem ja ściągnąłem zasłonę ze znaku z nazwą ulicy i uściskałem członków swojej rodziny, rozmawiałem z ludźmi, a nawet spotkałem dziewięćdziesięcioletniego pana, który opowiedział mi, że kiedy po drugiej wojnie światowej i demobilizacji został bez dachu nad głową, moja babcia zaprosiła go na szabasową kolację, a mój wuj Ronnie podarował mu swój zapasowy garnitur…

wtorek, 17 września 2013

Inwentaryzacja: Neil Gaiman (Financial Times)

Wywiad dla Financial Times przeprowadziła Hester Lacey


Neil Gaiman, 52, jest popularnym autorem powieści, opowiadań i komiksów zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci, a do jego najpopularniejszych dzieł należy seria komiksowa Sandman. Zdobył kilka nagród Nebula i Hugo, a także medale Newbery i Carnegie.


Najwcześniejsza ambicja?
Chciałem być osobą, która napisała Władcę pierścieni, co mogło okazać się trudne, skoro Tolkien już to zrobił.

Szkoła publiczna czy prywatna? Uniwersytet czy prosto do pracy?
Najpierw dzięki stypendium uczęszczałem do niewielkiej szkoły prywatnej – Ardingly College, a potem do Whitgift School. Po szkole od razu zacząłem pracować jako dziennikarz – to znakomity start dla pisarza. Uczy zadawania pytań, zwięzłości i to, co dla każdego pisarza prawdopodobnie jest najważniejsze: oddawania pracy mniej więcej na czas.

Kto był lub jest pana mentorem?
Alan Moore, który sprawił, że komiksy zaczęły być także dla dorosłych. Pisanie powieści z Terrym Pratchettem było odpowiednikiem praktyki rzemieślniczej. A Diana Wynne Jones, której wciąż mi brakuje, umiała najlepiej pisać o magii.

poniedziałek, 16 września 2013

UWAGA: ALARM NA 15 PAŹDZIERNIKA. NIECH NIKT NIE MÓWI, ŻE NIE OSTRZEGAŁEM.

Neil napisał w sobotę, 17 sierpnia 2013 o 19:44
Dobra. Plan wygląda tak.

Jeżeli macie zamiar być w Londynie we wtorek, 15 października 2013, powinniście kupić bilety i przyjść posłuchać jak czytam Na szczęście mleko… w całości na scenie Central Hall w Westminsterze.

Wydarzenie sponsoruje Time Out Live i Foyles.

Rzeczy, które z pewnością wydarzą się tego wieczoru:

1) Przeczytam na scenie w całości Na szczęście mleko…. Zajmie to około godziny.
2) Chris Riddell będzie rysował różne rzeczy, również na żywo na scenie, tak żeby wszyscy widzieli.

niedziela, 15 września 2013

Na szczęście książka (wyjaśnienie)

Neil napisał w środę 14 sierpnia 2012 roku o 9:00

Otóż nie jestem w tej chwili pewien, czy we wrześniu wychodzi jedna czy dwie moje książki. Pozwolę zatem Wam rozważyć tę kwestię za mnie.

17 września nakładem wydawnictwa Harper Children’s w USA, Kanadzie i podobnych miejscach ukaże się książka Na szczęście mleko.

Zilustrował ją znakomity Skottie Young.

Oto jak wygląda okładka:

sobota, 14 września 2013

Pewnie myśleliście, że umarłem...

Neil napisał w poniedziałek, 5 sierpnia 2013 r. o 23:36



Naprawdę nie wiem jak o ostatnim półtora miesiąca świadczy fakt, że poprzedni post na blogu zamieściłem w przeddzień wydania Oceanu na końcu drogi, 17 czerwca. Mówi pewnie przede wszystkim to, że kiedy miałem wolną chwilę byłem zbyt zmęczony, żeby pisać blog.

Postaram się więc pokrótce przedstawić, co się wydarzyło.

sobota, 10 sierpnia 2013

Premiera książki! Linki! Zmęczony Neil!

Neil napisał w poniedziałek 17 czerwca 2013 r. o 20.05  

Rozbijam się po Wielkiej Brytanii, ale większość czasu spędzam wpadając i wypadając z siedziby BBC. Cały dzień spędziłem w biurze Guardiana, redagując ich stronę na temat książek. (Tutaj wideo: http://www.guardian.co.uk/books/video/2013/jun/17/neil-gaiman-guardian-books-video).

Jednak najbardziej podobało mi się omawianie wraz z Markiem Lawsonem obrazu Richarda Dadda, „The Fairy Feller's Master Stroke” w programie Cultural Exchange w Radio 4. Można go posłuchać tutaj: http://www.bbc.co.uk/programmes/p016p5mb/profiles/neil-gaiman
(BBC zamieszcza naprawdę wspaniałe rzeczy, od Angeli Carter po Freddiego Mercury'ego.)

piątek, 19 lipca 2013

Musisz być taki duży, żeby cię zabrać na tę przejażdżkę

Neil napisał w poniedziałek 10 czerwca 2013 roku o 14:56



Tyle się dzieje. Machina trasy promocyjnej ruszyła z chrzęstem i warkotem, a ja zapakowałem tyle swojego życia, ile zdołałem, do walizki na kółkach i plecaka, wsiadłem do pociągu i nie wrócę do domu przez najbliższy miesiąc i dwa dni. A trasa właściwa, która rozpoczyna się jutro, potrwa do samego końca sierpnia. Będę latał samolotami, jeździł autobusami i sypiał w hotelach. Z Amandą spotkam się pod koniec lipca na osiem dni, pomiędzy powrotem z San Diego Comic Conu a wylotem do Kanady, a potem jeszcze na kilka dni pod koniec września, kiedy wróci z Australii, zanim oboje znów ruszymy w różnych kierunkach.

Będę się starał częściej wykorzystywać ten blog – jako dziennik i miejsce, z którego będziecie mogli dowiedzieć się co się dzieje.

Za tydzień wychodzi Ocean na końcu ulicy. Denerwuje się bardziej, niż przed premierą jakiejkolwiek innej mojej książki.

niedziela, 14 lipca 2013

Iain Banks. Z lub bez „M.”

Neil napisał w niedzielę 9 czerwca 2013 o 13:22

Powinienem pisać o Oceanie na końcu ulicy, bo wychodzi za dziewięć dni i już zaczęły pojawiać się recenzje i artykuły na ten temat, a dokładnie w tej chwili powinienem kończyć pisanie tego, co musi być gotowe przed wyruszeniem w trasę.

Ale właśnie dowiedziałem się, że zmarł Iain Banks, jestem w tym domu sam, a radzę sobie z rzeczami pisząc o nich.


czwartek, 11 lipca 2013

O obsadzeniu roli Doktora

Neil napisał w środę 5 czerwca 2013 o 16:14

torchyvalentine pyta:
Co powiedziałbyś, gdyby w rolę 12. Doktora wcielił się sir Ian McKellen? I przy okazji, kto twoim zdaniem sprawdziłby się w tej roli?

Myślę, że gdyby 5 lat temu zapytano mnie, kto powinien zostać Jedenastym Doktorem, nie wymieniłbym Matta Smitha, bo ani nie wiedziałem kim jest, ani co potrafi, a  jeżeli mniej więcej w  tym samym czasie zapytano by o odtwórcę Sherlocka Holmesa w nowoczesnej adaptacji, nie powiedziałbym „Benedict Cumberbatch”, bo i  o  nim wówczas nie słyszałem.

W sumie lubię, kiedy nowym Doktorem zostaje mało znany aktor lub taki, który nie doczekał się dotąd żadnej gwiazdorskiej roli. Gwiazda tego formatu, co sir Ian, do każdej roli wnosi wszystkie swoje poprzednie osiągnięcia. John Hurt jako (spoiler) pod koniec odcinka Imię Doktora wskazuje na  konkretny typ roli, konkretną powagę postaci i  zrozumiałym jest, że John Hurt wnosi ze sobą wszystko (w tym bycie Johnem Hurtem), tak samo jak było z  Derekiem Jacobim w roli Mastera.

A ja lubię oglądać w roli Doktora właśnie Doktora – a aktor, który nie przynosi ze sobą sporego bagażu to znakomite rozwiązanie. Gwiazda, która dopiero rozbłyśnie. A zatem nie chciałbym, aby w  tej roli obsadzono Helen Mirren, sir Iana McKellena, Chiwetela Ejiofora ani żadnej innej sławy, którą ludzie proponują.

Ja chcę zobaczyć Doktora. Chcę dać się zaskoczyć. Chcę skrzywić się patrząc na zdjęcie w  internecie i  zastanawiać „ale jaki cudem to może być Doktor?”. A  potem chcę być zadziwiony, zachwycony, i  kompletnie wyprowadzony z błędu, a  po sześciu odcinkach chcę zastanawiać się jak mogłem nie dostrzec tego od razu. Bo przecież to jest Doktor. Oczywiście, że tak.

(Z Tumblra. Ale pomyślałem, że i tu powinienem to zamieścić.)

czwartek, 20 czerwca 2013

Chciałem napisać opowiadanie dla żony - wywiad

Wywiad i artykuł Tima Martina z gazety Telegraph z 8 czerwca 2013 roku:
http://www.telegraph.co.uk/culture/books/10091579/Neil-Gaiman-I-wanted-to-write-my-wife-a-story.html



Chciałem napisać opowiadanie dla żony


Neil Gaiman zdradza Timowi Martinowi, że jego najnowsza powieść, zawierająca wątki zaczerpnięte z dzieciństwa pisarza, to najbardziej osobiste dzieło w jego dotychczasowej twórczości.



zdj. Geoff Pugh

Neil Gaiman sam mówi, że najnowsza powieść jest „prawdopodobnie najlepszą” jaką napisał, a to nie byle jakie stwierdzenie z ust człowieka, który dzięki swej wszechstronności z roku na rok staje się coraz bardziej popularny. Podsumowanie ostatnich dokonań Gaimana jest nie lada zadaniem – scenariusz do odcinka Doctora Who, radiowa adaptacja Nigdziebądź z udziałem Benedicta Cumberbatcha i Jamesa McAvoya, nadchodząca ekranizacja Amerykańskich bogów produkcji HBO, dwie nowy premiery książkowe jeszcze w tym roku – gdyż łatwo zapomnieć o jego wcześniejszych dokonaniach, takich jak między innymi (głęboki wdech) seria komiksowa Sandman, film Beowulf, czy wielokrotnie nagradzana powieść młodzieżowa Księga cmentarna

Zdaje się, że tak długa lista osiągnięć oznacza ogromnie dużo pracy i przytłaczającą wręcz ilość sławy dla radosnego, wygadana człowieka w czarnym, wytwornym płaszczu, z którym spotykam się w pokoju hotelowym w Londynie. Mamy rozmawiać o Oceanie na końcu ulicy, najnowszej powieści Gaimana przeznaczonej dla dorosłych czytelników, która po części oparta jest na wydarzeniach z dzieciństwa autora. Historia wzięła się stąd – wyjaśnia pisarz z uśmiechem – że około 2003 roku kupiłem sobie samochód Mini, jeden z pierwszych tego typu w USA. Powiększyli go trochę, ale byłem kompletnie zafascynowany faktem, iż jako dziecko byłem w takiej samej proporcji do „małego” Mini, co obecnie w stosunku do tej większej wersji. Wywołało to we mnie ogromną nostalgię i przyszło mi wówczas do głowy coś, o czym nie myślałem przez 30 lat. Powiedziałem ojcu, że uwielbiałem jego białe Mini i zapytałem, co się z nim stało. Na co ojciec odrzekł: Nie mówiłem ci? Nie słyszałeś tej historii?

Opowiedziana mu przez ojca historia pojawia się w książce z niewielkimi zaledwie zmianami. Kiedy Gaiman miał siedem lat, lokator mieszkający z jego rodziną w domu w West Sussex przegrał cały swój majątek, ukradł ich samochód, odjechał na koniec ulicy i popełnił w nim samobójstwo. W rzeczywistości opowieść zakończyła się, gdy ojciec Gaimana sprzedał samochód jeszcze tego samego popołudnia. Syn dowiedział się tylko, że pozbyli się samochodu. Usłyszawszy tę historię po latach Gaiman przyznaje: Pamiętam, jak dziwne wydawało mi się, że w dzieciństwie uważałem samobójstwo za coś, co występuje się tylko w książkach. To wydarzenie miało miejsce naprawdę, a ja nie miałem o niczym pojęcia.
W powieści metafizyczny ślad tragicznej śmierci przyciąga żerującego na ludzkich duszach drapieżnika nie z tego świata, który koncentruje się na siedmioletnim narratorze i jego rodzicach. Czy trzy kobiety o niemożliwym do określenia wieku, które mieszkają na farmie przy tej samej ulicy, będą w stanie im pomóc, zanim będzie za późno?

Opowieść pozwoliła Gaimanowi wykorzystać jeszcze jeden fantastyczny element, który tkwił w jego głowie od lat. Kiedy miałem siedem czy osiem lat odkryłem, że jedna z farm przy naszej ulicy została wspomniana w „Domesday Book” – wyjaśnia. [Domesday Book to rodzaj spisu gruntów sporządzony w Anglii na rozkaz Wilhelma Zdobywcy w 1086 roku – przyp. Noita]
Pamiętam, co sobie pomyślałem: „czy nie byłoby interesujące, gdyby również jej mieszkańcy pozostawali tam od tysiąca lat?”
Wraz z dorastaniem autora wokół pomysłu narosła cała mitologia.
[Mieszkańcy farmy] otrzymali nazwisko Hempstock – mówi pisarz – i wielokrotnie miałem zamiar ich wykorzystać. Ciągle myślałem, że nadarzy się odpowiednia dla nich okazja. A tymczasem umieszczałem drobne wzmianki w innych książkach. Daisy Hempstock pojawia się w Gwiezdnym pyle, Liza Hempstock w Księdze cmentarnej. Ale ponieważ w moje głowie mieszkały one na farmie na końcu tej samej co ja ulicy, nigdy nie zdołałem napisać historii o nich samych. Bo na mojej ulicy nie wydarzyła się historia warta opowiedzenia.


To zmieniło się w końcu w ubiegłym roku, kiedy żona Gaimana, artystka Amanda Palmer, wyjechała nagrywać płytę. Postanowiłem napisać dla niej opowiadanie, bo bardzo za nią tęskniłem. Amanda nie przepada za fantasy, ale bardzo lubi szczerość i naprawdę bardzo lubi mnie. Pisanie równało się dla mnie z pokazaniem jej: popatrz, to byłem ja. Zawsze się mną interesujesz. Rodzina nie jest taka, jak moja, te wydarzenia tak naprawdę mi się nie przytrafiły, ale krajobraz i miejsce akcji – to właśnie jestem ja, a perspektywa siedmiolatka, którego oczami przedstawiona jest opowieść to mój dziecięcy punkt widzenia.
Gaiman zaczął pisać opowiadanie, które urosło do rozmiaru noweli, by ostatecznie przerodzić się w powieść.
Po postu nie mogło się zatrzymać,. Pisałem tak jak jedzie się samochodem we mgle, gdy wysiadł ci jeden z reflektorów: nie widzisz za bardzo, co cię czeka, ale wystarczająca dużo, żeby posuwać się naprzód.

Efektem takiej pracy jest najbardziej poruszająca książka, jaką Gaiman dotąd napisał; powieść zawierająca tak trafne obserwacje na temat naszej rzeczywistości, że wszystkie nadnaturalne elementy zdają się podwójnie zdumiewające i wymowne.
Kilka aspektów Oceanu należy do najtrudniejszych rzeczy, jakie kiedykolwiek robiłem: były to elementy na tyle trudne pod względem technicznym, że pewnie jeszcze 10 lat temu nie dałbym sobie z nimi rady.
 Ale pomimo tego, że praktycznie wszystko, czego Gaiman dotknie, zmienia się w złoto, zwracając się do wydawców z pomysłem na tę powieść pisarz miał duszę na ramieniu. Jak sam opowiada:  
Od razu dołączyłem notatkę z przeprosinami: To jest małe i bardzo osobiste, zrozumiem, jeżeli nie zechcecie tego wziąć – śmieje się teraz. – Było mi bardzo daleko do nastawienia „napisałem najlepszą książkę w swoim życiu!”.

środa, 12 czerwca 2013

Opowieść grudniowa

Neil zapytał: 
Kogo chcielibyście znów zobaczyć w grudniu?

@Geminitm odpowiedziała:
Osiemnastolatnią mnie po tym, jak uciekła z domu, żebym mogła jej pokazać, że znalazłam miłość i własny dom – w końcu wszystko zmieniło się na lepsze.





Opowieść grudniowa

Lato na ulicy jest trudne, ale latem można spać w parku, nie umierając z zimna. Zima jest inna. Zima może być zabójcza. A nawet jeśli nie jest, i tak zimno traktuje cię jak swojego wyjątkowego bezdomnego przyjaciela i wkrada się do twojego życia.

Donna uczyła się od starych wyjadaczy. Sztuczka polega na tym, żeby spać, gdzie tylko można, w trakcie dnia – dobrze się do tego nadaje zataczająca pętlę linia metra, wystarczy kupić bilet i można jeździć cały dzień, drzemiąc w wagonie, albo tanie kawiarnie, gdzie nikt nie zwróci uwagi osiemnastolatce, która wyda pięćdziesiąt pensów na kubek herbaty, a potem przyśnie w kącie na godzinę albo na trzy, o ile wygląda dość porządnie – ale bez przewy poruszać się w nocy, kiedy temperatura gwałtownie spada, a ciepłe miejsca przestają być otwarte, drzwi się zamykają, a światła gasną.



Była dziewiąta wieczorem, a Donna szła przed siebie. Trzymała się dobrze oświetlonych przestrzeni i nie wstydziła się prosić o pieniądze. Już nie. Ludzie zawsze mogli odmówić, co zresztą większość robiła.

Kobieta stojąca na rogu ulicy wcale nie wyglądała znajomo. Gdyby było inaczej, Donna nie podeszłaby do niej. Myśl, że ktoś z Biddenden mógłby ją zobaczyć w tym stanie, był jej największym koszmarem – ten wstyd i strach, że dowie się matka (która nigdy zbyt wiele nie mówiła, a na wieść, że zmarła babcia, powiedziała tylko „krzyżyk na drogę”), potem matka powie ojcu, a on przyjedzie tutaj, by jej szukać i spróbować zabrać do domu. A to by ją złamało. Nie chciała go widzieć nigdy więcej.

Kobieta na rogu zatrzymała się, zdezorientowana, i rozglądała się dookoła, jakby zgubiła drogę. Od takich osób łatwo było wyciągnąć drobne, jeśli wskazało się im, jak mogą dojść tam, gdzie chcą.
Donna poszeszła bliżej i zapytała „Dałaby mi pani jakieś drobne?”

Kobieta spojrzała na nią z góry. Nagle wyraz na jej twarzy zmienił się i wyglądała jak... W tym momencie Donna zrozumiała, co ludzie mają na myśli, mówiąc „wyglądała, jakby zobaczyła ducha”. Tak było. Kobieta zapytała:

– To ty?

– Ja? – odparła Donna. Gdyby rozpoznała kobietę, pewnie by się wycofała, być może nawet uciekła, ale jej nie znała. Przypominała trochę matkę Donny, ale była milsza, łagodniejsza, zaokrąglona, podczas gdy matka Donny była wychudzona. Trudno było zobaczyć, jak naprawdę wygląda, ponieważ miała na sobie gruby czarny strój zimowy i grubą wełnianą czapkę z pomponem, ale włosy pod czapką były pomarańczowe jak u Donny.



Kobieta powiedziała: „Donna”. Donna powinna wtedy uciec, ale nie zrobiła tego, stała w miejscu, ponieważ to było zbyt szalone, zbyt nieprawdopodobne, zbyt niedorzeczne, by można to ująć w słowa.
Kobieta powiedziała:

– Och, Donna. To ty, prawda? Pamiętam – urwała. Zamrugała, jak gdyby próbując powstrzymać łzy.
Donna spojrzała na kobietę, a nieprawdopodobna, niedorzeczna myśl wypełniała jej głowę.

– Czy jesteś tym, kim myślę? – zapytała.

Kobieta skinęła głową.

– Jestem tobą – powiedziała. – Albo będę. Pewnego dnia. Szłam tędy, przypominając sobie, jak to wtedy było, kiedy ja... kiedy ty... – znów urwała. – Słuchaj. Tak nie będzie zawsze. A nawet nie potrwa zbyt długo. Tylko nie zrób niczego głupiego. Albo czegoś, czego nie będzie można odwrócić. Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. Jak na filmikach z YouTube, no wiesz. „Będzie lepiej”.

– Co to ju-tjub? – zapytała Donna.

– Och, kochanie – powiedziała kobieta. Objęła Donnę, przyciągnęła ją do siebie i przytuliła mocno.



– Zabierzesz mnie ze sobą do domu? – spytała Donna.

– Nie mogę – odpowiedziała kobieta. – Dom jeszcze nie istnieje dla ciebie. Nie spotkałaś jeszcze żadnej z osób, które pomogą ci przestać żyć na ulicy i znaleźć pracę. Nie spotkałaś osoby, z którą się zejdziesz i razem stworzycie miejsce bezpieczne dla was i dla waszych dzieci. Miejsce pełne ciepła.

Donna poczuła narastającą w niej złość.

– Po co mi to mówisz? – zapytała.

– Żebyś wiedziała, że wszystko zmieni się na lepsze. Żeby dać ci nadzieję.

Donna zrobiła krok do tyłu.

– Nie chcę nadziei – odpowiedziała. – Chcę ciepłego miejsca. Chcę domu. I chcę tego teraz. Nie za dwadzieścia lat.

Urażony wyraz na łagodnej twarzy.

– To mniej niż dwadzieś–

– Nic mnie to nie obchodzi! To nie dziś. Nie mam, gdzie pójść. Zimno mi. Masz jakieś drobne?

Kobieta pokiwała głową.

– Trzymaj – powiedziała. Otworzyła torebkę i wyciągnęła banknot. Donna wzięła go – to było dwadzieścia funtów. Jednak banktnot nie przypominał żadnej waluty, jaką znała. Spojrzała znów na kobietę, chcąc ją o coś zapytać, ale tamtej już nie było, a gdy Donna spojrzała na swoją dłoń, nie było na niej banknotu.

Stała, trzesąc się z zimna. Pieniądze zniknęły, o ile w ogóle wcześniej tam były. Ale miała jedno: wiedziała, że pewnego dnia wszystko się ułoży. W końcu. I wiedziała, że nie musi robić niczego głupiego. Nie musi kupować ostatniego biletu na metro, żeby móc skoczyć na tory, gdy zobaczy, że pociąg jest już zbyt blisko, żeby się zatrzymać.

Zimowy wiatr był ostry, przewiewał i przeszywał do kości; Donna zauważyła, ze przywiał coś na próg jednego ze sklepów. Schyliła się, by to podnieść – był to pięciofuntowy banknot. Może jutro będzie łatwiej. Nie musiała robić żadnej z tych rzeczy, które sobie wyobrażała.


Zima mogła być zabójcza, gdy żyło się na ulicy. Ale nie tego roku. Nie tej nocy.


wtorek, 11 czerwca 2013

Opowieść listopadowa

Neil zapytał:

Co spalilibyście w listopadzie, gdybyście mogli?

@MeiLinMiranda odpowiedziała:

Historię mojej choroby, ale tylko jeżeli sprawiłoby to, że zniknie.




 Opowieść listopadowa


Ogrodowe palenisko było niewielkie, kwadratowe i zrobione z wiekowego już i osmolonego metalu, który mógł być miedzią lub mosiądzem. Na wyprzedaży garażowej Eloise zwróciła na nie uwagę ze względu na zdobienie w kształcie zwierząt, które mogły być smokami, a mogły być wężami morskimi. Jednemu z nich brakowało głowy.
Kosztował tylko dolara i Eloise kupiła go wraz z czerwonym kapeluszem z piórkiem z boku. Zakupu kapelusza zaczęła żałować nim jeszcze dotarła do domu i pomyślała, że być może odda go komuś w prezencie. Ale w domu czekał na nią list ze szpitala, więc palenisko zostawiła na podwórzu, a wchodząc do domu kapelusz schowała do szafy i więcej o nich nie myślała.
Mijały miesiące, a wraz z nimi – ochota na wychodzenie z domu. Każdy dzień coraz bardziej ją osłabiał, każdy kolejny więcej ją kosztował. Przeniosła sypialnię do pokoju na dole, bo chodzenie sprawiało zbyt wiele bólu, bo była zbyt wyczerpana żeby wspinać się po schodach, bo tak było łatwiej.
Nadszedł listopad, a z nim pewność, że nie doczeka Bożego Narodzenia.
Są takie rzeczy, których nie sposób wyrzucić i których nie można zostawić, by nie znaleźli ich bliscy, kiedy nas zabraknie. Rzeczy, które trzeba spalić.
Czarną, tekturową teczkę wypchaną papierami, listami i starymi zdjęciami zabrała ze sobą do ogrodu. Wypełniła palenisko gałązkami i papierowymi torbami na zakupy, a ogień roznieciła zapalarką do grilla. Dopiero kiedy porządnie zapłonął, otworzyła teczkę.
Zaczęła od listów, w szczególności tych, których nie chciałaby nikomu pokazać. Kiedy studiowała na uniwersytecie, był pewien profesor i pewien związek, jeżeli można go w ogóle tak nazwać, który zrobił się bardzo chory i bardzo szybko poszedł bardzo nie tak. Wszystkie jego listy trzymała spięte razem, a teraz oddawała je na pastwę płomieni jeden po drugim. Miała też ich wspólne zdjęcie, które wrzuciła do paleniska jako ostatnie i obserwowała, jak zwija się i czernieje.
Gdy sięgała do teczki po kolejną rzecz, zdała sobie sprawę, że nie pamięta ani nazwiska profesora, ani co wykładał, ani dlaczego ów związek zranił ją tak, że przez kolejny rok chciała się zabić.
Następna w kolejce była fotografia przedstawiająca jej suczkę, Lassie, leżącą na grzbiecie pod dębem w ogrodzie. Lassie nie żyła od siedmiu lat, ale drzewo wciąż stało: teraz zupełnie nagie w listopadowym chłodzie. Rzuciła zdjęcie w ogień. Kochała tego psa...
Wspominając, spojrzała w stronę dębu...
W ogrodzie nie było drzewa.
Nie było nawet śladu po wykarczowanym pniu; nic, tylko wypłowiały, listopadowy trawnik usiany opadłymi liśćmi z drzew sąsiadów.
Eloise to zauważyła, ale nie zmartwiła się, że postradała zmysły. Sztywno podniosła się i weszła do domu. Własne odbicie w lustrze ją przeraziło, jak zwykle ostatnio. Takie cienkie włosy, takie rzadkie, twarz zupełnie wymizerowana.
Ze stolika przy prowizorycznym łóżku wzięła plik papierów: na samym wierzchu leżał list od jej onkologa, pod nim kilkanaście stron liczb i słów. Było więcej stron, a na wszystkich widniało szpitalne logo. Zebrała je, po czym dorzuciła jeszcze rachunki za leczenie. Ubezpieczenie pokrywa wiele, ale nie wszystko.
Wyszła z powrotem na dwór, zatrzymując się po drodze w kuchni dla złapania oddechu.
Palenisko czekało, więc wrzuciła do ognia całą swoją dokumentację medyczną. Przyglądała się, jak brązowieje, czernieje i zmienia się w popiół rozwiewany przez listopadowy wiatr.
Kiedy papiery spłonęły do reszty, wstała i weszła do domu. Lustro na ścianie pokazało jej Eloise jednocześnie znajomą i odmienioną: miała gęste, brązowe włosy i uśmiechała się do siebie z drugiej strony lustra, jakby kochała życie i niosła pocieszenie.
Eloise podeszła do szafy w przedpokoju. Na półce leżał czerwony kapelusz, o którym prawie zapomniała, ale włożyła go na głowę, zmartwiona, że kolor uwydatni jej zmęczoną twarz i ziemistą cerę. Spojrzała w lustro. Wyglądała zupełnie dobrze. Nasunęła kapelusz bardziej na bakier.
Na zewnątrz chłodny, listopadowy wiatr unosił ostatnie strzępki dymu z czarnego, zdobionego wężowym motywem paleniska.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Opowieść październikowa

Neil zapytał:

Które mityczne stworzenie chcielibyście spotkać w październiku?
(i dlaczego?)

@elainelowe odpowiedziała:

Dżina. Nie po to, by spełnił życzenie. Ale żeby dostać najlepszą radę jak być szczęśliwym z tym, co się już ma.




Opowieść październikowa

tłumaczyła gościnnie ann

Jak dobrze – powiedziałem i wyciągnąłem szyję, żeby pozbyć się skurczu.

Tak naprawdę czułem się lepiej niż dobrze, czułem się wspaniałe. Tak długo siedziałem ściśnięty w tej lampie. Po jakimś czasie zaczynasz myśleć, że już nigdy nikt jej nie potrze.

Jesteś dżinem powiedziała młoda kobieta ze ściereczką do polerowania w ręku.

Jestem. A Ty, złotko, jesteś całkiem bystra. Co mnie wydało?

Pojawienie się w obłoczku dymu powiedziała uśmiechając się lekko. No i wyglądasz jak dżin. Masz turban i spiczaste buty.

Skrzyżowałem ramiona na piersiach i mrugnąłem. Teraz byłem ubrany w niebieskie jeansy, szare tenisówki i wypłowiały szary sweter, standardowy męski strój w tym czasie i miejscu. Uniosłem rękę do czoła i głęboko się skłoniłem.

Jestem dżinem z lampy powiedziałem jej. Raduj się, bo oto uśmiechnęło się do ciebie szczęście. Mogę spełnić trzy twoje życzenia. i nie próbuj numeru z życzeniem sobie więcej życzeń tego nie spełnię i stracisz życzenie. Zaczynaj.

Znów skrzyżowałem ramiona na piersiach.

Nie powiedziała. To znaczy dzięki i w ogóle, ale mam wszystko czego chcę. Nic mi więcej nie potrzeba.

Kochanie powiedziałem Złotko. Słoneczko. Chyba mnie nie zrozumiałaś. Jestem dżinem. No wiesz, trzy życzenia? Możesz mieć wszystko, czego tylko zapragniesz. Marzyłaś kiedyś o lataniu? Mogę Ci dać skrzydła. Chcesz być zamożna, bogatsza niż krezus? Pragniesz potęgi? Wystarczy powiedzieć. Trzy życzenia. Co tylko chcesz.

Tak jak powiedziałam odparła – dzięki, ale mam wszystko czego potrzebuję. Napijesz się czegoś? Na pewno jesteś bardzo spragniony po tak długim czasie w lampie. Wina? Wody? Herbaty?.

Hmm… w sumie, gdy zapytała, zdałem sobie sprawę, że chciało mi się pić. Masz może herbatę miętową?

Zrobiła mi herbatę miętową w dzbanku który wyglądał niemal identycznie jak lampa w której spędziłem większość ostatniego tysiąclecia.



Dzięki za herbatę.

Nie ma za co.

Ale ja nie rozumiem. Każdy, kogo spotykam, zawsze zaczyna o coś prosić. Luksusowy dom. Harem pięknych kobiet nie żebyś ty miała go pragnąć, rzecz jasna…

Czemu nie? Mogłabym powiedziała Nie możesz tak po prostu zakładać, że wiesz, czego ludzie chcą. i nie nazywaj mnie złotkiem, słoneczkiem ani niczym takim, mam na imię Hazel.

Ach! Zrozumiałem. Pragniesz więc pięknej kobiety! Przepraszam w takim razie. Musisz tylko wypowiedzieć życzenie!.

Skrzyżowałem ramiona.

Nie powiedziała. Mam wszystko czego potrzebuję. Nie mam żadnych życzeń. Jak tam herbata?

Powiedziałem jej, że to najlepsza herbata jaką kiedykolwiek piłem.

Zapytała, kiedy zacząłem czuć potrzebę spełniania życzeń i czy odczuwam desperacką potrzebę zadowalania innych. Zapytała o moją matkę, a ja powiedziałem jej, że nie może mierzyć mnie tą samą miarą, co zwykłych śmiertelników, gdyż jestem dżinem, potężnym i mądrym, magicznym oraz tajemniczym.

Zapytała, czy lubię humus, a gdy powiedziałem, że tak, podgrzała i pokroiła mi do niego pitę.

Zanurzałem kawałki pity w humusie i jadłem je rozkoszując się smakiem. To podsunęło mi pewną myśl.

Po prostu wypowiedz życzenie powiedziałem, chcąc pomóc – a dostarczę ci posiłek godny sułtana. Każde danie będzie wspanialsze niż poprzednie, a wszystko to podane na złotych talerzach. No i będziesz mogła zatrzymać talerze.

Nie trzeba powiedziała z uśmiechem. Chciałbyś może pójść na spacer?

Przeszliśmy razem przez miasto. Przyjemnie było rozprostować nogi po tylu latach spędzonych w lampie. w końcu znaleźliśmy się w parku, na ławce and jeziorem. Było ciepło, ale wietrznie, a jesienne liście opadały z drzew za każdym podmuchem wiatru.

Opowiedziałem Hazel o mojej młodości dżina, o tym, jak podsłuchiwaliśmy aniołów i jak oni rzucali w nas kometami jeśli nas na tym nakryli. Opowiedziałem jej o trudnych dniach wojen dżinów i o tym jak Król Sulejman uwięził nas w pustych naczyniach: butelkach, lampach, glinianych dzbankach i tym podobnych.

Ona opowiedziała mi o swoich rodzicach, którzy oboje zginęli w tej samej katastrofie lotniczej i którzy zostawili jej w spadku dom. Opowiedziała mi o swojej pracy ilustratorki książek dla dzieci, pracy, do której wróciła przypadkowo, w momencie gdy zdała sobie sprawę, że nigdy nie będzie naprawdę dobrym ilustratorem medycznym i o tym jak szczęśliwa czuła się za każdym razem, gdy dostawała nową książkę do zilustrowania. Opowiedziała o uczeniu dorosłych rysowania z modela, raz w tygodniu, wieczorem, w lokalnym college'u.

Nie widziałem w jej życiu żadnej wyraźnej rysy, żadnej pustki którą mogłaby wypełnić życzeniem, prócz jednej.






Masz dobre życie powiedziałem jej. Ale nie masz nikogo, z kim mogłabyś je dzielić. Wypowiedz życzenie, a dam ci idealnego mężczyznę. Albo kobietę. Gwiazdę filmową. Bogatego… bogatą osobę….

Nie trzeba. Mam wszystko, czego potrzebuję powiedziała.

Wróciliśmy do jej domu, mijając domy udekorowane na Halloween.

To nie jest normalne powiedziałem jej. Ludzie zawsze czegoś chcą.

Nie ja. Mam wszystko, czego mi potrzeba.

To co ja mam robić?

Zastanowiła się chwilę po czym wskazała swoje podwórko.

Mógłbyś zgrabić liście?

Czy to jest twoje życzenie?

Nie. To po prostu coś co mógłbyś zrobić w czasie gdy ja przygotuję kolację.

Zgrabiłem liście na stertę pod żywopłotem, żeby nie rozwiał ich wiatr. Po kolacji pozmywałem naczynia. Noc spędziłem w pokoju gościnnym Hazel.

Nie było tak, że nie chciała pomocy. Pozwoliła mi pomagać. Załatwiałem dla niej różne sprawy, przywoziłem przybory plastyczne i zakupy. w dni gdy długo malowała, pozwalała wymasować sobie szyję i ramiona. Mam dobre, mocne ręce.

Jakiś czas przed Świętem Dziękczynienia przeniosłem się z pokoju gościnnego na drugą stronę holu, do głównej sypialni i do łóżka Hazel. Tego ranka, gdy spała, patrzyłem na jej twarz. Przyglądałem się kształtowi jej ust zmieniającemu się podczas snu. Skradające się słońce dotknęło jej twarzy, a wtedy otworzyła oczy, popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się.

Wiesz, o co nigdy nie zapytałam? powiedziała. – A Ty? Czego byś sobie życzył, gdybym zapytała o twoje trzy życzenia?

Pomyślałem przez chwilę. Objąłem ją, a ona wtuliła twarz w moje ramię.

Jest w porządku powiedziałem. Mam wszystko, czego potrzebuję.

Autorką powyższej ilustracji jest Maja Lulek, której pracom możecie przyjrzeć się na jej blogu.
(A sam rysunek kliknąć i obejrzeć z bliska!)