Wywiad dla Financial Times przeprowadziła
Hester Lacey
Neil Gaiman, 52,
jest popularnym autorem powieści, opowiadań i komiksów zarówno dla dorosłych,
jak i dla dzieci, a do jego najpopularniejszych dzieł należy seria komiksowa Sandman. Zdobył kilka nagród Nebula i
Hugo, a także medale Newbery i Carnegie.
Najwcześniejsza ambicja?
Chciałem być osobą, która napisała
Władcę pierścieni, co mogło okazać
się trudne, skoro Tolkien już to zrobił.
Szkoła publiczna czy prywatna? Uniwersytet czy prosto do pracy?
Najpierw dzięki stypendium uczęszczałem
do niewielkiej szkoły prywatnej – Ardingly College, a potem do Whitgift School.
Po szkole od razu zacząłem pracować jako dziennikarz – to znakomity start dla
pisarza. Uczy zadawania pytań, zwięzłości i to, co dla każdego pisarza
prawdopodobnie jest najważniejsze: oddawania pracy mniej więcej na czas.
Kto był lub jest pana mentorem?
Alan Moore, który sprawił, że
komiksy zaczęły być także dla dorosłych. Pisanie powieści z Terrym Pratchettem
było odpowiednikiem praktyki rzemieślniczej. A Diana Wynne Jones, której
wciąż mi brakuje, umiała najlepiej pisać o magii.
W jakiej jest pan kondycji fizycznej?
Byłem w okropnie złej formie, ale
dwa lata temu postanowiłem wziąć się za siebie. Teraz zdarza się widywać mnie
na sportowej maszynie do machania kończynami i ciężarkami. Jakaś część
mnie uważa, że wyglądam dość głupio, a inna część myśli: lubisz żyć.
Ambicja czy talent: co jest ważniejsze do osiągnięcia sukcesu?
Znałem ludzi z ambicjami, ale zupełnie
nie uzdolnionych w kierunku, którym się zajmowali. To przerażające, ale
większości z nich raczej się powodziło.
Robił pan sobie kiedyś test IQ?
W szkole, w wieku 13 lat. Nie mam
pojęcia dlaczego.
Jak silne są pana przekonania polityczne?
W warunkach brytyjskich moje
przekonania są bardzo niewyraźne, jako że skłaniam się ku stanowisku partii „dlaczego
nie możemy po prostu być dla siebie mili”.
W USA, gdzie mieszkam, przekłada się to na pozycję jeszcze bardziej na lewo niż
podkładający bomby radykałowie.
Myśli pan o swoim śladzie węglowym?
Myślę o tym, sadzę drzewa i
martwi mnie ta kwestia, zwłaszcza kiedy dużo latam. Chciałbym, żeby pszczelarstwo,
którym się zajmuję, jakoś to rekompensowało, ale tak nie jest.
Ma pan więcej niż jeden dom?
Mam dom na środkowym zachodzie
USA, gdzie znajdują się moje ule. Chwilowo wynajmuję w Cambridge w stanie
Massachusetts piękny dom, który kiedyś należał do [nieżyjącego ekonomisty]
Johna Kennetha Galbraitha.
Czy jest coś, czego pan nie ma, a chciałby mieć?
Budynek Chryslera. To
niewiarygodnie piękny wieżowiec.
Pana największa ekstrawagancja?
Wieczne pióra. Wciąż poszukuję
idealnego.
Gdzie jest pan najszczęśliwszy?
W bibliotekach.
Jakie ma pan jeszcze niespełnione ambicje?
Pisać dla teatru i go reżyserować.
Co pana napędza?
Przekonanie, że prędzej czy
później mi się uda: napiszę opowieść, z której będę zadowolony. Normalnie
jestem z siebie dumny dopiero z perspektywy czasu.
Jakie jest pana największe życiowe osiągnięcie do tej pory?
Troje absolutnie fantastycznych
dzieci.
Gdyby miał pan herb, co by przedstawiał?
Książkę wspiętą.
Pana największe rozczarowanie?
Serial Nigdziebądź produkcji
BBC w 1996 roku, który oglądałem i myślałem sobie: „O nie, to miało być lepsze”.
Gdyby mogła pana teraz zobaczyć pana dwudziestoletnia wersja, co by myślał ten dwudziestolatek?
Myślałby, że miał zupełną rację. Był
przekonany o swoim geniuszu, mimo że nie miał ku temu zbyt wielu powodów. Byłby
nieznośny.
Jeżeli miałby pan jutro wszystko stracić, co by pan zrobił?
Pisałbym szybciej.
Wierzy pan we wspomagane samobójstwo?
Tak.
Wierzy pan w życie po śmierci?
Uwielbiam zdanie z Piotrusia Pana: „Umrzeć – to będzie
wielka przygoda.”
Jak oceniłby pan zadowolenie ze swojego dotychczasowego życia w skali od 1 do 10?
Dziewięć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz