poniedziałek, 28 kwietnia 2008

Jestem w Sydney. Gdzie powinienem być?

"Po raz pierwszy w historii jest w Australii wiecej telefonów komórkowych niż ludzi..." powiedział właśnie pan w wiadomościach, co oznacza, że jestem w Sydney.

Przybyłem dziś rano po 30 godzinach podróży, zdeterminowany, by nie spać. Wyszedłem do Harvey Norman i kupiłem elektryczne przyrządy, których zapomniałem zabrać i z których większość pracuje, następnie zatrzymałem się w Sushi-e na obiad (dobre, ale za drogie). Następnie z powrotem do hotelu. Trochę czytania korekty. A także kąpiel. Właśnie spotkałem Jamesa Crolla, starego przyjaciela z czasów szkolnych, który żował się w handel "Wakacji z przygodą", który przeprowadził się do Sydney w zeszłym roku i który pomaga mi zorganizować moją Sekretną Podróż w sprawie Książki.

"Myślę, że jeśli to się uda," powiedział radośnie na koniec, "Zorganizujemy podróż 'Śladami Neila Gaimana'". (Myślę, że "Jeśli to się uda" prawdopodobnie oznaczało Jeśli to przetrwam. Ekhm.)

Wiele osób zwróciło uwagę, że w Qantas nie ma "u" i niemalże tyle samo z was napisało, że głóg może być drzewem lub krzewem (wiedziałem o tym--problem polega na tym, że w tekście odnoszę się do głogu jako do obu wspomnianych rzeczy i tak jakby muszę wybrać). Daliście także o wiele więcej przykładów pisarzy, którzy byli w PR lub reklamie. Ale mam zastój mózgu.

niedziela, 27 kwietnia 2008

wszyscy specjaliści od rozrywki...

Neil napisał w niedzielę 27 kwietnia 2008 o 5:12

Życie lubi się powtarzać. Oto ja, znów piszę notkę w poczekalni na lotnisku Narita (tym razem linie Quantas, nie Northwest, żeby stworzyć pozory odmiany). Za około dwanaście dni będę tędy wracał i muszę wymyślić jak spędzić te dziewięć godzin w Japonii. To za długo, żeby siedzieć na lotnisku, ale za krótko żeby cokolwiek zrobić.

Życie jest dobre. Przed wyjazdem sprawdziłem pierwsze 60 stron brytyjskiej wersji „Księgi cmentarnej” (głóg to krzak, czy drzewo? bo opisałem go jako oba. Czy coś, co opisałem jako zwieńczoną kolcami metalową siatkę może być również płotem?) i trochę spałem. (Wczoraj odnalazłem swojego iPoda Nano, który zaginął w tajemniczych okolicznościach rok temu. Był w kieszeni płaszcza, który pod raz ostatni nosiłem, hm, rok temu, więc w samolocie zasypiałem słuchając „Jack Benny Show” z 1941.)

Wygląda na to, że będąc w Australii sporo zajmuję się korektami. (Znów ta powtarzalność.) Kiedy ostatnio odwiedzałem Australię z okazji Festiwalu Literatury w Sydney robiłem korektę „Rzeczy ulotnych”. Jutro spróbuję dopracować i skończyć amerykańską i brytyjską wersję „Księgi cmentarnej”.

Gdybym nie spał, to bym czytał – czytam teraz książkę Michaela Chabona „Gentlemen of the Road”. Jest wspaniała – taka [Chabon] [Fafhrd and the Grey Mouser]–owata opowieść, pełna walk na miecze, intryg i ludzi w przebraniach. (Właśnie poprawiłem to zdanie – wcześniej napisałem „teraz czytam dla przyjemności”, tak jakby istniał inny rodzaj czytania – pewnie taki, który trzeba jakoś znosić.) I znów się powtarza, bo w LA Times przeczytałem esej Michaela, który wywołał u mnie szeroki uśmiech.

Przeczytajcie go. Jest uroczy (i wcale nie dlatego, że dobrze mówi o „Sandmanie”). Jest na
http://www.latimes.com/features/printedition/books/la-bk-chabon27apr27,1,909788.story

Panie Gaiman,
W tym tygodniu robiłem zdjęcia wystawianej od niedawna w Chicago adaptacji „Nigdziebądź”. Nie wiem, czy to odpowiedni sposób ich doręczenia, ale skoro nie mógł Pan zobaczyć tego osobiście to chciałem przesłać link do zdjęć ze spektaklu.
http://flickr.com/photos/foolscircle/sets/72157604719374602/
Pozdrawiam,
Mike Thompson


Wygląda niesamowicie – będę musiał spróbować zobaczyć to w maju, zanim skończą grać.

Hej tam!
Chociaż powinienem teraz kończyć pisanie pracy na zajęcia z literatury brytyjskiej nie mogłem się powstrzymać aby odłożyć to na chwilę i zadać Ci pytanie.

Bo widzisz, jestem zarówno studentem college’u, jak i pisarzem z ambicjami. Mimo to, główny kierunek moich studiów to public relations. Zgadza się, jestem jednym z tych wybryków natury, które wykorzystują zdolności pisarskie, aby ludzie zarabiali pieniądze, nie mają nic przeciwko publicznym wystąpieniom i naprawdę ekscytują się na myśl o planie marketingowym.

Moje pytanie do Ciebie to jak często ludzie związani z biznesem udzielają się bardziej twórczy sposób? Czy spotkałeś kogoś, kto zajmował się przez jakiś czas reklamą/PR/marketingiem a potem rzucił to dla pisania powieści?

Ponadto, czy wydawcom podoba się pisarz, który ma biznesowe przygotowanie?

Mimo że uwielbiam zajmować się studiami w dzień i popuszczać wodze wyobraźni w nocy wciąż mam nadzieję, że pewnego dnia uda mi się połączyć obie te rzeczy, kiedy zostanie wydana moja powieść.

W każdym razie dzięki za Twój czas. Kiedy zaliczę już wszystkie końcowe egzaminy będę mógł zabrać się za „Amerykańskich bogów”. „Chłopaki Anansiego” bardzo mi się podobali i niecierpliwie oczekuję kolejnych książek z udziałem swawolących bóstw.

W pierwszej kolejności odpowiem na drugie z Twoich pytań. Wydawcom jest wszystko jedno. Kiedy sprzedajesz im powieść nie ważne jest dla nich czy masz wykształcenie w biznesie, przygotowanie pielęgniarskie, stolarskie czy pisarskie. Jeżeli masz swoją historie, którą mogą umieścić w materiałach dla prasy, ułatwisz życie działowi reklamy. („Pisarka Maisy Green została wychowana przez wilki w indyjskiej dżungli. Sprzedana do objazdowego cyrku nauczyła się czytać na znalezionych na ulicy gazetach i pełnym zestawie dzieł Agathy Christie skradzionym Delores, kobiecie z brodą, za którą to zbrodnię Maise trafiła następnie do więzienia. Jej talent odkryto, kiedy jej pierwsza powieść „Kto zabił Romulusa?” została nominowana do nagrody Pisarzy Za Kratkami.) Ale nie obchodzi ich nic z wyjątkiem tego, czy umiesz pisać, czy mają ochotę przewrócić stronę i czy są w stanie sprzedać twoją książkę.

I aby następnie odpowiedzieć na pierwsze pytanie: tak, pisarzom często zdarza się pracować jako biznesmeni. I lekarze. I wydawcy magazynu „Plant Engineering”. Zdarza się wiele innych zawodów i upodobań. Znałem kilku ludzi od reklamy, którzy zajmowali się także pisaniem – na przykład Jack Womack z Harper Collins, przez kilka lat mój rzecznik prasowy, to ten sam Jack Womack niesamowity pisarz, który wciąż pisał nie rezygnując z pracy.
Znałem także handlowców i marketingowców, którzy zaczynali jako pisarze i potem zajęli się robieniem interesów z nadzieją, że znajdą czas na pisanie lub skończyli w firmie, której polityka nie pozwoliła im na pisanie i zazwyczaj nie są to najszczęśliwsi z ludzi. (Nigdy nie spotkałem pisarza, który po pijaku skarżył mi się, że nie pracował w marketingu, ale zdecydowanie zdarzyło mi się wysłuchiwać specjalistów od marketingu po pijaku żałujących, że ich kariera pisarska nie doszła do skutku.)

sobota, 26 kwietnia 2008

Pidżamoblog

Biegnąc na samolot...

Drogi Neilu,

Zastanawiałam się nad sprawą rodzin Siegelów i Shusterów odzyskujących prawa do Supermana i przywołało to parę pytań, na które nie mogę znaleźć gotowych odpowiedzi. Pomyślałem, że Ty mógłbyś mi pomóc.

(Użyję Twoich dzieł, by zilustrować pytania, jako że wiesz, jakie prawa masz do swoich dzieł.)

Jeśli postać jest stworzona przez więcej niż jednego artystę (Superman przez Siegela i Shustera, Tim Hunter przez Ciebie i pana Boltona), czy obaj artyści lub instytucje mają prawo oddzielnie sprzedawać licencje, handlować prawami, etc? Czy instytucja Siegela mogłaby sprzedać prawa do filmu firmie Fox, instytucja Shustera- firmie Universal, a DC wciąż tworzyłoby filmy z Warnerem? Oraz, czy masz prawa jedynie do postaci, czy też masz prawa sprzedawać historie, które napisałeś dla, na przykład, "Sandmana" lub innej serii, która jest własnością innej osoby/firmy?

Niepokoi mnie, że istnieje prawdopodobieństwo, że zaistnieje sytuacja tak jak w przypadku Davida Nivena i "Casino Royale", tym razem dotycząca innych postaci, które bardzo lubię, szczególnie Człowieka ze Stali.

Trzymaj się!

-Kerwin

Myślę, że masz na myśli "Operację piorun", nie "Casino Royale"-- jeśli dobrze pamiętam, problem z "Casino Royale" polegał na tym, ze ktoś inny miał prawa do filmu i użył ich, by stworzyć parodię po tym jak filmy z Bondem odniosły sukces. "Operacja piorun" była wspólnie napisana (najpierw miała być filmem z kimś zupełnie innym, potem Fleming napisał do niej powieść, a ktoś inny pozwał go i stwierdził, że wspólnie posiadali prawa do filmu), co pozwoliło na stworzenie "Nigdy nie mów nigdy", które ma tą samą akcję...

Krótka odpowiedź brzmi "tak". Nie jest to takie proste, ponieważ trzeba rozważyć znaki handlowe i takie tam, a większość przykładów komiksowych, które podajesz są na zasadzie pracy na zlecenie i są własnością filmy.

Spójrz na decyzję Posnera (która jest na http://www.projectposner.org/case/2004/360F3d644/-- zdaje się, że link sprzed dwóch dni wygasł.) Jeśli chcę licencjonować komiks Medieval Spawn-- lub majtki Medieval Spawn-- mogę. Jest utworzony wspólnie, nie na zlecenie, więc jest też wspólną własnością.

Widząc, że DC znało prawo, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że gdyby DC chciało uniknąć przyszłych problemów z Supermanem i instytucjami twórców, powinni dojść do rozsądnego porozumienia z rodziną Shusterów w 1999r. zamiast zmuszać ich do dziewięcioletniej walki w sądzie. W ten sposób Shusterowie powiedzieliby "Dzięki za pieniądze, oczywiście wszystko zostanie, jak jest" zamiast "Ałłł. Ale wy jesteście okropni. Dlaczego kazaliście nam walczyć o coś, co było nasze? Pójdziemy pogadać z Marvel i Twentieth Century Fox na temat licencjonowania filmu z Supermanem". W każdym razie ja bym tak zrobił na miejscu DC czy Warnera.

Moja asystentka właśnie zwróciła uwagę, że za 40 minut wyjeżdżam na samolot do Austalii, a wciąż bloguję w pidżamie, więc czy z łaski swojej wycofam się od klawiatury...?

Zdążę jeszcze tylko podać link do nowego przedstawienia cyrkowego "Nigdziebądź" http://www.actorsgymnasium.com/site/epage/46772_314.htm. Jeśli je zobaczycie, wyślijcie recenzję, a ja postaram się ją tu umieścić lub dać link...

Na lotnisko. Ale najpierw--ubranie!

...

Później. Pięć minut przed opuszczeniem domu. Zdaje się, że właśnie zniszczyłem jednen telefon komórkowy i zgubiłem drugi, co oznacza, że pewnie będę musiał kupić nowy na lotnisku Narita. Argh. W międzyczasie, jeśli chcecie dowiedzieć się zbyt dużo o pisarzu i jego notatniku...

http://www.spacecast.com/interview_5239.aspx

Jeszcze jedno, po ostatnim, na temat praw autorskich...

Neil napisał w piątek 25 kwietnia 2008 o 11:15

Rozważając ideę praw autorskich dotyczących „przekształceń” myślałem o tym: http://nielsenhayden.com/makinglight/archives/009050.html#191539

To przeróbka / tłumaczenie/ nowa wersja mojego wiersza “Dzień w którym przybyły spodki” zrobiona w stylu LOLcat. Podoba mi się bardziej, niż oryginalna, ale nie jestem pewien, czy sprawdziłaby się gdybym nie wiedział o istnieniu normalnej wersji (jeśli rozumiecie co mam na myśli). (Tu na YouTube czytam oryginał podczas wystąpienia w Yale:
http://www.youtube.com/watch?v=JUkEPaN_BFY ).

I dwa z worka pocztowego:

Jestem prawnikiem. Współtworzyłam artykuł na temat “dozwolonego użytku”, który został opublikowany ubiegłego lata w “Journal of the Copyright Society of the United States” [Dziennik Towarzystwa Praw Autorskich w Stanach Zjednoczonych]. Znaczna część artykułu to dużo bardziej rozwlekła (przerywana mnóstwem cytatów z kodeksów) wersja tego, co napisałeś dzisiaj na swoim blogu. W rzeczywistości najważniejszym czynnikiem decydującym, czy coś mieści się w ramach dozwolonego są nie pieniądze, ale to jak bardzo praca została przekształcona. Masz dobre pojęcie o prawach autorskich.

Co więcej, masz dobre pojęcie o tym jak skomplikowana jest są prawa autorskie w przypadku prac zapożyczonych. Odpowiedź prawnika w sprawie tego skorowidzu Biblii Króla Jakuba jest taka, że owa osoba posiada “słabe” prawa autorskie. (Im więcej oryginalności w danym dziele, tym prawa są “mocniejsze”. Jeśli ten skorowidz zupełnie nie jest twórczy – jeśli naprawdę jest to po prostu listą słów, które jest w stanie wygenerować komputer – nie ma mowy o jakichkolwiek prawach autorskich. Jeżeli jednak autor uporządkował skorowidz w sposób ukazujący nieco kreatywności, ma “słabe” prawa.)

Niestety w praktyce “słabe” prawa okazują się być całkiem mocne, jeśli znajdują się w posiadaniu potężnej firmy. Na przykład drzeworyty z ilustracjami z pierwszego wydania “Alicji w Krainie Czarów” mają status public domain i nie chronią ich żadne prawa. Jednak disneyowski wizerunek Alicji, który wyraźnie jest kreskówkową wersją ogólnodostępnych drzeworytów jest chroniony prawem autorskim. Teoretycznie, takie zapożyczenie powinno być objęte “słabymi” prawami. Jednak kiedy ukazała się gra video “Alice” firmy American McGee ich Alicja byłą brunetką, która w niczym nie przypominała powszechnego wyobrażenia tej postaci. American McGee powinni móc – tak jak Disney - swobodnie skopiować Alicję z public domain, ale podejrzewam, że nie chcieli ryzykować konfrontacji z Disneyem. (Prawdopodobnie nie był to jedyny powód – pewnie nie chcieli też, żeby po grę przez przypadek sięgnęły młodsze dzieci – ale bez wątpienia musieli rozważyć kwestię praw Disneya.)

Naprawdę bardzo doceniam fakt, że mimo iż jesteś pisarzem nie jesteś zaciekły w kwestii praw autorskich. Myślę, że wielu czytelników, którzy tak gorliwie bronią swych ulubionych autorów nie rozumie korzyści płynących z praw autorskich, które nie są nieograniczone i wygasają. Cała sfera twórców zyskuje coś z licencji public domain oraz dozwolonego użytku. (Spadkobiercy autorów są często całkowicie przeciwni jakimkolwiek twórczym przeróbkom, czy nawet twórczej krytyce – na myśl przychodzi zwłaszcza niezwykle sporny dorobek Margaret Mitchell.) Gdyby współczesne podejście do praw autorskich istniało od zawsze, nie mógłbyś swobodnie cytować Shakespeare’a (którego nigdy żadne prawa nie chroniły) w “Sandmanie”, a opowieść straciłaby wiele ze swojego bogactwa. Tak samo absurdem byłaby konieczność uzyskania przez Ciebie od spadkobierców Rudyarda Kiplinga oficjalnego pozwolenia na “Księgę cmentarną”. Prawa autorskie nie powinny być tak silne, aby powstrzymywać nowe pomysły czy krytykę.

Bardzo niecierpliwie wyglądam “Księgi cmentarnej”
- Anne

a także

Twoja ostatnia notka na temat postępowań sądowych zainspirowała mnie to zamieszczenia na moim własnym blogu informacji dotyczących pewnych aspektów łączonego autorstwa w Twojej sprawie, i kwestii przekształceń dzieła, które mogą być istotne w sprawie J.K. Rowling. Jeśli Cię interesuje, możesz o tym przeczytać na http://wise-old-sage.blog-city.com/gaiman_joint_authorship_and_transformative_works.htm

Zamieściłem również link do Twojej notki, żeby czytelnicy mogli się z nią zapoznać. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.

Christopher Schiller
http://www.christopherschiller.com


natomiast w Scrivener's Error wspomniano o mnie na

http://scrivenerserror.blogspot.com/2007/11/accio-lawsuit.html
i hipoteza jest taka, że ta sprawa dotyczy przede wszystkim zastrzeżonego znaku towarowego, a nie praw autorskich.

Neil,
W związku z Twoim niedawnym bliskim spotkaniem z wielkim metalowym słupem zacząłem się zastanawiać co z ubezpieczeniem zdrowotnym. Jako pisarz i osoba mniej więcej samozatrudniona (czy tak?), jak załatwiasz sprawę porządnego ubezpieczenia zdrowotnego nie tylko dla siebie, ale i swojej rodziny? Nie byłoby łatwiej przeprowadzić się do Kanady lub wrócić do Anglii, gdzie są na tyle rozsądni, że istnieje powszechna opieka zdrowotna?
Dzięki,
Jon


Jak? Piszę filmy.

To prawdziwa odpowiedź, mimo że brzmi głupawo. Dopóki pewna część moich dochodów pochodzi z Hollywood zajmuje się tym Związek Scenarzystów, który zapewniał całkiem niezłe ubezpieczenie zdrowotne kiedy zostałem jego członkiem i choć teraz jest ono znacznie mniej dobre, to i tak jest o niebo lepsze niż brak ubezpieczenia dla mnie i mojej rodziny.

(Czasami przyjaciele pytają dlaczego zajmuję się filmami – przecież pochłaniają ogromnie dużo czasu i wysiłku emocjonalnego, większość scenariuszy nie jest realizowana, a nawet jeżeli zostają zrealizowane, najczęściej zupełnie nie przypominają tego, co wydawało ci się, że piszesz i w przeciwieństwie do powieści od samego początku jesteś pozbawiony kontroli nad nimi, a może się okazać, że jesteś okłamywany, zostajesz zwolniony albo oszukany i ponieważ zarabiam sporo na pisaniu scenariuszy to przecież zarabiam o wiele więcej na pisaniu książek, których właścicielem jestem i które mogę kontrolować zawsze i za które płacą mi także z zagranicy i tak dalej. I odpowiadam: „Ubezpieczenie zdrowotne” i jeżeli są to osoby z Ameryki, to rozumieją. Za to ludzie z krajów gdzie opieka zdrowotna, tak samo jak edukacja, jest uważana za jedno z praw człowieka myślą, że oszalałem.)

Dlaczego się nie przeprowadzić? Lubię swój dom, a moja najmłodsza córka uwielbia swoją szkołę i przyjaciół (moja starsza córka wyprowadziła się z powrotem do Anglii) i jestem zadowolony, że efektem ubocznym napisania scenariusza filmowego raz na jakiś czas jest zapewniona opieka zdrowotna. (A także bardzo lubię pisać scenariusze. To całą resztę przedsięwzięcia trudno znieść.)

(Tak na marginesie, ten słup to była ciężka rura z PCV, a nie z metalu, co muszę przyznać – bardzo mnie cieszy. W innym wypadku moja twarz byłaby o wiele bardziej poobijana. W tej chwili sińca pod okiem już prawie nie widać, nos się praktycznie zagoił, a pęknięta warga goiła by się szybciej gdybym tyle nie mówił...)
...

Mark Buckingham, Shelly Bond i ja planowaliśmy i knuliśmy przez ostatni miesiąc. Uknuliśmy plakat z okazji 20lecia Sandmana w udziałem tylu rysowników i innych artystów ilu uda się namówić na narysowanie postaci czy dwóch. Rozważyliśmy kilka możliwych sposobów wykonania tego planu i zdecydowaliśmy, że najlepiej wyjdzie przyjęcie, a więc Mark zaplanował przyjęcie z dokładnym rozmieszczeniem gości...

Zgodziła się większość spośród czterdziestu kilku wciąż żyjących i tworzących artystów od „Sandmana” – kilku było zwyczajnie zbyt zajętych (niestety! nie będzie Matta Wagnera ani Michaela Zulli), a na kilku wciąż jeszcze polujemy.

Ale nadeszło już pierwsze dzieło. Od Sama Kietha, który narysował Morfeusza zawodowo po raz pierwszy od, no właśnie, dwudziestu lat. (Daniela narysował po raz pierwszy w życiu.)

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbranQWlux05kWhCuhP_VmRUgPIJk7qqEXlDXYyzmO1lMA7HBXh7CBTLihaqLFI0i9kDVPwFGz6Vu965Kn6_OwXzXZCLahL2rZ38PHpLkrsKqjsHkHVA6Nx85vO2RGibi66LClD6lFUEQ5/s1600-h/Sandman_Poster_LO_REZ_+.jpg

Myślę, że to będzie fenomenalny plakat.

Kilka końcowych przemyśleń na temat praw autorskich zanim ostatecznie zostawimy ten temat

Powinienem teraz czytać korektę "Księgi cmentarnej". Kiedyś uwielbiałem to robić, ale to było wiele lat temu. Teraz mam do przejrzenia zarówno wersję amerykańską, jak i angielską, więc wszystko, co zostało wybrane dla jednej, muszę rozpatrzyć dla drugiej, muszę przeczytać obydwie wersje od deski do deski, nie dlatego, że są różne, ale by zobaczyć, co wykombinowali korektorzy po dwóch stronach Atlantyku. (Ze smutniem kręci głową...)

Bilety na majowe wydarzenie w MIT nie są wyprzedane, po prostu najpierw były dostępne tylko dla studentów i pracowników instytutu. Tak podają moi znajomi z Pandemonium i The Million Year Picnic, które obydwa teraz sprzedają bilety.

Po szybkim szukaniu znalazłem http://community.livejournal.com/millionyear/33091.html z mnóstwem informacji na temat wydarzenia w MIT.

Jeśli chcecie złożyć rezerwację telefonicznie (617-492-6763), musicie odebrać bilety w trakcie 48 godzin. Po 14 maja nie będzie już można rezerwować przez telefon. Maksymalnie cztery bilety.

Zauważyłem, że jesteś na liście mówców w trakcie australijskiej konferencji Children's Book Council w maju. Zastanawiam się, czy będziesz miał czas rozdawać autografy między Twoimi dwoma wystąpieniami.

A jeśli nie na CBCA, czy masz w ogóle zamiar zorganizować podpisywanie podczas tegorocznej wizyty w Melbourne?

Z góry dzięki,

-S

Jeśli klikniesz na GDZIE JEST NEIL, przeniesie Cię do http://www.neilgaiman.com/where/ i dowiesz się o trzech wystąpieniach w Melbourne, dwóch w Sydney i jednym w Hobart, któe odbędą się w przyszłym tygodniu. A odpowiadając na parę często zadawanych pytań, doprawdy wiem, że minęło dwanaście lat odkąd byłem w Perth i dziesięć odkąd podpisywałem książki w Nowej Zelandii, tak. Mam rónież świadomość, że to nie fair dla ludzi z Brisbane i Adelaide, że tam nie będzie podpisywania, a jeszcze ciężej jest ludziom z Canberry, ponieważ mając tylko jedno ciało i dwa potencjalne miejsca, w których mógłbym się znaleźć, wybrałem Hobart (w którym nie byłem od dziesięciu lat) zamiast Canberry (w której byłem w lipcu 2005r.).

Przeczytanie Twojej opinii na temat sprawy leksykonu J. K. Rowling skłoniło mnie do próby porównania, czy ta sprawa nie jest przypadkiem podobna do Twoich działań w sprawie postaci, które stworzyłeś dla serii Spawn MacFarlane'a. Oczywiście odbydwa przypadki się różnią, ale jednak widzę pewne niewyraźne podobieństwa.

Podczas gdy on (leksykon) istniał tylko na stronie i nikt nie czerpał z niego korzyści, naturalnie nie widzę żadnego problemu. W momencie, gdy zostaje opublikowany w formie książkowej, jest szansa, że zarobi na nim masę pieniedzy. Spójrzmy prawdzie w oczy, ludzie kupowaliby go na pęczki. W takim przypadku uważam, że autor albo MA na to pozwolenie albo nie. Jeśli nie (a najwyraźniej tak jest) to czy to nie stawia go w pozycji winnego? Czyż nie potrzebuje jej pozwolenia, by zarabiać na postaciach, miejscach i ideach, które ona stworzyła? Czyż nie powinien spróbować z nią o tym porozmawiać na samym początku?


Po prostu zobaczyłem te niewyraźne podobieństwa. Zdaję sobie sprawę, że nie używa istniejących postaci, nie umieszcza ich we własnych historiach (w przeciwieństwie do MacFarlane'a) i nie zbiera za to zasług ...... to po prostu wydaje mi się złe. Jeśli książka jest kiepsko zrobiona to oddziałuje to nie tylko na nią, ale też na jej świat, prawda?

Podejrzewam, że są podobne tylko pod tym względem, że ostatecznie nie polegają na tym na czym ludzie (włącznie z osobami, które były zaangażowane w proces) myśleli, że polegają. Myślałem, że w sprawie MacFarlane'a chodziło tylko o prawa autora, o zmuszenie Todda, by dotrzymywał obietnic, o wpisy do dokumentów, gdzie twierdził, że napisał numery, które ja napisałem i o tym podobne rzeczy. Myślę, że dla Todda chodziło tylko, by dowieść, że On Ustalił Swoje Zasady I Był Naprawdę Przebiegły I Każdy Musiał Robić Co On Rozkazał, czy o coś w tym stylu.

Ale tak naprawdę w sądzie apelacyjnym, po tym jak ława przysięgłych ogłosiła wyrok i wygrałem wszystkie 17 podpunktów rozprawy, wszystko sprowadziło się do tego: czy w sprawie pogwałcenia praw autorskich czas zaczyna się odliczać od momentu, gdy pogwałcenie zostaje dokonane czy też może kiedy jest odkryte. Czas przedawnienia dla roszczeń praw autorskich wynosi trzy lata. W 1996r. złożył swoje roszczenia, podając że napisał Spawn 9 i serię Angela, po czym trzy lata później, w 1999r. oznajmił mi, się nie zamierza przestrzegać umów, które ze mną zawarł w sprawie rzeczy, które stworzyłem. Czy mój czas już się wyczerpał? Jego prawnicy byli przekonani, że tak, nawet niektórzy z moich myśleli, że stoję na grząskim terenie.

Ostatecznie decyzja Posnera w sądzie apelacyjnym brzmiała w skrócie: po nikim nie oczekuje się kontrolowania urzędu praw autorskich w poszukiwaniu naruszeń, a czas zaczął się odliczać w momencie, kiedy się o tym dowiedziałem. (Całe orzeczenie Posnera jest na http://www.ca7.uscourts.gov/tmp/CR1FGCDA.pdf i naprawdę całkiem ciekawie się je czyta.)

W sprawie Time-Warner-Rowling-Vander Ark nie chodzi o "czy on zarabia na jej pomysłach?" lub "czy to ukróci powstawanie stron fanów?" lub całą resztę domysłów, o których się mówi w Internecie. Z prawnego punktu widzenia nie ma znaczenia, że pani Rowling pisała lub planowała swoją własną encyklopedię, że dochody idą na cele charytatywne i tak dalej, chociaż jestem przekonany, że pani Rowling uważa, że tak jest (ponieważ ja bym tak uważał na jej miejscu).

Z tego co wiem, chodzi tylko o parę prawdziwych białych plam w dziedzinie praw autorskich-- podejrzewam, chociaż NAPRAWDĘ nie jestem prawnikiem, że sprowadzi się to do tego, czy dzieło pana Vander Arka było wystarczająco "przekształcone", by uważać je za oddzielną pracę.

Isnieje internetowy zbiór objaśnień do Sandmana. Gdyby jego twórcy-- lub ktoś inny-- zdecydowałby się go wydać, nie mógłbym ich powstrzymać, gdybym nie chciał, żeby wyszedł na rynek, nawet gdyby Les Klinger w końcu przekonał mnie, bym namówił DC Comics, by pozwoliły mu stworzyć oficjalnego Sandmana z objaśnieniami. (Ktoś pytał, kiedy wychodzi Drakula z objaśnieniami Lesa-- będzie w październiku 2008r.) To dlatego, że oczywiście jest to praca przekształcona-- jest oparta na moim dziele, ale od niego odchodzi.

Gdyby ktoś utworzył stronę internetową, na której zgromadziłby wszystko z Sandmana w kolejności alfabetycznej, w formie skorowidza lub leksykonu... kwestia czy sam zamierzałem taki zrobić nie miałaby znaczenia. Kwestia czy ktoś zarabia na mojej pracy, słowach i pieniądzach nie ma znaczenia. Kwestia czy to dobry czy zły leksykon nie ma znaczenia. Kwestia czy często mnie cytuje może albo może nie mieć znaczenia (jak obszernie mnie cytuje zależy od reguł dozwolonego użytku, ale wystarczy mnie sparafrazować i już się wychodzi na czysto). Prawdziwe znaczenie ma to, czy ten ktoś wystarczająco przekształca moje dzieło w coś innego poprzez gromadzenie wpisów i ułożenie ich w kolejności alfabetycznej. Jak dużo pracy twórczej się wykonuje? Biblia Króla Jakuba jest dobrem publicznym. Jeśli napisałbyś leksykon lub skorowidz Biblii Króla Jakuba, spisując każdą wspomnianą osobę i miejsce, co zajęłoby ci mnóstwo czasu- wtedy mógłbyś mieć do tego prawa autorskie. Jeśli ktoś by to skopiował-- zwyczajnie wziął twój Leksykon Biblii Króla Jakuba i napisał przy nim swoje nazwisko-- czy mógłbyś go pozwać do sądu? Czy powinieneś?

A odkładając na bok sprawy osobiste- wszystkie te komentarze prasowe i większość blogowych i internetowych opinii to właśnie to, do czego ta cała sprawa się w końcu sprowadzi.

Cześć Neil,

Tak jak Ty, jestem fanką Harlana Ellisona. Jednakże jako feministka, mam już naprawdę dosyć jego mizoginii.

Zastanawiałam się jak godzisz fakt, że Ellison jest Twoim przyjacielem i wspaniałym pisarzem z faktem, że potrafi być naprawdę seksistowski. Jestem szczególnie ciekawa, ponieważ masz dwie córki. (A jedna z nich uczęszczała do żeńskiego koledżu! Sama chodziłam do Mount Holyoke.) Co im mówisz, gdy Ellison oczernia kobiety? Mam szczerą nadzieję, że nie ograniczasz się do śmiechu i stwierdzenia, że "Harlan to Harlan". Chociaż jest piekielnie zabawny, jego nastawienie jest naprawdę szkodliwe. Poza tym opieranie się na seksistowskim humorze to nie jego poziom, więc naprawdę nie rozumiem, dlaczego to robi. Nie lubię, kiedy Ellison twierdzi, że używa takiego humoru w sposób nawróceniowy. Jest białym mężczyzną-- nie może nawracać z seksizmu w imieniu kobiet.

Jestem wdzięczna, że poświęcasz swój czas, by odpowiedzieć na moje pytanie.

Najlepszego,

Emily Neal

Wiesz, przez lata Harlan wypowiedział w mojej obecności parę zdumiewająco oczerniającyh uwag co do kierowników studia, firmy Walt Disney, licznych restauracji, w których jadaliśmy, kilkunastu europejskich wydawców, jedzenia w Anglii, Anglików (oprócz-- czasami -- mnie i jego żony), edytorów, innych wydawców, (męskiego) krytyka science fiction, producentów telewizyjnych, Fantagraphics, moich przyjaciół, producentów filmowych... lista ciągnie się jeszcze dłużej. Kiedy Harlan jest niemiły w stosunku do moich znajomych w mojej obecności, zwykle zwracam mu uwagę, że to moi znajomi, a on zachowuje się jak dureń. Wtedy albo robi skruszoną minę albo mówi mi, że jestem idiotą, bo lubię tylu ludzi. Istnieje wielu ludzi i niektóre kategorie ludzi, takie jak księgowi studia, na temat których Harlan bywa mniej niż uprzejmy. Nie pamiętam, żeby na liście była taka kategoria jak "kobiety". (Pamiętam jak raz powiedział coś straszliwie niemiłego o kobiecie w roli dyrektorki studia, ale chodziło o jej rolę jako dyrektorka studia, a nie o to, że była kobietą.) Co oznacza, że czytając Twój list jestem tak zdezorientowany jak gdybyś pytała o to jak mogę znosić ataki Harlana na kolorowych ludzi, leworęcznych lub jazzmanów.

Co do "Harlan to Harlan", przypomina mi się co powiedział producent filmu dokumentalnego "Sny o ostrych zębach", Erik Nelson, gdy powiedziałem mu, że sądzę, że film jest niezwyważony i że powinien był przeprowadzić wywiady z paroma wrogami Harlana. Powiedział: "To właśnie powiedział Harlan. Odpowiedziałem mu 'Harlan, ty sam jesteś swoim najgorszym wrogiem'".

...

W sobotę do Australii...

piątek, 25 kwietnia 2008

Pamiętając Douglasa #1

Jeden z dwóch czy trzech wstępów związanych z Douglasem Adamsem które napisałem. To był wstęp do biografii Douglasa autorstwa M.J. Simpsona pt "Autostopowicz".

Pamiętając Douglasa

Poznałem Douglasa Adamsa pod koniec 1983 roku. Poproszono mnie abym przeprowadził z nim wywiad dla "Penthouse'a". Spodziewałem się kogoś bystrego i błyskotliwego, w stylu BBC, kto brzmiałby jak głos "Autostopem przez galaktykę". W drzwiach swego mieszkania w Islington powitał mnie wysoki mężczyzna o szerokim uśmiechu i wielkim, lekko zakrzywionym nosie, wyjątkowo nieporadny i
niezdarny, zupełnie jakby mimo swego rozmiaru wciąż rósł. Właśnie wrócił do Wielkiej Brytanii po nieudanym pobycie w Hollywood i bardzo cieszył się z powrotu. Był uprzejmy, był zabawny i dużo gadał. Pokazywał mi swoje rzeczy - uwielbiał komputery, które w owym czasie dopiero zaczynały się pojawiać oraz gitary, a także gigantyczne nadmuchiwane kredki, które odkrył w Ameryce i sprowadzał do Anglii ogromnym kosztem zanim odkrył, że były dostępne, i to dosyć tanio, w Islington. Był niezdarny: wpadał na różne rzeczy, potykał się o nie, albo zupełnie nagle na czymś siadał i to psuł.

O śmierci Douglasa, a było to
w maju 2001, dowiedziałem się następnego ranka z Internetu (który w 1983 nie istniał). Udzielałem telefonicznego wywiadu dziennikarzowi (znajdował się on w tym czasie w Hong Kongu) i coś na temat śmierci Douglasa Adamsa mignęło na ekranie. Prychnąłem, nieprzekonany (zaledwie kilka dni wcześniej Lou Reed wystąpił w "Saturday Night Live" aby zdementować krążące w internecie plotki o swojej śmierci). Potem kliknąłem na link. Otworzyła się strona wiadomości BBC i zobaczyłem, że Douglas, całkiem definitywnie, nie żyje.

“Czy wszystko w porządku?” zapytał dziennikarz w Hong Kongu.

“Douglas Adams nie żyje” odpowiedziałem zszokowany.

“A tak” powiedział. “Mówią tutaj o tym cały dzień. Znał go pan?”

“Tak,” odpowiedziałem. Kontynuowaliśmy wywiad, ale nie wiem co jeszcze zostało powiedziane. Dziennikarz odezwał się znów po kilku tygodniach żeby powiedzieć, że po tym, jak dowiedziałem się o śmierci Douglasa na taśmie nie znalazło się już nic składnego, a przynajmniej nic nadającego się do wykorzystania i zapytał, czy miałbym coś przeciwko powtórzeniu wywiadu.

Douglas był niewiarygodnie miłym, wyjątkowo elokwentnym i niezwykle pomocnym człowiekiem. Miałem z nim sporo do czynienia kiedy w 1986 pracowałem nad "Bez paniki!" ["Don't panic"]. Siadywałem w kącie jego biura przeglądając zawartość starych szuflad, wyciągając jedną wersję po drugiej - kolejne wcielenia "Autostopu", dawno zapomniane skecze komediowe, scenariusze Doctora Who, wycinki z prasy, a on zawsze chętnie odpowiadał na pytania i wyjaśniał. Skontaktował mnie z tuzinem ludzi, których musiałem złapać w sprawie wywiadu, jak choćby Geoffrey Perkins i John Lloyd. Podobała mu się gotowa książka, a przynajmniej tak powiedział i to też bardzo pomogło.

(Wspomnienie z tamtego czasu: siedzę w biurze Douglasa, piję herbatę i czekam aż skończy rozmawiać przez telefon, żebym mógł zapytać go o coś jeszcze. Świetnie mu sie rozmawiało na temat projektu który realizował do książki Comic Relief. Kiedy skończył, przeprosił i wyjaśnił, że musiał odebrać ten telefon, bo to był John Cleese w taki sposób, że było jasne z jaką lubością rzucił tym nazwiskiem: właśnie dzwonił do niego John Cleese i rozmawiali zawodowo, jak dorośli ludzie. Douglas musiał wtedy znać Cleese'a od jakiś dziewięciu lat, ale i tak niesamowicie go to cieszyło i chciał żebym o tym wiedział. Douglas zawsze miał swoich bohaterów.)

Douglas był jedyny w swoim rodzaju. Co oczywiście jest prawdą w przypadku każdego z nas, ale prawdą jest również, że wśród ludzi występują pewne typy i odmiany, ale był tylko jeden Douglas Adams. Nikt inny z poznanych przeze mnie ludzi nie wyniósł Nie Pisania do rangi sztuki. Nikt inny nie mógłby być tak niefrasobliwie i dogłębnie nieszczęśnikiem. Nikt inny nie miał takiego niewymuszonego uśmiechu i zakrzywionego nosa, ani nie roztaczał tej lekkiej aury zakłopotania, która sprawiała wrażenie ochronnego pola siłowego.

Po śmierci Douglasa często pytano mnie o niego w wywiadach. Mówiłem, że moim zdaniem nigdy nie był powieściopisarzem, nie tak naprawdę, pomimo bycia jednym z najlepiej sprzedających się na całym świecie pisarzy i napisania kilku powieści, które ćwierć wieku później zaczynają być uznawane za klasyki. Pisanie powieści to zawód na który wpadł przypadkiem, albo potknął się o niego, albo zupełnie nagle usiadł i połamał.

Myślę, że chyba nie mamy jeszcze słowa na określenie tego kim był Douglas. Futurolog, Wyjaśniacz, coś takiego. Że pewnego dnia zdamy sobie sprawę, że najważniejszą pracę wykonuje ten, kto potrafi wyjaśnić światu jego własne działanie w sposób, którego świat nie zapomni. Kto potrafi przedstawić trudne położenie gatunku zagrożonego wyginięciem równie łatwo (a przynajmniej równie doskonale, bo nic co zrobił Douglas nie było specjalnie łatwe) co wyjaśnić analogowemu światu co oznacza przejście do technologii cyfrowej. Osoba, której marzenia i pomysły, praktyczne czy nie, są zawsze rozmiaru planety i która będzie podążać naprzód i pociągnie za sobą całą resztę.

Oto książka wypełniona faktami na temat kogoś, kto handlował snami.

Neil Gaiman

Bolonia, 15 maja 2003

rada

Neil napisał we wtorek 22 kwietnia 2008 o 11:47

Porządnie denerwuję się na myśl o wykładaniu na Clarion w tym roku. Zapraszany od lat zawsze odmawiałem, bo nie byłem pewien czy mam czego uczyć na temat pisania. Wydaje mi się, że przede wszystkim sam nadal próbuję to wszystko zrozumieć. W końcu się zgodziłem, ale nadal uważam, żebym wiedział wystarczająco dużo aby ośmielić się uczyć kogokolwiek.

Dziś pod prysznicem zastanawiałem się jaką najlepszą radę otrzymałem kiedykolwiek od innego pisarza. Podczas mojego pierwszego Milford ktoś powiedział mi coś o używaniu stylu jako okrycia ale prędzej czy później będziesz musiał przejść się ulicą nago, to było przydatne...

I wtedy sobie przypomniałem. To był Harlan Ellison, jakieś dziesięć lat temu.

Powiedział "Hej. Gaiman. Co z tą szczeciną? Za każdym razem gdy Cię widzę jesteś zarośnięty. Co to ma być? Jakaś angielska ekstrawagancja?"

"Niezupełnie."

"A więc? Czy nie mają w Anglii maszynek do golenia na litość boską?"

"Skoro musisz wiedzieć to nie lubię się golić, bo mam naprawdę twardy zarost i wrażliwą skórę. Czyli zanim zdążę się ogolić zazwyczaj mam już podrapaną twarz. Dlatego robię to tak rzadko jak tylko mogę."

"Och." Zamilkł na chwilę. "Też tak mam. Musisz tylko wmasować w swoją szczecinę trochę odżywki do włosów. Zostawić na parę minut, potem spłukać. I już możesz golić się normalnie. Wtedy to naprawdę proste. Bez zadrapań."

Wypróbowałem. Działa, istne czary. Najlepsza rada jaką kiedykolwiek dostałem od pisarza.
...

Drogi Panie Gaiman,
czy Bill Hader i Doug Jones są naprawdę tak wysocy, czy to Pan jest dużo (dużo) niższy, niż sobie wyobrażałem?
Wszystkiego dobrego,
J.V

Bill Hader jest odde mnie wyższy o kilka cali, ale jest normalnego ludzkiego wzrostu (a w dodatku na zdjęciu stoi bliżej obiektywu, niż ja i Doug). Natomiast Doug Jones jest nieludzko wysoki - jako Abe Sapiens górował nad Hellboyem, jako Silver Surfer górował nad Benem Grimmem, jako faun w "Labiryncie Fauna" górował nad, cóż, małą dziewczynką, ale i tak jest absolutnie, absurdalnie i wybitnie wysoki. Jest też zdumiewająco sympatyczny.

Dozwolony użytek i inne rzeczy

Neil napisał w sobotę 19 kwietnia 2008 o 21:01

Po czytaniu Bill Hader, Doug Jones i ja poszliśmy coś zjeść. Za nami widać Saint Mark's Bookshop, o której wspominam tylko dlatego, że to moja ulubiona nowojorska księgarnia. Sfotografowała nas młoda Japonka, która wcześniej podeszła do Billa żeby powiedzieć mu, że jest jego fanką i żeby zrobić sobie z nim zdjęcie. I dlatego kiedy wychodząc zobaczyliśmy ją na ulicy pomyślałem, że bardziej niż w przypadku przygodnego nowojorczyka możliwe jest, że zrobi nam zdjęcie i odda mi telefon z powrotem.

Nie zostaję w Nowym Jorku na czas święta Paschy i papieskiej wizyty (co oznacza, że moje szanse na okazję wypowiedzenia słów "Good yontiff, pontiff" [żydowskie świąteczne pozdrowienie; pontiff - ang. papież] z zadziwiająco niewielkich spadły do zera.)

Wczorajsza impreza pozwoliła zebrać mnóstwo pieniędzy dla CBLDF i to bardzo dobrze. I wygraliśmy sprawę Gordona Lee, a to jeszcze lepiej.

I pomyślałem, że najwyższy czas przypomnieć link do strony członkowskiej CBLDF tym, którzy chcieliby dołączyć, albo tym którzy chcą odnowić swoje członkostwo. Jest tutaj. (www.cbldf.com zaprowadzi was na stronę, gdzie można wykupić członkostwo, reprodukcje z autografami i całą resztę.) (I nie zapomnijcie, że są różne poziomy członkostwa, aż do ANIOŁA za $1000 rocznie.)

A także mnóstwo fajnych produktów, w tym koszulki z nowym wzorem, który mnie całkiem się podoba...
["PIERWSZA POPRAWKA - Kongres nie może stanowić ustaw wprowadzających religię albo zabraniających swobodnego wykonywania praktyk religijnych; ani ustaw ograniczających wolność słowa lub prasy, albo naruszających prawo do spokojnego odbywania zebrań i wnoszenia do rządu petycji o naprawę krzywd. Chroń Pierwszą Poprawkę, wspieraj CBLDF"

...
Było mnóstwo maili w których proszono mnie o skomentowanie procesu JK Rowling/ Steve Vander Ark o prawa autorskie. Po przeczytaniu na ten temat tego, co tylko mogłem i biorąc pod uwagę szarą strefę praw autorskich w której ta sprawa się mieści, moja ogólna reakcja to "Cóż, gdyby to o mnie chodziło, prawdopodobnie by mi to schlebiałoby", ale ewidentnie J.K. Rowling tego zdania nie podziela. Nie wyobrażam sobie, żebym próbował powstrzymać wydanie którejkolwiek z nieautoryzowanych książek, które przez te wszystkie lata napisano na temat mnie albo stworzonych przeze mnie rzeczy. Tam gdzie było to możliwe starałem się pomóc, a nawet jeżeli mi się nie podobały to wzruszałem ramionami i odpuszczałem.

Biorąc pod uwagę zawiły rejon prawa autorskiego, w którym mieści się zasada "dozwolonego użytku" ["fair use"] mogę rozumieć, że sędzia nie chciał wydać wyroku i zakładam, że cokolwiek zasądzi to sprawa i tak znajdzie się w sądzie apelacyjnym.

Sercem jestem po stronie ludzi piszących nielegalne książki , prawdopodobnie dlatego, że pierwsze dwie, które ja napisałem były właśnie nielegalne, a w przypadku jednej z nich, "Ghastly Beyond Belief" ["Niewyobrażalnie potworne"] gdyby tylko ktoś zechciał, mógłby bez trudu pozwać Kim Newman i mnie do sądu oskarżając nas o to, że książka złożona z cytatów, których autorzy wcale nie musieli chcieć się w niej znaleźć, znacznie wykracza poza dozwolony użytek.
(jak powiedział mi mój brytyjski wydawca, to pojęcie zniknęło z brytyjskiego prawa autorskiego, choć najwyraźniej Google temu przeczy.)

Większość komentarzy w internecie zamieszczają ludzie opowiadający się za jedną ze stron na podstawie osobowości i osobistych opinii. Jak to bywa z najmniej jasnymi obszarami prawa, nic tu nie jest ściśle ustalone i prawdobodobnie nawet po zapadnięciu decyzji sądu apelacyjnego ustalone nie będzie, bo "dozwolony użytek" to jedna z tych rzeczy, które - tak jak pornografię - powinniśmy być w stanie rozpoznać na pierwszy rzut oka.

Powiedziawszy to wszystko, jestem zafascynowany "nową plotką" która się pojawiła - ja zauważyłem ją dzisiaj wśród komentarzy na stronie "The Guardian", gdzie ktoś rozpoczął swój wpis od:
Mówi się, że Neilowi Gaimenowi zapłacono za powstrzymanie się od krytykowania Rowling za pewne podobieństwa do jego twórczości.
"Jeżeli się tak mówi, to ja o tym nie słyszałem" pomyślałem. O ile mi wiadomo, jedyna osoba, która coś takiego twierdziła to szalona mugolka Nancy Stouffer, na stronie
http://discuss.washingtonpost.com/wp-srv/zforum/01/author_stouffer032801.htm
WDC: Przeczytałem gdzieś, że pewne szczegóły z książek Rowling mogą być postrzegane jako zapożyczenia z komiksów o Sandmanie - wydaje mi się, że jednym z przykładów były sowy doręczające listy. Zapytany o to twórca Sandmana, pisarz Neil Gaiman odpowiedział po prostu "i co z tego?". Podczas tworzenia oryginalnej opowieści autorzy przez cały czas zbierają kawałki z przeróżnych miejsc. Dlaczego ciebie martwi to znacznie bardziej, niż inne osoby od których owe "kawałki" mogły (podkreślam , MOGŁY) zostać zapożyczone? Dlatego, że znalazłaś tak wiele przykładów? Czytałem o nich na Twojej stronie i wydaje mi się, że większość podobieństw jest przypadkowa albo brakuje im podstaw i nie wystarczą one do uzasadnienia całego tego zamieszania, tak samo jak sowia poczta nie wystarczy, żeby Gaiman załamał ręce i zakrzyknął, że to plagiat.

Nancy Stouffer: Prawda jest taka, że początkowo Gaiman rzeczywiście załamał ręce i zakrzyknął, że to plagiat. Dopiero po sprzedaży praw do filmu jego wypowiedzi zaczęły się zmieniać. Na początku był niesamowicie poirytowany.
(To ta sama Nancy Stouffer której sprawa została odrzucona przez sąd i której nakazano zapłacić dwa miliony dolarów kosztów sądowych i karę w wysokości $50,000 za "przedstawienie sfałszowanych dokumentów i fałszywych zeznań". Dużo nakłamała.)

Tak naprawdę, kiedy zaczął się ten cały nonsens, w 1998, na długo zanim powstało to miejsce, na stronie the Dreaming napisałem

Czwartek, 19 marca 1998
Neil o Harrym Potterze i J.K. Rowling

Napisał by puck o 3:00 AM PST | (3)
Komentarze
Krąży plotka o tym, że Neila denerwuje zbyt duże podobieństwo książek o Harrym Potterze do "Ksiąg Magii". Neil poprosił, żebym to zamieścił aby wyjaśnić sprawę:

"Byłem zaskoczony, kiedy z wczorajszego [Daily] MIRROR dowiedziałem się, że jakoby oskarżyłem J.K. Rowling o kopiowanie pomysłów z KSIĄG MAGII w HARRYM POTTERZE.

Najzwyczajniej nie jest to prawdą - a teraz, kiedy taka informacja ukazało się publicznie, będzie się za mną ciągnąć już zawsze.

W listopadzie wytropił mnie szkocki dziennikarz, który zauważył podobieństwa pomiędzy postaciami mojego Tima Huntera i Harry'ego Pottera i chciał zrobić z tego sensację. I chyba rozczarowałem go gdy wyjaśniłem, że nie, zdecydowanie *nie* uważam, że Rowling ściągała z "Ksiąg Magii" i że wątpię, czy w ogóle je czytała, a nawet jeśli czytała, to nie ma to znaczenia, bo ani ja nie jestem pierwszym pisarzem, który stworzył postać młodego zdolnego czarodzieja, ani Rowling nie była pierwszą, która wysłała go do szkoły.
Nie liczą się same pomysły, ale to co z nimi zrobisz.

Każdy gatunek fikcji literackiej to, jak stwierdził Terry Pratchett, potrawka. Bierzesz coś z garnka i coś dorzucasz od siebie. Potrawka dalej bulgocze.


(Jak powiedziałem szkockiemu dziennikarzowi - jedyne co mnie martwi, to że w filmie "Księgi Magii", który planuje wytwórnia Warner Tim Hunter nie będzie już mógł być dwunastoletnim angielskim dzieciakiem w okularach. Ale wiedząc jak wygląda świat filmu będę zadowolony jeżeli nie będzie go grał potężnie umięśniony Austriak w średnim wieku.)

Nie jestem pewien jak to przeistoczyło się w "Gaiman oskarżył Rowling o plagiat". Ale podejrzewam, że taka historia, jest ciekawsza, niż prawda.

Niestworzone historie Stouffer powtarzały takie strony, jak ta: http://www.geocities.com/versetrue/rowling.htm
Czy Warner Brothers przekupiło Neila Gaimana, "Worst Witch" i Melissę Joan Hart?
Warner jest właścicielem praw do Harry'ego Pottera. Później nabyło prawa do twórczości Gaimana, "Sabriny nastoletniej czarownicy" i prawa do dystrybucji "Niefortunnej Czarownicy". Były to trzy największe zagrożenia dla znaku towarowego.

Po tym jak Neil Gaiman doniósł o plagiacie, według jego strony "Warner Brothers wykupiło prawa do filmu na podstawie 'Sandmana'...". Kiedy zapowiadało się, że stacja ABC porzuci "Sabrinę nastoletnią czarownicę" Warner zapłaciło za nią więcej, niż kiedykolwiek przedtem za serial komediowy. Jak często zdarza się, że serial który jakaś stacja chce zakończyć zmienia stację, nie mówiąc już o tym, że płaci się za niego rekordową cenę? Czy Gaimana oraz Hartów, którzy posiadają prawa do "Sabriny", przekupiono?
Jako że nie posiadam praw do "Sandmana" ani do "Ksiąg Magii"/Tima Huntera - w obu przypadkach byłem jedynie wykonawcą dzieła ["work for hire"], którego właścicielem jest DC Comics będące od czasu założenia firmy w latach 80. częścią Time-Warner - nigdy nie "doniosłem o plagiacie" nigdzie poza smutną, szaloną wyobraźnią Nancy Stouffer, a ponieważ prawa zarówno do filmu na postawie "Sandmana" jak i "Ksiąg Magii" Warner posiadało na kilka lat przed wydaniem pierwszej książki o Harrym Potterze
to nie tylko zdumiewająco źle napisana, obłąkana i niedorzeczna teoria spisku, ale -choć przyprawia o gęsią skórkę- jest to też łatwa do obalenia niedorzeczność.

sobota, 19 kwietnia 2008

Bardzo bardzo zaspany post

Neil napisał w piątek 18 kwietnia 2008


To najlepsze wieści, jakie miałem od wieków -- móc ogłosić to na początku dzisiejszego czytania było niesamowitym przeżyciem:
http://forum.newsarama.com/showthread.php?t=154204

Chciałbym podziękować Gordonowi Lee za zniesienie wszystkiego tak dobrze i trzymania się tam. To trudne dla ludzi, którzy myślą, że władze już chcą ich dorwać. Musi to być jeszcze trudniejsze kiedy władze naprawdę chcą cię dorwać.

Tak jak powiedziałem, kiedy ogłaszałem, że CBLDF wydało ponad 100 000 $ żeby się upewnić że to ta próba sprowokowania pomyłki sądowej się nie powiodła, cała ta suma została zebrana po dolarze od fanów i czytelników oraz profesjonalistów. Zatem dwa dni temu mieliśmy spotkanie dla wydawców, takich którzy wydają książki (i którzy teraz wydają teraz też komiksy), żeby powiedzieć im a) że powinni wiedzieć czym jest CBLDF -- być może będą nas potrzebować i b) że chcielibyśmy, aby wykupili korporacyjne członkowstwo.

Są nowe zdjęcia z tego wydarzenia u dołu tego posta...
http://pwbeat.publishersweekly.com/blog/2008/04/18/icv2-conference-and-cbldf-reception

Czytanie dla CBLDF dziś wieczór było przyjemne a Bill Hader był przezabawny. (Jego udawanie mnie słuchającego Ala Pachino przedstawiającego swoją interpretację filmu Sandman było warte ceny biletu, jeślibym za niego zapłacił, czego nie zrobiłem.)
...

Zeszłego lata przeprowadzała ze mną wywiad (albo Winterwywiad) po całym domu panna Winter McCloud -- właśnie ukazał się na http://www.comicbookresources.com/?page=article&id=16044

...

W zeszłym tygodniu Sharon i Bill Stiteler wyszli z domu, więc skorzystaliśmy z ciepłej niedzieli żeby powiedzieć cześć pszczołom i na wiosenną inspekcję (i czyszczenie) ula. (Będziemy stawiać nowe ule w nadchodzących tygodniach.) Sharona napisała o inspekcji na

http://www.birdchick.com/2008/04/spring-bee-inspection.html

Byłem tym zafascynowany w taki sposób w jaki możesz być tylko, jeśli kiedyś napisałeś o czymś książkę (właściwie skończyłem pisać książkę kiedy większość z tego się wydarzało. Krótki rzut oka na to co mogłoby być sequelem komputera pomocniczego gry komputerowej Autostopem Przez Galaktykę... -- http://waxy.org/2008/04/milliways_infocoms_unreleased_sequel_to_hitchhikers_guide_to_the_galax/


...

Ostatnia okazja na zamówienia

Neil napisał w czwartek 17 kwietnia 2008

Moja twarz prezentuje teraz sobą niesamowitą gamę kolorów. Żółty i purpurowy dominują, ale są też delikatne brązy i zielenie. Jutro wieczorem będzie bardzo dużo wywiadów przed kamerą...

Właśnie pożyczyłem sobie biuro podczas gdy czekam na spotkanie w sprawie filmu Nigdziebądź, która to powróciła do życia -- chcą, żebym dopieścił scenariusz który napisałem w 1999 --- chciałem sprawdzić maila dlatego nie mogę zamieścić kolejnego zdjęcia, ale postaram sie to zrobić później.

To właśnie przyszło od Charlesa Brownsteina z CBLDF, o jutrzejszym wydarzeniu (wydarzeniach):

Wciąż pozostało kilka biletów wstępu na zwyczajne miejsca [20$ za jeden, Neil], które można zamówić z wyprzedzeniem na stronie Nowojorskiego Comic-Conu, albo, jeśli wystarczy zapasów, nabyć od CBLDF w Piątek w dniu imprezy.

Są też miejsca w strefie VIPów [500$ jedno. Cięgle Neil] które zawiera niesamowity prezent. Black Phoenix Alchemy Lab stworzyło przepiękną sakiewkę w której znajdą się ORange, nowe perfumy skomponowane na okazję tego czytania, także zapachowa skrzyneczka i próbki trzech Gaimanowych zapachów. Newverwear dołącza koszulki i bon rabatowy na różne produkty. Będziesz też śpiewał i rozdawał oryginalne rysunki każdemu z posiadaczy biletów VIP. Można je nadal kupić, ale muszą być zamówione przez internet.



Szczegóły zamawiania biletów on-line tutaj.

Oczy to mają

Neil napisał w środę 16 kwietnia 2008



Zobaczmy. Zatem Maddy przeczytała mój wczorajszy post i powiedziała "Nie, Tato, to co powiedziałeś mi, żebym mówiła ludziom, to że walczyłam na miecze ze Spidermanem."

Spiderman? To mnie zdezorientowało.

To znaczy, zrozumiałbym D'Artagnana. Ale Spiderman nie ma miecza. Dlatego kombinowałem zo mogłem takiego powiedzieć pięciolatce, co ona zrozumiała jako Spiderman, biorąc pod uwagę rzeczy, które mogłem powiedzieć. Takie jak "Powiedz im że to blizna powstała w następnie pojedynku. A zdobyłaś ją pojedynkując się z ..."

Heidelberg. Oh. Tak. Naprawdę cool.

...

Wydaje mi się, że nie wyraziłem sie wczoraj jasno, dlatego - tak, naprawdę wiedziałem że ktoś zamierza stworzyć kolorowe bąbelki zanim napisałem Orange.
(http://journal.neilgaiman.com/2005/11/balancing-acts-and-mithras.html)

...

Na blogu Kitty są zdjęcia ludzi w koszulkach Newerwear . Wspominam o tym tutaj dla ciekawych, którzy chcą zobaczyć, jak wygląda webgoblin strony. Jest pierwszą koszulką. (Teraz-na-emeryturze-ale-czasem-wpadający-by-coś-naprawić WebElf wygląda tak.)

Pyt.: Czy to twarz, która posłała w morze tysiące łodzi? Odp.: Nie

Neil napisał we wtorek 15 kwietnia 2008


Cześć Neil,

No dalej, pokaż nam zdjęcie. Wiesz, że chcemy ;-)

David

Oto zdjęcie z aparatu w telefonie, które zrobiłem dla zaciekwionych przyjaciół. Zrobiłem je wczoraj, zaraz po tym, jak lekarz sobie poszedł, byłem wciąż trochę oszołomiony. (Jak to się czasem dziwacznie składa, mój lekarz przejeżdżał właśnie obok i zadzwonił by zapytać, czy jestem w domu i mógłbym jakoś ośmielić go w kwestii jego powieści, zaraz po moim wypadku. Dlatego w kilka minut miałem w domu lekarza.)

Dzisiaj wyglądam na o wiele mniej ogłuszonego, nos jest nawet większy, a na przecięciu są środki, które powstrzymają mnie od drapania i pomogą się zagoić. Na temat tego, czy będę wyglądał jak panda na wystąpieniu w Nowym Yorku, zdania są podzielone. Zdania są podzielone też na temat tego, czy powinienem jakoś pokryć siniaki makijażem na wywiady w piątek, czy też powinienem użyć lateksu i małej butelki Kensingtom Gore żeby rany wyglądały bardziej interesująco (serce skłania mi się w stronę tego drugiego, umysł ku pierwszemu.)

Dziś rano odwoziłem Maddy do szkoły. Ona ma naprawdę super łukowatą bliznę tuż obok oka, ma ją odkąd jako dziecko wbiegła w róg stołu. Ona powiedziała:

"Będziesz miał bliznę?"

"Byćmoże."

"Lubię swoją bliznę. Wiesz, że ludzie, których znam od przedszkola pytają mnie o nią teraz, jakby dopiero ją zauważyli."

"Naprawdę? Co im mówisz?"

"To co kazałeś mi mówić gdyby ktoś zapytał."

Przetrząsnąłem pamięć. Nic. "Co to miało być?"

"Mówię im, że zdobyłam ją w walce na miecze."

"Aha. To dobrze."

Drogi Neilu

Jak to jest żyć w świecie, w którym można zadzwonić do jakiegoś sławnego producenta (albo reżysera) i pogadać? Czy to miłe? A może czujesz się przez to czasem samotny? Albo ja jestem po prostu arogancki?

dzięki za poświęcony czas.

Ian


Nie arogancki, ale to co mówisz, trochę się nie odnosi do mnie, przynajmniej to o sławie. Przyjaciele to przyjaciele, ludzie z którymi pracujesz to ludzie z którymi pracujesz. Jeśli z nimi pracujesz, to pozbycie się uczucia "O mój boże gadam z X!" i zajęcie się czymkolwiek macie się zajmować (jeśli to praca) zajmuje jakieś 20 sekund. Jeśli to twoi przyjaciele, to dowiadujesz się o ich sławie, jeśli ktoś inny zapyta "Przepraszam, czy to był X?" albo zapyta o autograf, czy coś.

Nie zadzwoniłnym do słwnego reżysera, czy producenta, żeby pogadać. Ale mógłbym zadzwonić do przyjaciela, który coś produkuje, albo reżyseruje i jest sławny, żeby pogadać. Duża różnica.

Mam szczęście, że nie jestem gwiazdą i tak naprawdę nie jestem sławny. Jestem znany z tego co robię pośród tych, którym się to podoba i nie chciałbym być bardziej znany. A bycie znanym jest, dla właściwie wszystkich moich znajomych którzy są znani, efektem ubocznym robienia tego, co robią, co właściwie zawsze jest tym co kochają robić, sława jest zwykle niezbyt porządanym dodatkiem.

(Ale niekoniecznie złym -- można z tym robić różne rzeczy. Gillian Anderson użyła jej żeby rozsławić Narodowy Dzień Bazgroła -- akcja charytatywna na rzecz neurofibromatosis która zbiera pieniądze za pomocą rysunków gwiazd.http://doodledayusa.org/gallery2/main.php?g2_itemId=134 - są tu bazgroły wielu interesujących osób, które zostaną wystawione na eBay za miesiąc. Jednak te, które najbardziej mi się podobają wyszły spod pióra mniej sławnych ludzi i są bardziej rysunkowe, Sergio Aragones, Gahan Wilson, and Kendra Stout (która zrobiła koszulkę "scary trousers" i właśnie zrobiła podkładkę pod myszkę dla Neverwear.net Cat Miho. Są też dwa narysowane przeze mnie.)

Samotność, kiedy się przydarza i gdziekolwiek na świecie to się dzieje, jest samotnością i nie ma kompletnie związku ze sławą (chyba, że jako rzadki produkt uboczny tego, Ponieważ robię to, co robię, siedzę teraz w pokoju hotelowym w kraju, w którym nikogo nie znam, daleko od rodziny i przyjaciół. I pisarze nie mają źle w porównaniu z, powiedzmy, komikami albo kierowcami ciężarówek). Ale jestem też typem osoby, która marzy o tym, żeby zamówić kabinę pasażerską na statku kupieckim i pływać dookoła świata pisząc książkę.

Drogi Neilu,

Właśnie odkryłem, że można kupić kolorowe bańki mydlane, które nazywają się Zubbles(http://www.zubbles.com/index.asp). Pamiętając historię, którą czytałeś w zeszłym roku w Helenie pomyślałem, że chciałbyś wiedzieć, chociaż skoro data założenia strony to 2005 rok, może już wiesz.

A skoro już jesteśmy przy tej historii, nie mogę sie doczekać "Orange" i reszty Gwiaździstego pęknięcia. Wychodzi tuż przed moimi urodzinami i wygląda na to, że dostanę je w rok po tym, jak usłyszałem ciebie czytającego "Orange", co było moim, opóźnionym o dzień, prezentem od rodziców (którzy kupili bilety) i mojej najlepszej przyjaciółki. (Zawiozła na z Missouli do Heleny, chociaż widziała tylko Mirrormask i nie wiedziała o tobie nic więcej! Teraz uwielbia Stardust i podobał jej sie też Dobry Omen.)

- anna

To porażające, odkryć, że jesteś rodzajem pisarza SF, który wyobraża sobie coś futurystycznego po tym jak zostało wynalezione, prawda? Niedługo wymyślę "samo-lot"-- maszynę cięższą od powietrza ze skrzydłami, która lata!

To właśnie przyszło od Johnatha Strahana, redaktora Gwiezdnej Szczeliny:

Założyłem stronę internetową www.thestarryrift.com która zawiera informacje na temat książki, downloady okładki, krótkie wywiady z niektórymi z was (pojawią się pewnego dnia nadchodzącego tygodnia), i tyle związanych z książką rzeczy ile mogłem zebrać.

Zorganizowałem też czytelnikom szansę na wygranie egzemplarzy książki. Dzięki Vikingowi wysyłam egzemplarz Gwiezdnej Szczeliny pierwszym pięciu czytelnikom, którzy napiszą maila na adres
thestarryrift@gmail.com napiszą jak się nazywała ostatnia powieść science-fiction która im się podobała i dlaczego. Szczegóły znajdziesz na
http://thestarryrift.com/win/

...

Drogi panie Gaiman,

Zastanawiałem sie, czy techno-mistrzowie stojący za twoją stroną byliby w stanie przerobić odliczanie do Amerykańskiego wydania Księgi Cmentarnej, które pojawiło się na twojej stronie, w jednen z tych googlowych "gadżetów". W ten sposób będę mógł zamieścić to na mojej stronie 'iGoogle' obok "gadżetu" odliczającego czas do premiery "The Spirit" Franka Millera.

Z wyrazami szacunku, Daniel Crandall

Przesłałem to Danowi Guy'owi, webgoblinowi, a on po kilku minutach odpisał:

Oto gotowy do użycia licznik dni pozostałych do wydania KSIęGI CMENTARNEJ. Mogę spróbować zrobić bardziej dostowany do twoich potrzeb.

Na wypadek, gdybym w Nowym Yorku wyglądaj jak Panda


Właśnie zostałem uderzony przez rurę napędzaną przez 80-funtowego psa, przewrócony i -- w skrócie - znokautowany.

Mój lekarz orzekł, że nie mam złamanego nosa, zdecydował nie zszywać boku nosa, zaoferowała dużo mądrych rad, a potem, radośnie, rzekła "Nic ci nie będzie. Będzie za to dużo siniaków. Mam tylko nadzieję, że nie masz w najbliższym czasie żadnych publicznych wystąpień."

Wkrada mi się takie podejrzenie, że uważam to wszystko za zabawne. Alo to może być bredzenie pourazowe. To znaczy pisanie.

Dobra. Teraz idę odpodząć z lodem na twarzy.

28 czerwca w Tulsie i tym podobne

Neil napisał w poniedziałek 14 kwietnia 2008

Szczegóły czytania/mówienia/śpiewania w Tulsie 28 czerwca znajdują sie teraz tutaj: http://www.roadworkok.com/gaiman.htm

Zapowiadam pokaz Beowulfa i mówię o nim (i niewątpliwie o wszystkim innym). Jestem trochę podekscytowany, ponieważ nigdy nie byłem w Oklahomie i, mam nadzieję, rzucę okiem na rzeczy Lafferty'ego kiedy tam sie znajdę...

...

Mnóstwo ludzi pytało mnie w mailach o opinię na temat legislacji proponowanego Sierocego Prawa Autorskiego.

Obecnie czytam http://www.copyright.gov/orphan/orphan-report.pdf i nie będę miał własnej opinii, dopóki tego nie skończę. Potem przeczytam wszystko, co znajdę na temat (jak to http://lessig.org/blog/2007/02/copyright_policy_orphan_works.html i góry rzeczy podobnych na http://www.illustratorspartnership.org/01_topics/article.php?searchterm=00185). A potem pewnie coś tutaj zamieszczę, albo wskażę najrozsądniejsze miejsce w sieci na które się natknąłem.

Jedną rzeczą, na temat której ludzie piszą najczęściej właśnie teraz ma coś wspólnego z faktem, że zwykli ludzie są pozbawiani praw obywatelskich i że jeśli legislacja przejdzie będziesz teraz zmuszony zapłacić, żeby zarejestrować prawa autorskie co do czegoś, żeby potem móc domagać się odszkodowania - które, obawiam się, zawsze było głównym obiektem zainteresowania. Posiadasz prawa autorskie w momencie, kiedy coś tworzysz, ale, przynajmniej w stanach, nadal musisz je zarejestrować i zapłacić za to, żeby móc się ubiegać o odszkodowanie za nauruszenie praw autorskich.

(Biuro Ochrony Praw Autorskich ma swoje FAQ na http://www.copyright.gov/help/faq/faq-general.html#mywork można tam znaleźć pomoc i naprostować swoje wątpliwości.)


[Edycja: Cześć Neil,

Całe to manie hopla na punkcie sierocych praw autorskich, to właśnie zwykły hopel. Ten post wiele wyjaśnia:

http://maradydd.livejournal.com/374886.html

Znalazłam to na Boing-Boing.

Pozdrawiam,

Jess

Nie zamieściłem linka do histerycznego posta na http://mag.awn.com/?ltype=pageone&article_no=3605

ponieważ był po prostu histeryczny i nawet wiedząc tak mało jak ja o prawach autorskich, widzę, że był zupełnie nieskładny. Ale miło widzieć, jak ktoś rozbiera go na części pierwsze. Tak fajnie, jak widzieć to: http://ursulav.livejournal.com/758643.html]




...

Hej Neil,

Słyszałem, że czytałeś na Comic-Conie w Nowym Yorku. Ponad 500$ to wygórowana cena, więc informuj nas o innych wystąpieniach we wschodnich stanach, proszę!
'
Jest impreza/przyjęcie dla VIPów (to znaczy "ludzi, którzy kupili bilet za 500$") na którym dostajesz prezent, wybrane miejsce, a ja podpisuję ci różne rzeczy. Ale bilet na samo wystąpienie kosztuje tylko 20$, o wiele tańszy -- plus 30$ za wzięcie udziału w konwencie w piątek (albo 45$ za cały weekend).

A tutaj link do miejsca, gdzie można kupić bilety na stronie Comic-Conu w Nowym Yorku.

Planuję przeczytać Orange i fragmenty Księgi Cmentarnej
I'm planning on reading Orange, and some of The Graveyard Book.

...


Drogi Panie Gaiman,

Z całym szacunkiem, co pan sobie myśli!

Pan, proszę pana, jest Anglikiem. Zostawmy to, że widziano pana w koloniach, gdzie pojechał pan na przygodę lub trzy, jednak wygląda jakby został pan przekabacony przez te typy z Nowego Świata.

Nawiązuję tutaj, proszę pana, do tego, że najwidoczniej RZUCIł PAN PICIE HERBATY!! Przemyśl to, człowieku! Rozwiązaniem jest nie mniej herbaty, tylko WIęCEJ!! Proponuję Assam albo pół litra ginu.

Pański z wyrazami zaniepokojenia,
Spike,

Oxford.

ANGLIA (siorbiący filiżankę).

Oczywiście wciąż jestem Anglikiem. Jeśli zostałbym Amerykaninem przestałbym pić kawę.

niedzielny poranek

Neil napisał 13 kwietnia 2008




To właśnie przyszło od mojego znajomego z Tasmania Dianna Graf (Mechaniczny ul został wyprodukowany przez firmę Diany i Marka. W razie, gdyby was to zastanawiało)

Ooh.

Właśnie dostałam wiadomość, że bilety na twoje wystąpienie w Hobart zostały wyprzedane.

To się stało szybko!

Czy mógłbyś wspomnieć o tym na swoim blogu?

Tak wiele jeszcze ludzi chciało tam pojechać. Ludzie przylatują z innych stanów i w ogóle.

Jeśli wystarczająco dużo ludzi, którym nie udało sie kupić biletu skontaktuje się z
Ellison Hawker Bookshop być może uda im się znaleźć dla ciebie większą salę.

xx

Dianna


Uznaj to za opublikowane. Nie chciałbym, żeby ludzie bez sensu jechali do Tasmanii (chociaż, jeśli już przyjedziecie to w końcu będziecie w Tasmanii, która sama w sobie jest bardzo fajna. Jest muzeum, nie wspominając już o bardzo niewielkiej szansie spotkania tasmańskiego wilka...)

...

Zwykle unikam linkowania do moich ulubionych badań, ponieważ mogłoby to je wypaczyć, ale nie sądzę, żeby cokolwiek wpłynęło na prowadzenie Tolkiena i Prachetta na SFC, a wyniki, jako przekrój przez to co ludzie czytają i lubią, są fascynujące.

http://www.sfx.co.uk/page/sfx?entry=vote_for_your_favourite_sf

...

Kiedy przeczytałem ten nagłówek recenzji książki - Amy Amy Amy Nicka Johnstone'a jest pierwszą oceną burzliwego formowania się niezwykłego talentu, pisze Nick Johnston pomyślałem, że The Guardian zmienił formułę pisania recenzji zezwalając autorowi (biografii Amy Winehouse) na recenzowanie własnej książki, zatem fragmenty takie jak:
Jest skrupulatny w ujawniani swoich źródeł gdy porusza się przez tekst, co wywołuje wrażenie, że książka jest raczej kompendium opinii innych, niż efekt jego własnej pracy.
były tak samo wyznaniami jak i opisami. (Nie wyobrażam sobie, bym mógł być tak szczery na temat swojej biografii Duran Duran złożonej z czyichś wypowiedzi.) Byłem bardzo pozytywnie zaskoczony tym nowym trendem recenzenckim ale bardzo się zawiodłem, kiedy doszedłem do końca i przeczytałem, iż "David Sinclair jest autorem Wannabe: Spice Girls po raz kolejny (Omnibus)" i zdałem sobie sprawę, że była to tylko kolejna pomyłka drukarska Guardiana.

...

Kilka tygodni temu przeprowadzał ze mną wywiad o Ramayana animator i twórca filmów Ravi Swami dla Britich Library. Można go obejrzeć jako podcast na ich stronie, jest częścią nadchodzącej wystawy Ramayana:

http://www.bl.uk/ramayana

Nie mogę się doczekać tej wystawy.
....

A dla tych z was, którzy zastanawiali się nad tym, jest mały filmik o wilku tasmańskim na YouTube. Prawdopodobnie ostatni wilk tasmański, sfilmowany w 1933. Zwróćcie uwagę, jak otwiera szczęki...


sobota, 12 kwietnia 2008

skrupulatnie zakłóca twoje istnienie od lutego 2001

Neil napisał w piątek 11 kwietnia 2008 o 20:49

Chwilowo mój mózg jest nieżywy – wczoraj poleciałem do LA wziąć udział w późno-popołudniowym spotkaniu związanym z filmem, który mam napisać na podstawie swojej książki (nie sądzę, żebym mógł powiedzieć coś więcej dopóki nie zostaną podpisane wszystkie kontrakty, a przynajmniej do czasu kiedy dostanę zgodę na mówienie o tym na głos), które poszło bardzo dobrze. Mój producent też pisze, więc usiedliśmy razem i zgodnie ustaliliśmy co mam do zrobienia. Najgorsze w pisaniu dla kogoś innego jest coś, o czym przez lata przekonywałem się kilkakrotnie, szczególnie przy filmach: rozmawiasz z redaktorem albo producentem i wydaje Ci się, że mówicie o tym samym. Potem wracasz do siebie, robisz to, co Twoim zdaniem omówiliście, oddajesz i dowiadujesz się, że byłeś w błędzie i podczas kiedy Ty opisywałeś (powiedzmy) romantyczną komedię z duchami oni kupowali przerażającą historię o duchach, być może ze szczyptą romansu, więc nikt nie jest zadowolony, a projekt jest skazany na klęskę. Tak czy inaczej, myślę że w tym przypadku wszystko pójdzie dobrze – miałem wrażenie, że rozmawiamy o tej samej książce i tym samym filmie.

Potem zadzwoniła moja komórka, wyruszyłem w drogę na ostry dyżur w i znalazłem tam zawstydzonego znajomego, który właśnie został przyjęty do szpitala choć absolutnie nie miał ochoty się tam znaleźć. I chociaż ostatecznie nie było to ani tak poważne jak „Ostry dyżur”, ani tak zabawne jak „Scrubs” to zdecydowanie poczyłem się jakbym wkroczył do Krainy Amerykańskiej Fikcji Telewizyjnej. Po późnym powrocie do hotelu pracowałem nad zaległym artykułem na temat fikcji literackiej łączącej różne style do brytyjskiego Rocznika Pisarzy i Artystów Grafików, bo poprosili żebym coś dla nich napisał i ponieważ wydanie z 1983 było najważniejszą i najbardziej przydatną rzeczą którą miałem postanowiłem zostać dziennikarzem.

O piątej rano zadzwoniono, żeby mnie obudzić i ruszyłem na lotnisko w drogę do domu. Artykuł do rocznika skończyłem w Northwest Lounge. Wysłałem go. Przespałem się trochę w samolocie. Usłyszałem, że w Minneapolis przewidywane są „paraliżujące” opady śniegu, ale okazało się, że był to tylko deszcz i nie zmienił się on w śnieg dopóki nie dotarłem bezpiecznie do domu. A mój powrót na czas był kluczową kwestią, ponineważ musiałem zdążyć na...

na Nocowanie. Gdzie miałem robić za Dorosłego. Udział biorą Maddy i piątka jej trzynasto-/czternastoletnich przyjaciół, którym służyłem za szofera (do kina i z powrotem), doradcę („powinniście chyba dołożyć trochę więcej sera do tych nachosów”), wkładającego-rzeczy- do-piekarnika i co najważniejsze, jako że wszyscy po obejrzeniu „Prom Night” byli nieco płochliwi – dawałem pomocne wskazówki („Powinniście tej nocy trzymać się razem. To w końcu wielki, stary dom, a biorąc pod uwagę ilu ludzi umarło tu przez te wszystkie lata... cóż, już powiedziałem za dużo...”). Wszystko dzieje się teraz, kiedy to piszę.
...

Artykuł o blogujących pisarzach z „The Age”, z którego dowiadujemy się, że szczytowy moment minął i ten blog nie jest już tak dobry jak kiedyś. I może to być prawdą, chociaż w ciągu siedmiu lat zauważyłem, że przechodzi różne fazy. Ale jeżeli rzeczywiście wybiorę się latem na tę wyprawę zbierać materiały, prawdopodobnie zrobię dłuższą przerwę od pisania bloga i będę zapisywał wszystko w notatnikach.

W „Daily Telegrah” jest uroczy artykuł o fantasy autorstwa Marka Chadbourne’a. Kiedyś napisałem wstęp do jego książki, „The Fairy Feller’s Master Stroke”. Zobaczę, czy uda mi się go znaleźć i tutaj wstawić. Jest głownie na temat Richarda Dadda, kolejnej z moich obsesji.
...

Cześć Neil,Pomyślałem, że może Cię to zainteresować: http://www.thedesignfiles.net/2008/04/interview-nicholas-jones.html
Pomysł na tworzenie tak niesamowitych rzeźb z książek jest fascynujący (i odrobinę przerażający - „nie, tylko nie książki!” - ale i tak są piękne :) ).

Są przepiękne, prawda?

Piszesz świetne książki. I rzeczywiście, kiedyś byłeś moim ulubionym pisarzem, ale potem sięgnąłem po „Viriconium” M. Johna Harrisona, tylko dlatego, że małymi czarnymi literkami na samym dole okładki było napisane „z przedmową Neila Gaimana”.
Teraz moim ulubionym pisarzem jest M. John Harrison, a „Viriconium” stało się moją biblią. Sam usunąłeś się z pierwszego miejsca. Wstępy są jak małe pomostami między pisarzami. Dziękuję, że zbudowałeś ich tak wiele.
Ironicznie Twój,

Evan
P.S. Wstęp jest całkiem niezły.

Nie ma za co. Mike Harrison jest jednym z moich ulubionych autorów – bardzo się cieszę, że teraz został także Twoim.

Chciałem tylko powiedzieć, że to, co robisz skrupulatnie zakłóca moje istnienie!!!!!

Mam nadzieję, że to dobrze.

Jestem obecnie nieco zrozpaczona. Odbyłam dziś z jednym z moich wykładowców fantastyczną rozmowę o tym jak bardzo lubimy i podziwiamy Twoje książki. Ale nastąpiła ona po bardzo trudnej rozmowie na temat tego, że muszę poprawić opowiadanie, które napisałam na jego zajęcia. Znowu. Powód? Nie uwierzył, że postać – ze względu na wykonywany zawód nazwałam ją (Policjantka)- może myśleć określone rzeczy, zejmować się czymś czy że kiedykolwiek pomyślki życzenie na widok spadającej gwiazdy.
Policjanci to też ludzie, prawda? Mogą się przejąć sprawą gwałtu, mimo że są doświadczonymi funkcjonariuszami. Nadal odczuwają emocje.
[westchnięcie] Te narzekania zainspirowało wyczytanie na Twojej stronie, że około 95% rzeczy, które piszesz we wstępnym szkicu trafia do wersji ostatecznej. Czy tak było zawsze? Czy był czas kiedy Twojej praca została odrzucona, bo ktoś z miejsca stwierdził, że to co napisałeś nie brzmi realistycznie? A może biorą pod uwagę to, że zazwyczaj piszesz o magicznych światach fantasy?

Studentka, która wie, że jej profesor czyta tę stronę i dlatego pragnie pozostać anonimowa,
(mimo że zdradziła wystarczająco dużo szczegółów, żeby i tak ją rozpoznał)
ja.


Popatrzmy. Żeby najpierw odpowiedzieć na oczywiste pytanie, czy kiedyś odrzucono to, co napisałem, bo nie było wiarygodnie? Możliwe, choć nic konkretnego nie przychodzi mi do głowy. Zazwyczaj odrzucają coś dlatego, że nie jest wystarczająco dobre.
Nigdy nie musisz przekonywać czytelnika, że policjanci mogą na widok spadającej gwiazdy pomyśleć życzenie. Musisz ich przekonać, że ta policjantka że pomyśleć życzenie. Musisz skonstruować postać w taki sposób, że czytelnik będzie się praktycznie spodziewał, że dana policjantka pomyśli życzenie.

Nikt nie traktuje cię ulgowo przez wzgląd na fantasy, tak samo jak ma ulg dla romansów, powieści historycznych czy nawet dla literatury faktu. To się nazywa zawieszenie niedowierzania i kiedy piszesz właśnie to robisz, to starasz się zbudować i jest to delikatnie jak bańka mydlana. Z łatwością pęka. (Pamiętam jak pewnego razu Rachel Pollack zganiła mnie za coś, co napisałem w opowiadaniu. „Ale to jedyny fragment historii, który jest prawdą!” powiedziałem. Odpowiedziała „Nie jest ważne, czy to prawda. Liczy się to, czy w kontekście opowieści jest to wiadygodne.” I wiedziałem, że ma rację.

Nawiasem mówiąc, policja w Stanach i Wielkiej Brytanii zawsze była ogromnie pomocna pisarzom, a przynajmniej mi. Nie ma nic lepszego, niż dzień w towarzystwie gliniarza, albo oprowadzanie po posterunku i zadawanie wścibskie pytań żeby podbudować wiarę pisarza w to, co pisze. A ta wiara to już połowa sukcesu.

Któregoś dnia byłem w sklepie z używanymi książkami i nagle zdałem sobie sprawę, że nie wiem jak pisarze zarabiają. Wiem o co chodzi z zaliczkami i honorariami itp. (w wystarczającym stopniu), ale:

1. czy pisarze dostają honoraria zarówno za nowe, jak i za używane książki? Ilość sprzedanych książek liczy się tylko od nowych, więc...

2. A kluby książki – coś stamtąd?

Zarabiam tyle, że stać mnie na kupowanie nowych książek, ale nie zawsze tak robię – nie zapominam o antykwariatach i bibliotekach. Ale jeżeli kupowanie nowych książek oznacza więcej pieniędzy dla pisarzy (i ilustratorów), co w rezultacie oznacza więcej książek, to cóż, będę kupował nowe.

Dzięki, czekam na „Księgę Cmentarną” (choć chciałbym, żeby już wyszła, bo pasuje do posępnej wiosennej pogody w tej części środkowego zachodu)
ethan

Nie, pisarzom nie płaci się na książki w antykwariatach, ale przecież już raz dostaliśmy za nie pieniądze. Ktoś kiedyś je kupił i cieszę się, że zostają odsprzedane. (Jak już powiedziałem "Wired"(tu cała moja odpowiedź) i powtórzyłem w tej notce,


Jeśli kupujesz jedną z moich książek (lub dostajesz ją do zrecenzowania) jest
Twoja. Kupiłeś ją (lub otrzymałeś). Wolno Ci ją odsprzedać. Nie mam problemu ani z Amazonem gdzie wystawiane są używane książki, ani księgarniami gdzie sprzedaje się książki z drugiej ręki. To ich sklep.

Możesz kupić nową książkę w oprawie twardej lub miękkiej, znaleźć używaną albo w wydaniu kolekcjonerskim. Dla mnie to wszystko jedno. Najbardziej zależy mi na tym, aby ludzie czytali.

Jak już napisałem omawiając tę kwestię obszernie w tej notce, którą zacytowano w zeszłym miesiącu w „Wired”, książki nie kupuje się z licencją na jednego użytkownika i uważam, że to bardzo dobrze.

Po sześciu latach nie zmieniłem zdania.

Pisarze całkiem nieźle żyją też z klubów książki – klub nie płaci honorariów za egzeplarz. Zazwyczaj płacą wydawcy, do podziału z autorem, określoną sumę za prawo do wydania książki (często w mniejszym formacie lub na tańszym papierze niż oryginał) albo zawierają z wydawcą umowę na druk dodatkowej ilości książek specjalnie dla nich (dlatego wydanie „Gwiezdnego pyłu” w twardej oprawie z Book Club jest dokładnie takie, jak wydanie DC: identyczny format, oprawa i papier, tylko kilka tysięcy egzemparzy na koniec zostało wydrukowanych z logo Book Club).

Cześć Neil!
Właśnie przeczytałem książkę niemieckiego pisarza, który zapożyczył trochę rzeczy z Twoich powieści, przede wszystkim z „Nigdziebądź”. Akcja toczy się w (jakimś) Londynie Pod, pojawiają się także panowie Croup i Vandemar (nosząc inne nazwiska) oraz różne inne szalenie znajome szczegóły.
Zastanawiałem się co sądzisz o kimś, kto wykorzystuje „Twoje” pomysły i postaci. Czy to cię denerwuje? Czujesz się wyróżniony? W ogóle Cię to obchodzi?

Mam nadzieję, że nie odpowiadałeś jeszcze na to pytanie – jeżeli tak to bardzo proszę o wskazanie właściwego kierunku, bo nie mogłem znaleźć.
Z góry dzięki!

L.

Mówi się, że naśladowanie to najszczersza forma pochlebstwa i prawdę mówiąc zazwyczaj jest mi niezwykle miło, kiedy słyszę coś takiego. Co prawda wypadałoby, żeby taka osoba wymieniała cię wśród swoich inspiracji w wywiadach, albo umieściła w podziękowaniach czy coś, ale ogólnie mi to nie przeszkadza.

czwartek, 10 kwietnia 2008

cztery klipy

Neil napisał w środę 9 kwietnia 2008 o 12:58

(Są tu wstawione cztery filmiki, więc jeśli korzystacie z feedów i wiadomość kończy się po pierwszym z nich wejdźcie bezpośrednio na stronę http://journal.neilgaiman.com/2008/04/four-videos.html.)

Zapomniałem wspomnieć, że podczas tej imprezy Comic Book Legal Defense Fund na New York Comic Con na której mam czytać i gadać Mistrzować Ceremonii/prowadzić konferansjerkę będzie Bill Hader, który specjalnie z tej okazji musiać zrobić sobie wolne od "Saturday Night Live" (byłem zachwycony, że się zgodził).



Bill Hader doskonale udaje Vincenta Price'a i nie należy go mylić z Adamem Buxtonem, który w "Gwiezdnym pyle" grał Quintusa i który podsunął komuś pomysł przysłania mi tego:

Zakładam, że już to widziałeś. Chociaż nie jestem pewien, czy jest to odpowiednie dla wszystkich Twoich czytelników...

Nie widziałem, ale moim zdaniem jest zabawne. To alternatywne zakończenie "Gwiezdnego pyłu" i rzeczywiście nie jest odpowiednie dla dzieci...



Cześć, Neil. Zobaczyłem to i pomyślałem, że w interesujący sposób przywołuje na myśl "Lustrzaną Maską", ale i samo w sobie jest przejmujące. http://www.youtube.com/watch?v=zl6hNj1uOkY

ciao
jon

(Piękne. Wyraźniejsza wersja jest na http://www.andrewthomashuang.com/MOV_Doll_Face.htm)

I na zakończenie piosenka przysłana mi przez znajomego, który widział występ Tima w Nowym Jorku...

wtorek, 8 kwietnia 2008

Uwaga: nisko przelatujące wstępy...

Neil napisał we wtorek 8 kwietnia 2008 o 13:10

Spodziewajcie się, że od czasu do czasu będą się tu pojawiać wstępy - wrzucanie ich na blog i pozostawienie Webgoblinowi zbierania wydaje się lepszym pomysłem, niż po prostu wysyłanie mu każdego wstępu, który uda mi się znaleźć po to, żeby otworzył nowy, dobrze zaopatrzony dział w Cool Stuff (które korzystający z RSS mogą znaleźć tutaj http://www.neilgaiman.com/p/Cool_Stuff).

To jest wstęp do zbioru akademickich prac na temat Sandmana, "The Sandman Papers" Joe Sandersa wydanego przez Fantagraphics kilka lat temu.

Są wstępy i są wstępy, są też wstępy i są wreszcie takie jak ten, gdzie przedstawiam książkę powiązaną w jakiś sposób ze mną i nie mam pojęcia co nowego mógłbym dodać do tej, którą trzymasz w ręku. Mimo to muszę spróbować.

Raz, na Międzynarodowej Konferencji o Fantastyki w Sztuce na Florydzie kilka lat temu, poszedłem obejrzeć prezentacje trzech prac napisanych na temat mojej twórczości (jedna z nich została tu zamieszczona) i po każdej z nich pytano mnie, czy chciałbym na to jakoś odpowiedzieć. Szczerze mówiąc to trochę jak pytać kogoś komu właśnie zrobiono sekcję zwłok, czy zechciałby podzielić się wrażeniami. (moje odpowiedzi wahały się, przynajmniej według mojej pamięci, od "Eee, dziękuję. To bardzo miło z twojej strony" do "Eee, z całym szacunkiem, ale gdybyś przeczytał zeszyt, który cytujesz to wiedziałbyś, że tam nie chodzi o to, o czym mówisz." Ale prawdopodobnie tylko się uśmiechnąłem i skinąłem głową.)

Jednak było to - z wyjątkiem wytknięcia obiektywnego błędu - po prostu moje zdanie i nie uważam, żeby było uprzywilejowane. Kiedy już coś napiszesz, dzieło przestaje należeć do ciebie: należy do innych i będą oni mieli swoje opinie na jego temat, a każda z nich jest równie trafna, co opinia autora, a może nawet bardziej. Ponieważ ci ludzie przeczytali to jako coś zupełnie nowego i - o ile nie przytrafi się mu amnezja - autor nigdy nie będzie do tego zdolny. Przeszkadzać będzie zbyt wiele duchów - innych wersji opowieści, a poza tym autor nie może jej przeczytać po raz pierwszy zastanawiając się co wydarzy się za chwilę, porównywać z innymi rzeczami które kiedyś czytał lub czytała.

A więc choć mogę, zadufany w sobie, nie zgadzać się niektórymi przedstawionymi wnioskami, ciesze się bardzo, że takie opinie istnieją. W końcu osoby, które do tych wniosków doszły przeczytały moje prace po raz pierwszy, a to więcej, niż ja zdołam osiągnąć. Czasami prace na temat czegoś co napisałem otwierają mi oczy i zauważam, że było tam coś, czego nie planowałem. Byłem chwalony za niezamierzoną pomysłowość i potępiany za rzeczy, których tak naprawdę nie zrobiłem. I zawsze sprawiało mi to przyjemność, być może dlatego, że zawszej miałem pewną dozę szacunku dla środowiska akademickiego. Nawet, jeśli nie moge ich zrozumieć to sztuka naprawdę się dla nich liczy. A dla tych z nas, którzy szukę tworzą to jest najwspanialsze uczucie.

Zawsze szczególną przyjemność sprawia mi uwaga jaką środowisko akademickie darzy komiksy - po części dlatego, że potrzebujemy aby najlepsze krytyczne umysły wskazały i wyjaśniły nam to, co robimy, a po części, a może głównie dlatego, że pokazuje to jak bardzo świat się zmienia. (dziesięć lat temu zostałem zaproszony na jeden z największych amerykańskich uniwersytetów przez ich wydział sztuk i poinformowano mnie przepraszająco, że wydział filologii angielskiej, ach, zbojkotuje moje wystąpienie, bo w końcu zajmuję się komiksami. W obecnych czasach zaproszenia przychodzą od wydziałów anglistyki...)

Jedno wiem na pewno - Joe Sanders (w tej książce są dwie o soby o tym nazwisku, tak żeby was zmylić. Mam na myśli redaktora) jest nie tylko znakomitym i wnikliwym krytykiem oraz doskonałym nauczycielem, ale okazał się też niezmordowany w staranich aby powołać tę książkę do życia. Mam nadzieję, że okaże się ona zaledwie początkiem zbieranego drukowanego dialogu tych, którzy robią komiksy i tych, którzy mówią nam co zrobiliśmy.

Neil Gaiman
10 stycznia 2006...
....

To straszne, że czytając serię recenzji książek na Amazon zaczynasz chichotać jak uczniak. Ale przeczytałem to i zacząłem chichotać.