Neil napisał w piątek 25 kwietnia 2008 o 11:15
Rozważając ideę praw autorskich dotyczących „przekształceń” myślałem o tym: http://nielsenhayden.com/makinglight/archives/009050.html#191539
To przeróbka / tłumaczenie/ nowa wersja mojego wiersza “Dzień w którym przybyły spodki” zrobiona w stylu LOLcat. Podoba mi się bardziej, niż oryginalna, ale nie jestem pewien, czy sprawdziłaby się gdybym nie wiedział o istnieniu normalnej wersji (jeśli rozumiecie co mam na myśli). (Tu na YouTube czytam oryginał podczas wystąpienia w Yale:
http://www.youtube.com/watch?v=JUkEPaN_BFY ).
I dwa z worka pocztowego:
Jestem prawnikiem. Współtworzyłam artykuł na temat “dozwolonego użytku”, który został opublikowany ubiegłego lata w “Journal of the Copyright Society of the United States” [Dziennik Towarzystwa Praw Autorskich w Stanach Zjednoczonych]. Znaczna część artykułu to dużo bardziej rozwlekła (przerywana mnóstwem cytatów z kodeksów) wersja tego, co napisałeś dzisiaj na swoim blogu. W rzeczywistości najważniejszym czynnikiem decydującym, czy coś mieści się w ramach dozwolonego są nie pieniądze, ale to jak bardzo praca została przekształcona. Masz dobre pojęcie o prawach autorskich.
Co więcej, masz dobre pojęcie o tym jak skomplikowana jest są prawa autorskie w przypadku prac zapożyczonych. Odpowiedź prawnika w sprawie tego skorowidzu Biblii Króla Jakuba jest taka, że owa osoba posiada “słabe” prawa autorskie. (Im więcej oryginalności w danym dziele, tym prawa są “mocniejsze”. Jeśli ten skorowidz zupełnie nie jest twórczy – jeśli naprawdę jest to po prostu listą słów, które jest w stanie wygenerować komputer – nie ma mowy o jakichkolwiek prawach autorskich. Jeżeli jednak autor uporządkował skorowidz w sposób ukazujący nieco kreatywności, ma “słabe” prawa.)
Niestety w praktyce “słabe” prawa okazują się być całkiem mocne, jeśli znajdują się w posiadaniu potężnej firmy. Na przykład drzeworyty z ilustracjami z pierwszego wydania “Alicji w Krainie Czarów” mają status public domain i nie chronią ich żadne prawa. Jednak disneyowski wizerunek Alicji, który wyraźnie jest kreskówkową wersją ogólnodostępnych drzeworytów jest chroniony prawem autorskim. Teoretycznie, takie zapożyczenie powinno być objęte “słabymi” prawami. Jednak kiedy ukazała się gra video “Alice” firmy American McGee ich Alicja byłą brunetką, która w niczym nie przypominała powszechnego wyobrażenia tej postaci. American McGee powinni móc – tak jak Disney - swobodnie skopiować Alicję z public domain, ale podejrzewam, że nie chcieli ryzykować konfrontacji z Disneyem. (Prawdopodobnie nie był to jedyny powód – pewnie nie chcieli też, żeby po grę przez przypadek sięgnęły młodsze dzieci – ale bez wątpienia musieli rozważyć kwestię praw Disneya.)
Naprawdę bardzo doceniam fakt, że mimo iż jesteś pisarzem nie jesteś zaciekły w kwestii praw autorskich. Myślę, że wielu czytelników, którzy tak gorliwie bronią swych ulubionych autorów nie rozumie korzyści płynących z praw autorskich, które nie są nieograniczone i wygasają. Cała sfera twórców zyskuje coś z licencji public domain oraz dozwolonego użytku. (Spadkobiercy autorów są często całkowicie przeciwni jakimkolwiek twórczym przeróbkom, czy nawet twórczej krytyce – na myśl przychodzi zwłaszcza niezwykle sporny dorobek Margaret Mitchell.) Gdyby współczesne podejście do praw autorskich istniało od zawsze, nie mógłbyś swobodnie cytować Shakespeare’a (którego nigdy żadne prawa nie chroniły) w “Sandmanie”, a opowieść straciłaby wiele ze swojego bogactwa. Tak samo absurdem byłaby konieczność uzyskania przez Ciebie od spadkobierców Rudyarda Kiplinga oficjalnego pozwolenia na “Księgę cmentarną”. Prawa autorskie nie powinny być tak silne, aby powstrzymywać nowe pomysły czy krytykę.
Bardzo niecierpliwie wyglądam “Księgi cmentarnej”
- Anne
a także
Twoja ostatnia notka na temat postępowań sądowych zainspirowała mnie to zamieszczenia na moim własnym blogu informacji dotyczących pewnych aspektów łączonego autorstwa w Twojej sprawie, i kwestii przekształceń dzieła, które mogą być istotne w sprawie J.K. Rowling. Jeśli Cię interesuje, możesz o tym przeczytać na http://wise-old-sage.blog-city.com/gaiman_joint_authorship_and_transformative_works.htm
Zamieściłem również link do Twojej notki, żeby czytelnicy mogli się z nią zapoznać. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
Christopher Schiller
http://www.christopherschiller.com
natomiast w Scrivener's Error wspomniano o mnie na
http://scrivenerserror.blogspot.com/2007/11/accio-lawsuit.html
i hipoteza jest taka, że ta sprawa dotyczy przede wszystkim zastrzeżonego znaku towarowego, a nie praw autorskich.
Neil,
W związku z Twoim niedawnym bliskim spotkaniem z wielkim metalowym słupem zacząłem się zastanawiać co z ubezpieczeniem zdrowotnym. Jako pisarz i osoba mniej więcej samozatrudniona (czy tak?), jak załatwiasz sprawę porządnego ubezpieczenia zdrowotnego nie tylko dla siebie, ale i swojej rodziny? Nie byłoby łatwiej przeprowadzić się do Kanady lub wrócić do Anglii, gdzie są na tyle rozsądni, że istnieje powszechna opieka zdrowotna?
Dzięki,
Jon
Jak? Piszę filmy.
To prawdziwa odpowiedź, mimo że brzmi głupawo. Dopóki pewna część moich dochodów pochodzi z Hollywood zajmuje się tym Związek Scenarzystów, który zapewniał całkiem niezłe ubezpieczenie zdrowotne kiedy zostałem jego członkiem i choć teraz jest ono znacznie mniej dobre, to i tak jest o niebo lepsze niż brak ubezpieczenia dla mnie i mojej rodziny.
(Czasami przyjaciele pytają dlaczego zajmuję się filmami – przecież pochłaniają ogromnie dużo czasu i wysiłku emocjonalnego, większość scenariuszy nie jest realizowana, a nawet jeżeli zostają zrealizowane, najczęściej zupełnie nie przypominają tego, co wydawało ci się, że piszesz i w przeciwieństwie do powieści od samego początku jesteś pozbawiony kontroli nad nimi, a może się okazać, że jesteś okłamywany, zostajesz zwolniony albo oszukany i ponieważ zarabiam sporo na pisaniu scenariuszy to przecież zarabiam o wiele więcej na pisaniu książek, których właścicielem jestem i które mogę kontrolować zawsze i za które płacą mi także z zagranicy i tak dalej. I odpowiadam: „Ubezpieczenie zdrowotne” i jeżeli są to osoby z Ameryki, to rozumieją. Za to ludzie z krajów gdzie opieka zdrowotna, tak samo jak edukacja, jest uważana za jedno z praw człowieka myślą, że oszalałem.)
Dlaczego się nie przeprowadzić? Lubię swój dom, a moja najmłodsza córka uwielbia swoją szkołę i przyjaciół (moja starsza córka wyprowadziła się z powrotem do Anglii) i jestem zadowolony, że efektem ubocznym napisania scenariusza filmowego raz na jakiś czas jest zapewniona opieka zdrowotna. (A także bardzo lubię pisać scenariusze. To całą resztę przedsięwzięcia trudno znieść.)
(Tak na marginesie, ten słup to była ciężka rura z PCV, a nie z metalu, co muszę przyznać – bardzo mnie cieszy. W innym wypadku moja twarz byłaby o wiele bardziej poobijana. W tej chwili sińca pod okiem już prawie nie widać, nos się praktycznie zagoił, a pęknięta warga goiła by się szybciej gdybym tyle nie mówił...)
...
Mark Buckingham, Shelly Bond i ja planowaliśmy i knuliśmy przez ostatni miesiąc. Uknuliśmy plakat z okazji 20lecia Sandmana w udziałem tylu rysowników i innych artystów ilu uda się namówić na narysowanie postaci czy dwóch. Rozważyliśmy kilka możliwych sposobów wykonania tego planu i zdecydowaliśmy, że najlepiej wyjdzie przyjęcie, a więc Mark zaplanował przyjęcie z dokładnym rozmieszczeniem gości...
Zgodziła się większość spośród czterdziestu kilku wciąż żyjących i tworzących artystów od „Sandmana” – kilku było zwyczajnie zbyt zajętych (niestety! nie będzie Matta Wagnera ani Michaela Zulli), a na kilku wciąż jeszcze polujemy.
Ale nadeszło już pierwsze dzieło. Od Sama Kietha, który narysował Morfeusza zawodowo po raz pierwszy od, no właśnie, dwudziestu lat. (Daniela narysował po raz pierwszy w życiu.)
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbranQWlux05kWhCuhP_VmRUgPIJk7qqEXlDXYyzmO1lMA7HBXh7CBTLihaqLFI0i9kDVPwFGz6Vu965Kn6_OwXzXZCLahL2rZ38PHpLkrsKqjsHkHVA6Nx85vO2RGibi66LClD6lFUEQ5/s1600-h/Sandman_Poster_LO_REZ_+.jpg
Myślę, że to będzie fenomenalny plakat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz