Objęcie przez Neila Gaimana honorowego patronatu nad Open Rights Group oraz jego wypowiedzi na temat piractwa i udostępniania treści w sieci odbiły się szerokim echem nawet w polskim Internecie: napisał o tym serwis eKsiążki.org, a na Wykop.pl wywiązała się obszerna dyskusja na ten sam temat.
A co takiego Neil powiedział?
Czym jest Open Rights Group:
Witajcie, nazywam się Neil Gaiman i jestem pisarzem. Tworzę literaturę piękną, fantasy i scenariusze filmowe. Piszę o teraźniejszości i o przeszłości, o miejscach, które są i których nie ma, piszę o przyszłości. Jestem tutaj, aby opowiedzieć Wam o Open Rights Group.
Każdy z nas codziennie korzysta z technologii cyfrowej. Nawet gdybyśmy chcieli, nie sposób uciec przed Internetem. Żyjemy w świecie telefonów, sieci WWW, Twittera - w świecie cyfrowym - i musimy zadbać, aby nasze prawa obywatelskie istniały również w nim. Open Rights Group walczy o Wasze swobody obywatelskie i prawa, które często uznajemy za oczywiste w sieci i w komunikacji elektronicznej. Żeby nikt ich Wam nie odbierał. Po to właśnie powstała ta organizacja i tym się zajmuje. Lobbuje, umożliwia nawiązywanie kontaktów i jest centralą informacyjną. Ostrzega o pojawiających się na horyzoncie problemach i sytuacjach, które mogę stać się niebezpieczne. Wskazuje złe przepisy i projekty ustaw, pomaga sprawić, aby takie projekty nie weszły w życie. Tym właśnie zajmuje się Open Rights Group i dlatego powinniście do niej dołączyć. Ja zostałem patronem organizacji, bo wierzę w to, co ORG reprezentuje.
Powinniście dołączyć do Open Rights Group, bo chroni ona Wasze swobody w świecie cyfrowym i jeśli nie staniecie się częścią tych działań, możecie je utracić. Możecie stracić swobody i inne prawa, których istnienia nawet nie podejrzewacie.
Open Rights Group to społeczność złożona z ludzi, którym zależy na zachowaniu Waszych swobód i praw w Internecie i uważam, że powinniście zostać jej częścią.
O piractwie i prawach autorskich w sieci:
Gdy pojawił się Internet bardzo się złościłem, że zaczęto umieszczać moje opowiadania, moje wiersze i inne rzeczy w sieci. Trwałem w mylnym przekonaniu, że jeśli ludzie umieszczają moje rzeczy w sieci bez pozwolenia, a ja nie każę im tego usunąć, stracę prawa autorskie, co nie jest prawdą. Złościłem się, bo wydawało mi się, że to piractwo i coś złego. A potem zauważyłem dwie rzeczy, o wiele istotniejsze. Jedną z nich jest to, że w miejscach, gdzie najczęściej publikowano moje dzieła bez pozwolenia - szczególnie w Rosji, gdzie ludzie tłumaczyli moje rzeczy na rosyjski i umieszczali w sieci - sprzedawałem coraz więcej książek. Ludzie odkrywali moją twórczość dzięki piractwu. A potem kupowali prawdziwe książki. I kiedy moje książki wychodziły w Rosji, sprzedawało się ich znacznie więcej. To było niezwykłe i przeprowadziłem kilka eksperymentów.
Niektóre nie były proste, musiałem np. przekonać mojego wydawcę do umieszczenia książki w Internecie za darmo. "Amerykańskich bogów", którzy wciąż bardzo dobrze się sprzedawali, na miesiąc umieściliśmy na stronie wydawnictwa do czytania i pobrania za darmo. Okazało się, że podczas kolejnego miesiąca sprzedaż moich książek w niezależnych księgarniach (bo tylko w ten sposób mierzyliśmy i liczyliśmy) wzrosła o 300%.
Zdałem sobie sprawę, że z powodu udostępniania książek ich sprzedaż wcale się nie zmniejsza. I kiedy wypowiadam się publicznie na ten temat, ludzie pytają: "no dobrze, ale sprzedaż moich książek spada z powodu kopiowania i piractwa". Zacząłem więc zadawać pytania publiczności i prosić o odpowiedź przez podniesienie ręki. Zapytałem: "Czy macie ulubionego pisarza?" Odpowiedzieli, że tak. "Dobrze. Niech podniesie rękę każdy, kto odkrył swojego ulubionego pisarza dzięki pożyczonej książce. A teraz niech podniosą ręce ci, którzy odkryli swojego ulubionego pisarza wchodząc do księgarni i sięgając po książkę." Ta druga grupa stanowi co najwyżej 5-10% widowni. Mało która osoba kupiła pierwszą książkę swojego ulubionego pisarza, którego teraz cenią najbardziej, kupują wszystko, co tylko wyda, nawet wydania w twardej oprawie. Ktoś dał im ją w prezencie albo pożyczył. Nie zapłacili za nią, a mimo to odkryli ulubionego pisarza. Pomyślałem wtedy, że o to właśnie chodzi, o pożyczanie książek.
I nie wolno postrzegać tego jako straty i spadku sprzedaży. Osoby, które nie kupują twoich książek nie robią tego, bo można je znaleźć za darmo. Udostępnianie jest tak naprawdę reklamą, docieraniem do szerszej publiczności, zaistnieniem w miejscach, gdzie dotąd o tobie nie słyszano.
Kiedy to zrozumiałem, zacząłem zupełnie inaczej patrzeć na prawa autorskie i funkcje Internetu. Największą zaletą sieci jest umożliwianie ludziom usłyszenia, przeczytania i obejrzenia rzeczy, których inaczej nigdy nie mogliby zobaczyć. Myślę, że ogólnie rzecz biorąc, to niewiarygodnie dobra rzecz.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prawa autorskie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą prawa autorskie. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 14 lutego 2011
niedziela, 15 lutego 2009
zoom. zzzzoom.
Neil napisał w piątek, 13 lutego 2009 o 13:39

Na lotnisku w Minneapolis. W drodze do Atlanty, gdzie przesiadam się w samolot do Dublina.
Mój pies nauczył się dostrzegać znaki, że wyjeżdżam z domu - zniesiona na dół torba, przybory podróżne (płaszcz, pióra, atrament, paszport) piętrzące się na kuchennym stole - i wcale one mu sie nie podobają. Kręci się w pobliżu starając się zapobiec temu, co nieuniknione, zmartwiony, z uszami po sobie...
Ale jest też dobra strona: jeszcze tydzień i zostanie spuszczony ze smyczy, wolno mu też wchodzić i schodzić po schodach, biegać i robić te wszystkie rzeczy, które jego zdaniem i tak powinno mu być wolno robić. Czyli kiedy wrócę do domu będzie o wiele szczęśliwszym psem.
...
Jeszcze a propos poprzedniej notki - musicie wiedzieć, że mam wspaniałą agentkę, która dba o moje interesy i jej zadaniem jest upewnić się, że a) pisząc zarabiam i b) że w jakiś sposób nie sprzedam tych samych praw dwóm różnym grupom ludzi. A zatem jej troska o to, czy syntezator mowy nie łamie praw do książki audio jest naturalna i rozsądna.
A kiedy dostałem to:
Miło mi słyszeć, że popierasz syntezator mowy Kindle.
Jestem osobą dotkniętą od kilku lat porażeniem czterokończynowym z powodu uszkodzenia rdzenia kręgowego. Ostatnie osiągnięcia technologiczne pozwalają mi na samodzielne napisanie tego maila za pomocą jedynie mojego komputera, oprogramowania i mikrofonu. Niemniej jednak technologia ta jest wciąż bardzo nowa, niezdarna i nie bez wad. ("Napisanie" tego krótkie maila zajmie prawdopodobnie więcej czasu, niż wysłuchanie pierwszego rozdziału "Koraliny" w wykonaniu mojego przyjaciela!) (Nawet nie pytaj ile czasu zajęło mi napisanie słowa "Koralina" - teraz dwukrotnie!) Nikt nie łoży specjalnie na reklamowanie produktów przeznaczonych dla ludzi sparaliżowanych, czy z porażeniem, więc jesteśmy zmuszeni polegać na tym, że technologia idzie na przód dla samego postępu. Wydaje mi się, że spowalnianie takich ulepszeń z powodu kwestii finansowych byłoby niemądre i smutne. Dzięki za poparcie dla technologii i do zobaczenia, mam nadzieję, na comic-conie.
-Brook McCall
jej odpowiedź brzmiała
Cóż. No dobrze. Racja. (odgłos agentki, której brakuje argumentów)
Ponieważ jest mądrą kobietą.
ups. czas wchodzić na pokład. Szczęśliwego piątku trzynastego. Uważajcie na lovecraftowskie potwory czające się w argh...
sobota, 11 października 2008
z najciemniejszej Kornwalii
Neil napisał w sobotę 11 października 2008 o 11:13
Dotarłem do Kornwalii około 4:30 (przez jakąś godzinę spałem w samochodzie, potem czytałem scenariusz). Samochód i kierowca odstawili mnie do hotelu. Ucieszyłem się, że ktoś nie śpi i mnie zamelduje. Wniosłem moje bagaże do portierni, wręczyłem spory napiwek kierowcy. Kierowca odjechał. Nocny portier powoli doszedł do tego, że wcale nie miałem zatrzymać się w tym hotelu, tylko w innym, odległym o parę mil i że kierowca trochę przesadził z chęcią szybkiego odstawienia mnie do hotelu. A także, że nie sposób wezwać taksówkę w wiejskich rejonach Kornwalii o piątej nad ranem, więc utknąłem. Siedzę w holu i piszę "Batmana". Jakoś w moim stanie wymęczenia lotem to wszystko wydaje się zupełnie normalne.
Moje komórki nie działają w tym mieście, a baterii nie starcza nawet żeby je włączyć.
Po trzech kwadransach pojawia się portier i zabiera mnie do pokoju powołanego do życia za pomocą czarów specjalnie dla mnie i nagle wszystko staje się cudowne. Śpię przez sześć godzin, biorę długą kąpiel i schodzę na dół spotkać przyjaciół, którzy wspólnie obchodzą 50. urodziny.
Jem najlepszy Kornwalijski pasztecik jaki kiedykolwiek dostałem na śniadanie, popijając cydrem (alkoholowym, w którym w ogóle alkoholu nie czuć, więc uwaga) i słucham mew i jestem szczęśliwy. Wpadam także na paru starych przyjaciół i to bardzo dobrze.
Teraz siedzę w hotelowym biurze, bo do mojego pokoju nie sięga internet.
...
Jakiś czas temu wspominałem na tym blogu sprawę Antre Norton. Sprawa została rozwiązana - patrz Scrivener's Error. Każdemu z czytających, który jest pisarzem - albo zna pisarzy - albo kiedyś być może zostanie pisarzem - chciałbym pokazać to http://journal.neilgaiman.com/2006/10/important-and-pass-it-on.html .
Od Marcusa z Blackwells słyszałem, że zostało im ostatnich 60 biletów na imprezę z czytaniem w Hallowe'en...
Piątek, 31 października, 18:30
The Old Theatre, London School of Economics, Houghton Street, WC2A 2AE
Blackwell Charing Cross Road z radością informuje o ekskluzywnym londyńskim spotkaniu z Neilem Gaimanem, które odbędzie się z okazji wydania jego fantastycznej nowej powieści pt. "Księga Cmentarna".
31 października, w Halloween dołącz do nas podczas spotkania i podpisywania w Old Theatre, London School of Economics, Houghton Street, WC2A 2AE od 18:30. Ponieważ jest to Halloween przebrania będą mile widziane (choć nie obowiązkowe). Za najlepszy naszym zdaniem kostium czeka nagroda i możliwość zapozowania do zdjęcia z Neilem. Prosimy upewnić się, że strój pozwoli na siedzenie w fotelu teatralnym i jest wystarczająco wygodny do stania w długiej kolejce.
Bilety kosztują £8 oraz £6 (ulgowe) i uprawniają do £2 zniżki na zakup tego samego wieczoru dowolnego wydania książki. Bilety do nabycia w Blackwell, 100 Charing Cross Road, London WC2H 0JG lub żeby zostały wysłane pocztą - pod numerem telefonu 020 7292 5100. Przez pierwsze dni linie telefoniczne mogą być bardzo obciążone, więc prosimy o wyrozumiałość!
Tu jest wywiad z "LA Weekly" przeprowadzony za kulisami w Santa Monica, a tu relacja z "Pink is the New Blog" z tej samej imprezy (z dodatkiem "Blueberry girl")
...
Wiele osób pisało z pytaniem o nagranie "Danse Macabre" ["Makabrela"] które Bela Fleck zrobił do "Księgi Cmentarnej".
(Dla tych którzy byli na którymkolwiek ze spotkań- to był utwór poprzedzający urocze "Vincent Price" Billa Hadera.) Jest na audiobooku "Księgi cmentarnej" - tym, który można kupić na iTunes lub na płycie. Niektórzy pytali o wiolonczelistę, który z nim grał. Inni chcieli się dowiedzieć czy będzie to dostępne jako samodzielny utwór do ściągnięcia. Jak mówi pan Fleck:
Wiolonczelista nazywa się Ben Sollee, wspaniały młody muzyk z Louisville.
Z mojej strony nie ma żadnych planów, bo to muzyka Beli, on ją nagrał i jeżeli ktoś postanowi zamieścić ją do ściągnięcia czy coś, powinien to zrobić właśnie on, nie ja. Strona Beli to http://www.belafleck.com/. (Uwielbiam ten blog. Wzdycham, że miło byłoby mieć "Makabrela" zagranego na banjo i najlepszy gracz na banjo w znanym wszechświecie pisze z pytaniem, czy byłbym nim zainteresowany, a potem nagrywa i brzmi to nawet lepiej, niż w mojej głowie. No doprawdy, czy można sobie wyobrazić coś fajniejszego?)
Oto magiczny dźwiękowy widget, dla każdego, kto chciałby posłuchać kawałka...

...
Drogi Panie Gaiman:
Chciałbym zawiadomić, że widocznie zabił pan (nie tylko być może Amandę Palmer, ale też) trzecią serię "Phonogramu":
http://gillen.cream.org/wordpress_html/?p=1652
Ale nie powinno się podawać złych wiadomości bez towarzyszących im dobrych. Pojawiła się oficjalna strona filmu "Koralina"!:
http://www.filminfocus.com/focusfeatures/film/coraline/
Najlepszego,
- Sam
Życie nie ma obowiązku być prawdopodobne, prawda? Czy nawet przekonujące.
Ale podoba mi się strona "Koraliny". I zastanawiam się co stanie się z http://www.theothercoraline.com/
...
I na koniec przypomnienie od Anne K.G. Murphy:
W większości stanów właśnie minął termin rejestracji do głosowania za pośrednictwem poczty (patrz http://www.eac.gov/voter/docs/state-reg-deadlines.xls/attachment_download/file) ale jest na to jescze czas w Alabamie, Californii, Connecticut, Delaware,
Idaho* (wyślij dzisiaj!), Iowa*, Kansas, Maine*, Maryland,
Massachusetts, Minnesocie*, Nebrasce, Nevadzie (termin zgłoszeń pocztą minął, ale wciąż można zrobić to osobiście), New Hampshire*, New Jersey, Nowym Jorku (dzisiaj!), Północnej Karolinie (wyślij dzisiaj lub zgłoś się do 1 lispoada) Oklahomie (wyślij dzisiaj!), Oregonie, Południowej Dakocie, Utah (osobiście),Vermont, Waszyngtonie (osobiście), Zachodniej Virginii, Wisconsin* i Guam.
*w stanach oznaczonych gwiazdką możesz także zarejestrować się w dzień wyborów jeżeli przegapisz ostateczny termin nadsyłania zgłoszeń. Dotyczy to również Montany i Wyoming, gdzie termin już minął. Północna Dakota nie prowadzi rejestracji wyborców, więc wygląda na to, że mieszkańcy tego stanu po prostu idą i oddają głos.
Weź proszę pod uwagę, że ta informacja na twoim blogu pomoże przy organizacji rejestracji wyborców.
dzięki!
--Anne
Dotarłem do Kornwalii około 4:30 (przez jakąś godzinę spałem w samochodzie, potem czytałem scenariusz). Samochód i kierowca odstawili mnie do hotelu. Ucieszyłem się, że ktoś nie śpi i mnie zamelduje. Wniosłem moje bagaże do portierni, wręczyłem spory napiwek kierowcy. Kierowca odjechał. Nocny portier powoli doszedł do tego, że wcale nie miałem zatrzymać się w tym hotelu, tylko w innym, odległym o parę mil i że kierowca trochę przesadził z chęcią szybkiego odstawienia mnie do hotelu. A także, że nie sposób wezwać taksówkę w wiejskich rejonach Kornwalii o piątej nad ranem, więc utknąłem. Siedzę w holu i piszę "Batmana". Jakoś w moim stanie wymęczenia lotem to wszystko wydaje się zupełnie normalne.
Moje komórki nie działają w tym mieście, a baterii nie starcza nawet żeby je włączyć.
Po trzech kwadransach pojawia się portier i zabiera mnie do pokoju powołanego do życia za pomocą czarów specjalnie dla mnie i nagle wszystko staje się cudowne. Śpię przez sześć godzin, biorę długą kąpiel i schodzę na dół spotkać przyjaciół, którzy wspólnie obchodzą 50. urodziny.
Jem najlepszy Kornwalijski pasztecik jaki kiedykolwiek dostałem na śniadanie, popijając cydrem (alkoholowym, w którym w ogóle alkoholu nie czuć, więc uwaga) i słucham mew i jestem szczęśliwy. Wpadam także na paru starych przyjaciół i to bardzo dobrze.
Teraz siedzę w hotelowym biurze, bo do mojego pokoju nie sięga internet.
...
Jakiś czas temu wspominałem na tym blogu sprawę Antre Norton. Sprawa została rozwiązana - patrz Scrivener's Error. Każdemu z czytających, który jest pisarzem - albo zna pisarzy - albo kiedyś być może zostanie pisarzem - chciałbym pokazać to http://journal.neilgaiman.com/2006/10/important-and-pass-it-on.html .
Od Marcusa z Blackwells słyszałem, że zostało im ostatnich 60 biletów na imprezę z czytaniem w Hallowe'en...
Piątek, 31 października, 18:30
The Old Theatre, London School of Economics, Houghton Street, WC2A 2AE
Blackwell Charing Cross Road z radością informuje o ekskluzywnym londyńskim spotkaniu z Neilem Gaimanem, które odbędzie się z okazji wydania jego fantastycznej nowej powieści pt. "Księga Cmentarna".
31 października, w Halloween dołącz do nas podczas spotkania i podpisywania w Old Theatre, London School of Economics, Houghton Street, WC2A 2AE od 18:30. Ponieważ jest to Halloween przebrania będą mile widziane (choć nie obowiązkowe). Za najlepszy naszym zdaniem kostium czeka nagroda i możliwość zapozowania do zdjęcia z Neilem. Prosimy upewnić się, że strój pozwoli na siedzenie w fotelu teatralnym i jest wystarczająco wygodny do stania w długiej kolejce.
Bilety kosztują £8 oraz £6 (ulgowe) i uprawniają do £2 zniżki na zakup tego samego wieczoru dowolnego wydania książki. Bilety do nabycia w Blackwell, 100 Charing Cross Road, London WC2H 0JG lub żeby zostały wysłane pocztą - pod numerem telefonu 020 7292 5100. Przez pierwsze dni linie telefoniczne mogą być bardzo obciążone, więc prosimy o wyrozumiałość!
Tu jest wywiad z "LA Weekly" przeprowadzony za kulisami w Santa Monica, a tu relacja z "Pink is the New Blog" z tej samej imprezy (z dodatkiem "Blueberry girl")
...
Wiele osób pisało z pytaniem o nagranie "Danse Macabre" ["Makabrela"] które Bela Fleck zrobił do "Księgi Cmentarnej".
(Dla tych którzy byli na którymkolwiek ze spotkań- to był utwór poprzedzający urocze "Vincent Price" Billa Hadera.) Jest na audiobooku "Księgi cmentarnej" - tym, który można kupić na iTunes lub na płycie. Niektórzy pytali o wiolonczelistę, który z nim grał. Inni chcieli się dowiedzieć czy będzie to dostępne jako samodzielny utwór do ściągnięcia. Jak mówi pan Fleck:
Wiolonczelista nazywa się Ben Sollee, wspaniały młody muzyk z Louisville.
Z mojej strony nie ma żadnych planów, bo to muzyka Beli, on ją nagrał i jeżeli ktoś postanowi zamieścić ją do ściągnięcia czy coś, powinien to zrobić właśnie on, nie ja. Strona Beli to http://www.belafleck.com/. (Uwielbiam ten blog. Wzdycham, że miło byłoby mieć "Makabrela" zagranego na banjo i najlepszy gracz na banjo w znanym wszechświecie pisze z pytaniem, czy byłbym nim zainteresowany, a potem nagrywa i brzmi to nawet lepiej, niż w mojej głowie. No doprawdy, czy można sobie wyobrazić coś fajniejszego?)
Oto magiczny dźwiękowy widget, dla każdego, kto chciałby posłuchać kawałka...

...
Drogi Panie Gaiman:
Chciałbym zawiadomić, że widocznie zabił pan (nie tylko być może Amandę Palmer, ale też) trzecią serię "Phonogramu":
http://gillen.cream.org/wordpress_html/?p=1652
Ale nie powinno się podawać złych wiadomości bez towarzyszących im dobrych. Pojawiła się oficjalna strona filmu "Koralina"!:
http://www.filminfocus.com/focusfeatures/film/coraline/
Najlepszego,
- Sam
Życie nie ma obowiązku być prawdopodobne, prawda? Czy nawet przekonujące.
Ale podoba mi się strona "Koraliny". I zastanawiam się co stanie się z http://www.theothercoraline.com/
...
I na koniec przypomnienie od Anne K.G. Murphy:
W większości stanów właśnie minął termin rejestracji do głosowania za pośrednictwem poczty (patrz http://www.eac.gov/voter/docs/state-reg-deadlines.xls/attachment_download/file) ale jest na to jescze czas w Alabamie, Californii, Connecticut, Delaware,
Idaho* (wyślij dzisiaj!), Iowa*, Kansas, Maine*, Maryland,
Massachusetts, Minnesocie*, Nebrasce, Nevadzie (termin zgłoszeń pocztą minął, ale wciąż można zrobić to osobiście), New Hampshire*, New Jersey, Nowym Jorku (dzisiaj!), Północnej Karolinie (wyślij dzisiaj lub zgłoś się do 1 lispoada) Oklahomie (wyślij dzisiaj!), Oregonie, Południowej Dakocie, Utah (osobiście),Vermont, Waszyngtonie (osobiście), Zachodniej Virginii, Wisconsin* i Guam.
*w stanach oznaczonych gwiazdką możesz także zarejestrować się w dzień wyborów jeżeli przegapisz ostateczny termin nadsyłania zgłoszeń. Dotyczy to również Montany i Wyoming, gdzie termin już minął. Północna Dakota nie prowadzi rejestracji wyborców, więc wygląda na to, że mieszkańcy tego stanu po prostu idą i oddają głos.
Weź proszę pod uwagę, że ta informacja na twoim blogu pomoże przy organizacji rejestracji wyborców.
dzięki!
--Anne
sobota, 26 kwietnia 2008
Pidżamoblog
Biegnąc na samolot...
Drogi Neilu,
Zastanawiałam się nad sprawą rodzin Siegelów i Shusterów odzyskujących prawa do Supermana i przywołało to parę pytań, na które nie mogę znaleźć gotowych odpowiedzi. Pomyślałem, że Ty mógłbyś mi pomóc.
(Użyję Twoich dzieł, by zilustrować pytania, jako że wiesz, jakie prawa masz do swoich dzieł.)
Jeśli postać jest stworzona przez więcej niż jednego artystę (Superman przez Siegela i Shustera, Tim Hunter przez Ciebie i pana Boltona), czy obaj artyści lub instytucje mają prawo oddzielnie sprzedawać licencje, handlować prawami, etc? Czy instytucja Siegela mogłaby sprzedać prawa do filmu firmie Fox, instytucja Shustera- firmie Universal, a DC wciąż tworzyłoby filmy z Warnerem? Oraz, czy masz prawa jedynie do postaci, czy też masz prawa sprzedawać historie, które napisałeś dla, na przykład, "Sandmana" lub innej serii, która jest własnością innej osoby/firmy?
Niepokoi mnie, że istnieje prawdopodobieństwo, że zaistnieje sytuacja tak jak w przypadku Davida Nivena i "Casino Royale", tym razem dotycząca innych postaci, które bardzo lubię, szczególnie Człowieka ze Stali.
Trzymaj się!
-Kerwin
Myślę, że masz na myśli "Operację piorun", nie "Casino Royale"-- jeśli dobrze pamiętam, problem z "Casino Royale" polegał na tym, ze ktoś inny miał prawa do filmu i użył ich, by stworzyć parodię po tym jak filmy z Bondem odniosły sukces. "Operacja piorun" była wspólnie napisana (najpierw miała być filmem z kimś zupełnie innym, potem Fleming napisał do niej powieść, a ktoś inny pozwał go i stwierdził, że wspólnie posiadali prawa do filmu), co pozwoliło na stworzenie "Nigdy nie mów nigdy", które ma tą samą akcję...
Krótka odpowiedź brzmi "tak". Nie jest to takie proste, ponieważ trzeba rozważyć znaki handlowe i takie tam, a większość przykładów komiksowych, które podajesz są na zasadzie pracy na zlecenie i są własnością filmy.
Spójrz na decyzję Posnera (która jest na http://www.projectposner.org/case/2004/360F3d644/-- zdaje się, że link sprzed dwóch dni wygasł.) Jeśli chcę licencjonować komiks Medieval Spawn-- lub majtki Medieval Spawn-- mogę. Jest utworzony wspólnie, nie na zlecenie, więc jest też wspólną własnością.
Widząc, że DC znało prawo, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że gdyby DC chciało uniknąć przyszłych problemów z Supermanem i instytucjami twórców, powinni dojść do rozsądnego porozumienia z rodziną Shusterów w 1999r. zamiast zmuszać ich do dziewięcioletniej walki w sądzie. W ten sposób Shusterowie powiedzieliby "Dzięki za pieniądze, oczywiście wszystko zostanie, jak jest" zamiast "Ałłł. Ale wy jesteście okropni. Dlaczego kazaliście nam walczyć o coś, co było nasze? Pójdziemy pogadać z Marvel i Twentieth Century Fox na temat licencjonowania filmu z Supermanem". W każdym razie ja bym tak zrobił na miejscu DC czy Warnera.
Moja asystentka właśnie zwróciła uwagę, że za 40 minut wyjeżdżam na samolot do Austalii, a wciąż bloguję w pidżamie, więc czy z łaski swojej wycofam się od klawiatury...?
Zdążę jeszcze tylko podać link do nowego przedstawienia cyrkowego "Nigdziebądź" http://www.actorsgymnasium.com/site/epage/46772_314.htm. Jeśli je zobaczycie, wyślijcie recenzję, a ja postaram się ją tu umieścić lub dać link...
Na lotnisko. Ale najpierw--ubranie!
...
Później. Pięć minut przed opuszczeniem domu. Zdaje się, że właśnie zniszczyłem jednen telefon komórkowy i zgubiłem drugi, co oznacza, że pewnie będę musiał kupić nowy na lotnisku Narita. Argh. W międzyczasie, jeśli chcecie dowiedzieć się zbyt dużo o pisarzu i jego notatniku...
http://www.spacecast.com/interview_5239.aspx
Drogi Neilu,
Zastanawiałam się nad sprawą rodzin Siegelów i Shusterów odzyskujących prawa do Supermana i przywołało to parę pytań, na które nie mogę znaleźć gotowych odpowiedzi. Pomyślałem, że Ty mógłbyś mi pomóc.
(Użyję Twoich dzieł, by zilustrować pytania, jako że wiesz, jakie prawa masz do swoich dzieł.)
Jeśli postać jest stworzona przez więcej niż jednego artystę (Superman przez Siegela i Shustera, Tim Hunter przez Ciebie i pana Boltona), czy obaj artyści lub instytucje mają prawo oddzielnie sprzedawać licencje, handlować prawami, etc? Czy instytucja Siegela mogłaby sprzedać prawa do filmu firmie Fox, instytucja Shustera- firmie Universal, a DC wciąż tworzyłoby filmy z Warnerem? Oraz, czy masz prawa jedynie do postaci, czy też masz prawa sprzedawać historie, które napisałeś dla, na przykład, "Sandmana" lub innej serii, która jest własnością innej osoby/firmy?
Niepokoi mnie, że istnieje prawdopodobieństwo, że zaistnieje sytuacja tak jak w przypadku Davida Nivena i "Casino Royale", tym razem dotycząca innych postaci, które bardzo lubię, szczególnie Człowieka ze Stali.
Trzymaj się!
-Kerwin
Myślę, że masz na myśli "Operację piorun", nie "Casino Royale"-- jeśli dobrze pamiętam, problem z "Casino Royale" polegał na tym, ze ktoś inny miał prawa do filmu i użył ich, by stworzyć parodię po tym jak filmy z Bondem odniosły sukces. "Operacja piorun" była wspólnie napisana (najpierw miała być filmem z kimś zupełnie innym, potem Fleming napisał do niej powieść, a ktoś inny pozwał go i stwierdził, że wspólnie posiadali prawa do filmu), co pozwoliło na stworzenie "Nigdy nie mów nigdy", które ma tą samą akcję...
Krótka odpowiedź brzmi "tak". Nie jest to takie proste, ponieważ trzeba rozważyć znaki handlowe i takie tam, a większość przykładów komiksowych, które podajesz są na zasadzie pracy na zlecenie i są własnością filmy.
Spójrz na decyzję Posnera (która jest na http://www.projectposner.org/case/2004/360F3d644/-- zdaje się, że link sprzed dwóch dni wygasł.) Jeśli chcę licencjonować komiks Medieval Spawn-- lub majtki Medieval Spawn-- mogę. Jest utworzony wspólnie, nie na zlecenie, więc jest też wspólną własnością.
Widząc, że DC znało prawo, nie mogę się oprzeć wrażeniu, że gdyby DC chciało uniknąć przyszłych problemów z Supermanem i instytucjami twórców, powinni dojść do rozsądnego porozumienia z rodziną Shusterów w 1999r. zamiast zmuszać ich do dziewięcioletniej walki w sądzie. W ten sposób Shusterowie powiedzieliby "Dzięki za pieniądze, oczywiście wszystko zostanie, jak jest" zamiast "Ałłł. Ale wy jesteście okropni. Dlaczego kazaliście nam walczyć o coś, co było nasze? Pójdziemy pogadać z Marvel i Twentieth Century Fox na temat licencjonowania filmu z Supermanem". W każdym razie ja bym tak zrobił na miejscu DC czy Warnera.
Moja asystentka właśnie zwróciła uwagę, że za 40 minut wyjeżdżam na samolot do Austalii, a wciąż bloguję w pidżamie, więc czy z łaski swojej wycofam się od klawiatury...?
Zdążę jeszcze tylko podać link do nowego przedstawienia cyrkowego "Nigdziebądź" http://www.actorsgymnasium.com/site/epage/46772_314.htm. Jeśli je zobaczycie, wyślijcie recenzję, a ja postaram się ją tu umieścić lub dać link...
Na lotnisko. Ale najpierw--ubranie!
...
Później. Pięć minut przed opuszczeniem domu. Zdaje się, że właśnie zniszczyłem jednen telefon komórkowy i zgubiłem drugi, co oznacza, że pewnie będę musiał kupić nowy na lotnisku Narita. Argh. W międzyczasie, jeśli chcecie dowiedzieć się zbyt dużo o pisarzu i jego notatniku...
http://www.spacecast.com/interview_5239.aspx
Jeszcze jedno, po ostatnim, na temat praw autorskich...
Neil napisał w piątek 25 kwietnia 2008 o 11:15
Rozważając ideę praw autorskich dotyczących „przekształceń” myślałem o tym: http://nielsenhayden.com/makinglight/archives/009050.html#191539
To przeróbka / tłumaczenie/ nowa wersja mojego wiersza “Dzień w którym przybyły spodki” zrobiona w stylu LOLcat. Podoba mi się bardziej, niż oryginalna, ale nie jestem pewien, czy sprawdziłaby się gdybym nie wiedział o istnieniu normalnej wersji (jeśli rozumiecie co mam na myśli). (Tu na YouTube czytam oryginał podczas wystąpienia w Yale:
http://www.youtube.com/watch?v=JUkEPaN_BFY ).
I dwa z worka pocztowego:
Jestem prawnikiem. Współtworzyłam artykuł na temat “dozwolonego użytku”, który został opublikowany ubiegłego lata w “Journal of the Copyright Society of the United States” [Dziennik Towarzystwa Praw Autorskich w Stanach Zjednoczonych]. Znaczna część artykułu to dużo bardziej rozwlekła (przerywana mnóstwem cytatów z kodeksów) wersja tego, co napisałeś dzisiaj na swoim blogu. W rzeczywistości najważniejszym czynnikiem decydującym, czy coś mieści się w ramach dozwolonego są nie pieniądze, ale to jak bardzo praca została przekształcona. Masz dobre pojęcie o prawach autorskich.
Co więcej, masz dobre pojęcie o tym jak skomplikowana jest są prawa autorskie w przypadku prac zapożyczonych. Odpowiedź prawnika w sprawie tego skorowidzu Biblii Króla Jakuba jest taka, że owa osoba posiada “słabe” prawa autorskie. (Im więcej oryginalności w danym dziele, tym prawa są “mocniejsze”. Jeśli ten skorowidz zupełnie nie jest twórczy – jeśli naprawdę jest to po prostu listą słów, które jest w stanie wygenerować komputer – nie ma mowy o jakichkolwiek prawach autorskich. Jeżeli jednak autor uporządkował skorowidz w sposób ukazujący nieco kreatywności, ma “słabe” prawa.)
Niestety w praktyce “słabe” prawa okazują się być całkiem mocne, jeśli znajdują się w posiadaniu potężnej firmy. Na przykład drzeworyty z ilustracjami z pierwszego wydania “Alicji w Krainie Czarów” mają status public domain i nie chronią ich żadne prawa. Jednak disneyowski wizerunek Alicji, który wyraźnie jest kreskówkową wersją ogólnodostępnych drzeworytów jest chroniony prawem autorskim. Teoretycznie, takie zapożyczenie powinno być objęte “słabymi” prawami. Jednak kiedy ukazała się gra video “Alice” firmy American McGee ich Alicja byłą brunetką, która w niczym nie przypominała powszechnego wyobrażenia tej postaci. American McGee powinni móc – tak jak Disney - swobodnie skopiować Alicję z public domain, ale podejrzewam, że nie chcieli ryzykować konfrontacji z Disneyem. (Prawdopodobnie nie był to jedyny powód – pewnie nie chcieli też, żeby po grę przez przypadek sięgnęły młodsze dzieci – ale bez wątpienia musieli rozważyć kwestię praw Disneya.)
Naprawdę bardzo doceniam fakt, że mimo iż jesteś pisarzem nie jesteś zaciekły w kwestii praw autorskich. Myślę, że wielu czytelników, którzy tak gorliwie bronią swych ulubionych autorów nie rozumie korzyści płynących z praw autorskich, które nie są nieograniczone i wygasają. Cała sfera twórców zyskuje coś z licencji public domain oraz dozwolonego użytku. (Spadkobiercy autorów są często całkowicie przeciwni jakimkolwiek twórczym przeróbkom, czy nawet twórczej krytyce – na myśl przychodzi zwłaszcza niezwykle sporny dorobek Margaret Mitchell.) Gdyby współczesne podejście do praw autorskich istniało od zawsze, nie mógłbyś swobodnie cytować Shakespeare’a (którego nigdy żadne prawa nie chroniły) w “Sandmanie”, a opowieść straciłaby wiele ze swojego bogactwa. Tak samo absurdem byłaby konieczność uzyskania przez Ciebie od spadkobierców Rudyarda Kiplinga oficjalnego pozwolenia na “Księgę cmentarną”. Prawa autorskie nie powinny być tak silne, aby powstrzymywać nowe pomysły czy krytykę.
Bardzo niecierpliwie wyglądam “Księgi cmentarnej”
- Anne
a także
Twoja ostatnia notka na temat postępowań sądowych zainspirowała mnie to zamieszczenia na moim własnym blogu informacji dotyczących pewnych aspektów łączonego autorstwa w Twojej sprawie, i kwestii przekształceń dzieła, które mogą być istotne w sprawie J.K. Rowling. Jeśli Cię interesuje, możesz o tym przeczytać na http://wise-old-sage.blog-city.com/gaiman_joint_authorship_and_transformative_works.htm
Zamieściłem również link do Twojej notki, żeby czytelnicy mogli się z nią zapoznać. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
Christopher Schiller
http://www.christopherschiller.com
natomiast w Scrivener's Error wspomniano o mnie na
http://scrivenerserror.blogspot.com/2007/11/accio-lawsuit.html
i hipoteza jest taka, że ta sprawa dotyczy przede wszystkim zastrzeżonego znaku towarowego, a nie praw autorskich.
Neil,
W związku z Twoim niedawnym bliskim spotkaniem z wielkim metalowym słupem zacząłem się zastanawiać co z ubezpieczeniem zdrowotnym. Jako pisarz i osoba mniej więcej samozatrudniona (czy tak?), jak załatwiasz sprawę porządnego ubezpieczenia zdrowotnego nie tylko dla siebie, ale i swojej rodziny? Nie byłoby łatwiej przeprowadzić się do Kanady lub wrócić do Anglii, gdzie są na tyle rozsądni, że istnieje powszechna opieka zdrowotna?
Dzięki,
Jon
Jak? Piszę filmy.
To prawdziwa odpowiedź, mimo że brzmi głupawo. Dopóki pewna część moich dochodów pochodzi z Hollywood zajmuje się tym Związek Scenarzystów, który zapewniał całkiem niezłe ubezpieczenie zdrowotne kiedy zostałem jego członkiem i choć teraz jest ono znacznie mniej dobre, to i tak jest o niebo lepsze niż brak ubezpieczenia dla mnie i mojej rodziny.
(Czasami przyjaciele pytają dlaczego zajmuję się filmami – przecież pochłaniają ogromnie dużo czasu i wysiłku emocjonalnego, większość scenariuszy nie jest realizowana, a nawet jeżeli zostają zrealizowane, najczęściej zupełnie nie przypominają tego, co wydawało ci się, że piszesz i w przeciwieństwie do powieści od samego początku jesteś pozbawiony kontroli nad nimi, a może się okazać, że jesteś okłamywany, zostajesz zwolniony albo oszukany i ponieważ zarabiam sporo na pisaniu scenariuszy to przecież zarabiam o wiele więcej na pisaniu książek, których właścicielem jestem i które mogę kontrolować zawsze i za które płacą mi także z zagranicy i tak dalej. I odpowiadam: „Ubezpieczenie zdrowotne” i jeżeli są to osoby z Ameryki, to rozumieją. Za to ludzie z krajów gdzie opieka zdrowotna, tak samo jak edukacja, jest uważana za jedno z praw człowieka myślą, że oszalałem.)
Dlaczego się nie przeprowadzić? Lubię swój dom, a moja najmłodsza córka uwielbia swoją szkołę i przyjaciół (moja starsza córka wyprowadziła się z powrotem do Anglii) i jestem zadowolony, że efektem ubocznym napisania scenariusza filmowego raz na jakiś czas jest zapewniona opieka zdrowotna. (A także bardzo lubię pisać scenariusze. To całą resztę przedsięwzięcia trudno znieść.)
(Tak na marginesie, ten słup to była ciężka rura z PCV, a nie z metalu, co muszę przyznać – bardzo mnie cieszy. W innym wypadku moja twarz byłaby o wiele bardziej poobijana. W tej chwili sińca pod okiem już prawie nie widać, nos się praktycznie zagoił, a pęknięta warga goiła by się szybciej gdybym tyle nie mówił...)
...
Mark Buckingham, Shelly Bond i ja planowaliśmy i knuliśmy przez ostatni miesiąc. Uknuliśmy plakat z okazji 20lecia Sandmana w udziałem tylu rysowników i innych artystów ilu uda się namówić na narysowanie postaci czy dwóch. Rozważyliśmy kilka możliwych sposobów wykonania tego planu i zdecydowaliśmy, że najlepiej wyjdzie przyjęcie, a więc Mark zaplanował przyjęcie z dokładnym rozmieszczeniem gości...
Zgodziła się większość spośród czterdziestu kilku wciąż żyjących i tworzących artystów od „Sandmana” – kilku było zwyczajnie zbyt zajętych (niestety! nie będzie Matta Wagnera ani Michaela Zulli), a na kilku wciąż jeszcze polujemy.
Ale nadeszło już pierwsze dzieło. Od Sama Kietha, który narysował Morfeusza zawodowo po raz pierwszy od, no właśnie, dwudziestu lat. (Daniela narysował po raz pierwszy w życiu.)
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbranQWlux05kWhCuhP_VmRUgPIJk7qqEXlDXYyzmO1lMA7HBXh7CBTLihaqLFI0i9kDVPwFGz6Vu965Kn6_OwXzXZCLahL2rZ38PHpLkrsKqjsHkHVA6Nx85vO2RGibi66LClD6lFUEQ5/s1600-h/Sandman_Poster_LO_REZ_+.jpg
Myślę, że to będzie fenomenalny plakat.
Rozważając ideę praw autorskich dotyczących „przekształceń” myślałem o tym: http://nielsenhayden.com/makinglight/archives/009050.html#191539
To przeróbka / tłumaczenie/ nowa wersja mojego wiersza “Dzień w którym przybyły spodki” zrobiona w stylu LOLcat. Podoba mi się bardziej, niż oryginalna, ale nie jestem pewien, czy sprawdziłaby się gdybym nie wiedział o istnieniu normalnej wersji (jeśli rozumiecie co mam na myśli). (Tu na YouTube czytam oryginał podczas wystąpienia w Yale:
http://www.youtube.com/watch?v=JUkEPaN_BFY ).
I dwa z worka pocztowego:
Jestem prawnikiem. Współtworzyłam artykuł na temat “dozwolonego użytku”, który został opublikowany ubiegłego lata w “Journal of the Copyright Society of the United States” [Dziennik Towarzystwa Praw Autorskich w Stanach Zjednoczonych]. Znaczna część artykułu to dużo bardziej rozwlekła (przerywana mnóstwem cytatów z kodeksów) wersja tego, co napisałeś dzisiaj na swoim blogu. W rzeczywistości najważniejszym czynnikiem decydującym, czy coś mieści się w ramach dozwolonego są nie pieniądze, ale to jak bardzo praca została przekształcona. Masz dobre pojęcie o prawach autorskich.
Co więcej, masz dobre pojęcie o tym jak skomplikowana jest są prawa autorskie w przypadku prac zapożyczonych. Odpowiedź prawnika w sprawie tego skorowidzu Biblii Króla Jakuba jest taka, że owa osoba posiada “słabe” prawa autorskie. (Im więcej oryginalności w danym dziele, tym prawa są “mocniejsze”. Jeśli ten skorowidz zupełnie nie jest twórczy – jeśli naprawdę jest to po prostu listą słów, które jest w stanie wygenerować komputer – nie ma mowy o jakichkolwiek prawach autorskich. Jeżeli jednak autor uporządkował skorowidz w sposób ukazujący nieco kreatywności, ma “słabe” prawa.)
Niestety w praktyce “słabe” prawa okazują się być całkiem mocne, jeśli znajdują się w posiadaniu potężnej firmy. Na przykład drzeworyty z ilustracjami z pierwszego wydania “Alicji w Krainie Czarów” mają status public domain i nie chronią ich żadne prawa. Jednak disneyowski wizerunek Alicji, który wyraźnie jest kreskówkową wersją ogólnodostępnych drzeworytów jest chroniony prawem autorskim. Teoretycznie, takie zapożyczenie powinno być objęte “słabymi” prawami. Jednak kiedy ukazała się gra video “Alice” firmy American McGee ich Alicja byłą brunetką, która w niczym nie przypominała powszechnego wyobrażenia tej postaci. American McGee powinni móc – tak jak Disney - swobodnie skopiować Alicję z public domain, ale podejrzewam, że nie chcieli ryzykować konfrontacji z Disneyem. (Prawdopodobnie nie był to jedyny powód – pewnie nie chcieli też, żeby po grę przez przypadek sięgnęły młodsze dzieci – ale bez wątpienia musieli rozważyć kwestię praw Disneya.)
Naprawdę bardzo doceniam fakt, że mimo iż jesteś pisarzem nie jesteś zaciekły w kwestii praw autorskich. Myślę, że wielu czytelników, którzy tak gorliwie bronią swych ulubionych autorów nie rozumie korzyści płynących z praw autorskich, które nie są nieograniczone i wygasają. Cała sfera twórców zyskuje coś z licencji public domain oraz dozwolonego użytku. (Spadkobiercy autorów są często całkowicie przeciwni jakimkolwiek twórczym przeróbkom, czy nawet twórczej krytyce – na myśl przychodzi zwłaszcza niezwykle sporny dorobek Margaret Mitchell.) Gdyby współczesne podejście do praw autorskich istniało od zawsze, nie mógłbyś swobodnie cytować Shakespeare’a (którego nigdy żadne prawa nie chroniły) w “Sandmanie”, a opowieść straciłaby wiele ze swojego bogactwa. Tak samo absurdem byłaby konieczność uzyskania przez Ciebie od spadkobierców Rudyarda Kiplinga oficjalnego pozwolenia na “Księgę cmentarną”. Prawa autorskie nie powinny być tak silne, aby powstrzymywać nowe pomysły czy krytykę.
Bardzo niecierpliwie wyglądam “Księgi cmentarnej”
- Anne
a także
Twoja ostatnia notka na temat postępowań sądowych zainspirowała mnie to zamieszczenia na moim własnym blogu informacji dotyczących pewnych aspektów łączonego autorstwa w Twojej sprawie, i kwestii przekształceń dzieła, które mogą być istotne w sprawie J.K. Rowling. Jeśli Cię interesuje, możesz o tym przeczytać na http://wise-old-sage.blog-city.com/gaiman_joint_authorship_and_transformative_works.htm
Zamieściłem również link do Twojej notki, żeby czytelnicy mogli się z nią zapoznać. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko.
Christopher Schiller
http://www.christopherschiller.com
natomiast w Scrivener's Error wspomniano o mnie na
http://scrivenerserror.blogspot.com/2007/11/accio-lawsuit.html
i hipoteza jest taka, że ta sprawa dotyczy przede wszystkim zastrzeżonego znaku towarowego, a nie praw autorskich.
Neil,
W związku z Twoim niedawnym bliskim spotkaniem z wielkim metalowym słupem zacząłem się zastanawiać co z ubezpieczeniem zdrowotnym. Jako pisarz i osoba mniej więcej samozatrudniona (czy tak?), jak załatwiasz sprawę porządnego ubezpieczenia zdrowotnego nie tylko dla siebie, ale i swojej rodziny? Nie byłoby łatwiej przeprowadzić się do Kanady lub wrócić do Anglii, gdzie są na tyle rozsądni, że istnieje powszechna opieka zdrowotna?
Dzięki,
Jon
Jak? Piszę filmy.
To prawdziwa odpowiedź, mimo że brzmi głupawo. Dopóki pewna część moich dochodów pochodzi z Hollywood zajmuje się tym Związek Scenarzystów, który zapewniał całkiem niezłe ubezpieczenie zdrowotne kiedy zostałem jego członkiem i choć teraz jest ono znacznie mniej dobre, to i tak jest o niebo lepsze niż brak ubezpieczenia dla mnie i mojej rodziny.
(Czasami przyjaciele pytają dlaczego zajmuję się filmami – przecież pochłaniają ogromnie dużo czasu i wysiłku emocjonalnego, większość scenariuszy nie jest realizowana, a nawet jeżeli zostają zrealizowane, najczęściej zupełnie nie przypominają tego, co wydawało ci się, że piszesz i w przeciwieństwie do powieści od samego początku jesteś pozbawiony kontroli nad nimi, a może się okazać, że jesteś okłamywany, zostajesz zwolniony albo oszukany i ponieważ zarabiam sporo na pisaniu scenariuszy to przecież zarabiam o wiele więcej na pisaniu książek, których właścicielem jestem i które mogę kontrolować zawsze i za które płacą mi także z zagranicy i tak dalej. I odpowiadam: „Ubezpieczenie zdrowotne” i jeżeli są to osoby z Ameryki, to rozumieją. Za to ludzie z krajów gdzie opieka zdrowotna, tak samo jak edukacja, jest uważana za jedno z praw człowieka myślą, że oszalałem.)
Dlaczego się nie przeprowadzić? Lubię swój dom, a moja najmłodsza córka uwielbia swoją szkołę i przyjaciół (moja starsza córka wyprowadziła się z powrotem do Anglii) i jestem zadowolony, że efektem ubocznym napisania scenariusza filmowego raz na jakiś czas jest zapewniona opieka zdrowotna. (A także bardzo lubię pisać scenariusze. To całą resztę przedsięwzięcia trudno znieść.)
(Tak na marginesie, ten słup to była ciężka rura z PCV, a nie z metalu, co muszę przyznać – bardzo mnie cieszy. W innym wypadku moja twarz byłaby o wiele bardziej poobijana. W tej chwili sińca pod okiem już prawie nie widać, nos się praktycznie zagoił, a pęknięta warga goiła by się szybciej gdybym tyle nie mówił...)
...
Mark Buckingham, Shelly Bond i ja planowaliśmy i knuliśmy przez ostatni miesiąc. Uknuliśmy plakat z okazji 20lecia Sandmana w udziałem tylu rysowników i innych artystów ilu uda się namówić na narysowanie postaci czy dwóch. Rozważyliśmy kilka możliwych sposobów wykonania tego planu i zdecydowaliśmy, że najlepiej wyjdzie przyjęcie, a więc Mark zaplanował przyjęcie z dokładnym rozmieszczeniem gości...
Zgodziła się większość spośród czterdziestu kilku wciąż żyjących i tworzących artystów od „Sandmana” – kilku było zwyczajnie zbyt zajętych (niestety! nie będzie Matta Wagnera ani Michaela Zulli), a na kilku wciąż jeszcze polujemy.
Ale nadeszło już pierwsze dzieło. Od Sama Kietha, który narysował Morfeusza zawodowo po raz pierwszy od, no właśnie, dwudziestu lat. (Daniela narysował po raz pierwszy w życiu.)
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhbranQWlux05kWhCuhP_VmRUgPIJk7qqEXlDXYyzmO1lMA7HBXh7CBTLihaqLFI0i9kDVPwFGz6Vu965Kn6_OwXzXZCLahL2rZ38PHpLkrsKqjsHkHVA6Nx85vO2RGibi66LClD6lFUEQ5/s1600-h/Sandman_Poster_LO_REZ_+.jpg
Myślę, że to będzie fenomenalny plakat.
Kilka końcowych przemyśleń na temat praw autorskich zanim ostatecznie zostawimy ten temat
Powinienem teraz czytać korektę "Księgi cmentarnej". Kiedyś uwielbiałem to robić, ale to było wiele lat temu. Teraz mam do przejrzenia zarówno wersję amerykańską, jak i angielską, więc wszystko, co zostało wybrane dla jednej, muszę rozpatrzyć dla drugiej, muszę przeczytać obydwie wersje od deski do deski, nie dlatego, że są różne, ale by zobaczyć, co wykombinowali korektorzy po dwóch stronach Atlantyku. (Ze smutniem kręci głową...)
Bilety na majowe wydarzenie w MIT nie są wyprzedane, po prostu najpierw były dostępne tylko dla studentów i pracowników instytutu. Tak podają moi znajomi z Pandemonium i The Million Year Picnic, które obydwa teraz sprzedają bilety.
Po szybkim szukaniu znalazłem http://community.livejournal.com/millionyear/33091.html z mnóstwem informacji na temat wydarzenia w MIT.
Jeśli chcecie złożyć rezerwację telefonicznie (617-492-6763), musicie odebrać bilety w trakcie 48 godzin. Po 14 maja nie będzie już można rezerwować przez telefon. Maksymalnie cztery bilety.
Zauważyłem, że jesteś na liście mówców w trakcie australijskiej konferencji Children's Book Council w maju. Zastanawiam się, czy będziesz miał czas rozdawać autografy między Twoimi dwoma wystąpieniami.
A jeśli nie na CBCA, czy masz w ogóle zamiar zorganizować podpisywanie podczas tegorocznej wizyty w Melbourne?
Z góry dzięki,
-S
Jeśli klikniesz na GDZIE JEST NEIL, przeniesie Cię do http://www.neilgaiman.com/where/ i dowiesz się o trzech wystąpieniach w Melbourne, dwóch w Sydney i jednym w Hobart, któe odbędą się w przyszłym tygodniu. A odpowiadając na parę często zadawanych pytań, doprawdy wiem, że minęło dwanaście lat odkąd byłem w Perth i dziesięć odkąd podpisywałem książki w Nowej Zelandii, tak. Mam rónież świadomość, że to nie fair dla ludzi z Brisbane i Adelaide, że tam nie będzie podpisywania, a jeszcze ciężej jest ludziom z Canberry, ponieważ mając tylko jedno ciało i dwa potencjalne miejsca, w których mógłbym się znaleźć, wybrałem Hobart (w którym nie byłem od dziesięciu lat) zamiast Canberry (w której byłem w lipcu 2005r.).
Przeczytanie Twojej opinii na temat sprawy leksykonu J. K. Rowling skłoniło mnie do próby porównania, czy ta sprawa nie jest przypadkiem podobna do Twoich działań w sprawie postaci, które stworzyłeś dla serii Spawn MacFarlane'a. Oczywiście odbydwa przypadki się różnią, ale jednak widzę pewne niewyraźne podobieństwa.
Podczas gdy on (leksykon) istniał tylko na stronie i nikt nie czerpał z niego korzyści, naturalnie nie widzę żadnego problemu. W momencie, gdy zostaje opublikowany w formie książkowej, jest szansa, że zarobi na nim masę pieniedzy. Spójrzmy prawdzie w oczy, ludzie kupowaliby go na pęczki. W takim przypadku uważam, że autor albo MA na to pozwolenie albo nie. Jeśli nie (a najwyraźniej tak jest) to czy to nie stawia go w pozycji winnego? Czyż nie potrzebuje jej pozwolenia, by zarabiać na postaciach, miejscach i ideach, które ona stworzyła? Czyż nie powinien spróbować z nią o tym porozmawiać na samym początku?
Po prostu zobaczyłem te niewyraźne podobieństwa. Zdaję sobie sprawę, że nie używa istniejących postaci, nie umieszcza ich we własnych historiach (w przeciwieństwie do MacFarlane'a) i nie zbiera za to zasług ...... to po prostu wydaje mi się złe. Jeśli książka jest kiepsko zrobiona to oddziałuje to nie tylko na nią, ale też na jej świat, prawda?
Podejrzewam, że są podobne tylko pod tym względem, że ostatecznie nie polegają na tym na czym ludzie (włącznie z osobami, które były zaangażowane w proces) myśleli, że polegają. Myślałem, że w sprawie MacFarlane'a chodziło tylko o prawa autora, o zmuszenie Todda, by dotrzymywał obietnic, o wpisy do dokumentów, gdzie twierdził, że napisał numery, które ja napisałem i o tym podobne rzeczy. Myślę, że dla Todda chodziło tylko, by dowieść, że On Ustalił Swoje Zasady I Był Naprawdę Przebiegły I Każdy Musiał Robić Co On Rozkazał, czy o coś w tym stylu.
Ale tak naprawdę w sądzie apelacyjnym, po tym jak ława przysięgłych ogłosiła wyrok i wygrałem wszystkie 17 podpunktów rozprawy, wszystko sprowadziło się do tego: czy w sprawie pogwałcenia praw autorskich czas zaczyna się odliczać od momentu, gdy pogwałcenie zostaje dokonane czy też może kiedy jest odkryte. Czas przedawnienia dla roszczeń praw autorskich wynosi trzy lata. W 1996r. złożył swoje roszczenia, podając że napisał Spawn 9 i serię Angela, po czym trzy lata później, w 1999r. oznajmił mi, się nie zamierza przestrzegać umów, które ze mną zawarł w sprawie rzeczy, które stworzyłem. Czy mój czas już się wyczerpał? Jego prawnicy byli przekonani, że tak, nawet niektórzy z moich myśleli, że stoję na grząskim terenie.
Ostatecznie decyzja Posnera w sądzie apelacyjnym brzmiała w skrócie: po nikim nie oczekuje się kontrolowania urzędu praw autorskich w poszukiwaniu naruszeń, a czas zaczął się odliczać w momencie, kiedy się o tym dowiedziałem. (Całe orzeczenie Posnera jest na http://www.ca7.uscourts.gov/tmp/CR1FGCDA.pdf i naprawdę całkiem ciekawie się je czyta.)
W sprawie Time-Warner-Rowling-Vander Ark nie chodzi o "czy on zarabia na jej pomysłach?" lub "czy to ukróci powstawanie stron fanów?" lub całą resztę domysłów, o których się mówi w Internecie. Z prawnego punktu widzenia nie ma znaczenia, że pani Rowling pisała lub planowała swoją własną encyklopedię, że dochody idą na cele charytatywne i tak dalej, chociaż jestem przekonany, że pani Rowling uważa, że tak jest (ponieważ ja bym tak uważał na jej miejscu).
Z tego co wiem, chodzi tylko o parę prawdziwych białych plam w dziedzinie praw autorskich-- podejrzewam, chociaż NAPRAWDĘ nie jestem prawnikiem, że sprowadzi się to do tego, czy dzieło pana Vander Arka było wystarczająco "przekształcone", by uważać je za oddzielną pracę.
Isnieje internetowy zbiór objaśnień do Sandmana. Gdyby jego twórcy-- lub ktoś inny-- zdecydowałby się go wydać, nie mógłbym ich powstrzymać, gdybym nie chciał, żeby wyszedł na rynek, nawet gdyby Les Klinger w końcu przekonał mnie, bym namówił DC Comics, by pozwoliły mu stworzyć oficjalnego Sandmana z objaśnieniami. (Ktoś pytał, kiedy wychodzi Drakula z objaśnieniami Lesa-- będzie w październiku 2008r.) To dlatego, że oczywiście jest to praca przekształcona-- jest oparta na moim dziele, ale od niego odchodzi.
Gdyby ktoś utworzył stronę internetową, na której zgromadziłby wszystko z Sandmana w kolejności alfabetycznej, w formie skorowidza lub leksykonu... kwestia czy sam zamierzałem taki zrobić nie miałaby znaczenia. Kwestia czy ktoś zarabia na mojej pracy, słowach i pieniądzach nie ma znaczenia. Kwestia czy to dobry czy zły leksykon nie ma znaczenia. Kwestia czy często mnie cytuje może albo może nie mieć znaczenia (jak obszernie mnie cytuje zależy od reguł dozwolonego użytku, ale wystarczy mnie sparafrazować i już się wychodzi na czysto). Prawdziwe znaczenie ma to, czy ten ktoś wystarczająco przekształca moje dzieło w coś innego poprzez gromadzenie wpisów i ułożenie ich w kolejności alfabetycznej. Jak dużo pracy twórczej się wykonuje? Biblia Króla Jakuba jest dobrem publicznym. Jeśli napisałbyś leksykon lub skorowidz Biblii Króla Jakuba, spisując każdą wspomnianą osobę i miejsce, co zajęłoby ci mnóstwo czasu- wtedy mógłbyś mieć do tego prawa autorskie. Jeśli ktoś by to skopiował-- zwyczajnie wziął twój Leksykon Biblii Króla Jakuba i napisał przy nim swoje nazwisko-- czy mógłbyś go pozwać do sądu? Czy powinieneś?
A odkładając na bok sprawy osobiste- wszystkie te komentarze prasowe i większość blogowych i internetowych opinii to właśnie to, do czego ta cała sprawa się w końcu sprowadzi.
Cześć Neil,
Tak jak Ty, jestem fanką Harlana Ellisona. Jednakże jako feministka, mam już naprawdę dosyć jego mizoginii.
Zastanawiałam się jak godzisz fakt, że Ellison jest Twoim przyjacielem i wspaniałym pisarzem z faktem, że potrafi być naprawdę seksistowski. Jestem szczególnie ciekawa, ponieważ masz dwie córki. (A jedna z nich uczęszczała do żeńskiego koledżu! Sama chodziłam do Mount Holyoke.) Co im mówisz, gdy Ellison oczernia kobiety? Mam szczerą nadzieję, że nie ograniczasz się do śmiechu i stwierdzenia, że "Harlan to Harlan". Chociaż jest piekielnie zabawny, jego nastawienie jest naprawdę szkodliwe. Poza tym opieranie się na seksistowskim humorze to nie jego poziom, więc naprawdę nie rozumiem, dlaczego to robi. Nie lubię, kiedy Ellison twierdzi, że używa takiego humoru w sposób nawróceniowy. Jest białym mężczyzną-- nie może nawracać z seksizmu w imieniu kobiet.
Jestem wdzięczna, że poświęcasz swój czas, by odpowiedzieć na moje pytanie.
Najlepszego,
Emily Neal
Wiesz, przez lata Harlan wypowiedział w mojej obecności parę zdumiewająco oczerniającyh uwag co do kierowników studia, firmy Walt Disney, licznych restauracji, w których jadaliśmy, kilkunastu europejskich wydawców, jedzenia w Anglii, Anglików (oprócz-- czasami -- mnie i jego żony), edytorów, innych wydawców, (męskiego) krytyka science fiction, producentów telewizyjnych, Fantagraphics, moich przyjaciół, producentów filmowych... lista ciągnie się jeszcze dłużej. Kiedy Harlan jest niemiły w stosunku do moich znajomych w mojej obecności, zwykle zwracam mu uwagę, że to moi znajomi, a on zachowuje się jak dureń. Wtedy albo robi skruszoną minę albo mówi mi, że jestem idiotą, bo lubię tylu ludzi. Istnieje wielu ludzi i niektóre kategorie ludzi, takie jak księgowi studia, na temat których Harlan bywa mniej niż uprzejmy. Nie pamiętam, żeby na liście była taka kategoria jak "kobiety". (Pamiętam jak raz powiedział coś straszliwie niemiłego o kobiecie w roli dyrektorki studia, ale chodziło o jej rolę jako dyrektorka studia, a nie o to, że była kobietą.) Co oznacza, że czytając Twój list jestem tak zdezorientowany jak gdybyś pytała o to jak mogę znosić ataki Harlana na kolorowych ludzi, leworęcznych lub jazzmanów.
Co do "Harlan to Harlan", przypomina mi się co powiedział producent filmu dokumentalnego "Sny o ostrych zębach", Erik Nelson, gdy powiedziałem mu, że sądzę, że film jest niezwyważony i że powinien był przeprowadzić wywiady z paroma wrogami Harlana. Powiedział: "To właśnie powiedział Harlan. Odpowiedziałem mu 'Harlan, ty sam jesteś swoim najgorszym wrogiem'".
...
W sobotę do Australii...
Bilety na majowe wydarzenie w MIT nie są wyprzedane, po prostu najpierw były dostępne tylko dla studentów i pracowników instytutu. Tak podają moi znajomi z Pandemonium i The Million Year Picnic, które obydwa teraz sprzedają bilety.
Po szybkim szukaniu znalazłem http://community.livejournal.com/millionyear/33091.html z mnóstwem informacji na temat wydarzenia w MIT.
Jeśli chcecie złożyć rezerwację telefonicznie (617-492-6763), musicie odebrać bilety w trakcie 48 godzin. Po 14 maja nie będzie już można rezerwować przez telefon. Maksymalnie cztery bilety.
Zauważyłem, że jesteś na liście mówców w trakcie australijskiej konferencji Children's Book Council w maju. Zastanawiam się, czy będziesz miał czas rozdawać autografy między Twoimi dwoma wystąpieniami.
A jeśli nie na CBCA, czy masz w ogóle zamiar zorganizować podpisywanie podczas tegorocznej wizyty w Melbourne?
Z góry dzięki,
-S
Jeśli klikniesz na GDZIE JEST NEIL, przeniesie Cię do http://www.neilgaiman.com/where/ i dowiesz się o trzech wystąpieniach w Melbourne, dwóch w Sydney i jednym w Hobart, któe odbędą się w przyszłym tygodniu. A odpowiadając na parę często zadawanych pytań, doprawdy wiem, że minęło dwanaście lat odkąd byłem w Perth i dziesięć odkąd podpisywałem książki w Nowej Zelandii, tak. Mam rónież świadomość, że to nie fair dla ludzi z Brisbane i Adelaide, że tam nie będzie podpisywania, a jeszcze ciężej jest ludziom z Canberry, ponieważ mając tylko jedno ciało i dwa potencjalne miejsca, w których mógłbym się znaleźć, wybrałem Hobart (w którym nie byłem od dziesięciu lat) zamiast Canberry (w której byłem w lipcu 2005r.).
Przeczytanie Twojej opinii na temat sprawy leksykonu J. K. Rowling skłoniło mnie do próby porównania, czy ta sprawa nie jest przypadkiem podobna do Twoich działań w sprawie postaci, które stworzyłeś dla serii Spawn MacFarlane'a. Oczywiście odbydwa przypadki się różnią, ale jednak widzę pewne niewyraźne podobieństwa.
Podczas gdy on (leksykon) istniał tylko na stronie i nikt nie czerpał z niego korzyści, naturalnie nie widzę żadnego problemu. W momencie, gdy zostaje opublikowany w formie książkowej, jest szansa, że zarobi na nim masę pieniedzy. Spójrzmy prawdzie w oczy, ludzie kupowaliby go na pęczki. W takim przypadku uważam, że autor albo MA na to pozwolenie albo nie. Jeśli nie (a najwyraźniej tak jest) to czy to nie stawia go w pozycji winnego? Czyż nie potrzebuje jej pozwolenia, by zarabiać na postaciach, miejscach i ideach, które ona stworzyła? Czyż nie powinien spróbować z nią o tym porozmawiać na samym początku?
Po prostu zobaczyłem te niewyraźne podobieństwa. Zdaję sobie sprawę, że nie używa istniejących postaci, nie umieszcza ich we własnych historiach (w przeciwieństwie do MacFarlane'a) i nie zbiera za to zasług ...... to po prostu wydaje mi się złe. Jeśli książka jest kiepsko zrobiona to oddziałuje to nie tylko na nią, ale też na jej świat, prawda?
Podejrzewam, że są podobne tylko pod tym względem, że ostatecznie nie polegają na tym na czym ludzie (włącznie z osobami, które były zaangażowane w proces) myśleli, że polegają. Myślałem, że w sprawie MacFarlane'a chodziło tylko o prawa autora, o zmuszenie Todda, by dotrzymywał obietnic, o wpisy do dokumentów, gdzie twierdził, że napisał numery, które ja napisałem i o tym podobne rzeczy. Myślę, że dla Todda chodziło tylko, by dowieść, że On Ustalił Swoje Zasady I Był Naprawdę Przebiegły I Każdy Musiał Robić Co On Rozkazał, czy o coś w tym stylu.
Ale tak naprawdę w sądzie apelacyjnym, po tym jak ława przysięgłych ogłosiła wyrok i wygrałem wszystkie 17 podpunktów rozprawy, wszystko sprowadziło się do tego: czy w sprawie pogwałcenia praw autorskich czas zaczyna się odliczać od momentu, gdy pogwałcenie zostaje dokonane czy też może kiedy jest odkryte. Czas przedawnienia dla roszczeń praw autorskich wynosi trzy lata. W 1996r. złożył swoje roszczenia, podając że napisał Spawn 9 i serię Angela, po czym trzy lata później, w 1999r. oznajmił mi, się nie zamierza przestrzegać umów, które ze mną zawarł w sprawie rzeczy, które stworzyłem. Czy mój czas już się wyczerpał? Jego prawnicy byli przekonani, że tak, nawet niektórzy z moich myśleli, że stoję na grząskim terenie.
Ostatecznie decyzja Posnera w sądzie apelacyjnym brzmiała w skrócie: po nikim nie oczekuje się kontrolowania urzędu praw autorskich w poszukiwaniu naruszeń, a czas zaczął się odliczać w momencie, kiedy się o tym dowiedziałem. (Całe orzeczenie Posnera jest na http://www.ca7.uscourts.gov/tmp/CR1FGCDA.pdf i naprawdę całkiem ciekawie się je czyta.)
W sprawie Time-Warner-Rowling-Vander Ark nie chodzi o "czy on zarabia na jej pomysłach?" lub "czy to ukróci powstawanie stron fanów?" lub całą resztę domysłów, o których się mówi w Internecie. Z prawnego punktu widzenia nie ma znaczenia, że pani Rowling pisała lub planowała swoją własną encyklopedię, że dochody idą na cele charytatywne i tak dalej, chociaż jestem przekonany, że pani Rowling uważa, że tak jest (ponieważ ja bym tak uważał na jej miejscu).
Z tego co wiem, chodzi tylko o parę prawdziwych białych plam w dziedzinie praw autorskich-- podejrzewam, chociaż NAPRAWDĘ nie jestem prawnikiem, że sprowadzi się to do tego, czy dzieło pana Vander Arka było wystarczająco "przekształcone", by uważać je za oddzielną pracę.
Isnieje internetowy zbiór objaśnień do Sandmana. Gdyby jego twórcy-- lub ktoś inny-- zdecydowałby się go wydać, nie mógłbym ich powstrzymać, gdybym nie chciał, żeby wyszedł na rynek, nawet gdyby Les Klinger w końcu przekonał mnie, bym namówił DC Comics, by pozwoliły mu stworzyć oficjalnego Sandmana z objaśnieniami. (Ktoś pytał, kiedy wychodzi Drakula z objaśnieniami Lesa-- będzie w październiku 2008r.) To dlatego, że oczywiście jest to praca przekształcona-- jest oparta na moim dziele, ale od niego odchodzi.
Gdyby ktoś utworzył stronę internetową, na której zgromadziłby wszystko z Sandmana w kolejności alfabetycznej, w formie skorowidza lub leksykonu... kwestia czy sam zamierzałem taki zrobić nie miałaby znaczenia. Kwestia czy ktoś zarabia na mojej pracy, słowach i pieniądzach nie ma znaczenia. Kwestia czy to dobry czy zły leksykon nie ma znaczenia. Kwestia czy często mnie cytuje może albo może nie mieć znaczenia (jak obszernie mnie cytuje zależy od reguł dozwolonego użytku, ale wystarczy mnie sparafrazować i już się wychodzi na czysto). Prawdziwe znaczenie ma to, czy ten ktoś wystarczająco przekształca moje dzieło w coś innego poprzez gromadzenie wpisów i ułożenie ich w kolejności alfabetycznej. Jak dużo pracy twórczej się wykonuje? Biblia Króla Jakuba jest dobrem publicznym. Jeśli napisałbyś leksykon lub skorowidz Biblii Króla Jakuba, spisując każdą wspomnianą osobę i miejsce, co zajęłoby ci mnóstwo czasu- wtedy mógłbyś mieć do tego prawa autorskie. Jeśli ktoś by to skopiował-- zwyczajnie wziął twój Leksykon Biblii Króla Jakuba i napisał przy nim swoje nazwisko-- czy mógłbyś go pozwać do sądu? Czy powinieneś?
A odkładając na bok sprawy osobiste- wszystkie te komentarze prasowe i większość blogowych i internetowych opinii to właśnie to, do czego ta cała sprawa się w końcu sprowadzi.
Cześć Neil,
Tak jak Ty, jestem fanką Harlana Ellisona. Jednakże jako feministka, mam już naprawdę dosyć jego mizoginii.
Zastanawiałam się jak godzisz fakt, że Ellison jest Twoim przyjacielem i wspaniałym pisarzem z faktem, że potrafi być naprawdę seksistowski. Jestem szczególnie ciekawa, ponieważ masz dwie córki. (A jedna z nich uczęszczała do żeńskiego koledżu! Sama chodziłam do Mount Holyoke.) Co im mówisz, gdy Ellison oczernia kobiety? Mam szczerą nadzieję, że nie ograniczasz się do śmiechu i stwierdzenia, że "Harlan to Harlan". Chociaż jest piekielnie zabawny, jego nastawienie jest naprawdę szkodliwe. Poza tym opieranie się na seksistowskim humorze to nie jego poziom, więc naprawdę nie rozumiem, dlaczego to robi. Nie lubię, kiedy Ellison twierdzi, że używa takiego humoru w sposób nawróceniowy. Jest białym mężczyzną-- nie może nawracać z seksizmu w imieniu kobiet.
Jestem wdzięczna, że poświęcasz swój czas, by odpowiedzieć na moje pytanie.
Najlepszego,
Emily Neal
Wiesz, przez lata Harlan wypowiedział w mojej obecności parę zdumiewająco oczerniającyh uwag co do kierowników studia, firmy Walt Disney, licznych restauracji, w których jadaliśmy, kilkunastu europejskich wydawców, jedzenia w Anglii, Anglików (oprócz-- czasami -- mnie i jego żony), edytorów, innych wydawców, (męskiego) krytyka science fiction, producentów telewizyjnych, Fantagraphics, moich przyjaciół, producentów filmowych... lista ciągnie się jeszcze dłużej. Kiedy Harlan jest niemiły w stosunku do moich znajomych w mojej obecności, zwykle zwracam mu uwagę, że to moi znajomi, a on zachowuje się jak dureń. Wtedy albo robi skruszoną minę albo mówi mi, że jestem idiotą, bo lubię tylu ludzi. Istnieje wielu ludzi i niektóre kategorie ludzi, takie jak księgowi studia, na temat których Harlan bywa mniej niż uprzejmy. Nie pamiętam, żeby na liście była taka kategoria jak "kobiety". (Pamiętam jak raz powiedział coś straszliwie niemiłego o kobiecie w roli dyrektorki studia, ale chodziło o jej rolę jako dyrektorka studia, a nie o to, że była kobietą.) Co oznacza, że czytając Twój list jestem tak zdezorientowany jak gdybyś pytała o to jak mogę znosić ataki Harlana na kolorowych ludzi, leworęcznych lub jazzmanów.
Co do "Harlan to Harlan", przypomina mi się co powiedział producent filmu dokumentalnego "Sny o ostrych zębach", Erik Nelson, gdy powiedziałem mu, że sądzę, że film jest niezwyważony i że powinien był przeprowadzić wywiady z paroma wrogami Harlana. Powiedział: "To właśnie powiedział Harlan. Odpowiedziałem mu 'Harlan, ty sam jesteś swoim najgorszym wrogiem'".
...
W sobotę do Australii...
środa, 2 kwietnia 2008
A to dobrze
Neil napisał w sobotę, 29 marca 2008r.
Ten artykuł New York Times'a to świetna wiadomość, która, jak sądzę, była nieunikniona. W skrócie, dzięki przepisom, które pomogły odzyskać część praw autorskich do piosenek lub dzieł twórcom sztuki i muzyki pozbawionym ich za młodu, udział w prawach autorskich do Supermana należny twócom został przydzielony przez sąd spadkobiercom Jerry'ego Siegela, mimo nieustannych krzyków i protestów Time Warner i DC Comics. (Z jednej strony, trudno ich winić. Z drugiej, prawo to prawo, a zakończenie tej sprawy było z góry wiadome-- chociaż jestem pewien, że była to ogromna ulga dla rodziny-- i jak przypuszczam głównym powodem rozprawy sądowej było jak najdłuższe odwleczenie chwili rozliczenia; nie finansowego, bo to zaczęło się już w 1999r, ale chwili, gdy spadkobiercy Supermana mogliby zacząć sprzedawać go jednostkom innym niż DC Comics, do czego, jako współwłaściciele praw autorskich, są upoważnieni. Marvel Comics publikujące własny komiks Supermana, ktoś chętny?)
Kiedy zrobiłem coś podobnego, tylko na mniejszą skalę, pamiętam z jaką ulgą dowiedziałem się, że sąd przyznał mi prawa do postaci, które współtworzyłem. (Naprawdę powinienem coś z tym zrobić. Ktoś chętny do opublikowania komiksu ANGELA? Albo Medieval Spawn?)
Pomyłki w zapisie imienia i nazwiska Jerry'ego Siegela oraz Joe Shustera w gazetach nie są nowością, ale podpis pod zdjęciem w New York Times Max Shuster (po lewo) i Jerry Siegel (po prawo) sprzedali prawa do Supermana w 1938r. za $130 to przyjemna odmiana i stara śpiewka.
Ten artykuł New York Times'a to świetna wiadomość, która, jak sądzę, była nieunikniona. W skrócie, dzięki przepisom, które pomogły odzyskać część praw autorskich do piosenek lub dzieł twórcom sztuki i muzyki pozbawionym ich za młodu, udział w prawach autorskich do Supermana należny twócom został przydzielony przez sąd spadkobiercom Jerry'ego Siegela, mimo nieustannych krzyków i protestów Time Warner i DC Comics. (Z jednej strony, trudno ich winić. Z drugiej, prawo to prawo, a zakończenie tej sprawy było z góry wiadome-- chociaż jestem pewien, że była to ogromna ulga dla rodziny-- i jak przypuszczam głównym powodem rozprawy sądowej było jak najdłuższe odwleczenie chwili rozliczenia; nie finansowego, bo to zaczęło się już w 1999r, ale chwili, gdy spadkobiercy Supermana mogliby zacząć sprzedawać go jednostkom innym niż DC Comics, do czego, jako współwłaściciele praw autorskich, są upoważnieni. Marvel Comics publikujące własny komiks Supermana, ktoś chętny?)
Kiedy zrobiłem coś podobnego, tylko na mniejszą skalę, pamiętam z jaką ulgą dowiedziałem się, że sąd przyznał mi prawa do postaci, które współtworzyłem. (Naprawdę powinienem coś z tym zrobić. Ktoś chętny do opublikowania komiksu ANGELA? Albo Medieval Spawn?)
Pomyłki w zapisie imienia i nazwiska Jerry'ego Siegela oraz Joe Shustera w gazetach nie są nowością, ale podpis pod zdjęciem w New York Times Max Shuster (po lewo) i Jerry Siegel (po prawo) sprzedali prawa do Supermana w 1938r. za $130 to przyjemna odmiana i stara śpiewka.
Subskrybuj:
Posty (Atom)