poniedziałek, 14 lutego 2011

Dlaczego Neil został patronem Open Rights Group

Objęcie przez Neila Gaimana honorowego patronatu nad Open Rights Group oraz jego wypowiedzi na temat piractwa i udostępniania treści w sieci odbiły się szerokim echem nawet w polskim Internecie: napisał o tym serwis eKsiążki.org, a na Wykop.pl wywiązała się obszerna dyskusja na ten sam temat.

A co takiego Neil powiedział?

Czym jest Open Rights Group:



Witajcie, nazywam się Neil Gaiman i jestem pisarzem. Tworzę literaturę piękną, fantasy i scenariusze filmowe. Piszę o teraźniejszości i o przeszłości, o miejscach, które są i których nie ma, piszę o przyszłości. Jestem tutaj, aby opowiedzieć Wam o Open Rights Group.
Każdy z nas codziennie korzysta z technologii cyfrowej. Nawet gdybyśmy chcieli, nie sposób uciec przed Internetem. Żyjemy w świecie telefonów, sieci WWW, Twittera - w świecie cyfrowym - i musimy zadbać, aby nasze prawa obywatelskie istniały również w nim. Open Rights Group walczy o Wasze swobody obywatelskie i prawa, które często uznajemy za oczywiste w sieci i w komunikacji elektronicznej. Żeby nikt ich Wam nie odbierał. Po to właśnie powstała ta organizacja i tym się zajmuje. Lobbuje, umożliwia nawiązywanie kontaktów i jest centralą informacyjną. Ostrzega o pojawiających się na horyzoncie problemach i sytuacjach, które mogę stać się niebezpieczne. Wskazuje złe przepisy i projekty ustaw, pomaga sprawić, aby takie projekty nie weszły w życie. Tym właśnie zajmuje się Open Rights Group i dlatego powinniście do niej dołączyć. Ja zostałem patronem organizacji, bo wierzę w to, co ORG reprezentuje.
Powinniście dołączyć do Open Rights Group, bo chroni ona Wasze swobody w świecie cyfrowym i jeśli nie staniecie się częścią tych działań, możecie je utracić. Możecie stracić swobody i inne prawa, których istnienia nawet nie podejrzewacie.
Open Rights Group to społeczność złożona z ludzi, którym zależy na zachowaniu Waszych swobód i praw w Internecie i uważam, że powinniście zostać jej częścią.


O piractwie i prawach autorskich w sieci:




Gdy pojawił się Internet bardzo się złościłem, że zaczęto umieszczać moje opowiadania, moje wiersze i inne rzeczy w sieci. Trwałem w mylnym przekonaniu, że jeśli ludzie umieszczają moje rzeczy w sieci bez pozwolenia, a ja nie każę im tego usunąć, stracę prawa autorskie, co nie jest prawdą. Złościłem się, bo wydawało mi się, że to piractwo i coś złego. A potem zauważyłem dwie rzeczy, o wiele istotniejsze. Jedną z nich jest to, że w miejscach, gdzie najczęściej publikowano moje dzieła bez pozwolenia - szczególnie w Rosji, gdzie ludzie tłumaczyli moje rzeczy na rosyjski i umieszczali w sieci - sprzedawałem coraz więcej książek. Ludzie odkrywali moją twórczość dzięki piractwu. A potem kupowali prawdziwe książki. I kiedy moje książki wychodziły w Rosji, sprzedawało się ich znacznie więcej. To było niezwykłe i przeprowadziłem kilka eksperymentów.
Niektóre nie były proste, musiałem np. przekonać mojego wydawcę do umieszczenia książki w Internecie za darmo. "Amerykańskich bogów", którzy wciąż bardzo dobrze się sprzedawali, na miesiąc umieściliśmy na stronie wydawnictwa do czytania i pobrania za darmo. Okazało się, że podczas kolejnego miesiąca sprzedaż moich książek w niezależnych księgarniach (bo tylko w ten sposób mierzyliśmy i liczyliśmy) wzrosła o 300%.
Zdałem sobie sprawę, że z powodu udostępniania książek ich sprzedaż wcale się nie zmniejsza. I kiedy wypowiadam się publicznie na ten temat, ludzie pytają: "no dobrze, ale sprzedaż moich książek spada z powodu kopiowania i piractwa". Zacząłem więc zadawać pytania publiczności i prosić o odpowiedź przez podniesienie ręki. Zapytałem: "Czy macie ulubionego pisarza?" Odpowiedzieli, że tak. "Dobrze. Niech podniesie rękę każdy, kto odkrył swojego ulubionego pisarza dzięki pożyczonej książce. A teraz niech podniosą ręce ci, którzy odkryli swojego ulubionego pisarza wchodząc do księgarni i sięgając po książkę." Ta druga grupa stanowi co najwyżej 5-10% widowni. Mało która osoba kupiła pierwszą książkę swojego ulubionego pisarza, którego teraz cenią najbardziej, kupują wszystko, co tylko wyda, nawet wydania w twardej oprawie. Ktoś dał im ją w prezencie albo pożyczył. Nie zapłacili za nią, a mimo to odkryli ulubionego pisarza. Pomyślałem wtedy, że o to właśnie chodzi, o pożyczanie książek.
I nie wolno postrzegać tego jako straty i spadku sprzedaży. Osoby, które nie kupują twoich książek nie robią tego, bo można je znaleźć za darmo. Udostępnianie jest tak naprawdę reklamą, docieraniem do szerszej publiczności, zaistnieniem w miejscach, gdzie dotąd o tobie nie słyszano.
Kiedy to zrozumiałem, zacząłem zupełnie inaczej patrzeć na prawa autorskie i funkcje Internetu. Największą zaletą sieci jest umożliwianie ludziom usłyszenia, przeczytania i obejrzenia rzeczy, których inaczej nigdy nie mogliby zobaczyć. Myślę, że ogólnie rzecz biorąc, to niewiarygodnie dobra rzecz.

Brak komentarzy: