poniedziałek, 21 lutego 2011

Nadrabianie (i Prawo Do... raz jeszcze)

Neil napisał w czwartek 17 lutego 2011 o 20:27

Zorientowałem się właśnie, że nie dodałem dziś żadnej archiwalnej notki w ramach lutowej akcji urodzinowej.

I pojawiło się jeszcze kilka rzeczy...

Jestem już w domu i trochę się ociepliło. Śnieg zrobił się bardziej miękki, ale nie zaczął topnieć. Las wygląda teraz tak:









(Zdjęcia robiłem tym razem prawdziwym aparatem, a nie Nexusem-S...)


Black Phoenix Alchemy Labs przygotowało kolejne fantastyczne zapachy, które będą sprzedawać na rzecz Comic Book Legal Defense Fund:

Lepki Nietoperz O Zapachu Cytrynowym
http://www.blackphoenixalchemylab.com/stickybat.html

Herbatka Kochanków
http://www.blackphoenixtradingpost.com/teezoom-vtlovers.html

Aromat Kochanków
http://www.blackphoenixalchemylab.com/vampiretarot.html

Bill Hader podesłał mi link to tego krótkiego klipu z Saturday Night Live, który przywodzi mi na myśli wszystkie zamieszczane na blogu Marka Evaniera filmy, gdzie ludzie mówią z różnymi akcentami, choć tak naprawdę nic nie mówią. Uśmiechałem się, kiedy to oglądałem.



...

Wiele osób prosiło o przypomnienie jednego, konkretnego wpisu. Oto najdłuższa i najlepiej wyrażona prośba...

Panie Gaiman,
Chciałbym zgłosić swoją nominacje do akcji z okazji "Dziesiątej Rocznicy Bloga".

Być może ten post nie wywołuje ataku śmiechu ani nie powoduje chwilowego zaduma i powstał stosunkowo niedawno, ale naprawdę ZAWIERA coś do przekazania zarówno szalonym fanom (niezależnie od ich intencji), jak i małemu, wygłodniałemu pisarzowi, który we mnie mieszka. Mam na myśli post, który zatytułowałeś "Prawo do..." (http://journal.neilgaiman.com/2009/05/entitlement-issues.html), który jednak większość moich znajomych nazywa po prostu "George R R Martin nie jest twoja dziwką".

Ten wpis jest unikalny nie tylko dlatego, że w bezpośredni i humorystyczny sposób mówi to, wokół czego niektórzy z nas chodzili na paluszkach próbując odpowiedzieć na narzekania znajomych, klientów i przypadkowych osób komentujących nasz wybór książek. Również dlatego, że przekazał on coś bardzo istotnego (nawet jeśli nie było to zamierzone) temu pisarzowi w mojej głowie...

Wiesz kogo mam na myśli, prawda? Faceta, który ma do opowiedzenia te wszystkie historyjki, ale jest nieustannie terroryzowany przez Co Innego Do Roboty oraz I Tak Nic Z Tego Nie Będzie? Kojarzysz go? Teraz
wrzeszczy na mnie, jeśli nie usiądę z nim i nie wysłucham jego opowieści raz na jakiś czas. Bo nie chodzi o to, czy uda się zrealizować Wielki Plan ani czy nasze historyjki są Wystarczająco Dobre By Usłyszeli Je Inni. Chodzi tylko o to, że COŚ robimy i że robimy to, bo to uwielbiamy.

Właśnie tak. Będę bardzo wdzięczny, jeśli zechcesz zamieścić tamten post dla niego i dla mnie. Obaj bardzo dziękujemy... za to i za wiele, wiele innych słów, którymi się nami podzieliłeś.

Pozdrawiam
-mathew


Nie ma sprawy. Ale żeby to zamieścić, muszę zacząć od pytania, które ten post zapoczątkowało.
Prawo Do z 12 maja 2009:

Cześć Neil,

Zapisałem się ostatnio na blogu George'a RR Martina (http://grrm.livejournal.com/) z nadzieją, że będę otrzymywał z pierwszej ręki informacje na temat publikacji kolejnej części "Pieśni Lodu i Ognia". Uwielbiam ten cykl, ale od kiedy się tam zapisałem, rośnie tylko moja frustracja, bo Martin nie wspomina nawet o dacie wydania książki. Prawdę mówiąc wygląda to tak, jakby celowo unikał za wszelką cenę pisania kolejnej książki. Pojawia się przy tej okazji kilka pytań:

1. Czy wraz z nastaniem blogów, twittera i innych mediów elektronicznych odbiorcy zaczynają mieć zbyt duży wpływ na artystę i za dużo możliwości, by poddawać go krytyce? Gdybyś ogłosił przed dwoma laty rozpoczęcie pracy nad nową książką i wciąż nie dotrzymał słowa, czy myślisz że unikanie tematu na blogu sprawiłoby, że czytelnicy pomyśleliby, że jesteś "leniwy". Czy opisując na blogu swoją pracę i życie masz większy obowiązek dotrzymywania słowa i zobowiązań?

2. Kiedy pisarz tworzy cykl, jak "Pieśń Lodu i Ognia" Martina, czy ma on obowiązek zakończyć opowieść? Czy nierozsądne jest odczucie, że nie pisząc kolejnej części sagi Martin mnie zawiódł, choć to tylko od niego zależy czy i kiedy ją napisze?

Jestem bardzo ciekaw Twojego zdania.
Dzięki,
Gareth


Moje zdanie....

1) Nie.

2) Tak, przekonanie, że George "cię zawiódł" jest nierozsądne.

Słuchaj, Gareth, może nie będzie to miłe i próbowałem wymyślić, jak inaczej mogę to ująć, ale przynajmniej z mojego punktu widzenia sprawa wygląda tak:

George R.R. Martin nie jest twoją dziwką.

Dobrze być tego świadomym i dobrze przypomnieć sobie o tym, kiedy zaczynasz myśleć, że może jednak jest i powinien natychmiast zająć się pisaniem tego, co chcesz czytać.

Ludzie to nie automaty. Pisarze i inni artyści to nie automaty.

Narzekasz, że George robi inne rzeczy zamiast pisać książkę, którą chcesz przeczytać, jakbyś wraz z zakupem pierwszej części cyklu zawarł z nim kontrakt: ty płacisz dziesięć dolarów, a George będzie pracował nieustająco, aż do momentu ukończenia serii.

Nie ma takiego kontraktu. Zapłaciłeś dziesięć dolarów za książkę, którą chciałeś przeczytać i skoro chcesz wiedzieć, co będzie dalej zakładam, że ci się podobała.

Moim zdaniem największy problem z seriami jest taki, że albo czytelnicy narzekają, że wcześniejsze części były dobre, ale pisarz próbujący wydać co roku kolejną przestał dbać o jakość, albo narzekają, że choć kolejne części są wciąż bardzo dobre, wychodzą za rzadko.

Z tego właśnie powodu cieszę się, że nie jestem sam w trakcie pisania żadnej serii. Jeszcze bardziej cieszę się, że przez te dziesięć lat, kiedy pisałem serię - Sandmana - byłem jeszcze młodym, ambitnym pracoholikiem i miałem mnóstwo szczęścia (a nawet wtedy, pod sam koniec, pisanie comiesięcznego komiksu zajmowało mi pięć tygodni, ze wszystkimi problematycznymi konsekwencjami przegapionych terminów).

Znacznie bardziej wolałbym przeczytać dobra książkę napisaną przez zadowolonego pisarza. Wszystko mi jedno jak powstała.

Niektórzy pisarze potrzebują dłuższej przerwy, żeby naładować baterię, a potem piszą bardzo szybko. Niektórzy piszą około strony dziennie, piątek, świątek czy niedziela. Niektórzy pisarze w pewnym momencie tracą rozpęd i muszą coś porobić, zanim znów będą gotowi do pracy. Czasem pisarze mogą nie mieć jeszcze w głowie gotowej następnej części serii, ale mają w zanadrzu coś zupełnie innego. Wtedy piszą i wydają najpierw to, co powoduje oburzenie i żądania wyjaśnień, jak autor mógł zająć się pisaniem Książki X, skoro jego fani czekają na Książkę Y.

Pamiętam, że słyszałem kiedyś, jak rozzłoszczony redaktor komiksu opowiadał innym redaktorom o scenarzyście, który wziął kilka tygodni wolnego, żeby pomalować dom. Redaktor kilkakrotnie powtarzał, że za równowartość jego płacy spokojnie mógł kogoś zatrudnić do tego zadania i jeszcze by mu zostało. I pomyślałem sobie wtedy, choć nie powiedziałem tego głośno, "A co jeśli on chciał pomalować swój dom?"

Niedawno zawaliłem termin. Tak ostatecznie. Po raz pierwszy od 25 lat westchnąłem i powiedziałem "nie dam rady tego zrobić, nie dostaniecie mojego opowiadania". Było już mało czasu, goniły mnie jeszcze inne terminy, dopiero co zmarł mój ojciec, a w opowiadaniu na kartce też nie było życia. Podobał mi się ton, w jakim się zaczynało, ale reszta się jakoś nie składała i zamiast doprowadzać do szaleństwa redaktorów i wydawców czekających na opowiadanie, którego nigdy bym nie skończył, postanowiłem w końcu się poddać, przeprosiłem i martwiłem się, że nie potrafię już pisać.

Zająłem się kolejnym najbliższym terminem, był to scenariusz. Szło mi łatwo i przyjemnie, od dawna pisanie niczego nie sprawiało mi tyle radości, wszystkie postaci robiły dokładnie to, na co liczyłem, a sama historia była znacznie lepsza, niż mogłem sobie wymarzyć.

Czasami tak się dzieje. To nie zależy od ciebie. Za każdym razem robisz, co w twojej mocy. I próbujesz możliwie zwiększyć prawdopodobieństwo, że powstanie jakaś przyzwoita twórczość.

A czasami - i dotyczy to zarówno pisarzy, jak i czytelników - zdarza się życie. Ludzie wokół chorują lub umierają. Zakochujesz się lub odkochujesz. Przeprowadzasz się. Przyjeżdża do ciebie ciotka. Pięć lat temu zgodziłeś się wystąpić gdzieś na drugim końcu świata i nagle okazuje się, że to już. Wychodzi twoja książka, krytycy głośno wyrażają swoją dezaprobatę i po prostu nie masz ochoty pisać następnej. Twój kot nauczył się lewitować, więc sprawa ta musi zostać szczegółowo zbadana i udokumentowana. W sadzie, między jabłonkami, są jelenie. Uderza piorun i spala się zarówno twój dysk twardy, jak i zapasowy...

A życie jest dla pisarzy korzystne. Choćby dlatego, że z niego czerpiemy nasz surowiec. Lubimy się zatrzymać i nieco mu poprzyglądać.

Zw względów ekonomicznych mało który z nas może pozwolić sobie na pisanie powieści na 5000 stron, podzielenie jej na kawałki i wydawanie ich rok po roku. Pisarze tworzący opowieści długie lub takie, które - jak Sandman - rozrastają się w miarę pisania, muszą więc pisać i wydawać na bieżąco.

A jeśli czekasz na kolejną część długiej serii, czy to George'a, czy Pata Rothfussa, czy kogokolwiek innego...

Poczekaj. Przeczytaj raz jeszcze poprzednią książkę. Przeczytaj coś innego. Pożyj trochę. Miej nadzieję, że pisarz, na którego książkę czekasz pisze, a nie umiera albo znajduje się w podobnie dramatycznej sytuacji. A jeśli maluje dom - jego prawo.

A na przyszłość, Gareth, jeśli usłyszysz jak ktoś narzeka, że George R. R. Martin robi cokolwiek poza pisaniem książki, na którą ten ktoś czeka, wyjaśnij im grzeczniej niż ja to zrobiłem na początku prosty i niezaprzeczalny fakt: George R. R. Martin nie pracuje dla was.

Jeśli komuś przeszkadza użyty język, odsyłam do drugiej części tego wpisu: http://neilgaiman-pl.blogspot.com/2010/01/zoe.html. Wkleiłbym ją, ale śmierć Zoe jest jeszcze świeża w mojej pamięci.

Brak komentarzy: