Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opowiadania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą opowiadania. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 31 stycznia 2017

Mitologia nordycka i Studnia Mimira

Na podstawie wywiadu z audycji Drive Richarda Glovera, 31.01.2017
http://www.abc.net.au/radio/sydney/programs/drive/neil-gaiman/8227584

Richard Glover: Wyobraźcie sobie, że dostajecie magiczny młot. Niezniszczalny, nigdy nie chybia celu, zawsze wraca jak magiczny bumerang i zmienia wielkość w zależności od potrzeb. Takie właściwości ma młot Thora, opisany w jednej z wielu opowieści zawartych w „Mitologii nordyckiej” Neila Gaimana, który jest dziś naszym gościem.

Neil Gaiman: Ten młot jest fantastyczny, a najwspanialsze jest to, że Thor go otrzymał, bo Loki – naczelny psotmistrz wśród bogów – z powodu, który nigdy nie został dostatecznie wyjaśniony – ogolił głowę żony Thora. Pewnego dnia piękna Sif obudziła się zupełnie łysa, więc Thor kazał Lokiemu naprawić szkodę. Ten z kolei chciał podstępem skłonić karły do zrobienie peruki dla Sif.

RG: A przy okazji powstało całe mnóstwo magicznych przedmiotów.


NG: Tak, bo Loki postanowił zrobić z tego ogromny konkurs, po czym próbował przeszkodzić współzawodniczącym karłom – Brokkurowi i Atriemu*. Dlatego trzonek młota Thora jest nieco przykrótki – z powodu sabotażu Lokiego.

RG: A właśnie, nordyccy bogowie niekoniecznie miewają dobre zamiary, jak bóg w tradycji chrześcijańskiej. Czasami, choć nieczęsto, da się ich lubić. Ale bardzo często są zdradzieccy, a Loki to wręcz uosobienie chaosu.

NG: On ciągle mąci, czasami z korzystnym skutkiem. Ale w miarę rozwoju całej historii zarówno opowieści, jak i on sam, robią się coraz bardziej mroczne i ponure. Ostatecznie doprowadza do Ragnaroku, końca wszystkiego.
Ale uwielbiam fakt, że bogowie nie są dobrzy. Niekoniecznie są źli, po prostu postępują zgodnie ze swoją naturą. Czasami ich interesy zderzają się ze sobą.
Na przykład Thor jest potężny, ma magiczny młot o niesamowitej mocy, nie chciałbyś stanąć mu na przeszkodzie. Ale jednocześnie nie jest szczególnie bystry. Nie był bogiem inteligencji, raczej bogiem walenia w różne rzeczy i to wyraźnie widać.
Z kolei Loki jest niewiarygodnie mądry, ale jego inteligencja równie często wpędza bogów w tarapaty, co z nich wyciąga.

RG: Podczas lektury można łatwo dostrzec coś, o czym pisał Joseph Campbell: wszędzie natykamy się na motywy obecne i w baśniach braci Grimm i rdzennych australijskich mitach o stworzeniu świata i Biblii. Opisałeś historię stworzenia zupełnie różną od tradycji chrześcijańskiej, która zaczyna się od okropnej śmierci, ale za chwilę mamy praktycznie historię Adama i Ewy: dwa kawałki drewna, z których powstaje kobieta i mężczyzna. W dodatku mają imiona, które brzmią całkiem podobnie.

NG: Ask i Embla – czyli jesion i wiąz, bo z tych drzew właśnie stworzono ludzi.
Nie dowiemy się ile zapożyczania, podróżowania i opowiadania miało miejsce w historii świata. Bo mity nordyckie, kiedy jeszcze nie były mitologią, tylko potężnymi opowieściami o wierzeniach, były opowiadane w tym samym czasie, co opowieści żydowskie, przedchrześcijańskie.
A ludzie podróżowali. Niedawno przeczytałem w „Guardianie” znakomity artykuł o badaniu metalu, z którego powstawały miecze wikingów. Okazało się, że te najlepsze pochodzą z Afganistanu. To daje pojęcie o zasięgu podróży. A wraz z ludźmi podróżują opowieści.

RG: Ale zwolennicy tezy Campbella zwracają też uwagę na niesamowite zbieżności pomiędzy opowieściami ludów, które – z tego, co wiemy - nie podróżowały. Istnieją podobieństwa pomiędzy mitami rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej i Australii a Europejskimi.
Campbell twierdzi, że to coś tkwiącego w człowieku. Tak jakby wszyscy ludzie byli instrumentami nastrojonymi w tej samej tonacji.

NG: Zgadzam się, tworzenie opowieści mamy we krwi.
To tak jak z psami i wilkoworami tasmańskimi. Na pierwszy rzut oka wyglądają tak samo. Dopiero kiedy przyjrzymy się bliżej, widać dziwaczne różnice. To po prostu równoległa ewolucja. Kiedy potrzebny jest pies, natura dostarcza odpowiednio „psie” stworzenie.

RG: Chcę jeszcze zapytać o twoje dzieciństwo i jak w ogóle natknąłeś się na materiał, który tak mocno wpłynął na twoją twórczość. Ale najpierw opowiedz nam coś. Te historie mają być przecież opowiadane.

NG: Tak! I cieszy mnie myśl, że mogą być opowiadane przy świecach, przy ognisku, w zimne noce… Może w Australii nie macie ich za wiele, ale powinno wystarczyć.

RG: Tu zasiadamy i snujemy opowieści wokół klimatyzatora…

NG: Przeczytam bardzo krótkie opowiadanie:  Studnia Mimira [proszę klikać, opowiadanko po polsku!]



RG: Aż ciarki chodzą po plecach!
To ciekawe, że można odnaleźć w nim ten sam motyw poświęcenia, który leży u podstaw tradycji chrześcijańskiej. Opowieść jest inna, ale i w historii ukrzyżowania Jezusa i tutaj chodzi o oddanie części siebie, żeby uzyskać coś w zamian.

NG: Dokładnie tak. A paralele pomiędzy Odynem a Jezusem są przedziwne. Chrystus wisi na krzyżu i zostaje raniony włócznią centuriona. Odyn wiesza się na drzewie świata, Yggdrasilu, jako ofiara złożona samemu sobie i pozostaje tam przez 9 dni. Jego bok też zostaje przebity włócznią. Po tym czasie schodzi z drzewa wypełniony mądrością i zrozumieniem świata.
To niewiarygodne, jak te opowieści wciąż rezonują. Chciałem je przedstawić na sposób współczesny i aktualny.
Pytałeś o moje dzieciństwo. Natknąłem się na tę mitologię w brytyjskich przedrukach komiksów Marvela (Mighty Thor). Pomyślałem, że są super i chciałem dowiedzieć się więcej, więc sięgnąłem po „Mity skandynawskie” Rogera Lancelyna Greena. Tam miałem Thora i Lokiego oraz ich przygody w krainie olbrzymów: np. kiedy spędzili noc w dziwacznej chacie, która potem okazała się rękawiczką olbrzyma. To było bardzo dziwaczne i bardzo ciekawe. Kiedy wróciłem do tych historii jako dorosły uznałem, że choć są pięknie napisane to bardzo się zestarzały. A warto przestawić je współcześnie, jakby opowiadało się o ludziach, na których mógłbyś się natknąć w pubie. Jaki jest Loki? Nie można mu ufać, a kiedy się napije staje się naprawdę niebezpieczny.

RG: Co cię pociąga w tym magicznym świecie? Ta mitologia inspirowała nie tylko ciebie i każdy, kto czytał książki twoje, czy Tolkiena, albo chociaż widział filmy o Władcy Pierścieni, zna świat, w którym króluje magia… Ale można też powiedzieć: to nie jest prawdziwy świat i nie wierzę w takie zmyślenia.
Wyjaśnij, co cię fascynujące w świecie, gdzie drzewa chodzą, a pierścienie jarzą się mocą?

NG: W tej chwili widzę wiele elementów mitologii, które zakradają się do prawdziwego świata i to bardzo dziwne uczucie. Jedna z historii, którą nazwałem „Mistrz murarski”, opowiada o ogromnym murze, który bogowie chcą wznieść wokół Asgardu, żeby zastąpić drogę olbrzymom. Szczególnie teraz jest to uderzająco aktualny motyw. Jeszcze bardziej niż kiedy o tym pisałem.
Wszystko zmierza do Ragnaroku.

RG: Do zagłady, końca świata.

NG: A tak nie powinno być, z nadejściem Ragnaroku należy walczyć, wszelkich katastroficznych scenariuszy należy unikać. Z jednej strony takie opowieści pozwalają uciec. To niekoniecznie eskapizm, ale opowieści mogą dać fantastyczne schronienie. Pozwalają też przechylić rzeczywistości o powiedzmy 45 stopni – i pokazać zupełnie inny kąt widzenia rzeczy, które wydają ci się znajome.
W wydanym 20 lat temu „Nigdziebądź” chciałem mówić o bezdomnych na ulicach Londynu i innych wielkich miast, którzy stają się niewidzialni. Gdybym po prostu napisał o bezdomności, powieść trafiłaby tylko do zainteresowanych tematem.
A jeżeli zrobię z tego dziwną przygodę w Londynie Pod ze złoczyńcami i potworami, możesz wziąć udział w tej przygodzie, ale być może po lekturze pomyślisz o ludziach, którzy są „niewidzialni”, bo udajesz, że ich nie dostrzegasz.
W ten sposób można mówić o rzeczach trudnych do przełknięcia. I zwracać uwagę na rzeczywistość w sposób, który nie byłby możliwy, gdybym po prostu wpychał tę rzeczywistość na siłę.

RG: W przypadku tej książki ciężkie może być to, że nordyccy bogowie sami są winni własnej zagłady.

NG: Dokładnie. Podróż w kierunku Ragnaroku jest fascynująca. Przez pierwsze pół książki nawet przyjemnie się czyta o przygodach Lokiego, podziwia się jego błyskotliwość. Co prawda rozrabia, ale jest niegrzecznym chłopcem, a nie siłą zła.
Nagle akcja się zmienia, Loki planuje morderstwo Baldura, stara się przeszkodzić w jego wskrzeszeniu, to on jest inżynierem końca świata.
Wtedy myślisz sobie: czasami ludzie nie są po prostu złośliwi, tylko naprawdę mają zgubne intencje.

RG: To ciekawe, że w każdym z opowiadań można odnaleźć zalążek tego zniszczenia.

NG: Starałem się skonstruować książkę w ten sposób. Kiedy pisałem, wróciłem do Eddy młodszej Snorriego Sturlusona, która powstała na Islandii tysiąc lat temu, i do Eddy starszej, która jest zbiorem poematów. Starałem się oprzeć na tym, jak te historie były opowiadane tysiąc lat temu.
Ale można poczuć, że w każdej z nich jest zapowiedź tego zmierzania ku zagładzie.
Chciałem zrobić z tego przewijający się motyw, taką dziwną mandalę. Niby jest to zbiór mitów, ale mam nadzieję, że po lekturze wszystkich wrażenie będzie podobne do przeczytania powieści.
To nie jest powieść, ale ta książka zabiera cię ze sobą w przedziwną podróż.



RG: Zostawmy ziarna zniszczenia. Wygląda na to, że opuszczasz swoją amerykańską ojczyznę i przenosisz się do nas? Dostaliście z żoną wizę na 5 lat?

NG: Tak, Amanda zaraziła mnie miłością do Australii. Kiedy się poznaliśmy, spędzała tu zimy. Kiedy przyjechaliśmy tu razem po raz pierwszy, występowała w Operze w Sydney i wyciągnęła mnie na scenę, żebym przeczytał wiersz z okazji Dnia Australii – o lokalnej megafaunie.

RG: Nie lubimy jej tutaj za piosenkę o Vegemite, ale mów dalej.

NG: Ale ja uwielbiam Vegemite! I dlatego ona ze mnie kpi w tej piosence.
Amanda ma teraz rezydencję artystyczną w Melbourne i koncertuje, podczas gdy w Ameryce zrobiło się zimno – dosłownie i w przenośni.

RG: A więc witam cię jako honorowego obywatela Australii przez najbliższe 5 lat 



*Słychać „Atri” i choć  za Eddą  ten drugi powinien się nazywać Sindri, trzeba poczekać do publikacji, żeby się przekonać o co tu chodzi – przyp. noita

Studnia Mimira

[na podstawie opowiadania przeczytanego w audycji Richarda Glovera:

W Jotunheimie, ojczyźnie olbrzymów, jest studnia Mimira. Wybija głęboko spod ziemi i poi Yggdrasil, drzewo światów. Mimir, mędrzec, strażnik pamięci, wie wiele rzeczy. Jego studnia jest mądrością. A kiedy świat był jeszcze młody, każdego ranka zanurzał w studni róg zwany Gjallarhorn i wychylał jego zawartość. Dawno, dawno temu, kiedy światy były młode, Odyn zarzucił długą opończę, założył kapelusz i jako Wędrowiec ruszył przez krainę olbrzymów, ryzykując życie, by dotrzeć do Mimira w poszukiwaniu mądrości.
– Łyk wody z twej studni, wuju Mimirze – powiedział Odyn. – Nie proszę o nic więcej.
Mimir pokręcił głową. Nikt poza nim samym nie miał prawa pić ze studni. Nie odrzekł ani słowa. Rzadko mylą się ci, którzy zachowują milczenie.
– Jestem twym siostrzeńcem – rzekł Odyn. – Moja matka, Bestla, była twoją siostrą.
– To nie wystarczy – odparł Mimir.
– Jeden łyk. Łyk wody z twej studni, Mimirze, napełni mnie mądrością. Podaj swoją cenę.
– Moja cena to twoje oko – odrzekł Mimir. – Twoje oko w studni.
Odyn nie zapytał, że żartuje. Podróż do studni Mimira przez krainę olbrzymów była długa i niebezpieczna. Odyn był gotów ryzykować życie, by tam dotrzeć. Był gotów zrobić znacznie więcej dla wiedzy, której poszukiwał. Z jego oblicza biła determinacja.
– Podaj mi nóż – powiedział tylko.
Kiedy zrobił, co konieczne, ostrożnie umieścił oko w studni. Zerkało na niego spod wody.
Odyn napełnił Gjallarhorn wodą ze studni Mimira i uniósł róg do ust. Woda była zimna. Wychylił róg i zalała go mądrość. Nagle jedynym okiem widział dalej i wyraźniej, niż kiedykolwiek przedtem dwojgiem oczu.
Od tamtej pory Odyn zyskał nowe przydomki. Zwali go Blindr – Ślepy Bóg. Hoárr – Jednooki. Báleygr – Płomiennooki.
Oko Odyna pozostaje w studni Mimira, konserwowane przez wody, które poją jesion świata.
Niewidzące. Wszystkowidzące.

Ilustracja: Mimir`s Well by maximustime

środa, 12 czerwca 2013

Opowieść grudniowa

Neil zapytał: 
Kogo chcielibyście znów zobaczyć w grudniu?

@Geminitm odpowiedziała:
Osiemnastolatnią mnie po tym, jak uciekła z domu, żebym mogła jej pokazać, że znalazłam miłość i własny dom – w końcu wszystko zmieniło się na lepsze.





Opowieść grudniowa

Lato na ulicy jest trudne, ale latem można spać w parku, nie umierając z zimna. Zima jest inna. Zima może być zabójcza. A nawet jeśli nie jest, i tak zimno traktuje cię jak swojego wyjątkowego bezdomnego przyjaciela i wkrada się do twojego życia.

Donna uczyła się od starych wyjadaczy. Sztuczka polega na tym, żeby spać, gdzie tylko można, w trakcie dnia – dobrze się do tego nadaje zataczająca pętlę linia metra, wystarczy kupić bilet i można jeździć cały dzień, drzemiąc w wagonie, albo tanie kawiarnie, gdzie nikt nie zwróci uwagi osiemnastolatce, która wyda pięćdziesiąt pensów na kubek herbaty, a potem przyśnie w kącie na godzinę albo na trzy, o ile wygląda dość porządnie – ale bez przewy poruszać się w nocy, kiedy temperatura gwałtownie spada, a ciepłe miejsca przestają być otwarte, drzwi się zamykają, a światła gasną.



Była dziewiąta wieczorem, a Donna szła przed siebie. Trzymała się dobrze oświetlonych przestrzeni i nie wstydziła się prosić o pieniądze. Już nie. Ludzie zawsze mogli odmówić, co zresztą większość robiła.

Kobieta stojąca na rogu ulicy wcale nie wyglądała znajomo. Gdyby było inaczej, Donna nie podeszłaby do niej. Myśl, że ktoś z Biddenden mógłby ją zobaczyć w tym stanie, był jej największym koszmarem – ten wstyd i strach, że dowie się matka (która nigdy zbyt wiele nie mówiła, a na wieść, że zmarła babcia, powiedziała tylko „krzyżyk na drogę”), potem matka powie ojcu, a on przyjedzie tutaj, by jej szukać i spróbować zabrać do domu. A to by ją złamało. Nie chciała go widzieć nigdy więcej.

Kobieta na rogu zatrzymała się, zdezorientowana, i rozglądała się dookoła, jakby zgubiła drogę. Od takich osób łatwo było wyciągnąć drobne, jeśli wskazało się im, jak mogą dojść tam, gdzie chcą.
Donna poszeszła bliżej i zapytała „Dałaby mi pani jakieś drobne?”

Kobieta spojrzała na nią z góry. Nagle wyraz na jej twarzy zmienił się i wyglądała jak... W tym momencie Donna zrozumiała, co ludzie mają na myśli, mówiąc „wyglądała, jakby zobaczyła ducha”. Tak było. Kobieta zapytała:

– To ty?

– Ja? – odparła Donna. Gdyby rozpoznała kobietę, pewnie by się wycofała, być może nawet uciekła, ale jej nie znała. Przypominała trochę matkę Donny, ale była milsza, łagodniejsza, zaokrąglona, podczas gdy matka Donny była wychudzona. Trudno było zobaczyć, jak naprawdę wygląda, ponieważ miała na sobie gruby czarny strój zimowy i grubą wełnianą czapkę z pomponem, ale włosy pod czapką były pomarańczowe jak u Donny.



Kobieta powiedziała: „Donna”. Donna powinna wtedy uciec, ale nie zrobiła tego, stała w miejscu, ponieważ to było zbyt szalone, zbyt nieprawdopodobne, zbyt niedorzeczne, by można to ująć w słowa.
Kobieta powiedziała:

– Och, Donna. To ty, prawda? Pamiętam – urwała. Zamrugała, jak gdyby próbując powstrzymać łzy.
Donna spojrzała na kobietę, a nieprawdopodobna, niedorzeczna myśl wypełniała jej głowę.

– Czy jesteś tym, kim myślę? – zapytała.

Kobieta skinęła głową.

– Jestem tobą – powiedziała. – Albo będę. Pewnego dnia. Szłam tędy, przypominając sobie, jak to wtedy było, kiedy ja... kiedy ty... – znów urwała. – Słuchaj. Tak nie będzie zawsze. A nawet nie potrwa zbyt długo. Tylko nie zrób niczego głupiego. Albo czegoś, czego nie będzie można odwrócić. Obiecuję, że wszystko będzie dobrze. Jak na filmikach z YouTube, no wiesz. „Będzie lepiej”.

– Co to ju-tjub? – zapytała Donna.

– Och, kochanie – powiedziała kobieta. Objęła Donnę, przyciągnęła ją do siebie i przytuliła mocno.



– Zabierzesz mnie ze sobą do domu? – spytała Donna.

– Nie mogę – odpowiedziała kobieta. – Dom jeszcze nie istnieje dla ciebie. Nie spotkałaś jeszcze żadnej z osób, które pomogą ci przestać żyć na ulicy i znaleźć pracę. Nie spotkałaś osoby, z którą się zejdziesz i razem stworzycie miejsce bezpieczne dla was i dla waszych dzieci. Miejsce pełne ciepła.

Donna poczuła narastającą w niej złość.

– Po co mi to mówisz? – zapytała.

– Żebyś wiedziała, że wszystko zmieni się na lepsze. Żeby dać ci nadzieję.

Donna zrobiła krok do tyłu.

– Nie chcę nadziei – odpowiedziała. – Chcę ciepłego miejsca. Chcę domu. I chcę tego teraz. Nie za dwadzieścia lat.

Urażony wyraz na łagodnej twarzy.

– To mniej niż dwadzieś–

– Nic mnie to nie obchodzi! To nie dziś. Nie mam, gdzie pójść. Zimno mi. Masz jakieś drobne?

Kobieta pokiwała głową.

– Trzymaj – powiedziała. Otworzyła torebkę i wyciągnęła banknot. Donna wzięła go – to było dwadzieścia funtów. Jednak banktnot nie przypominał żadnej waluty, jaką znała. Spojrzała znów na kobietę, chcąc ją o coś zapytać, ale tamtej już nie było, a gdy Donna spojrzała na swoją dłoń, nie było na niej banknotu.

Stała, trzesąc się z zimna. Pieniądze zniknęły, o ile w ogóle wcześniej tam były. Ale miała jedno: wiedziała, że pewnego dnia wszystko się ułoży. W końcu. I wiedziała, że nie musi robić niczego głupiego. Nie musi kupować ostatniego biletu na metro, żeby móc skoczyć na tory, gdy zobaczy, że pociąg jest już zbyt blisko, żeby się zatrzymać.

Zimowy wiatr był ostry, przewiewał i przeszywał do kości; Donna zauważyła, ze przywiał coś na próg jednego ze sklepów. Schyliła się, by to podnieść – był to pięciofuntowy banknot. Może jutro będzie łatwiej. Nie musiała robić żadnej z tych rzeczy, które sobie wyobrażała.


Zima mogła być zabójcza, gdy żyło się na ulicy. Ale nie tego roku. Nie tej nocy.


wtorek, 11 czerwca 2013

Opowieść listopadowa

Neil zapytał:

Co spalilibyście w listopadzie, gdybyście mogli?

@MeiLinMiranda odpowiedziała:

Historię mojej choroby, ale tylko jeżeli sprawiłoby to, że zniknie.




 Opowieść listopadowa


Ogrodowe palenisko było niewielkie, kwadratowe i zrobione z wiekowego już i osmolonego metalu, który mógł być miedzią lub mosiądzem. Na wyprzedaży garażowej Eloise zwróciła na nie uwagę ze względu na zdobienie w kształcie zwierząt, które mogły być smokami, a mogły być wężami morskimi. Jednemu z nich brakowało głowy.
Kosztował tylko dolara i Eloise kupiła go wraz z czerwonym kapeluszem z piórkiem z boku. Zakupu kapelusza zaczęła żałować nim jeszcze dotarła do domu i pomyślała, że być może odda go komuś w prezencie. Ale w domu czekał na nią list ze szpitala, więc palenisko zostawiła na podwórzu, a wchodząc do domu kapelusz schowała do szafy i więcej o nich nie myślała.
Mijały miesiące, a wraz z nimi – ochota na wychodzenie z domu. Każdy dzień coraz bardziej ją osłabiał, każdy kolejny więcej ją kosztował. Przeniosła sypialnię do pokoju na dole, bo chodzenie sprawiało zbyt wiele bólu, bo była zbyt wyczerpana żeby wspinać się po schodach, bo tak było łatwiej.
Nadszedł listopad, a z nim pewność, że nie doczeka Bożego Narodzenia.
Są takie rzeczy, których nie sposób wyrzucić i których nie można zostawić, by nie znaleźli ich bliscy, kiedy nas zabraknie. Rzeczy, które trzeba spalić.
Czarną, tekturową teczkę wypchaną papierami, listami i starymi zdjęciami zabrała ze sobą do ogrodu. Wypełniła palenisko gałązkami i papierowymi torbami na zakupy, a ogień roznieciła zapalarką do grilla. Dopiero kiedy porządnie zapłonął, otworzyła teczkę.
Zaczęła od listów, w szczególności tych, których nie chciałaby nikomu pokazać. Kiedy studiowała na uniwersytecie, był pewien profesor i pewien związek, jeżeli można go w ogóle tak nazwać, który zrobił się bardzo chory i bardzo szybko poszedł bardzo nie tak. Wszystkie jego listy trzymała spięte razem, a teraz oddawała je na pastwę płomieni jeden po drugim. Miała też ich wspólne zdjęcie, które wrzuciła do paleniska jako ostatnie i obserwowała, jak zwija się i czernieje.
Gdy sięgała do teczki po kolejną rzecz, zdała sobie sprawę, że nie pamięta ani nazwiska profesora, ani co wykładał, ani dlaczego ów związek zranił ją tak, że przez kolejny rok chciała się zabić.
Następna w kolejce była fotografia przedstawiająca jej suczkę, Lassie, leżącą na grzbiecie pod dębem w ogrodzie. Lassie nie żyła od siedmiu lat, ale drzewo wciąż stało: teraz zupełnie nagie w listopadowym chłodzie. Rzuciła zdjęcie w ogień. Kochała tego psa...
Wspominając, spojrzała w stronę dębu...
W ogrodzie nie było drzewa.
Nie było nawet śladu po wykarczowanym pniu; nic, tylko wypłowiały, listopadowy trawnik usiany opadłymi liśćmi z drzew sąsiadów.
Eloise to zauważyła, ale nie zmartwiła się, że postradała zmysły. Sztywno podniosła się i weszła do domu. Własne odbicie w lustrze ją przeraziło, jak zwykle ostatnio. Takie cienkie włosy, takie rzadkie, twarz zupełnie wymizerowana.
Ze stolika przy prowizorycznym łóżku wzięła plik papierów: na samym wierzchu leżał list od jej onkologa, pod nim kilkanaście stron liczb i słów. Było więcej stron, a na wszystkich widniało szpitalne logo. Zebrała je, po czym dorzuciła jeszcze rachunki za leczenie. Ubezpieczenie pokrywa wiele, ale nie wszystko.
Wyszła z powrotem na dwór, zatrzymując się po drodze w kuchni dla złapania oddechu.
Palenisko czekało, więc wrzuciła do ognia całą swoją dokumentację medyczną. Przyglądała się, jak brązowieje, czernieje i zmienia się w popiół rozwiewany przez listopadowy wiatr.
Kiedy papiery spłonęły do reszty, wstała i weszła do domu. Lustro na ścianie pokazało jej Eloise jednocześnie znajomą i odmienioną: miała gęste, brązowe włosy i uśmiechała się do siebie z drugiej strony lustra, jakby kochała życie i niosła pocieszenie.
Eloise podeszła do szafy w przedpokoju. Na półce leżał czerwony kapelusz, o którym prawie zapomniała, ale włożyła go na głowę, zmartwiona, że kolor uwydatni jej zmęczoną twarz i ziemistą cerę. Spojrzała w lustro. Wyglądała zupełnie dobrze. Nasunęła kapelusz bardziej na bakier.
Na zewnątrz chłodny, listopadowy wiatr unosił ostatnie strzępki dymu z czarnego, zdobionego wężowym motywem paleniska.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Opowieść październikowa

Neil zapytał:

Które mityczne stworzenie chcielibyście spotkać w październiku?
(i dlaczego?)

@elainelowe odpowiedziała:

Dżina. Nie po to, by spełnił życzenie. Ale żeby dostać najlepszą radę jak być szczęśliwym z tym, co się już ma.




Opowieść październikowa

tłumaczyła gościnnie ann

Jak dobrze – powiedziałem i wyciągnąłem szyję, żeby pozbyć się skurczu.

Tak naprawdę czułem się lepiej niż dobrze, czułem się wspaniałe. Tak długo siedziałem ściśnięty w tej lampie. Po jakimś czasie zaczynasz myśleć, że już nigdy nikt jej nie potrze.

Jesteś dżinem powiedziała młoda kobieta ze ściereczką do polerowania w ręku.

Jestem. A Ty, złotko, jesteś całkiem bystra. Co mnie wydało?

Pojawienie się w obłoczku dymu powiedziała uśmiechając się lekko. No i wyglądasz jak dżin. Masz turban i spiczaste buty.

Skrzyżowałem ramiona na piersiach i mrugnąłem. Teraz byłem ubrany w niebieskie jeansy, szare tenisówki i wypłowiały szary sweter, standardowy męski strój w tym czasie i miejscu. Uniosłem rękę do czoła i głęboko się skłoniłem.

Jestem dżinem z lampy powiedziałem jej. Raduj się, bo oto uśmiechnęło się do ciebie szczęście. Mogę spełnić trzy twoje życzenia. i nie próbuj numeru z życzeniem sobie więcej życzeń tego nie spełnię i stracisz życzenie. Zaczynaj.

Znów skrzyżowałem ramiona na piersiach.

Nie powiedziała. To znaczy dzięki i w ogóle, ale mam wszystko czego chcę. Nic mi więcej nie potrzeba.

Kochanie powiedziałem Złotko. Słoneczko. Chyba mnie nie zrozumiałaś. Jestem dżinem. No wiesz, trzy życzenia? Możesz mieć wszystko, czego tylko zapragniesz. Marzyłaś kiedyś o lataniu? Mogę Ci dać skrzydła. Chcesz być zamożna, bogatsza niż krezus? Pragniesz potęgi? Wystarczy powiedzieć. Trzy życzenia. Co tylko chcesz.

Tak jak powiedziałam odparła – dzięki, ale mam wszystko czego potrzebuję. Napijesz się czegoś? Na pewno jesteś bardzo spragniony po tak długim czasie w lampie. Wina? Wody? Herbaty?.

Hmm… w sumie, gdy zapytała, zdałem sobie sprawę, że chciało mi się pić. Masz może herbatę miętową?

Zrobiła mi herbatę miętową w dzbanku który wyglądał niemal identycznie jak lampa w której spędziłem większość ostatniego tysiąclecia.



Dzięki za herbatę.

Nie ma za co.

Ale ja nie rozumiem. Każdy, kogo spotykam, zawsze zaczyna o coś prosić. Luksusowy dom. Harem pięknych kobiet nie żebyś ty miała go pragnąć, rzecz jasna…

Czemu nie? Mogłabym powiedziała Nie możesz tak po prostu zakładać, że wiesz, czego ludzie chcą. i nie nazywaj mnie złotkiem, słoneczkiem ani niczym takim, mam na imię Hazel.

Ach! Zrozumiałem. Pragniesz więc pięknej kobiety! Przepraszam w takim razie. Musisz tylko wypowiedzieć życzenie!.

Skrzyżowałem ramiona.

Nie powiedziała. Mam wszystko czego potrzebuję. Nie mam żadnych życzeń. Jak tam herbata?

Powiedziałem jej, że to najlepsza herbata jaką kiedykolwiek piłem.

Zapytała, kiedy zacząłem czuć potrzebę spełniania życzeń i czy odczuwam desperacką potrzebę zadowalania innych. Zapytała o moją matkę, a ja powiedziałem jej, że nie może mierzyć mnie tą samą miarą, co zwykłych śmiertelników, gdyż jestem dżinem, potężnym i mądrym, magicznym oraz tajemniczym.

Zapytała, czy lubię humus, a gdy powiedziałem, że tak, podgrzała i pokroiła mi do niego pitę.

Zanurzałem kawałki pity w humusie i jadłem je rozkoszując się smakiem. To podsunęło mi pewną myśl.

Po prostu wypowiedz życzenie powiedziałem, chcąc pomóc – a dostarczę ci posiłek godny sułtana. Każde danie będzie wspanialsze niż poprzednie, a wszystko to podane na złotych talerzach. No i będziesz mogła zatrzymać talerze.

Nie trzeba powiedziała z uśmiechem. Chciałbyś może pójść na spacer?

Przeszliśmy razem przez miasto. Przyjemnie było rozprostować nogi po tylu latach spędzonych w lampie. w końcu znaleźliśmy się w parku, na ławce and jeziorem. Było ciepło, ale wietrznie, a jesienne liście opadały z drzew za każdym podmuchem wiatru.

Opowiedziałem Hazel o mojej młodości dżina, o tym, jak podsłuchiwaliśmy aniołów i jak oni rzucali w nas kometami jeśli nas na tym nakryli. Opowiedziałem jej o trudnych dniach wojen dżinów i o tym jak Król Sulejman uwięził nas w pustych naczyniach: butelkach, lampach, glinianych dzbankach i tym podobnych.

Ona opowiedziała mi o swoich rodzicach, którzy oboje zginęli w tej samej katastrofie lotniczej i którzy zostawili jej w spadku dom. Opowiedziała mi o swojej pracy ilustratorki książek dla dzieci, pracy, do której wróciła przypadkowo, w momencie gdy zdała sobie sprawę, że nigdy nie będzie naprawdę dobrym ilustratorem medycznym i o tym jak szczęśliwa czuła się za każdym razem, gdy dostawała nową książkę do zilustrowania. Opowiedziała o uczeniu dorosłych rysowania z modela, raz w tygodniu, wieczorem, w lokalnym college'u.

Nie widziałem w jej życiu żadnej wyraźnej rysy, żadnej pustki którą mogłaby wypełnić życzeniem, prócz jednej.






Masz dobre życie powiedziałem jej. Ale nie masz nikogo, z kim mogłabyś je dzielić. Wypowiedz życzenie, a dam ci idealnego mężczyznę. Albo kobietę. Gwiazdę filmową. Bogatego… bogatą osobę….

Nie trzeba. Mam wszystko, czego potrzebuję powiedziała.

Wróciliśmy do jej domu, mijając domy udekorowane na Halloween.

To nie jest normalne powiedziałem jej. Ludzie zawsze czegoś chcą.

Nie ja. Mam wszystko, czego mi potrzeba.

To co ja mam robić?

Zastanowiła się chwilę po czym wskazała swoje podwórko.

Mógłbyś zgrabić liście?

Czy to jest twoje życzenie?

Nie. To po prostu coś co mógłbyś zrobić w czasie gdy ja przygotuję kolację.

Zgrabiłem liście na stertę pod żywopłotem, żeby nie rozwiał ich wiatr. Po kolacji pozmywałem naczynia. Noc spędziłem w pokoju gościnnym Hazel.

Nie było tak, że nie chciała pomocy. Pozwoliła mi pomagać. Załatwiałem dla niej różne sprawy, przywoziłem przybory plastyczne i zakupy. w dni gdy długo malowała, pozwalała wymasować sobie szyję i ramiona. Mam dobre, mocne ręce.

Jakiś czas przed Świętem Dziękczynienia przeniosłem się z pokoju gościnnego na drugą stronę holu, do głównej sypialni i do łóżka Hazel. Tego ranka, gdy spała, patrzyłem na jej twarz. Przyglądałem się kształtowi jej ust zmieniającemu się podczas snu. Skradające się słońce dotknęło jej twarzy, a wtedy otworzyła oczy, popatrzyła na mnie i uśmiechnęła się.

Wiesz, o co nigdy nie zapytałam? powiedziała. – A Ty? Czego byś sobie życzył, gdybym zapytała o twoje trzy życzenia?

Pomyślałem przez chwilę. Objąłem ją, a ona wtuliła twarz w moje ramię.

Jest w porządku powiedziałem. Mam wszystko, czego potrzebuję.

Autorką powyższej ilustracji jest Maja Lulek, której pracom możecie przyjrzeć się na jej blogu.
(A sam rysunek kliknąć i obejrzeć z bliska!)

niedziela, 9 czerwca 2013

Opowieść wrześniowa

Neil zapytał:
Opowiedzcie mi o czymś zgubionym we wrześniu, co było dla was bardzo ważne.

@TheGhostregion odpowiedziała: 
Lwi pierścień mojej matki, trzykrotnie zgubiony i odnaleziony. Niektórych rzeczy nie da się zatrzymać przy sobie.



Moja matka miała pierścień w kształcie lwiej głowy. Używała go do drobnych magicznych sztuczek – znajdowania miejsca parkingowego, przyspieszania kolejki w supermarkecie, sprawiania, by para sprzeczająca się przy stoliku obok przestała się sprzeczać i znów znów się w sobie zakochała. Rzeczy tego typu. Kiedy umarła, zostawiła pierścień mnie.

Po raz pierwszy zgubiłam go w kawiarni. Wydaje mi się, że bawiłam się nim nerwowo, ściągając go z palca i wsuwając z powrotem. Dopiero w domu zorientowałam się, że go nie mam.

Wróciłam do kawiarni, ale nie było po nim śladu.

Parę dni później zwrócił mi go taksówkarz, który znalazł go na chodniku przed kawiarnią. Powiedział, że moja matka pojawiła się w jego śnie, podała mu mój adres oraz przepis na tradycyjny sernik.



Po raz drugi zgubiłam go, gdy stałam wychylona z mostu, bezmyślnie wrzucając sosnowe szyszki do płynącej pode mną rzeki. Nie wydawało mi się, żeby pierścień był za duży, ale spadł z mojej dłoni razem z szyszką. Patrzyłam, jak leci po łuku w dół. Wylądował w ciemnym, mokrym błocie na skraju rzeki z głośnym plum i zniknął.

Tydzień później kupiłam od poznanego w pubie mężczyzny łososia – wzięłam go z chłodziarki znajdującej się z tyłu starej zielonej ciężarówki. Miałam go przyrządzić na urodzinową kolację. Kiedy go rozkroiłam, lwi pierścień mojej matki wypadł ze środka.



Po raz trzeci zgubiłam go, gdy czytałam książkę, opalając się w głębi ogrodu. Był sierpień. Pierścień leżał na ręczniku obok mnie, razem z ciemnymi okularami i olejkiem do opalania, gdy nagle wielki ptak (podejrzewam, że była to sroka albo kawka, ale mogę się mylić. Na pewno jakiś krukowaty) sfrunął na dół i odleciał z pierścieniem mojej matki w dziobie.

Pierścień oddał mi następnego wieczoru poruszający się niezgrabnie strach na wróble, który całkiem mnie przestraszył, gdy tak stał nieruchomo pod lampą przy tylnym wejściu, a później chwiejnie oddalił się w ciemność, kiedy tylko wzięłam pierścień z jego wypchanej słomą dłoni z rękawicy.



„Niektórych rzeczy nie da się zatrzymać przy sobie”, powiedziałam do siebie.

Następnego ranka włożyłam pierścień do schowka na rękawiczki w moim starym samochodzie. Zabrałam samochód na złomowisko i patrzyłam z zadowoleniem, jak pojazd sprasowano w sześcian metalu wielkości starego telewizora, a następnie wsadzono do skrzyni, która miała być wysłany do Rumunii, gdzie przerobionoby go na pożyteczne rzeczy.

Na początku września wyczyściłam konto w banku i przeprowadziłam się do Brazylii, gdzie zaczęłam pracować przy projektowaniu stron internetowych pod przybranym nazwiskiem.

Jak na razie po pierścieniu matki ani śladu. Jednak czasami budzę się z głębokiego snu z walącym sercem, cała zlana potem, niepokojąc się tym, jak matka zwróci mi go tym razem.