sobota, 8 czerwca 2013

Opowieść sierpniowa

Neil zapytał:
Co powiedziałby sierpień, gdyby potrafił mówić?
@gabiottasnest odpowiedział:
Sierpień opowiadałby o swym wiecznym imperium, przyglądając się nieufnie prażącym się na drzewach liściom.





Opowieść sierpniowa

Lasy zapłonęły wcześnie w sierpniu tamtego roku. Wszystkie burze, które mogłyby napoić ziemię, przeszły na południe od nas i zabrały ze sobą deszcze. Codziennie nad głowami przelatywały nam śmigłowce pełne wody z jeziora, przeznaczonej do zrzucenia na odległe pożary.
Australii eukaliptusy potrzebują ognia, żeby przetrwać. Ziarna niektórych gatunków nie wykiełkują, dopóki pożar nie usunie całego podszycia. Potrzebują naprawdę wysokiej temperatury – powiedział Peter, Australijczyk, u którego mieszkam, gotuję i opiekuję się domem.
To dziwne – odparłam – że coś rodzi się z płomieni.
Niespecjalnie – stwierdził Peter. – To normalne. Kiedy Ziemia była gorętsza prawdopodobnie zdarzało się jeszcze częściej.
Trudno wyobrazić sobie świat jeszcze gorętszy niż teraz.
Peter parsknął.
To jeszcze nic. – powiedział i zaczął gawędzić o nieznośnych temperaturach panujących w Australii w czasach, kiedy był młodszy.
Następnego ranka w wiadomościach mówili, że mieszkańcom naszej okolicy zaleca się ewakuację: znajdujemy się na obszarze znacznego zagrożenia pożarem.
Co za stek bzdur – powiedział Peter ze złością. – Ogień nie może nam nic zrobić. Jesteśmy na wzniesieniu i otacza nas strumień.
Przy wysokim poziomie wody strumień mógł mieć metr – nawet półtora – głębokości. Teraz woda nie sięgała pół metra.

Z nastaniem popołudnia w powietrzu wisiał już ciężki zapach dymu, a telewizja i radio przekonywały nas, że jeżeli tylko jeszcze możemy, to powinniśmy uciekać. Uśmiechaliśmy się do siebie, popijaliśmy piwo i gratulowaliśmy sobie nawzajem, że lepiej rozumiemy tę trudną sytuację, nie panikujemy i nie uciekliśmy.
My, ludzkość, jesteśmy tacy pewni swego – powiedziałam. – Wszyscy. Ludzie. Widzimy liście prażące się na drzewach w upalny, sierpniowy dzień i wciąż nie wierzymy, że cokolwiek może się zmienić. Nasze imperia będą trwały wiecznie.
Nic nie trwa wiecznie – odrzekł Peter, nalał sobie jeszcze jedno piwo i opowiedział mi o swoim znajomym z Australii, który uratował rodzinną farmę przed spłonięciem w pożarze buszu, polewając piwem zarzewia ognia, kiedy tylko się pojawiały.
Ogień z doliny nadchodził w naszym kierunku jak koniec świata i zdaliśmy sobie sprawę, jak niewielką ochronę będzie stanowił strumień. Powietrze płonęło.
Wtedy uciekliśmy, potrącając się, kaszląc i krztusząc dławiącym dymem. Pobiegliśmy w dół wzgórza, aż do strumienia i położyliśmy się w nim tak, że tylko głowy wystawały nam ponad powierzchnię wody.
Z piekła widzieliśmy jak wykluwają się z płomieni, jak powstają i unoszą się do lotu. Przywodziły mi na myśl ptaki grzebiące w płonących ruinach domu na wzgórzu. Zobaczyłam jak jeden z nich podnosi głowę i wznosi triumfalny krzyk. Był słyszalny ponad trzaskiem płonących liści, ponad rykiem płomieni. Usłyszałam zew feniksa i zrozumiałam, że nic nie trwa wiecznie.
Setka ognistych ptaków poszybowała w niebo, a woda w strumieniu zaczęła wrzeć.

Brak komentarzy: