sobota, 1 czerwca 2013

Opowieść styczniowa

Neil zapytał:
Dlaczego styczeń jest taki niebezpieczny?


@zyblonius odpowiedział:
Bo starzejący się weteran właśnie przeszedł na emeryturę i zastąpił go niebezpiecznie niedoświadczony młodzian, dziecko we mgle.


Opowieść styczniowa


Łup!
Czy tak jest zawsze? – dzieciak zdawał się zdezorientowany.Z roztargnieniem rozglądał się po pokoju. Jeżeli nie zacznie uważać, to będzie jego koniec.
Dwunasty klepnął go w ramię.
– Nie. Nie zawsze. Jeżeli mamy mieć kłopoty, nadejdą z góry – wskazał wejście na strych w suficie nad ich głowami. Klapa była uchylona, a zza niej łypała na nich ciemność.
Dzieciak kiwnął głową. Po chwili zapytał:
– Ile mamy czasu?
– Razem? Może z dziesięć minut.
– Jest coś, czego nie chcieli mi powiedzieć w Bazie, choć ciągle pytałem. Mówili, że sam się przekonam. Kim oni są?
Dwunasty nie odpowiedział. W ciemności na strychu coś się zmieniło, coś się delikatnie poruszyło. Położył palec na ustach, podniósł broń i gestem wskazał dzieciakowi, by zrobił to samo.
Wypadły na nich ze strychu, miały kolor szarej cegły i zielonej pleśni i bardzo ostre zęby. I poruszały się szybko, tak bardzo szybko. Dzieciak wciąż szarpał się ze spustem, gdy Dwunasty otworzył ognień i załatwił je wszystkie, całą piątkę, zanim młody zdążył oddać pierwszy strzał.
Dwunasty zerknął w lewo. Dzieciak cały drżał.
– Sam widzisz – powiedział.
– Powinienem chyba pytać czym one są?
– Czym, kim, na jedno wychodzi. To wróg. Próbuje się wślizgnąć pomiędzy krawędziami czasu. Właśnie teraz, podczas zmiany wart, zaatakuje z pełną mocą.
Razem zeszli po schodach. Znajdowali się w niewielkim domu na przedmieściach. W kuchni, przy stole z butelką szampana, siedzieli kobieta i mężczyzna. Zdawali się nie zauważyć dwóch umundurowanych postaci, które weszły do pomieszczenia. Kobieta nalewała obojgu szampana.
Mundur dzieciaka był świeżutki, granatowy, i wyglądał na nienoszony. Do paska przypiętą miał wypełnioną jasnym piaskiem klepsydrę, która odmierzała cały rok. Uniform Dwunastego był wystrzępiony i wyblakły, bladoniebieski, wręcz szary i połatany tam, gdzie został pocięty, rozdarty lub nadpalony. Dotarli do kuchennych drzwi i...
Łup!
Znaleźli się na zewnątrz, w lesie, w jakimś bardzo, bardzo zimnym miejscu.
– PADNIJ! – krzyknął Dwunasty.
Ostry przedmiot przeleciał nad ich głowami i rozbił się o stojące za nimi drzewo.
– Mówiłeś, że nie zawsze tak będzie – powiedział dzieciak.
Dwunasty wzruszył ramionami.
– Skąd one się biorą?
– Z czasu – odparł Dwunasty. – Ukrywają się za sekundami, próbują przebić tutaj.
W lesie nieopodal nich coś zrobiło łupnęło i wysoka jodła rozjarzyła się migotliwym płomieniem w kolorze miedzianej patyny.
– Gdzie oni są?
– Znów ponad nami. Zwykle będą ponad tobą lub poniżej.
Spadli na nich jak iskry tryskające z zimnych ogni, piękne i białe i prawdopodobnie nieco groźne.
Dzieciak zaczynał łapać, o co w tym chodzi. Tym razem wystrzelili równocześnie.
– Dostałeś instrukcje? – zapytał Dwunasty. Kiedy lądowali, iskry wyglądały mniej pięknie i znacznie bardziej groźnie.
– Niezupełnie. Powiedzieli mi jedynie, że to robota tylko na rok.
Dwunasty przeładował broń praktycznie się nie zatrzymując. Miał siwe włosy i był cały pokryty bliznami. Dzieciak wyglądał na zbyt młodego, by w ogóle nosić broń.
– A powiedzieli, że ten rok wyda ci się całym życiem?
Dzieciak pokręcił głową przecząco. Dwunasty pamiętał, jak sam był takim dzieciakiem w czyściutkim i nieosmalonym mundurze. Czy naprawdę kiedyś wyglądał tak młodzieńczo? Tak niewinnie?
Rozprawił się z pięcioma iskrzącymi demonami. Dzieciak zajął się pozostałymi trzema.
– Czyli zapowiada się rok walki – powiedział dzieciak.
– Sekunda po sekundzie – odrzekł Dwunasty.


Łup!
Fale załamywały się na skraju plaży. Tutaj, na południowej półkuli, w styczniu jest gorąco. Chociaż wciąż jeszcze była noc. Niebo ponad ich głowami zdobiły nieruchome fajerwerki. Dwunasty spojrzał na swoją klepsydrę: zostało w niej zaledwie kilka ziarenek. Już prawie po wszystkim.
Przeczesał wzrokiem plażę, fale, skały.
– Nie widzę go – powiedział.
– Ja widzę – odparł dzieciak.
Tam, gdzie wskazał, coś podnosiło się z morza, coś niewyobrażalnie ogromnego: zwaliste cielsko i złowrogi ogrom, macki i szpony. Wynurzeniu towarzyszył ryk.
Dwunasty zdjął już z pleców wyrzutnię rakiet i oparł ją na ramieniu. Wystrzelił i patrzył, jak na cielsku stworzenia wykwitają płomienie.
– Największy, jakiego dotąd widziałem – powiedział – może najlepsze zostawili na koniec.
– Ej! – obruszył się dzieciak – dla mnie to dopiero początek.
Wtedy ich zaatakował, wymachując i klekocząc skrzypcami kraba, smagając wokół mackami, kłapiąc potężnymi szczękami. Ruszyli biegiem po piaszczystej wydmie.
Dzieciak był szybszy niż Dwunasty: był młody, ale czasem to zaleta. Dwunasty począł ból w kolanie i potknął się. Ostatnie ziarno piasku poruszyło się w jego klepsydrze, kiedy nagle coś – macka, domyślił się – owinęła się wokół jego nogi i upadł.
Spojrzał w górę.
Dzieciak stał na szczycie wydmy, na szeroko rozstawionych stopach, jak uczą w obozie treningowym, trzymając w ramionach nieznany mu model wyrzutni, coś już nie z moich czasów, pomyślał. Kiedy poczuł, że coś go ciągnie, a twarzą szoruje po piasku, zaczął się w myślach żegnać z życiem. A potem huk, macka puściła, a niesiony siłą uderzenia stwór poleciał do tyłu, w kierunku morza.
Dwunasty szybował w powietrzu, kiedy opadło ostatnie ziarno w jego klepsydrze i pochłonęła go Północ.
Dwunasty otworzył oczy w miejscu, gdzie trafiają stare lata. Czternasta pomogła mu zejść z podwyższenia.
– Jak poszło? – zapytała Tysiąc Dziewięćset Czternasta. Miała na sobie białą spódnicę do ziemi i długie, białe rękawiczki.
– Z każdym rokiem robią się coraz bardziej niebezpieczne – powiedział Dwa Tysiące Dwunasty. – Sekundy i to, co się za nimi kryje. Ale podoba mi się ten nowy dzieciak. Myślę, że nieźle się sprawi.



Brak komentarzy: