Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blogowanie o blogu według dziwnego lustrzanego wzoru który wiedzie do nieskończoności. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą blogowanie o blogu według dziwnego lustrzanego wzoru który wiedzie do nieskończoności. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 13 lutego 2011

Mamy już DZIESIĘĆ LAT

Neil napisał w środę 9 lutego 2011 o 0:21
Najlepsze życzenia urodzinowe dla bloga. Dziękuję wszystkim, którzy go czytają, wszystko jedno gdzie i kiedy.

Właściwie można się kłócić, czy to już dziesiąte urodziny bloga, czy jeszcze nie. Kiedy 9 lutego 2001 zaczynałem go pisać był to blog american.gods.com i blogiem na neilgaiman.com został dopiero we wrześniu 2001, kiedy postanowiłem zatrzymać go sobie na stałe, a Trevor Valle (właściciel domeny neilgaiman.com) oddał ją mi, a ja przekazałem ją Harper Collin i zaczęliśmy tworzyć tę stronę.

Ale 9 lutego 2001 dodałem swój pierwszy wpis. Był to wpis nr 2, bo pierwszy dodał ówczesny administrator strony z Authors On The Web. Miał to być blog o wydawaniu książki i zaczął się tymi słowami:

19 czerwca 2001 roku to data wydania "Amerykańskich bogów" i mimo półek w gabinecie uginających się od książek z moim nazwiskiem na grzbiecie, mam nieodparte wrażenie, że jest to moja pierwsza prawdziwa powieść. (Może dlatego, że nigdy nie napisałem niczego tak długiego samodzielnie i nie było to pierwsze coś innego.) A jeśli zastanawiacie się co to za strona, jest to uzupełniany od czasu do czasu dziennik na stronie americangods.com. Pomyślałem, że będzie można w ten sposób odliczać czas do wydania książki, relacjonować jej brytyjską i amerykańską premierę oraz przebieg trasy promocyjnej w czerwcu i lipcu.

Po raz pierwszy zaproponowałem takie przedsięwzięcie mojej budzącej respekt redaktorce, Jennifer Hershey, ponad rok temu, kiedy byłem jeszcze w trakcie pisania książki (proces ten zakończył się około trzy tygodnie temu). Ale ona wolała zaczekać, aż książka będzie gotowa do złożenia i wydania, żeby oszczędzić czytelnikom wpisów typu "13 luty: napisałem parę stron. straszny gniot." i "14 luty: napisałem parę znakomitych rzeczy. To będzie naprawdę fantastyczna książka. Poważnie." oraz "15 luty: jednak nie. straszny gniot." i tak dalej. Pisanie było trochę, jak zapasy z niedźwiedziem. W niektóre dni, moje było na wierzchu. Większość czasu - jego było na wierzchu. Ominęło was obserwowanie pisarza, który z niedowierzaniem przygląda się, jak jego rękopis staje się coraz dłuższy, terminy przelatują mu nad głową jak liście na wietrze, a końca książki wciąż nie widać.

Resztę możecie przeczytać na http://neilgaiman-pl.blogspot.com/2010/02/blog-amerykanskich-bogow-post-nr-2.html

Choć nie zamieszczę zdjęcia z pisania bloga nago, to po dziesięciu wspólnie spędzonych latach znamy się wystarczająco dobrze, że możecie zobaczyć jak wyglądam, gdy najczęściej zasiadam do pisania notki. Tak wyglądałem, gdy kilka godzin temu zaczynałem pisać ten post: nieogolony i w piżamie...

Przeszkodziła mi kilka rzeczy (w tym pobieranie krwi na okoliczność corocznych badań lekarskich*) i teraz, kiedy kończę pisać, ogolony, wykąpany i ubrany, wyglądam tak:

To gabinet. Pisze się tu wiele e-maili. Czasem pisze się bloga, ale praktycznie nigdy nie powstają tu książki. Za mną widać kącik Maddy. Po prawej biurko Lorraine, czy którym siedzi, odbiera telefony i załatwia sprawy.

* Lekarz poinformował mnie właśnie przez telefon, że moje wyniki krwi nigdy nie były tak dobre. Rah, jak mawia moja żona, niech żyje dieta i ćwiczenia.

Mam pewne plany z okazji Dziesiątych Urodzin Bloga. Jedna z rzeczy, które chciałbym zrobić w tym miesiącu, to zamieścić raz jeszcze ulubionych wpisów z tego dziesięciolecia. I dowiedzieć się, które wpisy najbardziej spodobały się czytelnikom.

Ten powstał w październiku 2001, po tygodniu spędzonym z dala od komputera. Wydaje mi się, że pisałem wówczas Sandmana: Noce Nieskończonych.

http://journal.neilgaiman.com/2001/10/this-is-kind-of-journal-entry-you-can.asp

Ten typ wpisu może powstać jedynie w czasie wolnym - i to wymuszonym, bo nie mam dostępu do sieci, więc zostanie on zamieszczony dopiero za dzień czy dwa. Prawdę mówiąc brak Internetu mi nie przeszkadza, tak samo jak brak zasięgu telefonu komórkowego. To dobrze. Jedyny kontakt, jaki nawiązuje ze światem zewnętrznym to codzienny telefon do domu, żeby przeczytać Maddy rozdział z książki LIZARD MUSIC [Muzyka jaszczurek] Daniela Pinkwatera. Siedzi po drugiej stronie z własną książką i sama czyta niektóre akapity.

A więc.

Łup.

Obudziły mnie dziś rano odgłosy bombardowania artyleryjskiego w snach. Łup. Łup. Łubudu trach. Łup. Otworzyłem oczy i okazało się, że ktoś zrzuca z nieba cegły. Cegły z hukiem odbijają się od dachu domku, w którym mieszkam i lądują w trawie. Wstałem i mimo zamglonych oczu wyjrzałem przez okno.

Łup. To z kolei był odgłos cegły spadającej na mój samochód.

Stwierdziłem w końcu, że przyczyną są orzechy. Nie takie ładne, brązowe i pomarszczone,
jak w świątecznych koszyczkach, tylko takie, które spadają z drzew, niczym ciężkie, zielone piłki do krykieta z orzeszkiem tkwiącym gdzieś w środku. Ta zewnętrzna otoczka zawiera sok orzechowy, o czym przekonałem się, gdy go podniosłem. Jako chłopiec czytałem, że wszyscy używali tego soku do przebierania się za Indian lub arabów i nie potrafiłem zrozumieć, jak wyciska się sok z orzecha. Wcale się nie wyciska. Sok to żółtawa maź pod zieloną skórką.

A więc. Ukrywam się w świecie z czasów przed nastaniem technologii, w towarzystwie opalanej drewnem kuchni i zabójczych opadów hałaśliwych orzechów włoskich. Próbuję trochę popisać pomiędzy innymi zobowiązaniami (np. wystąpieniem na MIT z p. Harlanem Ellisonem i p. Peterem Davidem czy najbliższym weekendem z rodzicami na uczelni mojego syna Mike'a).

Wystąpienie na MIT było bardzo przyjemne. Harlan był Harlanem, Peter Peterem, a ja byłem sobą. Na koniec pomyślałem, że być może po mnie i po Peterze nie było bardzo widać, jak doskonale się bawiliśmy i że ktoś powinien ustalić datę rewanżowego spotkania Harlan Ellison vs. MIT. ("W prawym narożniku elegancki dżentelmen odziany w brązowy garnitur i pomarańczowe buty, który wciąż korzysta ze staroświeckiej maszyny do pisania i nawet nie ruszył jeszcze do ataku. W drugim końcu ringu 900 lekko oburzonych osób, które mają coś przeciwko nadaniu im przez pana Ellisona wspólnego określenia "ciemnej masy, która tylko marnuje tlen"...)

To Harlan był największą gwiazdą, ale sądzę, że cała nasza trójka stanowiła dość imponującą konstelację.

Łup.

To był odgłos kolejnego orzecha spadającego z nieba na dach i staczającego się na ziemię.

Szurszur chrrup gryz.

A to był odgłos dużej świnki wietnamskiej pożerającej orzechy. Świnki wietnamskie mieszkają na sąsiedniej farmie. Ale wałęsają się po okolicy. I lubią orzechy. Podejrzewam, że pyski mają całe umorusane sokiem z orzechów. (Właśnie sprawdziłem. Rzeczywiście mają.)

Mi naprawdę podobało się spotkanie na MIT oraz towarzystwo na scenie i poza nią, choć obyłbym się bez podpisywania książek na sam koniec. Przeczytałem wiersz CRAZY HAIR, który muszę w końcu wydać w formie książki, bo za każdym razem, gdy z nim występuję, ludzie o to pytają. Przeczytałem też "Dom zegarów", fragment opowiadania, które piszę z Genem Wolfem do antologii World Horror. A potem pojechałem na południe i zatrzymałem się w małym domku z piecem opalanym drewnem, spiralnymi schodami, dobrze zaopatrzona lodówką i starodawnym telefonem, żeby w ciszy i spokoju zająć się pisaniem.

I dla jesiennego spokoju i słońca na tle błękitu październikowego nieba. Wiatr szumiący w gałęziach klonów i wiązów. Jelenie przy stawie. Bez telefonów, bez hałasu, bez niczego. W trzystupięćdziesięcioletniej chatce pod orzechem będę miał okazję zebrać myśli i popracować.

Łup. Bum.

Niuchhh gryz.


Łup.

.................................................................................

Kilka dni później...

Opuściłem już idealny jesienny domek. Zazwyczaj, gdy wyjeżdżam z tak fajnego miejsca, piszę gdzie byłem, ale jeśli to zrobię, przy następnej wizycie nie znajdę wolnego miejsca. Niewiele pozostało na świecie tak doskonałych miejsc.


Sąsiadka hoduje świnie. Codziennie chodzę witać się z nimi - małymi ślicznymi czarnymi prosiaczkami i wielkimi świniami - oraz z ludźmi. Świnki nie są hodowane na mięso: niektóre są tam jako zwierzątka domowe, niektóre przebywają tam czasowo, inne są na sprzedaż lub do adopcji.


Właścicielka oprowadziła mnie i przedstawiła świnkom.

Pokazała mi małego i wyjątkowo wesołego czarnego prosiaczka w klatce i powiedziała: "Ten był kiedyś trzymany w domu. Nie był kastrowany, a rodzina miała też psy, szpice miniaturki. Ale nie radzili sobie, więc opiekujemy się nim, dopóki ktoś nie zechce go zabrać do siebie. "

"Dlaczego sobie nie radzili?"

"Ach", powiedziała. "Nie da się tego powiedzieć delikatniej. Kilka dni temu sama go wysterylizowałam. Ale u niewykastrowanego samca co najmniej dwa razy dziennie musi nastąpić ejakulacja, żeby pozostał on zdrowy. A ten delikwent próbował zaspokoić swoje potrzeby ze wszystkim, co było w okolicy, czyli z psami. Właściciele nie pisali się na coś takiego."


Przyznałem, że faktycznie pewnie nie. A potem pokręciłem głową, przysłuchując się pochrumkiwaniom świń i kontemplując milczenie szpiców miniaturek.

niedziela, 25 lipca 2010

Normalne funkcjonowanie zostanie przywrócone najszybciej jak to możliwe

Neil napisał w piątek 23 lipca 2010 o 11:41

Kilka lat temu BBC World Service przygotowało adaptację "Chłopaków Anansiego". Jestem wielkim fanem słuchowisk i wielbicielem reżysera, który się tym zajmował, ale coś poszło nie tak. Najgorsze stało się już na samym początku, kiedy zmagające się z cięciami budżetowymi i ograniczaniem czasu na słuchowiska World Service postanowiło wyprodukować godzinną adaptację. A kiedy powieść próbuje się przerobić na godzinną adaptację dzieją się złe rzeczy. I pomimo znakomitej obsady, produkcji i porządnego jak na takie warunki scenariusza - nie byłem zadowolony. Wydawało mi się, że zrobili z tego streszczenie przypominające książki Readers' Digest.

Postanowiłem sam napisać scenariusz serialu na podstawie "Chłopaków Anansiego". Jak tylko podjąłem tę decyzję, zadzwonił do mnie Hollywoodzki Producent.

"Byłem w trasie z [gwiazdą, która na razie pozostanie anonimowa]", powiedział. "I na lotnisku kupiłem sobie Chłopaków Anansiego, żeby mieć coś do poczytanie w samolocie. Zaczęliśmy czytać sobie fragmenty i robiliśmy to do końca podróży. Czy możemy z tego zrobić film? Napisałbyś do niego scenariusz?"

Zwykle nie zgadzam się na pisanie filmowych adaptacji własnych utworów. Ale chciałem, żeby powstała wersja "Chłopaków Anansiego" z której będę wreszcie dumny, a po wersji radiowej miałem tylko ochotę powtarzać "Nie, to nie o to mi chodziło". Więc się zgodziłem.

Zostawiłem sobie trochę czasu, żeby nad tym popracować. Pracę nad scenariuszem miałem zacząć pod koniec marca 2009.

Na początku marca 2009 mój dotąd zupełnie zdrowy ojciec niespodziewanie zmarł na atak serca podczas spotkania biznesowego.

Co dziwne, na samym początku "Chłopaków Anansiego" na atak serca niespodziewanie umiera ojciec Grubego Charliego Nancy. To wydarzenie stanowi zawiązanie akcji, ale jego atak serca jest nieco krępujący i zabawny. Atak serca mojego ojca nie był.

Przez prawie rok otwierałem program to tworzenia scenariuszy Final Draft [ang. ostateczna wersja], otwierałem scenariusz "Chłopaków Anansiego", przeglądałem te trzy czy cztery strony, które udało mi się napisać. Dopisywałem zdanie, albo jakieś kasowałem. Potem zamykałem program i brałem się za coś innego. Napisałem opowiadanie. Popracowałem nad książką. Pisałem na blogu. Cokolwiek innego. Byle nie pisać tego scenariusza.

Ciągnęło się to do marca tego roku. Wtedy pojechałem do LA na ceremonię wręczenia Oscarów, bo "Koralina" była nominowana do nagrody za najlepszą animację. Napisałem nawet scenariusz do wywiadu, do którego animację zrobił Travis Knight, a który wyświetlono podczas ceremonii. Jestem pewien, że spośród zrobionych przeze mnie dotąd rzeczy, ta miała największą widownię. Wieczór Oscarowy wypadł w rocznicę śmierci mojego ojca. To był bardzo dziwny, smutny dzień. Był o tyle gorszy, że wiem, że powinienem się dobrze bawić, a nie mogłem.

Ale to wydarzenie zamknęło pewien okres. Kiedy wróciłem do domu, usiadłem do pracy nad scenariuszem "Chłopaków Anansiego", z małą przerwą na scenariusz do "Doctora Who", który z serii 5 przeskoczył do 6 (napisałem Bardzo Kosztowny Odcinek. Nie planowałem tego. Po prostu tak wyszło i w budżecie 5 serii nie starczyło dla niego miejsca.) i musiałem go trochę przerobić, bo seria 5 nie jest serią 6. A ponieważ kalendarze produkcji telewizyjnych nie czekają na nikogo, potrzebowali go na już.
Tymczasem "Chłopaki Anansiego" miały i tak niewiarygodne wręcz opóźnienie.

Gdzieś po drodze uznałem, że przestanę pisać na blogu, dopóki nie skończę obu scenariuszy. W ten sposób będę martwił się o jedną rzecz mniej. A myśl o blogu będzie mnie napędzać do zakończenia pracy.

19 lipca oddałem szóstą wersję swojego odcinka "Doctora Who".

A w ten poniedziałek oddałem pierwszą wersję scenariusza do "Chłopaków Anansiego". (Uważam, że jest całkiem niezły.)

Pewnie myślicie, że powinienem móc wrócić do pisania bloga. A jest o czym pisać. Pies Cabal dochodzi do siebie po operacji karku. (Właśnie zdjęli mu szwy. Osobom, które pytały o dwunastocentymetrową ranę na jego karku odpowiadałem, że przeszczepiliśmy mu mózg goryla. Kłamałem.) Lola, surrealistyczny szczeniak, z każdym dniem staje się większa i bardziej skoczna, jak skrzyżowanie Tygryska z Andre Bretonem, tylko biała. Stara kocica Księżniczka robi się coraz bardziej marudna i coraz bardziej szalona. Amanda właśnie wypuściła album
“Amanda Palmer Performs the Popular Hits of Radiohead on her Magical Ukulele” [Amanda Palmer wykonuje popularne piosenki Radiohead na swoim magicznym ukulele], który świetnie sobie radzi.
Album jest dostępny tylko na winylu i w wersji elektronicznej, która będzie was kosztować 84 centy - tyle kosztują prawa do piosenek Radiohead i transakcja. I co dziwne, nie są to żadne nowości. Posłuchajcie.
Pszczoły ciężko pracują, jagody dojrzewają. Doskonała pogoda do pisania na blogu.
Powinienem też zareklamować Coilhouse Magazine. Jestem w numerze 5.
Poza tym - jak tylko oddałem "Chłopaków ...", przyszła wiadomość od zespołu "Doctora Who", że będę musiał przygotować jeszcze jedną wersję scenariusza. W pisaniu książek i komiksów najwspanialsze jest to, że budżet jest nieograniczony: tyle samo będzie kosztowało narysowanie takiej czy innej rzeczy, napisanie takiej, czy innej strony. Za to w telewizji są fundusze na charakteryzację albo efekty komputerowe, ale nie na jedno i drugie (szybko! zdecyduj się! a teraz popraw scenariusz tak, żeby wszystko się zgadzało) albo mogą ci nagle powiedzieć, że nie, nie uda się zrealizować Podwodnej Sekwencji Tanecznej Syren, bo kamery do kręcenia pod wodą zużyją budżet zanim jeszcze zacznie się planować syrenie ogony, ale mamy już gotowe ptasie kostiumy, więc czy możesz przerobić wszystkie syreny na ptaki? I jesteś pewien, że możesz, tylko nie potrafisz wmyślić jak to zrobić...*
Tak naprawdę nie narzekam. Uwielbiam pisanie "Doctora Who" i jak dotąd każda kolejna wersja scenariusza była lepsza od poprzedniej. Ale dotarliśmy do punktu, gdzie producenci w Cardiff zaczynają niecierpliwie bębnić palcami o blat biurka i spoglądać na zegarek. Więc odkładam bloga jeszcze na kilka dni.
Nawet wczoraj wieczorem, kiedy spotkałem się Amandą (wystąpiła gościnnie na koncercie Steel Train), większość czasu spędziłem za kulisami, próbując wymyślić jakieś rozwiązania i zapisując wszystko w małym, zielonym notatniku.

W ciągu paru dni powinienem skończyć Siódmą Wersję Scenariusza "Doctora Who". I wtedy wrócę do pisania na blogu, w samą porę na wyjazd do Sydney. (Bilety na spotkanie w Operze w sobotę 7 sierpnia są prawie wyprzedane. Powinniście przyjść. Będzie wspaniale.)
I nie, nie będzie mnie w tym roku na Comic-Conie w San Diego. Ale odbędzie się aukcja CBLDF - a ja przekazałem im do wylicytowania stronę z "Czarnej Orchidei" narysowaną przez Dave'a McKeane'a. To jedna z pięciu stron, które dostałem od Dave'a bardzo dawno temu. Są na niej Czarna Orchidea i Trujący Bluszcz i wisiała u mnie w domu przez dwadzieścia lat. (Poświadczyłem to odpowiednim podpisem i autografem na odwrocie ramy) W aukcji możecie wziąć udział niezależnie od tego, czy przyjedziecie do San Diego - na dole strony są zasady aukcji.
A skoro już tu jestem: Z rzeczy, w których jestem teraz zakochany: aplikacja Vignette photo Android na mojego Nexusa 1.



Wrócę, naprawdę.

całusy

Neil






*Przez ostatnie kilka miesięcy miałem okazję przekonać się, że dowolna moja wypowiedź na temat "Doctora Who" jest przez fanów serialu w internecie analizowana, rozkładana na części pierwsze, interpretowana i prawdopodobnie odczytywana od tyłu w lusterku, a następnie porównywana z jakimś wersetem z Księgi Enocha, dzięki czemu mają oni podstawę do Tworzenia Teorii. A więc specjalnie dla nich uroczyście ogłaszam: W moim scenariuszu "Doctora Who" nie ma ani syren, ani ptaków. Podawałem tylko przykład. Serio. Ten przypis nie jest też sprytnym podwójnym blefem i tak naprawdę w odcinku będą ptaki i syreny, ale próbuję zbić was z tropu wspominając o nich, a następnie zaprzeczając wszystkiemu.

sobota, 27 lutego 2010

Mamy już Dziewięć Lat

Neil napisał we wtorek 9 lutego 2010 o 16:27
Mamy już dziewięć lat.

Wciąż zdarza mi się robić coś, co moim zdaniem potrwa tylko przez jakiś czas, a okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Nie wiem ile jeszcze czasu zostało temu blogowi: znajdowanie czasu na doglądanie i rozwijanie go tak, jak do tej pory, robi się coraz trudniejsze. Ale kiedy zaczynałem go pisać, nie spodziewałem się, że wytrwa dziewięć lat.

Aby uczcić tę okazję, na stronie http://www.neilgaiman.com/p/Cool_Stuff/9th_Blogiversary możecie umieszczać swoje zdjęcia z dziewiątką.

Poprzednia podobna akcja została zorganizowana z okazji 666,666 osób śledzących mnie na Twitterze i z tego: http://www.neilgaiman.com/extras/6by6/mosaic01.jpg przerodziła się w ten niezwykły Ogród Rozkoszy Ziemskich na http://www.uslot.com/neilballoons/ (żeby tam zajrzeć, będzie Wam potrzebna aplikacja Silverlight. Wspominam o tym, ponieważ z niezupełnie jasnych dla mnie przyczyn osoby, które ściągały instalowały różne inne programy, aplikacje i wtyczki, miały tendencję to wpadania bez ostrzeżenia w tryb ale-to-wymaga-silverlight-jak-mogłeś-mi-to-zrobić!.)

video

Powyżej Maddy Gaimana, gościnna współautorka, składa blogowi życzenia urodzinowe.


video

A tu ja, robię to samo, a także nieco więcej, w pierwszym w historii videoblogu na tej stronie.

(Zastanawiałem się, czym najlepiej to sfilmować i skończyło się na Nexusie 1. Jakość dźwięku na śniegu pozostawia nieco do życzenia, ale nie jest źle. Filmowała Maddy i to jej okrzyk słychać na końcu mojego filmiku.)

Najeży się również kilka podziękowań:

dla Dana Guya, Web Goblina. Danger [Niebezpieczeństwo] nie jest jego drugim imieniem, ale niewiele liter brakuje, by było jego pierwszym.

dla Niegdysiejszego Web Elfa Olgi Nunes. Nikt inny nie byłby w stanie namówić mnie na skakanie na trampolinie, ani na szeptanie w reklamie xkcd: http://www.olganunes.com/xkcd
(Wszyscy widzieliście




...prawda?)

Chcę podziękować Lisie Gallagher, która byłam moim wydawcą w William Morrow oraz wszystkim w Harper Collins - za wspieranie tej całej strony (i jej młodszej siostry, www.mousecircus.com). Chcę podziękować Authors on the Web, którzy ją stworzyli dziewięć lat temu wraz z nieistniejącą już od dawna stroną Americangods.com.

I jak zawsze chcę podziękować mojej agentce, nieustraszonej Merrilee Heifetz, która dziesięć lat temu zadzwoniła do mnie i powiedziała, że "usłyszałam właśnie o czymś, co nazywa się Blogger i wydaje mi się, że to coś w sam raz dla Ciebie..."

I tak właśnie było.

(Na samym początku tego wpisu jest obrazek z okładki "Instrukcji", bo tam wyglądał najładniej. Ale tak naprawdę powinien on znaleźć się tutaj, gdzie mówię Wam, że książka zostanie wydana pod koniec kwietnia. [link do Amazonu, z zastrzeżeniem, że nadal nie można u nich kupić książek wydawanych przez Macmillan.] Kilka rysunków można podejrzeć na blogu Irene Gallo, tutaj.)

wtorek, 2 lutego 2010

Czas. Czeka w zanadrzu

Neil napisał w piątek 29 stycznia 2010 o 14:31 Mam teraz zaległości w prowadzeniu bloga, bo próbuję pójść do przodu (czy raczej nadgonić) z pracą.

Tylko na szybko - jedna sprawa do przemyślenia dla Was wszystkich: za dziesięć dni, 9 lutego, ten blog będzie obchodził swoje dziewiąte urodziny. (Powstał na stronie americangods.com, a kiedy dorobiliśmy się nowej domeny, wyemigrował tutaj. To był pierwszy prawdziwy post.[tłumaczenie tutaj-przyp.noita]) Przypomniał mi o tym webgoblin i obaj uważamy, że powinniśmy coś zrobić, żeby uczcić 9. urodziny. Nie mam zielonego pojęcia co.

Jeśli macie pomysły, co fajnego można zrobić, żeby uszczęśliwić wiele osób 0 dajcie mi znać. Albo jeszcze lepiej - dajcie znać wszechmocnemu webgoblinowi pisząc na http://www.neilgaiman.com/feedback/

Dziękuję za wszystkie listy, wiadomości i myśli na temat Zoe. Maddy przysłała mi to zdjęcie kilka dni temu. Ona - jeszcze wtedy maluch - bawi się z Zoe - jeszcze wtedy kociakiem:



... ale choć czas odbiera pewne rzeczy, to daje nowe, a więc oto aktualne zdjęcie Maddy, zrobione przeze mnie moim Lomo podczas Świąt w Szkocji:


...
Ruszam do LA na bar micwę znajomego, a w przyszłym tygodniu będę gościem na UCLA i UCSB. (Szczegóły i informacje o biletach: http://www.neilgaiman.com/where. W obu przypadkach ilość osób oznacza, że mało prawdopodobne, żebym miał coś podpisywać po wykładzie, ale spróbuję podpisać kilka rzeczy wcześniej, więc być może egzemplarze z autografami będą na sprzedaż.) (I uprzedzam z bardzo dużym wyprzedzeniem: Już wiem gdzie spędzę halloweenowy weekend w 2011 roku.)

Myślę też, że pierwszy raz w życiu zdobyłam nagrodę za wiersz, więc dziękuję wszystkim ze Starshipsofa i załodze Mythic Delirium. (A na zalinkowanej stronie zostało jeszcze do kupienia kilka egzemplarzy Jubileuszowego Wydania Mythic Delirium, w który jest wiersz "Conjunctions".)

czwartek, 16 lipca 2009

Ostatnie Życzenie

Neil napisał w piątek 3 lipca 2009 o 19:22
Pojechałem do Los Angeles, spędziłem tam coś w rodzaju pracowitych wkacji, wróciłem do domu i piszę. Dużo ćwiczę z moim trenerem, mam nową trampolinę. Drzewko wiśniowe pokryło się owocami, a dzikie maliny (czerwone i czarne) pojawiły się już w lesie i znajduję je, kiedy wyprowadzam psa na spacer. Noce wypełniają świetliki. Steve Brust wpadł dziś na obiad i przyprowadził swojego szczeniaczka. Do późna rozmawialiśmy o opowiadaniach i pisaniu. To jest dobry świat.

To tyle jeśli chodzi o ekscytujące rzeczy z mojej strony. Dużo osób pisze pytając o różne rzeczy na temat mnie i Amandy i nie za bardzo wiem jak na to odpowiadać. Są albo bardzo mili i cieszą się razem z nami, co nie wymaga odpowiedzi, albo są to rzeczy, które wprawiają mnie w spore zakłopotanie, a jedyne co moge odpowiedzieć to „czy to nie jest trochę zbyt osobiste?”, „to raczej nie jest twoja sprawa” lub nawet „dlaczego w ogóle piszesz coś takiego?”.


Cześć Neil,
dlaczego nie piszesz na blogu częściej?
To chyba takie moje ostatnie życzenie. Twój blog czyta się cudownie.
Cierpię na rzadką odmianę raka skóry, a czytanie go poprawia mi humo

Chyba głównie dlatego, że mam teraz mniej do powiedzenie. A przunajmniej nie cierpię się powtarzać. Blog ma osiem lat i ponad milion trzysta tysięcy słów. To dużo pisania: dużo pomysłów, dużo słów, dużo odpowiedzi. Ludzie wciąż piszą do mnie z pytaniami, ale większość to pytania, na które już tutaj odpowiadałem i to zazwyczaj dość obszernie - takie, które sprawiają, że zaczynam się zastanawiać, czy zamiast po raz kolejny opisywać (powiedzmy) skąd wziąć agenta nie powinienem wreszcie zająć się uporządkowaniem i uaktualnieniem działu FAW, albo sposobu na wyszukiwanie tu informacji, szczególnie rad dotyczących pisania.

Oczywiście jest mi niezmiernie przykro, że cierpisz na rzadką odmianę raka skóry i byłoby mi równie przykro, gdyby była to pospolita odmiana. A więc żeby poprawić ci humor i spełnić twoje ostatnie życzenie: post i link do wywiadu http://www.wmagazine.com/w/blogs/editorsblog/2009/06/29/neil-gaiman-on.htm
oraz do artykułu w „Daily Telegraph”, w którym pisarze i artyści polecają książki dla młodych czytelników http://www.telegraph.co.uk/culture/books/bookreviews/5720639/Summer-Reading-for-Children-Adventures-to-enchanting-worlds.html.

Todd Klein, niezrównany liternik wydał czwartą serię grafik. Autorem rysunków jest J. H. Williams III, a można zobaczyć je tutaj.

W listopadzie ubiegłego roku Chip Kidd przeprowadzał ze mną wywiad na 92nd St Y. (Napisałem o tym wtedy na tym blogu.) Cała rozmowa, łącznie ze wstępem Karen Berger, jest do obejrzenia na YouTube oraz wklejona tutaj dla waszej przyjemności. Trwa półtorej godziny.






I na koniec: na Twitterze obserwuje mnie ponad 666 666 osób, więc urządziliśmy przyjęcie. Trwa nadal, nieprzerwanie, na stronie http://bit.ly/666party a żeby się przyłączyć do zabawy wystarczy załadować swoje zdjęcie z Balonem. A kiedy pojawiło się 600 osób Webgoblin zrobił taką mozaikę. Edytuję żeby dodać: a teraz na http://www.uslot.com/neilballoons/ jest nowa wersja, gdzie można kliknąć w zdjęcie, żeby je powiększyć, shift i klik, żeby zmniejszyć.

niedziela, 12 kwietnia 2009

We wczesnych godzinach porannych

NEIL NAPISAŁ WE WTOREK, 7 KWIETNIA O 2:06

Chyba pora sprawdzić, co mamy w skrzynce. Myślę, że zamiast wybierać, wezmę po prostu jakieś pół tuzina ostatnich wiadomości i na nie odpowiem i zobaczymy, co się stanie.

Mam Windows XP Professional SP3. Mam trzy dyski wewnętrzne i dwa zewnętrzne dyski USB. Czasami litery, określające jeden z dysków wewnętrznych i jeden z zewnętrznych się zamieniają. Nie jestem w stanie określić przyczyny. Możesz mi pomóc?

Obawiam się, że nie.

Witam

Moje pytanie związane jest ze zbliżającą się trasą promocji książki. Podczas podpisywania książek, czy mogę przynieść mojego Sandmana? Czy Neil będzie tylko podpisywał nową książkę?

Dziękuję ze poświęcony mi czas Darrel Moher.

Kiedy jestem w trasie z podpisywaniem książek, możecie przynieść cokolwiek do podpisania. Ale nie wydaje mi się, żebym tym razem miał w ogóle coś podpisywać.

Hej Neil,

To trochę złożone pytanie, ale jedziemy. Niedawno znalazłam postać książkową, która nazywała się Grace-of-God Milacar (Łaska-Pańska Milacar), która przypomniała mi o Twoich rekrutach z Armii Łowców Czarownic, noszących podobne imiona: z łącznikami i związane z religią. Potem odkryłam, że w XVII wieku żył ekonomista, który nazywał się Nicholas Unless-Jesus-Christ-Had-Died-For-Thee-Thou-Hadst-Been-Damned Barbon (Nicholas Jeśli-Jezus-Za-Ciebie-Nie-Umarł-Jesteś-Potepiony Barbon), syn niejakiego Praise-God Barbona (Chwal-Pana Barbona). Zastanawiałam się, czy to pan Barbon posłużył za inspirację imion w „Dobrym Omenie”? A może miałeś jakieś inne źródło?

~Kathryn

Istniało wiele podobnych, wspaniałych, purytańskich imion. Nie wydaje mi się, żebyśmy inspirowali się jakimś konkretnym. Szybkie googlowanie pozwala okryć część z nich na http://gaminggeeks.org/Resources/KateMonk/England-Medieval/Puritan.htm (Oto hasło w Wikipedii o Nicholasie "Damned" Barbonie.)

Zastanawiałem się, kto miał większy wpływ na wygląd Robina Goodfellow w "Paniach Łaskawych". Ty, czy rysownik? I co było inspiracją?

Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby był tak przedstawiony i zaintrygowało mnie to.

Charles Vess zaprojektował te wersję Robina Goodfellow na potrzeby 19 numeru Sandmana w oparciu o mój scenariusz. W pierwszym tomie „Absolute Sandman” można znaleźć oryginalny scenariusz i projekty „Snu Nocy Letniej” i, jeśli je przeczytasz, wszystko stanie się jasne.

Dobry wieczór!

Jestem Twoją wielką fanką (ta, jakby nikt inny Ci tego nie mówił)! Wyobraź sobie, jaka byłam zdziwiona, kiedy zobaczyłam Cię wchodzącego do Amazing Thailand na Uptown 5 kwietnia (byłam w dużej grupie przy oknie). Muszę się przyznać, że sporo wysiłku kosztowało mnie, żeby siedzieć na miejscu, a nie pobiec do Ciebie w stylu „młoda fanka” i prosić o autograf. W każdym razie, chciałam powiedzieć, że uwielbiam Twoje prace, szczególnie film „Koralina”. Próbuję przekonać mojego męża, że to wspaniałe imię dla naszej przyszłej córki. Mam nadzieję, że jedzenie smakowało Ci tak samo, jak mi (jest naprawdę niesamowite). ~Mary

Dziękuję. Gdybyś podbiegła i poprosiła, żeby coś na czymś naskrobał, zapewne byłbym bardzo miły (choć może lekko zaskoczony) i na pewno bym to coś naskrobał z przyjemnością. I, tak, jedzenie było świetne.

Wiele osób, w tym moi rodzice, mają wątpliwości co do mojego wyboru, że będę pisarzem i artystą i będę pisać powieści i komiksy. Zanim miałeś taką pracę, jaką mas teraz, jak często (jeśli w ogóle) ludzie wątpili, że kiedyś osiągniesz sukces?

Max

Nie wydaje mi się, żeby ktokolwiek myślał, że kiedyś odniosę taki sukces pisarski - nawet ja. Nie jestem pewien, jak to się stało. Podobała mi się wizja świata, w którym mógłbym wykarmić moją rodzinę wymyślaniem i zapisywaniem różnych rzeczy, a i to przez pierwszych parę lat wydawało się mało prawdopodobne.

Neil:

Zauważyłem, że od kiedy korzystasz z Twittera, nie co dzień piszesz na blogu. Rozumiem, że to najwygodniejsze dla Twoich przyjaciół i pozwala im mieć wgląd w Twoje codzienne życie, ale czemu mamy cierpieć my, biedni fani?

Nie wiedziałem, że biedni fani cierpią. Przykro mi.

Hm, głównym powodem, dla którego mniej bloguję, jest fakt, że i tak mniej blogowałem. Prowadzę tego bloga już od ośmiu lat i napisałem około miliona i ćwierć słów (jak mówi statystyka). Bloguję teraz rzadziej częściowo dlatego, że wciąż myślę „no, o tym już pisałem…”, a częściowo dlatego, że najfajniejsza rzecz, nad którą teraz pracuję jest tajna i nie mogę o niej teraz pisać; i głównie dlatego, że mam mniej czasu na wszystko – dostaję więcej maili niż kiedykolwiek, więcej zaproszeń w różne miejsca, próśb o różne rzeczy i tak dalej, a w tym roku promocja filmu "Koralina", wygranie Newbery (które oznacza, że więcej ludzi chce, bym robił więcej rzeczy) i próby posiadani życia prywatnego, w którym robiłbym coś więcej, niż tylko pisał i spał, oznaczają, że mam jeszcze mniej czasu, niż zazwyczaj.

Postanowiłem, że będę pisać ten blog do dnia, kiedy poczuję, że stało się to pracą - i tego dnia przestanę. To jeszcze nie jest ten moment, ale jesteśmy bliżej niż kiedykolwiek, bo mam mniej czasu niż kiedykolwiek.

(Ten wpis powstał dlatego, że obudziłem się po trzech czy czterech godzinach snu, odkryłem, że jestem całkowicie przytomny i włączyłem komputer, żeby odpowiedzieć na maile.)

Twitter to coś ciekawego i nowego dla mnie, i chwilowo mnie fascynuje. Jasne, że to nie blogowanie, ale tak samo bawi mnie, że trzy czy cztery 140-literowe (to jakieś, hm, 25 słów) posty na Twitterze sprawiają, że ludzie pytają mnie, skąd mam czas na tyle twitterowania. Nie jest to też dobre narzędzie komunikacji: mogę być niepołączony przez dzień – czy tylko parę godzin – i całkiem przegapić 1500 twitterów od różnych ludzi.

...

Kilka linków: The Onion recenzuje A Walking Tour of the Shambles.

Wielka postać świata science-fiction, Fred Pohl, pisze bloga.

Wygląda na to, że „Koralina” wychodzi w Australii w sierpniu, nie w maju (to źle), ale nie będzie się nazywać „Koralina i tajemnicze drzwi” (to dobrze).

Wspaniała recenzja "Blueberry Girl" na Newsaramie.

Oraz ogłoszono chińskie nominacje do Galaxy Award.