Kilka lat temu BBC World Service przygotowało adaptację "Chłopaków Anansiego". Jestem wielkim fanem słuchowisk i wielbicielem reżysera, który się tym zajmował, ale coś poszło nie tak. Najgorsze stało się już na samym początku, kiedy zmagające się z cięciami budżetowymi i ograniczaniem czasu na słuchowiska World Service postanowiło wyprodukować godzinną adaptację. A kiedy powieść próbuje się przerobić na godzinną adaptację dzieją się złe rzeczy. I pomimo znakomitej obsady, produkcji i porządnego jak na takie warunki scenariusza - nie byłem zadowolony. Wydawało mi się, że zrobili z tego streszczenie przypominające książki Readers' Digest.
Postanowiłem sam napisać scenariusz serialu na podstawie "Chłopaków Anansiego". Jak tylko podjąłem tę decyzję, zadzwonił do mnie Hollywoodzki Producent.
"Byłem w trasie z [gwiazdą, która na razie pozostanie anonimowa]", powiedział. "I na lotnisku kupiłem sobie Chłopaków Anansiego, żeby mieć coś do poczytanie w samolocie. Zaczęliśmy czytać sobie fragmenty i robiliśmy to do końca podróży. Czy możemy z tego zrobić film? Napisałbyś do niego scenariusz?"
Zwykle nie zgadzam się na pisanie filmowych adaptacji własnych utworów. Ale chciałem, żeby powstała wersja "Chłopaków Anansiego" z której będę wreszcie dumny, a po wersji radiowej miałem tylko ochotę powtarzać "Nie, to nie o to mi chodziło". Więc się zgodziłem.
Zostawiłem sobie trochę czasu, żeby nad tym popracować. Pracę nad scenariuszem miałem zacząć pod koniec marca 2009.
Na początku marca 2009 mój dotąd zupełnie zdrowy ojciec niespodziewanie zmarł na atak serca podczas spotkania biznesowego.
Co dziwne, na samym początku "Chłopaków Anansiego" na atak serca niespodziewanie umiera ojciec Grubego Charliego Nancy. To wydarzenie stanowi zawiązanie akcji, ale jego atak serca jest nieco krępujący i zabawny. Atak serca mojego ojca nie był.
Przez prawie rok otwierałem program to tworzenia scenariuszy Final Draft [ang. ostateczna wersja], otwierałem scenariusz "Chłopaków Anansiego", przeglądałem te trzy czy cztery strony, które udało mi się napisać. Dopisywałem zdanie, albo jakieś kasowałem. Potem zamykałem program i brałem się za coś innego. Napisałem opowiadanie. Popracowałem nad książką. Pisałem na blogu. Cokolwiek innego. Byle nie pisać tego scenariusza.
Ciągnęło się to do marca tego roku. Wtedy pojechałem do LA na ceremonię wręczenia Oscarów, bo "Koralina" była nominowana do nagrody za najlepszą animację. Napisałem nawet scenariusz do wywiadu, do którego animację zrobił Travis Knight, a który wyświetlono podczas ceremonii. Jestem pewien, że spośród zrobionych przeze mnie dotąd rzeczy, ta miała największą widownię. Wieczór Oscarowy wypadł w rocznicę śmierci mojego ojca. To był bardzo dziwny, smutny dzień. Był o tyle gorszy, że wiem, że powinienem się dobrze bawić, a nie mogłem.
Ale to wydarzenie zamknęło pewien okres. Kiedy wróciłem do domu, usiadłem do pracy nad scenariuszem "Chłopaków Anansiego", z małą przerwą na scenariusz do "Doctora Who", który z serii 5 przeskoczył do 6 (napisałem Bardzo Kosztowny Odcinek. Nie planowałem tego. Po prostu tak wyszło i w budżecie 5 serii nie starczyło dla niego miejsca.) i musiałem go trochę przerobić, bo seria 5 nie jest serią 6. A ponieważ kalendarze produkcji telewizyjnych nie czekają na nikogo, potrzebowali go na już.
Tymczasem "Chłopaki Anansiego" miały i tak niewiarygodne wręcz opóźnienie.
Gdzieś po drodze uznałem, że przestanę pisać na blogu, dopóki nie skończę obu scenariuszy. W ten sposób będę martwił się o jedną rzecz mniej. A myśl o blogu będzie mnie napędzać do zakończenia pracy.
19 lipca oddałem szóstą wersję swojego odcinka "Doctora Who".
A w ten poniedziałek oddałem pierwszą wersję scenariusza do "Chłopaków Anansiego". (Uważam, że jest całkiem niezły.)
Pewnie myślicie, że powinienem móc wrócić do pisania bloga. A jest o czym pisać. Pies Cabal dochodzi do siebie po operacji karku. (Właśnie zdjęli mu szwy. Osobom, które pytały o dwunastocentymetrową ranę na jego karku odpowiadałem, że przeszczepiliśmy mu mózg goryla. Kłamałem.) Lola, surrealistyczny szczeniak, z każdym dniem staje się większa i bardziej skoczna, jak skrzyżowanie Tygryska z Andre Bretonem, tylko biała. Stara kocica Księżniczka robi się coraz bardziej marudna i coraz bardziej szalona. Amanda właśnie wypuściła album
“Amanda Palmer Performs the Popular Hits of Radiohea d on her Magical Ukulele” [Amanda Palmer wykonuje popularne piosenki Radiohead na swoim magicznym ukulele], który świetnie sobie radzi.
Album jest dostępny tylko na winylu i w wersji elektronicznej, która będzie was kosztować 84 centy - tyle kosztują prawa do piosenek Radiohead i transakcja. I co dziwne, nie są to żadne nowości. Posłuchajcie.
Pszczoły ciężko pracują, jagody dojrzewają. Doskonała pogoda do pisania na blogu.
Poza tym - jak tylko oddałem "Chłopaków ...", przyszła wiadomość od zespołu "Doctora Who", że będę musiał przygotować jeszcze jedną wersję scenariusza. W pisaniu książek i komiksów najwspanialsze jest to, że budżet jest nieograniczony: tyle samo będzie kosztowało narysowanie takiej czy innej rzeczy, napisanie takiej, czy innej strony. Za to w telewizji są fundusze na charakteryzację albo efekty komputerowe, ale nie na jedno i drugie (szybko! zdecyduj się! a teraz popraw scenariusz tak, żeby wszystko się zgadzało) albo mogą ci nagle powiedzieć, że nie, nie uda się zrealizować Podwodnej Sekwencji Tanecznej Syren, bo kamery do kręcenia pod wodą zużyją budżet zanim jeszcze zacznie się planować syrenie ogony, ale mamy już gotowe ptasie kostiumy, więc czy możesz przerobić wszystkie syreny na ptaki? I jesteś pewien, że możesz, tylko nie potrafisz wmyślić jak to zrobić...*
Tak naprawdę nie narzekam. Uwielbiam pisanie "Doctora Who" i jak dotąd każda kolejna wersja scenariusza była lepsza od poprzedniej. Ale dotarliśmy do punktu, gdzie producenci w Cardiff zaczynają niecierpliwie bębnić palcami o blat biurka i spoglądać na zegarek. Więc odkładam bloga jeszcze na kilka dni.
Nawet wczoraj wieczorem, kiedy spotkałem się Amandą (wystąpiła gościnnie na koncercie Steel Train), większość czasu spędziłem za kulisami, próbując wymyślić jakieś rozwiązania i zapisując wszystko w małym, zielonym notatniku.W ciągu paru dni powinienem skończyć Siódmą Wersję Scenariusza "Doctora Who". I wtedy wrócę do pisania na blogu, w samą porę na wyjazd do Sydney. (Bilety na spotkanie w Operze w sobotę 7 sierpnia są prawie wyprzedane. Powinniście przyjść. Będzie wspaniale.)
I nie, nie będzie mnie w tym roku na Comic-Conie w San Diego. Ale odbędzie się aukcja CBLDF - a ja przekazałem im do wylicytowania stronę z "Czarnej Orchidei" narysowaną przez Dave'a McKeane'a. To jedna z pięciu stron, które dostałem od Dave'a bardzo dawno temu. Są na niej Czarna Orchidea i Trujący Bluszcz i wisiała u mnie w domu przez dwadzieścia lat. (Poświadczyłem to odpowiednim podpisem i autografem na odwrocie ramy) W aukcji możecie wziąć udział niezależnie od tego, czy przyjedziecie do San Diego - na dole strony są zasady aukcji.
A skoro już tu jestem: Z rzeczy, w których jestem teraz zakochany: aplikacja Vignette photo Android na mojego Nexusa 1.
Wrócę, naprawdę.
całusy
Neil
*Przez ostatnie kilka miesięcy miałem okazję przekonać się, że dowolna moja wypowiedź na temat "Doctora Who" jest przez fanów serialu w internecie analizowana, rozkładana na części pierwsze, interpretowana i prawdopodobnie odczytywana od tyłu w lusterku, a następnie porównywana z jakimś wersetem z Księgi Enocha, dzięki czemu mają oni podstawę do Tworzenia Teorii. A więc specjalnie dla nich uroczyście ogłaszam: W moim scenariuszu "Doctora Who" nie ma ani syren, ani ptaków. Podawałem tylko przykład. Serio. Ten przypis nie jest też sprytnym podwójnym blefem i tak naprawdę w odcinku będą ptaki i syreny, ale próbuję zbić was z tropu wspominając o nich, a następnie zaprzeczając wszystkiemu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz