Pokazywanie postów oznaczonych etykietą urodziny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą urodziny. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 22 września 2016

Pierwsze urodziny Asha, ujawniamy nagą brodę... (oraz kolejne trzy okładki Roberta McGinnisa)

Neil napisał w środę 21 września 2016 r. o 14:00

16 września ochodziliśmy urodziny Asha i wraz z jego mamą wróciliśmy do miejsca, gdzie przyszedł na świat, by świętować i odpocząć od telefonów komórkowych i reszty świata.

Ash to sama radość i kocham go najbardziej na świecie. Jego ulubione lektury to Dobranoc, księżycu oraz książeczka pod tytułem Dzień Chu (nigdy nie byłem dumniejszy). Jego oczy naprawdę są aż tak niebieskie.




Znikam teraz, żeby pisać i nie zobaczę ich przez najbliższe 10 dni. Kocham pisanie, ćwiczenia oraz ciszę i słowa, ale bardzo za nimi tęsknię, zwłaszcza za Ashem, brakuje mi tego, że mu śpiewam, brakuje mi tego, że wstaję wcześnie i mu czytam albo spacerujemy (sam już prawie chodzi).
Brakuje mi karmienia go.

Dziś zgoliłem brodę. Dostałem też przesyłkę kurierską zawierającą książki do korekty: MITOLOGIĘ NORDYCKĄ (ukaże się 7 lutego) oraz egzemplarz recenzencki przepięknej adaptacji komiksowej TROLOWEGO MOSTU autorstwa Colleen Doran (wychodzi 18 października).

Poniżej zdjęcie wszystkich tych rzeczy na raz (nie licząc samej czynności golenia).


...

A zatem dziś jest bardzo okładkowy dzień, bo zamierzam zrobić coś fajnego.

Przez ostatnie kilka miesięcy ludziom, z którymi rozmawiałem albo rozmawiałem o książkach albo z tymi, którzy przypadkowo siedzieli obok mnie w samolocie, pokazywałem okładki Gwiezdnego pyłu, Nigdziebądź i Chłopaków Anansiego autorstwa Roberta McGinnisa.

Wszystko dlatego, że jestem z nich niezmiernie dumny, tak samo jak z pracy liternika i projektu graficznego, które wykonał przy nich Todd Klein.

Okładka Amerykańskich bogów (to wydanie już się ukazało) to w moim pojęciu okładka powieści SF z 1968 r. (Pisałem o niej na blogu tutaj. Todd Klein pokazuje kolejne etapy pracy przy projektowaniu na swoim blogu: 

Chcecie zobaczyć kolejne trzy?












Naprawdę?

Nie musicie. Możecie poczekać, aż znajdą się w jakiejś księgarence za kilka miesięcy, i wtedy dać się zaskoczyć...

Ja je uwielbiam. Gwiezdny pył to wczesne lata 70., a okładka jest zabawna, jak okładki moich ulubionych tytułów: Narzeczona dla księcia Williama Goldmana - liternictwo inspirowane było serią książek Ballantine Adult Fantasy Line, a całość ma stwarzać ciepłe, serdeczne wrażenie.

Okładka Chłopaków Anansiego została pomyślana jako tanie wydanie z lat 50. czy 60. - jedna z tych głupkowatych komedii, reklamowana ilustracją jednej ze scen z pierwszego rozdziału. (Cieszę się również, że wreszcie na okładkę trafił sam pan Nancy.) Myślę, że jest to prawdziwe arcydzieło kunsztu Roberta E McGinnisa, Todda również.

Nigdziebądź - kiedy Robert McGinnis przysłał mi tę niesamowitą okładkę, odesłałem ją do Todda Kleina, mówiąc, że dla mnie wygląda jak okładka gotyckiego romansu z lat 70. Obejrzał okładki, które wymieniłem, stwierdził że często występują na nich eleganckie loga pełne zawijasów i czcionki z wyraźnymi szeryfami, po czym stworzył coś tak pięknego i przejmującego, jak sama grafika.

Gotowi?













A niech będzie. Zobaczcie. A przed chwilą zajrzałem na Amazon, żeby znaleźć i zamieścić w linkach daty premier.

(Sprawdziłam też Indiebound i wszystkie książki też już tam są)

Chłopaki Anansiego (http://bit.ly/AnansiPulp) wychodzą 25 października... (ta okłądka spodobała mi się tak bardzo, że kupiłem sam obraz od pana McGinnisa.)
http://www.indiebound.org/book/9780062564337



Nigdziebądź wychodzi 29 listopada. Uwielbiam szczury kryjące się w cieniu...

http://www.indiebound.org/book/9780062476371


Gwiezdny pył ukaże się już za chwilę - za sześć dni, 27 września...
http://www.indiebound.org/book/9780062564344

sobota, 5 maja 2012

Wszystkiego najlepszego, Amando oraz Przyszłość Muzyki


Neil napisał w poniedziałek, 30 kwietnia 2012 o 12:05


To czyni mnie bardzo szczęśliwym:



To taki uroczy, zabawny klip. Nawet jeśli nie interesuje Was moja żona i jej twórczość, powinniście kliknąć i go obejrzeć.

Jej zbiórka na Kickstarterze rozpoczęła się dziś o 7 rano i już osiągnęła 93% zamierzonego celu, głównie dzięki osobom, które traktują ją jak przedsprzedaż limitowanej wersji albumu na CD. (Biorąc pod uwagę liczbę osób, która żałowała, że nie zamówiła w ten sposób CD z Wieczoru z Neilem Gaimanem i Amandą Palmer – który dzięki Kickstarterowej zbiórce mógł stać się trzypłytowym zestawem ze specjalną, dodatkową nie-mającą-zostać-nigdy-wydaną płytą CD – wcale się nie dziwię. Uwielbiam to, że Kickstarter pozwala jego użytkownikom jednocześnie stać się patronami sztuki i bezpośrednio wspierać tworzenie i produkcję rzeczy, które chcą mieć, bez pośredników.)




Co więcej, dziś są jej urodziny.

Wczoraj obejrzałem porywający układ taneczny inspirowany Księgą cmentarną w wykonaniu studentów Harvarda i był to jeden z najbardziej uroczych, zapadających w pamięć i pokrzepiających spektakli, jakie miałem okazję oglądać, a także wspaniały wstęp do obchodów urodzin Amandy.

Dziś spędzamy spokojny dzień we dwoje. Za parę minut wychodzimy, żeby napić się soku i pospacerować w słońcu.

Piszę teraz przemówienie, które wygłoszę w przyszłym tygodniu w Chicago. Jego roboczy tytuł to „Czym do [bardzo brzydkie słowo] w ogóle jest książka dla dzieci?”. Traktuje właśnie literaturze dziecięcej. Książka, którą właśnie piszę sprawiła, że bez przerwy zastanawiam się, czym właściwie literatura dziecięca jest. Bohater mojej książki ma siedem lat, jest w niej magia i przerażenie, ale nie wydaje mi się, żeby była ona  dla dzieci, a postawy i treści w niej zawarte są bardzo dorosłe.

Tak czy inaczej, mam sporo zaległości do nadrobienia na blogu. Mam nadzieję, że podobał się Wam wywiad ze Stephenem Kingiem.

niedziela, 18 marca 2012

Mamy 5 lat!

[Z okazji urodzin garść wspomnień.]

Tak się składa, że pięć lat temu 17 i 18 marca również wypadały w weekend.
W ten właśnie weekend w roku 2007 Polskę odwiedził Neil Gaiman i w okolicy tego właśnie weekendu działalność rozpoczął nasz blog.
Z niewielkimi zmianami personalnymi prowadzimy go i aktualizujemy od pięciu lat, co oznacza 826 postów w archiwum. Ile to słów trudno powiedzieć, bo tylko dla pisarzy pracują webgobliny, które podjęłyby się policzenia.

Przez ten czas Neil wydał kilka książek, napisał kilka scenariuszy, zdobył parę nagród, wyreżyserował film, zaczął hodować pszczoły i nagrywać audiobooki, ożenił się, założył Twittera, Tumblra i odwiedził Polskę raz jeszcze.

A my? Informowaliśmy o tym wszystkim, dodawaliśmy posty, bywaliśmy na spotkaniach z autorem i mieliśmy okazję poznać go osobiście. Staraliśmy się przybliżyć Wam jego sylwetkę i twórczość poprzez tłumaczenie dziennika, artykułów, newsów, zamieszczanie recenzji. Ostatnio (i wkrótce ponownie) osobiście spotkaliśmy się z innymi fanami. W czerwcu 2010 r. powstała strona na Facebooku, gdzie informujemy o aktualizacjach i wrzucamy ciekawostki oraz  co najważniejsze gdzie Wy możecie kontaktować się z nami. Liczba fanów przekroczyła 200 i powoli, acz systematycznie, rośnie, co sprawia nam mnóstwo radości.

Dziękujemy Wam wszystkim za ciągłe wsparcie, przemiłe komentarze, facebookowe "lajki", (czasem zupełnie nieoczekiwane) spotkania oraz wyrozumiałość przy zdarzających się tłumaczeniowych opóźnieniach. Z okazji piątych urodzin bloga życzymy sobie i Wam kolejnych równie fantastycznych pięcioleci.

Noita, Varali i Tomek

niedziela, 20 listopada 2011

Życzenia urodzinowe

Neil napisał w czwartek, 10 listopada 2011r.


Trasa się skończyła.

Było wspaniale i jeszcze lepiej. W Vancouverze było fantastycznie. W Portlandzie było wspaniale. W Seattle było prawie tak niesamowicie jak w Portlandzie, z tym że był to jedyny przystanek na trasie, na którym nie skupiłem się na nowym materiale, ponieważ wystąpienie było transmitowane.

 
Wszedłem na Frickr, żeby znaleźć zdjęcie z wczorajszego wieczoru w Seattle w trakcie występu Amanda zrobiła mi niespodziankę, śpiewając Take Back Your Mink w towarzystwie małej, dobrze zgranej grupy w konwencji burleski i dając mi tort urodzinowy (do obejrzenia tutaj przyp. Varali). Niestety jeszcze nie było stamtąd żadnych zdjęć, więc macie tu inne, zrobione przez kogoś w Vancouverze. Występy w Portlandzie i Seattle zostały sfilmowane. Wszystkie były nagrane. Zamierzamy wydać potrójne CD z trasy dla osób wspierających Kickstarter i udostępnimy wersję do pobrania. Jeszcze nie wiem, w jaki sposób zostanie wydane nagranie z dwóch ostatnich występów i co z niego wyjdzie po edycji.

Dzisiaj są moje urodziny. Mam 51 lat. W żaden sposób nie dociera do mnie, że to 51 lat.

To brzmi tak przerażająco dorośle. Wiem, że mam niezwykłe szczęście: mam ludzi, których kocham i którzy kochają mnie oraz zarabiam na życie tworząc sztukę, która sprawia mi przyjemność. Nie mam pojęcia, o co jeszcze mógłbym prosić. Przychodzi tak wiele życzeń urodzinowych.

Dziękuję wam, razem i z osobna. Jestem wam bardzo wdzięczny.

niedziela, 13 lutego 2011

Mamy już DZIESIĘĆ LAT

Neil napisał w środę 9 lutego 2011 o 0:21
Najlepsze życzenia urodzinowe dla bloga. Dziękuję wszystkim, którzy go czytają, wszystko jedno gdzie i kiedy.

Właściwie można się kłócić, czy to już dziesiąte urodziny bloga, czy jeszcze nie. Kiedy 9 lutego 2001 zaczynałem go pisać był to blog american.gods.com i blogiem na neilgaiman.com został dopiero we wrześniu 2001, kiedy postanowiłem zatrzymać go sobie na stałe, a Trevor Valle (właściciel domeny neilgaiman.com) oddał ją mi, a ja przekazałem ją Harper Collin i zaczęliśmy tworzyć tę stronę.

Ale 9 lutego 2001 dodałem swój pierwszy wpis. Był to wpis nr 2, bo pierwszy dodał ówczesny administrator strony z Authors On The Web. Miał to być blog o wydawaniu książki i zaczął się tymi słowami:

19 czerwca 2001 roku to data wydania "Amerykańskich bogów" i mimo półek w gabinecie uginających się od książek z moim nazwiskiem na grzbiecie, mam nieodparte wrażenie, że jest to moja pierwsza prawdziwa powieść. (Może dlatego, że nigdy nie napisałem niczego tak długiego samodzielnie i nie było to pierwsze coś innego.) A jeśli zastanawiacie się co to za strona, jest to uzupełniany od czasu do czasu dziennik na stronie americangods.com. Pomyślałem, że będzie można w ten sposób odliczać czas do wydania książki, relacjonować jej brytyjską i amerykańską premierę oraz przebieg trasy promocyjnej w czerwcu i lipcu.

Po raz pierwszy zaproponowałem takie przedsięwzięcie mojej budzącej respekt redaktorce, Jennifer Hershey, ponad rok temu, kiedy byłem jeszcze w trakcie pisania książki (proces ten zakończył się około trzy tygodnie temu). Ale ona wolała zaczekać, aż książka będzie gotowa do złożenia i wydania, żeby oszczędzić czytelnikom wpisów typu "13 luty: napisałem parę stron. straszny gniot." i "14 luty: napisałem parę znakomitych rzeczy. To będzie naprawdę fantastyczna książka. Poważnie." oraz "15 luty: jednak nie. straszny gniot." i tak dalej. Pisanie było trochę, jak zapasy z niedźwiedziem. W niektóre dni, moje było na wierzchu. Większość czasu - jego było na wierzchu. Ominęło was obserwowanie pisarza, który z niedowierzaniem przygląda się, jak jego rękopis staje się coraz dłuższy, terminy przelatują mu nad głową jak liście na wietrze, a końca książki wciąż nie widać.

Resztę możecie przeczytać na http://neilgaiman-pl.blogspot.com/2010/02/blog-amerykanskich-bogow-post-nr-2.html

Choć nie zamieszczę zdjęcia z pisania bloga nago, to po dziesięciu wspólnie spędzonych latach znamy się wystarczająco dobrze, że możecie zobaczyć jak wyglądam, gdy najczęściej zasiadam do pisania notki. Tak wyglądałem, gdy kilka godzin temu zaczynałem pisać ten post: nieogolony i w piżamie...

Przeszkodziła mi kilka rzeczy (w tym pobieranie krwi na okoliczność corocznych badań lekarskich*) i teraz, kiedy kończę pisać, ogolony, wykąpany i ubrany, wyglądam tak:

To gabinet. Pisze się tu wiele e-maili. Czasem pisze się bloga, ale praktycznie nigdy nie powstają tu książki. Za mną widać kącik Maddy. Po prawej biurko Lorraine, czy którym siedzi, odbiera telefony i załatwia sprawy.

* Lekarz poinformował mnie właśnie przez telefon, że moje wyniki krwi nigdy nie były tak dobre. Rah, jak mawia moja żona, niech żyje dieta i ćwiczenia.

Mam pewne plany z okazji Dziesiątych Urodzin Bloga. Jedna z rzeczy, które chciałbym zrobić w tym miesiącu, to zamieścić raz jeszcze ulubionych wpisów z tego dziesięciolecia. I dowiedzieć się, które wpisy najbardziej spodobały się czytelnikom.

Ten powstał w październiku 2001, po tygodniu spędzonym z dala od komputera. Wydaje mi się, że pisałem wówczas Sandmana: Noce Nieskończonych.

http://journal.neilgaiman.com/2001/10/this-is-kind-of-journal-entry-you-can.asp

Ten typ wpisu może powstać jedynie w czasie wolnym - i to wymuszonym, bo nie mam dostępu do sieci, więc zostanie on zamieszczony dopiero za dzień czy dwa. Prawdę mówiąc brak Internetu mi nie przeszkadza, tak samo jak brak zasięgu telefonu komórkowego. To dobrze. Jedyny kontakt, jaki nawiązuje ze światem zewnętrznym to codzienny telefon do domu, żeby przeczytać Maddy rozdział z książki LIZARD MUSIC [Muzyka jaszczurek] Daniela Pinkwatera. Siedzi po drugiej stronie z własną książką i sama czyta niektóre akapity.

A więc.

Łup.

Obudziły mnie dziś rano odgłosy bombardowania artyleryjskiego w snach. Łup. Łup. Łubudu trach. Łup. Otworzyłem oczy i okazało się, że ktoś zrzuca z nieba cegły. Cegły z hukiem odbijają się od dachu domku, w którym mieszkam i lądują w trawie. Wstałem i mimo zamglonych oczu wyjrzałem przez okno.

Łup. To z kolei był odgłos cegły spadającej na mój samochód.

Stwierdziłem w końcu, że przyczyną są orzechy. Nie takie ładne, brązowe i pomarszczone,
jak w świątecznych koszyczkach, tylko takie, które spadają z drzew, niczym ciężkie, zielone piłki do krykieta z orzeszkiem tkwiącym gdzieś w środku. Ta zewnętrzna otoczka zawiera sok orzechowy, o czym przekonałem się, gdy go podniosłem. Jako chłopiec czytałem, że wszyscy używali tego soku do przebierania się za Indian lub arabów i nie potrafiłem zrozumieć, jak wyciska się sok z orzecha. Wcale się nie wyciska. Sok to żółtawa maź pod zieloną skórką.

A więc. Ukrywam się w świecie z czasów przed nastaniem technologii, w towarzystwie opalanej drewnem kuchni i zabójczych opadów hałaśliwych orzechów włoskich. Próbuję trochę popisać pomiędzy innymi zobowiązaniami (np. wystąpieniem na MIT z p. Harlanem Ellisonem i p. Peterem Davidem czy najbliższym weekendem z rodzicami na uczelni mojego syna Mike'a).

Wystąpienie na MIT było bardzo przyjemne. Harlan był Harlanem, Peter Peterem, a ja byłem sobą. Na koniec pomyślałem, że być może po mnie i po Peterze nie było bardzo widać, jak doskonale się bawiliśmy i że ktoś powinien ustalić datę rewanżowego spotkania Harlan Ellison vs. MIT. ("W prawym narożniku elegancki dżentelmen odziany w brązowy garnitur i pomarańczowe buty, który wciąż korzysta ze staroświeckiej maszyny do pisania i nawet nie ruszył jeszcze do ataku. W drugim końcu ringu 900 lekko oburzonych osób, które mają coś przeciwko nadaniu im przez pana Ellisona wspólnego określenia "ciemnej masy, która tylko marnuje tlen"...)

To Harlan był największą gwiazdą, ale sądzę, że cała nasza trójka stanowiła dość imponującą konstelację.

Łup.

To był odgłos kolejnego orzecha spadającego z nieba na dach i staczającego się na ziemię.

Szurszur chrrup gryz.

A to był odgłos dużej świnki wietnamskiej pożerającej orzechy. Świnki wietnamskie mieszkają na sąsiedniej farmie. Ale wałęsają się po okolicy. I lubią orzechy. Podejrzewam, że pyski mają całe umorusane sokiem z orzechów. (Właśnie sprawdziłem. Rzeczywiście mają.)

Mi naprawdę podobało się spotkanie na MIT oraz towarzystwo na scenie i poza nią, choć obyłbym się bez podpisywania książek na sam koniec. Przeczytałem wiersz CRAZY HAIR, który muszę w końcu wydać w formie książki, bo za każdym razem, gdy z nim występuję, ludzie o to pytają. Przeczytałem też "Dom zegarów", fragment opowiadania, które piszę z Genem Wolfem do antologii World Horror. A potem pojechałem na południe i zatrzymałem się w małym domku z piecem opalanym drewnem, spiralnymi schodami, dobrze zaopatrzona lodówką i starodawnym telefonem, żeby w ciszy i spokoju zająć się pisaniem.

I dla jesiennego spokoju i słońca na tle błękitu październikowego nieba. Wiatr szumiący w gałęziach klonów i wiązów. Jelenie przy stawie. Bez telefonów, bez hałasu, bez niczego. W trzystupięćdziesięcioletniej chatce pod orzechem będę miał okazję zebrać myśli i popracować.

Łup. Bum.

Niuchhh gryz.


Łup.

.................................................................................

Kilka dni później...

Opuściłem już idealny jesienny domek. Zazwyczaj, gdy wyjeżdżam z tak fajnego miejsca, piszę gdzie byłem, ale jeśli to zrobię, przy następnej wizycie nie znajdę wolnego miejsca. Niewiele pozostało na świecie tak doskonałych miejsc.


Sąsiadka hoduje świnie. Codziennie chodzę witać się z nimi - małymi ślicznymi czarnymi prosiaczkami i wielkimi świniami - oraz z ludźmi. Świnki nie są hodowane na mięso: niektóre są tam jako zwierzątka domowe, niektóre przebywają tam czasowo, inne są na sprzedaż lub do adopcji.


Właścicielka oprowadziła mnie i przedstawiła świnkom.

Pokazała mi małego i wyjątkowo wesołego czarnego prosiaczka w klatce i powiedziała: "Ten był kiedyś trzymany w domu. Nie był kastrowany, a rodzina miała też psy, szpice miniaturki. Ale nie radzili sobie, więc opiekujemy się nim, dopóki ktoś nie zechce go zabrać do siebie. "

"Dlaczego sobie nie radzili?"

"Ach", powiedziała. "Nie da się tego powiedzieć delikatniej. Kilka dni temu sama go wysterylizowałam. Ale u niewykastrowanego samca co najmniej dwa razy dziennie musi nastąpić ejakulacja, żeby pozostał on zdrowy. A ten delikwent próbował zaspokoić swoje potrzeby ze wszystkim, co było w okolicy, czyli z psami. Właściciele nie pisali się na coś takiego."


Przyznałem, że faktycznie pewnie nie. A potem pokręciłem głową, przysłuchując się pochrumkiwaniom świń i kontemplując milczenie szpiców miniaturek.

piątek, 12 listopada 2010

Gdzie jestem i co robię. Oraz psy.

Jeśli zastanawialiście się, gdzie jestem, co często sam robię, pojechałem do Nowego Orleanu na niewielkie przyjęcie z okazji moich 50. urodzin, które odbędzie się jutro, a także na koncert Amandy z Dresden Dolls w piątek (to wyjątkowy koncert charytatywny na rzecz usuwania skutków wycieku ropy w Zatoce Meksykańskiej - pieniądze zbierane są dla BTNEP, organizacji ratującej, chroniącej i przywracającej rejony ujścia Barataria i Terrebonne w Luizjanie).

(To link do zdjęcia zrobionego mi wczoraj w moim środowisku naturalnym.)
...

Ponieważ nie ma ze mną moich psów i bardzo za nimi tęsknię pomyślałem, że napiszę krótki przewodnik pomocny w ich rozróżnianiu.

Cabal po lewej, Lola po prawej.


Otóż to. Banalne, prawda? Hm, może niezupełnie. A więc...

Oto dwa zdjęcia zrobione przez Dziewczynę Od Ptaków, które ukradłem z fuckyeahcabal.

Cabal wygląda jakoś tak szlachetnie. Bardzo często wygląda poważnie, jakby rozwiązywał w pamięci skomplikowane równania i nie chciał, aby mu przeszkadzano. Jego nos jest różowy. Lubi trzymać się blisko mnie i wciąż dochodzi do siebie po kilku operacjach kręgosłupa i łap, ale już chodzi i czasem nawet podbiega. Ma prawie 8 lat, czyli w przeliczeniu na ludzki wiek jesteśmy praktycznie rówieśnikami.

Lola nie wiedziałaby co to "szlachetnie" nawet, gdyby usiadło jej na głowie. Ma nieco bardziej szpiczasty pysk, nieco zakłopotany uśmiech i czarny nos. Skacze i nie sposób ją zmęczyć. Ma ok. 9 miesięcy i zachowuje się jak nastolatka. Jeśli zostawię coś na podłodze, możliwe, że to pogryzie. A najbardziej na świecie uwielbia sterty suchych liści.

Bardzo dobrze się ze sobą dogadują. Cabal wydaje się o wiele szczęśliwszy mając Lolę do towarzystwa, a ona zdaje się nieco uspokajać. Dobrze jej z nami. Mamy nadzieję, że w końcu będzie umiała się bawić również z innymi psami. (Kiedy była szczeniakiem, została Odesłana Do Domu z Psiego Przedszkola z Uwagą w Dzienniczku.)
...

A Cena znalazła się na stronie głównej http://www.kickstarter.com/. Powinniście na nią wejść i zorientować się, jakie inne projekty warte są waszego wsparcia. Jeśli możecie, pomóżcie reklamować projekt filmu Cena. Jest na Kickstarterze niecały tydzień, a zebrał już prawie 1/3 sumy. To marzenie Christophera Salmona. Bardzo chciałbym zobaczyć, jak się spełnia.

...

Czuję się bardzo dziwnie kończąc 50 lat. Co najdziwniejsze, ostatni raz podobnie czułem się w swoje 24. urodziny.

Miło było mieć mniej, niż 24 lata. Jeśli udało mi się dokonać czegoś fajnego, wszyscy mówili "a przecież jest jeszcze taki młody" i to było wspaniałe uczucie. A potem nagle miałem 24 lata i poczułem, że już nie mogę być cudownych dzieckiem i znalazłem się na równi z resztą świata.

Kończąc pięćdziesiątkę myślę sobie cholera, nie mogę być już młodym, obiecującym pisarzem. Przez ostatnie dziesięć lat dostawałem nagrody na Życiowe Osiągnięcia i czułem się z tym szalenie niekomfortowo, a teraz będę musiał nauczyć się przyjmować je z wdziękiem.

Ale cieszę się, że jestem pisarzem. Jest wiele zawodów, w których człowiek w moim wieku nie ma już nic do zrobienia. A ja czuję, że mam jeszcze bardzo wiele do zrobienia.

...

Cześć Neil
Dziś rano dostałem
od Opery w Sydney e-mail z informacją, że będziesz tam występował z Amandą w Święto Australii, 26 stycznia.
http://www.sydneyoperahouse.com/whatson/amanda_palmer_goes_down_under.aspx
Oczywiście bezzwłocznie kupiłem bilety dla siebie i żony (miejsca G25 i G26, jeśli zechciałbyś nam pomachać!).
Nie widziałem wzmianki o tej imprezie na blogu, ani na stronie Gdzie Jest Neil. Czy możesz już powiedzieć nam cokolwiek o tym koncercie?
I czy przy tej okazji planujesz pojawić się gdzieś jeszcze w Syndey np. na podpisywanie książek? Chciałbym dostać autografy na pozostałych dwóch tomach Absolute Sandmana i muszę wcześniej wiedzieć, że mam zapisać się na siłownię. Te dranie są potwornie ciężkie.

Najlepszego,
Chris Harcourt


Wybaczcie - to koncert Amandy i czekałem, aż ona ogłosi go pierwsza. Myślę, że Opera postanowiła zrobić to wcześniej, niż Amanda się spodziewała. Napisała pospieszną notkę na ten temat.

Niestety nic mi nie wiadomo o podpisywaniu i innych imprezach.

Czytanie opowiadania Prawda jest jaskinią w Górach Czarnych z towarzyszeniem FourPlay string Quartet i udziałem Eddiego Campbella, które zrobiliśmy w tym roku w Sydney prawdopodobnie odbędzie się ponownie, być może z kilkoma nowymi obrazami, podczas festiwalu MONA w Hobart 15 stycznia - szczegóły na http://www.mofo.net.au/MOFO_Highlights.pdf

Odnośnie opowieści o herbatce z postu "Przekładaniec", która dowodzi, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: nie martwi cię, że chociaż to urocza historia, to zakrawa na kumoterstwo i przypomina, że przywilej rodzi przywilej? Tzn. owa młoda dama z pewnością była miła, ale jak miło z jej strony, że jej matka była w stanie zapłacić 4400 $ za herbatkę z tobą, co doprowadziło do warsztatów z Paulem Levitzem, a następnie do stażu. Niewielu studentów Cooper Union czy RISD mogłoby pozwolić sobie na taki wydatek, prawda? Opłaca się mieć pieniądze.
Chciałbym po prostu cieszyć się opowiastką o herbatce, która zamiast źle skończyła się tak dobrze, ale wywołuje ona we mnie raczej lekki niesmak. Wolałbym, żeby jakaś inna historia miała mnie namówić na udział w aukcji Moth.


Wiesz, zbyt wiele osób po wygraniu takich aukcji opowiadało mi czasem wyciskające łzy historie o tym, jak uzbierali taką kwotę, żebym zakładał, że wszyscy zwycięzcy (lub ich rodzice) mogą sobie na to z łatwością pozwolić.

Jestem zdania, że jeśli udało ci się zwyciężyć w dobroczynnej aukcji na rzecz sprawy, którą popieram - jak
CBLDF, The Moth, czy RAINN - zajmę się tobą najlepiej, jak potrafię.

To był jeden wielki łut szczęścia, że owa młoda dama interesowała się komiksami i powiedziała mi, że chciałaby zostać redaktorką, bo kiedy zaplanowane przez Moth popołudnie zapowiadało się na kompletną katastrofę, złapałem taksówkę, pojechaliśmy do siedziby DC Comics z nadzieją, że nie wszyscy jeszcze wyszli i udało mi się namówić ich, żeby nas wpuścili.

Mogło się to zupełnie nie udać. Mieliśmy szczęście, że akurat wtedy Paul Levitz postanowił iść do domu i zajrzał, żeby się pożegnać. To również kwestia szczęśliwego trafu, że Paul należy do ludzi, którzy uważają, że wiedzą należy się dzielić i przekazywać ją następnym pokoleniom. I że młoda dama zadawała inteligentne pytania, które zaimponowały Paulowi na tyle, że podrzucić jej pomysł ubiegania się o wakacyjny staż. A dla mnie miłą niespodzianką okazała się wiadomość, że zdecydowała się do nich zgłosić i właśnie w ten sposób spędziła swoje wakacje.

Ale oczywiście (a może nie jest to takie oczywiste, więc wyjaśnię) nie trzeba płacić Moth tysięcy dolarów za Dobroczynną Herbatkę ze mną, żeby załapać się na wakacyjny staż w DC Comics, Marvelu, czy Dark Horse. W ogóle nie trzeba płacić. Trzeba tylko mieć oko na ich stronę, na czas wysłać im swoje zgłoszenie i przedstawić się jako odpowiednia osoba do pracy przez lato. (Tutaj są przykładowe ubiegłoroczne zgłoszenia do stażu
w MAD Magazine).

Jeśli o mnie chodzi, puenta opowieści była taka, że choć w ubiegłym roku przygotowania zawiodły, ludzie z Moth obiecali, że tym razem zadbają, by
tam, gdzie postanowię się wybrać oczekiwano nas i serwowano herbatę.

Osobiście mam nadzieję, że pewnego razu Moth zaproponuje jako nagrodę SUSHI Z NEILEM GAIMANEM. Póki co - herbatka. Chyba że coś pójdzie nie tak.
https://www.biddingforgood.com/auction/item/Item.action;jsessionid=FCG-PzM5xkCyEjNyq4b0yw**.app3-i?id=120626095

...
Do skrzynki odbiorczej FAQ przychodzą głównie podziękowania za to, co piszę i chociaż czytam je wszystkie, to ich tu nie zamieszczam. Ale raz na jakiś czas trafia się wiadomość, która szczególnie mnie porusza. Zerknijcie na ten wpis z 2005 roku...
http://journal.neilgaiman.com/2005/04/jetlag-morning.asp

No dalej, przeczytajcie go. Ten wciąż tu będzie, kiedy skończycie.

[archiwum neilgaiman-pl sięga zaledwie roku 2007, więc oto istotny dla aktualnej notki fragment - przyp.noita:]

I ostatnia sprawa. Zazwyczaj nie zamieszczam tutaj tego typu wiadomości, ale ta wywołała mój uśmiech i chciałem się nią podzielić.

Chciałam tylko powiedzieć DZIĘKUJĘ!!!
Dwa lata temu zabraliśmy z mężem naszego (wtedy pięcioletniego) syna Jareda na spotkanie autorskie z Tobą w Charlotte, NC. Podpisałeś wtedy Jaredowi jego egzemplarz Koraliny. (Byłeś chory i czytałeś wiersz Crazy Hair, który Jared UWIELBIA!)

Przewińmy szybko rok do przodu. W szkole powiedziano mi, że mój syn cierpi na zaburzenia wzrokowe i słuchowe, które sprawiają, że nauka idzie mu wolniej, bo nie czyta "na odpowiednim dla niego poziomie". W końcu postanowiłam zabrać go z jednej z najlepszych szkół w stanie i uczyć w domu, bo NIE MOGŁAM w to uwierzyć i nie zgadzałam się z ich oceną. Wydawało mi się, że jest po prostu mniej dojrzały, niż inne dzieci w jego wieku. Miał wtedy zaledwie 6 lat i wydawało mi się, że dzieci są pod zbyt dużą presją.

To było w listopadzie ubiegłego roku. Przestaliśmy "wymagać" od niego, żeby czytał. Dużo czytaliśmy JEMU i z nim, ale nie oczekiwaliśmy, żeby czytał sam dla siebie. Czuł, że jest "za głupi", żeby nauczyć się czytać, bo tak potraktowała go szkoła (to są JEGO słowa, nie moje!)

Jakiś miesiąc temu Jared znalazł na półce książkę z twoim autografem. Przypomniał sobie tamto spotkanie i bez przerwy o tym opowiadał. Potem stwierdził: "Przeczytam to!" i szczerze mówiąc bałam się, bo NIE jest to książka na poziomie pierwszej klasy. Ale PRZECZYTAŁ JĄ!!! W nocy zakradłam się do jego pokoju i zabrałam książkę, żebym mogła sama ją przeczytać (zła mamusia!!!) i porozmawiać z nim o jej treści. Chciałam wiedzieć, jak dobrze rozumie, co czyta. Może nie zrozumiał WSZYSTKIEGO, ale wystarczająco dużo, żeby mógł opowiedzieć mi całą historię.

Nie potrafię wyrazić, jak bardzo jestem wdzięczna - za to, że ją napisałeś i za występ, który tak rozbudził jego ciekawość.

Od tamtej chwili Jared wprost pożera książki, czyta rzeczy przekraczające jego poziom i w ogóle wszystko, co tylko wpadnie mu w ręce. Wiedziałam, że jest do tego zdolny, ale potrzebna była Koralina, aby ZECHCIAŁ zacząć czytać.

OGROMNIE dziękuję!!
Heather Hubbard

No właśnie. A przed chwilą przyszedł sequel...

W 2005 roku napisałam do Ciebie o swoim synu, Jaredzie. Pewnie nie pamiętasz, ale zamieściłeś moją wiadomość na blogu 29 kwietnia 2005.
Powiedziano mi wtedy, że wówczas pięcioletni Jared cierpi na zaburzenia przetwarzania słuchowego i wzrokowego, więc nigdy nie nauczy się czytać. Poszliśmy na spotkanie, gdzie czytałeś swój wiersz, a kilka lat później Jared znalazł Koralinę z Twoim autografem i postanowił, że nauczy się czytać, właśnie po to, żeby przeczytać tę książkę. I udało mu się!

Jared ma teraz 12 lat, wciąż uczymy go w domu i z radością donoszę, że czyta i rozumie teksty na poziomie akademickim. Odkryliśmy, że ma "jedynie" zaburzenia przetwarzania wzrokowego (VPD), lekko opóźniony rozwój ruchowy i jest niezwykle uzdolniony. Z powodu VPD nie ma pamięci wzrokowej... nie potrafi tworzyć w pamięci "obrazów". Sam mówi, że "po prostu jest tam czarno".

Rozmawialiśmy o VPD i zapytałam, jak w takim razie nauczył się czytać. Powiedział, że pamiętał, jak czytałeś na głos na tamtym spotkaniu, więc postanowił zrozumieć, jak przełożyć te dziwne znaczki na stronie na dźwięki i je zapamiętać. (To wyjaśnia trudność, jaką sprawiło mu przejście od czytania na głos do czytania po cichu!)

Jestem prawie pewna, że gdyby ktokolwiek próbował nauczyć go czytać, nie udałoby się to. Wygląda na to, że podsunąłeś mu pomysł, który umożliwił mu pokonanie własnych ograniczeń.

Przez lata umożliwiło mu to również nabranie pewności siebie w pokonywaniu wielu innych przeszkód. Po prostu wraca myślami do momentu, kiedy nauczył się czytać mimo, że kilku dorosłych powiedziało mu, że to się nigdy nie uda i przypomina sobie, jak wspomnienie Ciebie czytającego na głos poddało mu pomysł "tłumaczenia" zapisanych słów na dźwięki... Dzięki temu potrafi myśleć nieszablonowo i rozwiązać dowolny problem.
Jak wspomniałam, ma teraz 12 lat i dla przyjemności czyta "Anatomię" Greya, podręcznik dla studentów medycyny! Postanowił, że zostanie chirurgiem urazowym.
Jestem przekonana, że gdybyśmy nie zabrali go wtedy na spotkanie z Tobą, jego życie wyglądało by teraz zupełnie inaczej.

Jeszcze raz dziękuję za to, że piszesz, czytasz i za to, że odmieniłeś życie mojego dziecka.

Heather (Hubbard) Conrad


To ja dziękuję Tobie, Heather. Powiedz Jaredowi, że jestem jego fanem.


Cześć Neil,
Czy wiesz, kiedy wznowią nakład pierwszego tomu Absolute Sandmana? Czy w ogóle to planują?
Gdzie nie patrzyłem, jest wyprzedany.
Dzięki,
Nat


Nowy nakład już jest na statku, w drodze przez ocean. Myślę, że pojawi się w księgarniach w styczniu. Zajrzałem też na stronę DreamHaven Books neilgaiman.net i u nich jeszcze jest.

sobota, 27 lutego 2010

Mamy już Dziewięć Lat

Neil napisał we wtorek 9 lutego 2010 o 16:27
Mamy już dziewięć lat.

Wciąż zdarza mi się robić coś, co moim zdaniem potrwa tylko przez jakiś czas, a okazuje się, że jest zupełnie inaczej. Nie wiem ile jeszcze czasu zostało temu blogowi: znajdowanie czasu na doglądanie i rozwijanie go tak, jak do tej pory, robi się coraz trudniejsze. Ale kiedy zaczynałem go pisać, nie spodziewałem się, że wytrwa dziewięć lat.

Aby uczcić tę okazję, na stronie http://www.neilgaiman.com/p/Cool_Stuff/9th_Blogiversary możecie umieszczać swoje zdjęcia z dziewiątką.

Poprzednia podobna akcja została zorganizowana z okazji 666,666 osób śledzących mnie na Twitterze i z tego: http://www.neilgaiman.com/extras/6by6/mosaic01.jpg przerodziła się w ten niezwykły Ogród Rozkoszy Ziemskich na http://www.uslot.com/neilballoons/ (żeby tam zajrzeć, będzie Wam potrzebna aplikacja Silverlight. Wspominam o tym, ponieważ z niezupełnie jasnych dla mnie przyczyn osoby, które ściągały instalowały różne inne programy, aplikacje i wtyczki, miały tendencję to wpadania bez ostrzeżenia w tryb ale-to-wymaga-silverlight-jak-mogłeś-mi-to-zrobić!.)

video

Powyżej Maddy Gaimana, gościnna współautorka, składa blogowi życzenia urodzinowe.


video

A tu ja, robię to samo, a także nieco więcej, w pierwszym w historii videoblogu na tej stronie.

(Zastanawiałem się, czym najlepiej to sfilmować i skończyło się na Nexusie 1. Jakość dźwięku na śniegu pozostawia nieco do życzenia, ale nie jest źle. Filmowała Maddy i to jej okrzyk słychać na końcu mojego filmiku.)

Najeży się również kilka podziękowań:

dla Dana Guya, Web Goblina. Danger [Niebezpieczeństwo] nie jest jego drugim imieniem, ale niewiele liter brakuje, by było jego pierwszym.

dla Niegdysiejszego Web Elfa Olgi Nunes. Nikt inny nie byłby w stanie namówić mnie na skakanie na trampolinie, ani na szeptanie w reklamie xkcd: http://www.olganunes.com/xkcd
(Wszyscy widzieliście




...prawda?)

Chcę podziękować Lisie Gallagher, która byłam moim wydawcą w William Morrow oraz wszystkim w Harper Collins - za wspieranie tej całej strony (i jej młodszej siostry, www.mousecircus.com). Chcę podziękować Authors on the Web, którzy ją stworzyli dziewięć lat temu wraz z nieistniejącą już od dawna stroną Americangods.com.

I jak zawsze chcę podziękować mojej agentce, nieustraszonej Merrilee Heifetz, która dziesięć lat temu zadzwoniła do mnie i powiedziała, że "usłyszałam właśnie o czymś, co nazywa się Blogger i wydaje mi się, że to coś w sam raz dla Ciebie..."

I tak właśnie było.

(Na samym początku tego wpisu jest obrazek z okładki "Instrukcji", bo tam wyglądał najładniej. Ale tak naprawdę powinien on znaleźć się tutaj, gdzie mówię Wam, że książka zostanie wydana pod koniec kwietnia. [link do Amazonu, z zastrzeżeniem, że nadal nie można u nich kupić książek wydawanych przez Macmillan.] Kilka rysunków można podejrzeć na blogu Irene Gallo, tutaj.)

wtorek, 2 lutego 2010

Czas. Czeka w zanadrzu

Neil napisał w piątek 29 stycznia 2010 o 14:31 Mam teraz zaległości w prowadzeniu bloga, bo próbuję pójść do przodu (czy raczej nadgonić) z pracą.

Tylko na szybko - jedna sprawa do przemyślenia dla Was wszystkich: za dziesięć dni, 9 lutego, ten blog będzie obchodził swoje dziewiąte urodziny. (Powstał na stronie americangods.com, a kiedy dorobiliśmy się nowej domeny, wyemigrował tutaj. To był pierwszy prawdziwy post.[tłumaczenie tutaj-przyp.noita]) Przypomniał mi o tym webgoblin i obaj uważamy, że powinniśmy coś zrobić, żeby uczcić 9. urodziny. Nie mam zielonego pojęcia co.

Jeśli macie pomysły, co fajnego można zrobić, żeby uszczęśliwić wiele osób 0 dajcie mi znać. Albo jeszcze lepiej - dajcie znać wszechmocnemu webgoblinowi pisząc na http://www.neilgaiman.com/feedback/

Dziękuję za wszystkie listy, wiadomości i myśli na temat Zoe. Maddy przysłała mi to zdjęcie kilka dni temu. Ona - jeszcze wtedy maluch - bawi się z Zoe - jeszcze wtedy kociakiem:



... ale choć czas odbiera pewne rzeczy, to daje nowe, a więc oto aktualne zdjęcie Maddy, zrobione przeze mnie moim Lomo podczas Świąt w Szkocji:


...
Ruszam do LA na bar micwę znajomego, a w przyszłym tygodniu będę gościem na UCLA i UCSB. (Szczegóły i informacje o biletach: http://www.neilgaiman.com/where. W obu przypadkach ilość osób oznacza, że mało prawdopodobne, żebym miał coś podpisywać po wykładzie, ale spróbuję podpisać kilka rzeczy wcześniej, więc być może egzemplarze z autografami będą na sprzedaż.) (I uprzedzam z bardzo dużym wyprzedzeniem: Już wiem gdzie spędzę halloweenowy weekend w 2011 roku.)

Myślę też, że pierwszy raz w życiu zdobyłam nagrodę za wiersz, więc dziękuję wszystkim ze Starshipsofa i załodze Mythic Delirium. (A na zalinkowanej stronie zostało jeszcze do kupienia kilka egzemplarzy Jubileuszowego Wydania Mythic Delirium, w który jest wiersz "Conjunctions".)

wtorek, 10 listopada 2009

Połowa życia?

Edytor z Niedzielnego Poranka w CBS zapytał, czy mam jakieś zdjęcia mojego syna Mike'a z okresu, kiedy po raz pierwszy wpadłem na pomysł Księgi cmentarnej - końca roku 1985. Sprawdziłem. Naprawdę żadnych nie mieliśmy. Powędrowałem do sąsiedniego domu i zapytałem Mary (jego mamę, moją byłą żonę i przez ostatnie pięć lat przyjaciółkę i sąsiadkę), czy ma jakieś zdjęcia z tamtych czasów. "Nie", powiedziała. Po czym dodała "Masz na myśli te slajdy? Mam je gdzieś w kopercie". Zniknęła i po chwili pojawiła się z ogromną brązową kopertą. "Proszę."

Pół życia temu -- dosłownie -- miałem niecałe 25 lat i pracowałem dla magazynów. Henry Fikret, który robił zdjęcia do wielu wywiadów, które przeprowadzałem, zaoferował, że sfotografuje mnie i moją rodzinę, co też zrobił. Tydzień później dostaliśmy kopertę i zorientowaliśmy się, że wszystkie zdjęcia to tak naprawdę kolorowe slajdy. Nigdy nie wiedziałem, co z nimi zrobić. Byłem jedynie całkiem pewny, że nie mogę ich zabrać do Boots the Chemist i poprosić o odbitki. Tak więc zostały w kopercie, zachowały swoje sekrety i zostały zapomniane.

Wczoraj zeskanowałem slajdy i w końcu zobaczyłem mnóstwo zdjęć, których na dobrą sprawę nigdy nie widziałem. Przedstawiały Holly jako niemowlę, Mike'a z czasów, kiedy jeździł swoim trzykołowym rowerkiem po cmentarzu i mnie... w połowie moich obecnych lat: młodego dziennikarza, który sprzedał maleńką garstkę opowiadań i dwie niebeletrystyczne książki, który marzył o pisaniu powieści i komiksów. Wtedy ubierałem się na szaro, ale zaczynałem mieć dość, że przy zakupie czegoś szarego i zabraniu tego do domu zwykle okazywało się, że tak naprawdę jest to niebieskawo lub brązowawo szare. Zastanawiałem się, czy będę miał ten sam problem, jeśli zacznę się ubierać na czarno.

Pół życia później, wydaje się, że nadszedł dobry moment, by umieścić tu część z nich. Pytałem, Mary nie ma nic przeciwko. Jakże dziwne ubrania się wtedy nosiło. Jakże ogromne okulary. I spójrzcie, moje włosy są prawie normalne.




Tak dawno temu, a minęło jak w mgnieniu oka.

...

Z całego świata napływają życzenia urodzinowe. Żałuję, że nie mogę odpowiedzieć na nie wszystkie osobiście, ale zajęłoby to kolejne 365 dni... tak więc dziękuję. Dziękuję wam wszystkim.

Szczególne podziękowania składam Garrison Keillor, który ogłosił moje urodziny w radiu i powiedział mi, że w moje trzynaste urodziny spalono Rzeźnię numer 5, a w dziewiąte powstała Ulica Sezamkowa. Pisarski Almanach to cudowna rzecz.

...

W styczniu wezmę udział w darmowym koncercie dla widzów w każdym wieku 16 stycznia 2010r. o 19:00 w zimowym ogrodzie World Financial Center w Nowym Jorku. Będę narratorem w trakcie pokazu Piotrusia i wilka w wykonaniu http://www.knickerbocker-orchestra.org/ (czyją to stronę powinniście odwiedzić, by poznać szczegóły).

W całowaniu chodzi o przekazywanie zarazków (i to dobra rzecz), jak stwierdził pewien naukowiec.

Alan Moore zaczyna czerpać korzyści z sukcesów magazynu Underground. Po sukcesie IT i OZ, wychodzi jego Dodgem Logic. Na http://www.mustardweb.org/dodgemlogic/ znajduje się świetny wywiad z Alanem.

(Oraz wielkie gratulacje dla Alana, który został dziadkiem, dla Leah i Johna, którzy zostali rodzicami oraz dla Edwarda Aleca Moore-Reppiona, który został, hm, narodzony. Skorpion, jak jego dziadek i jego właściwie-kimkowiek-jestem-dla-niego ja, coś w stylu honorowego wujka czy coś. Nie to żebyśmy my, Skorpiony, wierzyli w takie rzeczy.)

Jeszcze raz, dziękuję Wam wszystkim za życzenia urodzinowe...

sobota, 9 lutego 2008

Urodzinowa Rzecz

Jak mogliście się domyślić, dziś są siódme urodziny tego bloga. 9 lutego 2001r. zacząłem toto pisać. A teraz, 1, 071,213 słów później, dalej działa. (Dopóki nie zmieni się wiatr, jak powiedziała Mary Poppins.)

Zdecydowaliśmy, że jako mały prezent urodzinowy, pierwotnie na miesiąc, udostępnimy online jedną z moich książek, za darmo, gratis i bez niczego.

Jednak którą książkę...? A, to zależy od was.

Chcę, żebyście pomyśleli-- nie która z poniższych książek jest Waszą ulubioną, ale którą książkę oddalibyście swojemu przyjacielowi, który jeszcze nigdy nie czytał niczego mojego. Która z nich by to była? Od czego chcielibyście, żeby zaczęli?

Kliknijcie na okładkę książki, którą chcielibyście zobaczyć za darmo w sieci. Głosowanie będzie trwało tydzień, a później ogłosimy (i Harper Collins udostępni do czytania) zwycięską książkę.


American GodsAnansi BoysCoralineFragile Things
Amerykańscy bogowieChłopaki AnansiegoKoralinaRzeczy ulotne

M is for Magic - HardcoverNeverwhereSmoke & MirrorsStardust
M jak magiaNigdziebądźDym i lustraGwiezdny pył
[Wyświetl obecne wyniki]

Kolejny post urodzinowy

Dziwne rzeczy nadal pojawiają się po prawej stronie bloga. (Jeśli czytacie to przez kanał [lub przez naszą stronę :-) przyp. Varali], możecie zechcieć kliknąć na http://journal.neilgaiman.com/ i odświeżyć parę razy. Tylko mówię...)

Cześć Neil, tak się zastanawiałam... dlaczego nie włączysz komentarzy na swoim blogu? Jestem pewna, że codziennie pojawiałyby się ich całe tony. Poza tym, fajnie by było przeczytać komentarze innych i takie tam. Po prostu jestem ciekawa. Bardzo mi się podobają dzisiejsze nowe obrazki na blogu. Och, i WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO Z OKAZJI URODZIN, BLOGU! Mam nadzieję, że będziesz działał przez co najmniej kolejne 7 lat.

Dzięki i uwielbiam tego bloga (i Ciebie też!),

Jodi

Ponieważ siedem lat temu, kiedy to rozpocząłem, nikt nie słyszał o czymś takim jak komantarze, może oprócz paru sekretnych laboratoriów blogowych na Księżycu, a kiedy parę lat temu Blogger je wprowadził, strona podobała mi się taka jak była- głównie ponieważ wiedziałem, ile rzeczy przychodzi do FAQ i mogłem się tylko domyślać ile komentarzy byśmy dostawali, a poza tym wiedziałem, jak straszliwie ciekawe może być dobre miejsce na komentarze. (Making Light jest tego najlepszym przykładem, gdzie oryginalny post stanowi szczyt góry lodowej, a wtedy wydarzenia mogą potoczyć się ciekawie lub dziwnie-- każdy wątek komentarza może zająć cały dzień czytania i być pełen ciekawych rzeczy.) Co oznaczało, jak podejrzewałem, że gdybym włączył komentarze, nigdy już nie wykonałbym żadnej konstruktywnej pracy.

[A jeśli już o komentarzach mowa, wielkie dzięki wszystkim, którzy zabierają głos na naszej stronie. Zawsze miło jest zobaczyć, że ktoś to wszystko śledzi i wyraża swoje zdanie ;-) przyp. Varali]

Cześć Neil.

Wiem, że obserwujesz Boing Boing. Oto, co tam znalazłam, ale nie jestem pewna, czy to wyłapałeś, jako że byłeś zajęty "Księgą Cmentarną".

http://community.livejournal.com/ya_fsf_con/570.html

Niektórzy pisarze pragną zaplanować konwent sci-fi, które skupiałoby się na młodych dorosłych. :-) To sprawia, że robi mi się przyjemnie i ciepło, naprawdę.

Tina @ ALA

Dobrze wiedzieć. Myślę, że to świetny pomysł. (A także z przyjemnością usłyszałem, że Czwarta Ulica powraca.)

Jeśli efekt ze śniegiem, o którym mówiłeś jest tym samym, co zobaczyłem na wysokości 3000m w Haute Savoie (co brzmi bardziej imponująco niż "będąc na nartach w ferie"), to nazywa się to diamentowym pyłem. Pojedyncze kryształki lodu formują się przy bardzo niskiej temperaturze powietrza, sprawiając wrażenie jakby było się wewnątrz zamarzniętej chmury.

Potrzeba czegoś naprawdę wyjątkowego, by tuzin chłopaków w stanie podchmielonym/na feriach zamknęło się i zaczęło gapić, ale to wystarczyło. Pewnego słonecznego pogodnego dnia powietrze po prostu lśniło.

To brzmi jak lokalna wersja tego zjawiska. Obecnie mamy tu "front arktyczny" z wiatrami o prędkości 45 mil/h, który unosi świeży śnieg w formie oślepiającej zamieci, więc nie wyglądam z entuzjazmem spaceru z psem...


Hej Neil! Jest jakaś szansa, żeby do wyników wyroczni dodawany był bezpośredni link to oryginalnego posta?

Rozmawialiśmy o tym jakiś czas temu, a potem zapomnieliśmy. Zapytam Da Goblina. W międzyczasie zawsze możesz pójść na skróty i skopiować to do wyszukiwarki na
http://neilgaiman.com/p/Search
i pod warunkiem, że nie jest to nic nadzwyczajnego (właśnie wypróbowałem i w rezultacie otrzymałem znak zapytania) powinno być łatwo sprawdzić, skąd to pochodzi.

[Edycja by dodać, że Da Webgoblin zapewnia mnie, że link był tam od dawna. Po prostu trzeba go znaleźć. Zapytałem Kryształowej Kuli czy tak właśnie ma być, a ona odpowiedziała "Wielu ludzi uważa, że to głupi pomysł, włącznie z Lordem Blackadderem." Jednakże Webgoblin i ja Pozostaniemy Nieugięci.]

Czy Wyrocznia kiedykolwiek powiedziała coś innego niż "Musisz tym naprawdę potrząsnąć"?

Zaczynam tracić wiarę w jej moc.

Nie przeczytałeś instrukcji na http://www.neilgaiman.com/oracle, prawda? Szczególnie zwróciłbym Ci uwagę na kawałek, który mówi "nie wystarczy, gdy na nią klikniesz. Potrząśnij nią." Jeśli na nią klikniesz, powie "Musisz tym naprawdę potrząsnąć". Jedynie gdy zostanie wstrząśnięta, zasłona pomiędzy przeszłością i przyszłością się uniesie, i jedynie wtedy wyrocznia przemówi proroczo.

Panie Gaiman,

Po pierwsze, dziękuję Ci bardzo za Twojego bloga. To wielka przyjemność czytać go każdego dnia- szczególnie kiedy opisujesz jak wiele pracy wkładasz w pisanie.

Jednakże zastanawiałem się gdzie piszesz. Opowiadałeś o swoich piórach, papierze i atramencie, widziałem też wiele odniesień do małego domku, w którym piszesz, ale zastanawiałem się, czy mógłbyś (jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś) opisać tą "pisarską chatkę". Zawsze jestem ciekaw warunków, w których tworzy się dzieło, a idea pisania w chatce fascynuje mnie. Czy zawsze starasz się pisać w tym samym miejscu? Zanim znalazłeś chatkę pisarką, czy miałeś jakieś podobne miejsca do tworzenia? Czy czujesz, że zaczynasz przywiązywać się do miejsca jako takiego i pisanie w innych warunkach (np. miejsca, pióra, papier) jest trudne?

Jeszcze raz dzięki za dzielenie się z nami tym wszystkim i przepraszam, jeśli moje pytania zostały już gdzieś indziej zadane i udzielono na nie odpowiedzi.

Pozdrowienia

Scott

Podczas gdy pisałem wyszło słońce. Mogę zrobić i umieścić parę zdjęć chatce w głębi ogrodu, gdzie obecnie najwięcej piszę, głównie ponieważ jest to miejsce, gdzie najłatwiej pisać z dużym białym psem. Reszta pisania ma miejsce we wczesnych godzinach porannych na kanapie.

Prawdę mówiąc potrafię pisać właściwie wszędzie, chociaż lubię jeździć tam, gdzie jeszcze nigdy nie byłem. Lubię podróżować, w umiarkowanych ilościach, i lubię przebywać w nowych miejscach, a szczególnie w nowych miejscach do pisania.

A w międzyczasie, oto moje zdjęcie sprzed dziesięciu lat w patagońskim miasteczku, które zostało nazwane moim nazwiskiem rodowym...





...

Post z Tajemnniczą Rzeczą pojawi się dziś w nocy.

Jeśli się zastanawialiście...

... dziś są siódme urodziny bloga.

A przed końcem dnia web-goblin i ja zamieścimy Odjazdową Niespodziankę Urodzinową.