Neil napisał we wtorek 11
lutego 2014 r. o 1:12
Wczoraj
wieczorem poszedłem zobaczyć Zimową
opowieść, ekranizację znakomitej powieści Marka Helprina zrealizowaną przez
pisarza (a teraz również reżysera) Akivę Goldsmana.
Po
pierwsze, naprawdę bardzo, bardzo mi się podobało. Z obszernej, napisanej z ogromnym rozmachem książki, której akcja rozciąga się na ponad sto lat, Akiva
wybrał elementy potrzebne mu do opowiedzenia historii, którą miał to
opowiedzenia. Z konieczności zrobił z niej kameralną opowieść. To film fantasy
z demonami, aniołami i latającym koniem. Występuje w nim szlachetny włamywacz,
piękna umierająca pianistka, absolutnie przerażający Russell Crowe, Will Smith
skupiający na sobie całą uwagę widzów jako Lucyfer, a także Nowy Jork w całej swojej
okazałości.
Po
drugie, przed wizytą w kinie widziałem jakieś trailery. Mówiąc krótko – są złe.
Obiecują, że to będzie pewien rodzaj filmu, a wcale tak nie jest. To nie jest
tak naprawdę historia miłosna, o pisanej małą literą miłości pomiędzy dwojgiem
atrakcyjnych ludzi, którzy chcą się całować, ale może to być historia o Miłości
(pisanej wielką literą – o Miłości, o tym kogo i co kochamy, i dlaczego, oraz co się dzieje, gdy ci, których kochamy, umierają).
Jeżeli
lubicie fantasy albo Nowy Jork albo realizm magiczny – powinniście ten film
obejrzeć. Naprawdę powinniście. (Powinniście również przeczytać książkę. A
także powieść Little, Big Johna
Crowleya, która ukazała się mniej więcej w tym samym czasie.) Publiczność na
pokazie była zachwycona.
Moje
jedyne zastrzeżenie, wątpliwość czy zarzut jest następujący: