wtorek, 2 lutego 2010

Blog "Amerykańskich bogów". Post nr 2.

Neil napisał 9 lutego 2001

19 czerwca 2001 roku to data wydania "Amerykańskich bogów" i mimo półek w gabinecie uginających się od książek z moim nazwiskiem na grzbiecie, mam nieodparte wrażenie, że jest to moja pierwsza prawdziwa powieść. (Może dlatego, że nigdy nie napisałem niczego tak długiego samodzielnie i nie było to pierwsze coś innego.) A jeśli zastanawiacie się co to za strona, jest to uzupełniany od czasu do czasu dziennik na stronie americangods.com. Pomyślałem, że będzie można w ten sposób odliczać czas do wydania książki, relacjonować jej brytyjską i amerykańską premierę oraz przebieg trasy promocyjnej w czerwcu i lipcu.

Po raz pierwszy zaproponowałem takie przedsięwzięcie mojej budzącej respekt redaktorce, Jennifer Hershey, ponad rok temu, kiedy byłem jeszcze w trakcie pisania książki (proces ten zakończył się około trzy tygodnie temu). Ale ona wolała zaczekać, aż książka będzie gotowa do złożenia i wydania, żeby oszczędzić czytelnikom wpisów typu "13 luty: napisałem parę stron. straszny gniot." i "14 luty: napisałem parę znakomitych rzeczy. To będzie naprawdę fantastyczna książka. Poważnie." oraz "15 luty: jednak nie. straszny gniot." i tak dalej. Pisanie było trochę, jak zapasy z niedźwiedziem. W niektóre dni, moje było na wierzchu. Większość czasu - jego było na wierzchu. Ominęło was obserwowanie pisarza, który z niedowierzaniem przygląda się, jak jego rękopis staje się coraz dłuższy, terminy przelatują mu nad głową jak liście na wietrze, a końca książki wciąż nie widać.

Ale pewnego dnia trzy tygodnie temu - skończyłem. Kolejny tydzień spędziłem na przycinaniu i cyzelowaniu. (W samolocie, w drodze powrotnej z Irlandii, gdzie kończyłem pracę nad książką, przeczytałem "Jak pisać. Pamiętnik rzemieślnika" Stephena Kinga. Zainspirowany jego wojną z przysłówkami dokładnie przejrzałem rękopis. Każdemu z nich przyjrzałem się podejrzliwie, żeby zdecydować, czy wykasować go na zawsze, czy zostawić w spokoju. Wiele przeżyło. Cóż, jak głosi stare przysłowie, Bóg bardziej od rzeczowników ceni przysłówki...)

Napisałem dziś list, który Harper dołączy do wstępnego wydania książki - zrobili je bezpośrednio z pliku, który im przesłałam, więc jest tam mnóstwo pisowni z obu stron Atlantyku, dziwnego formatowania i podobnych pomyłek, ale dzięki temu księgarnie i osoby, które zazwyczaj dostają rękopisy będą się mogły przekonać jaka to książka.

Ja nie mam pojęcia jaka to książka. A może po prostu nie ma książki, do której mógłbym ją porównać. Prędzej czy później jakiś recenzent napisze coś, co nie ma za dużo sensu, ale świetnie nadaje się do cytowania, np "gdyby J.R.R. Tolkien napisał Fajerwerki próżności...", co trafi na tylną okładkę i skutecznie zniechęci wszystkich, którym książka mogłaby się spodobać.

Oto co napisałem w liście dołączonym do wstępnego wydania:

"Amerykańscy bogowie" to najambitniejsza książka, jaką napisałem. Praca nad nią trwała najdłużej ze wszystkich rzeczy jakimi się dotąd zajmowałem, okazała się też trudniejszą i dziwniejszą bestią.
Sądzę, że jeśli chodzi o gatunek, to dreszczowiec, choć dreszcze będą wywoływać zarówno zdarzenia prawdziwe, jaki i wyobrażone. Jest też powieść detektywistyczna. Oraz przewodnik turystyczny. Oraz opowieść o pewnej wojnie. Oraz o historii. Jest zabawna, choć to głównie czarny humor.
Jest to opowieść o mężczyźnie imieniem Cień i pracy, która została mu zaproponowana tuż po wyjściu z więzienia.
Czasem po zakończeniu pracy nad jakimś projektem lubię porównać rezultat z początkowymi założeniami i przekonać się, jak daleko odszedłem od pierwotnego planu. Kiedy w styczniu 2001 roku skończyłem "Amerykańskich bogów", po raz pierwszy od dwóch i pół roku przeczytałem list do wydawnictwa, w którym opisałem swój pomysł na nową książkę. (Napisałem go w hotelu na Islandii w czerwcu 1998.) List kończył się w ten sposób:

Jeśli "Nigdziebądź" opowiada o Londynie Pod, ta książka będzie o Ameryce Pomiędzy, Na i Dookoła. Ta Ameryka będzie mieć osobliwy, mityczny wymiar. Który może cię skrzywdzić. Albo zabić. Albo sprawić, że postradasz zmysły.
Mam nadzieję, że "Amerykańcy bogowie" będą dużą książką. Taką dziwaczną, epicką powieścią łotrzykowską, która na początku jest niewielka, ale rozpędza się i rozrasta. To nie będzie horror, choć przewiduję kilka scen, które nastrojem pasowałyby do "Sandmana". Nie będzie to też do końca fantasy. Dla mnie to zwierciadło, które zniekształca odbicie, książka pełna niebezpieczeństw i sekretów, miłości i magii.
Tak naprawdę ma opowiadać o duszy Ameryki. O tym, co ludzie do niej przywieźli, co odnalazło ich, gdy tam trafili oraz o rzeczach, które leżą i śnią głęboko pod tym wszystkim.

Co dziwne, słowa te wydają się dość dokładnie opisywać książkę, którą napisałem.


Obecnie zajmuję się jeszcze wysyłaniem e-maili do muzyków i ich wydawców (może myśleliście, że mam ludzi, którzy robią to za mnie, ale nie, robię to sam). Informuję ich, że chciałbym umieścić cytat z ich piosenki na początku rozdziału i czekam na odpowiedź. Nie ma ustalonego cennika - dość często jest to 150$ (bo pisarz płaci z własnej kieszeni), ale niektórzy życzą sobie znacznie więcej. Jeśli życzą sobie zbyt wiele, mówię "chrzanić to" i szukam innego, podobnego cytatu w ogólnodostępnych źródłach.
To tyle. Pierwszy wpis za nami. A teraz wracam do prawdziwej pracy (obecnie należy do niej przede wszystkim pisanie komiksu "Śmierć: wysoka cena życia")

Brak komentarzy: