poniedziałek, 29 marca 2010

Blogowa niespodzianka

Wizyta Neila i Amandy niestety już za nami. Aby umilić Wam oczekiwanie na kolejny przyjazd pisarza do naszego kraju, przygotowałyśmy dla Was niespodziankę - otwieramy na naszym blogu nowy dział o dość jednoznacznej nazwie Recenzje. Z tej okazji witamy w naszej ekipie Tomka Kozłowskiego, któremu teraz oddaję głos :-)

Dobry wieczór państwu, mam zaszczyt zadebiutować na łamach bloga tym krótkim tekstem, aby się przedstawić i wyjaśnić, co ja właściwie tutaj robię. Nazywam się Tomasz Kozłowski i aktualnie jestem dumnym studentem Uniwersytetu Łódzkiego. Zaproszono mnie do współtworzenia tej, w zasadzie jedynej polskiej strony internetowej poświęconej twórczości Neila Gaimana, żebym poprowadził nowo powstający dział z publicystyką, obejmujący recenzje i opinie na temat dzieł naszego szacownego patrona. Znajdzie się tam miejsce zarówno dla powieści, książek dla dzieci, opowiadań, komiksów, jak i być może również innych mediów. Ale najpierw kilka słów o tym, jak wyglądała moja przygoda z twórczością tego pisarza.

Nazwisko „Gaiman” pierwszy raz poznałem w połowie lat dziewięćdziesiątych, kiedy redaktor wydawnictwa TM-Semic (pamięta ktoś jeszcze te wspaniałe czasy, kiedy co miesiąc ukazywało się kilka podwójnych zeszytów z regularnymi seriami Marvela, DC, Image, a czasem nawet i Dark Horse’a?), Arkadiusz Wróblewski, promował najciekawsze jego zdaniem zagraniczne filmy, seriale oraz komiksy. Wśród nich znalazło się oczywiście miejsce dla „Sandmana” i „Śmierci”. Czytelnicy mieli nawet okazję poznać streszczenia poszczególnych odcinków, które bez sprowadzania zza granicy mogli ujrzeć w ojczystym języku dopiero po kilku latach. Kto pamięta, jak skutecznym promotorem był Wróblewski, nie zdziwi się, że to właśnie on obudził we mnie chęć zapoznania się z tą twórczością (równie skutecznie promował nadawane wówczas w Dwójce odcinki „Z archiwum X” czy też dwie serie seriali ze świata Star Treka: „Deep Space Nine”  i „Voyager”, również emitowane u nas). Ale komiksy musiały nieco poczekać, chociaż jak pamiętamy, TM-Semic wydał gościnne udziały Gaimana w serii „Spawn” (numer 5/97) oraz w „Batmanie” (seria „Wydania Specjalne” 1/97). Potem pojawiły się powieści. Pierwszą, którą przeczytałem, był oczywiście „Dobry omen” (ten sam egzemplarz, podpisany przez obu autorów, który czytelnicy naszej strony mogą zobaczyć w relacji z ostatniego spotkania z autorem w Warszawie). Czytałem go w dużej części z rozpędu po pochłanianych w ilościach hurtowych kolejnych częściach pratchettowego Świata Dysku. Musiało jednak minąć kilka lat, żebym w końcu zabrał się za czytanie powieści „tego drugiego autora”, który w „Dobrym omenie”, mimo że był to jego debiut w większej formie literackiej, wniósł naprawdę wiele do stylu, sposobu narracji, a przede wszystkim do sfery pomysłów i wyobraźni. Lektura „Nigdziebądź” była niezwykle urzekającym doświadczeniem - zostałem dosłownie zaczarowany - a od „Amerykańskich Bogów”, dzieła, które na chwilę obecną pozostaje dla mnie, ale pewnie także i dla wielu, najbardziej esencjonalnym dziełem pisarza, poleciało już szybciej, przez rozmaite dymy, lustra, cmentarze, koraliny książkowe i filmowe, które doprowadziły mnie pewnego jakże chłodnego marcowego dnia do warszawskiego Empiku…

Sama możliwość poznania osoby, z której dorobkiem twórczym obcujemy przez całe lata, zawsze pozostawia niezatarte wrażenie. Zwłaszcza że wszyscy zdajemy sobie sprawę, że istnieją twórcy z różnych branż, dla których spotkania z fanami to prawdziwy dopust boży. Unikają ich jak tylko się da, a jeśli już są do nich zmuszeni, to z najwyższą niechęcią mazną jakiś szlaczek na przygotowanym do podpisu materiale. Dlatego też jestem pod wrażeniem, że nawet w konfrontacji z takim Dzikim Tłumem, jaki wypełnił niemalże cały Empik, Gaiman okazał się przemiłym, uśmiechniętym (zwłaszcza mogąc odnieść się do tego, co wcześniej napisał Pratchett w dedykacji „Dobrego omenu”) człowiekiem. I chociaż moja rozmowa z nim trwała zaledwie chwilę, to wiem, że teraz zupełnie inaczej będę odbierał treści jego książek - nawet tych, które wcześniej nieraz przeczytałem. Nie są one już tak anonimowe, teraz potrafię dostrzec za nimi piszącego autora, a nie tylko zwielokrotnionego narratora chowającego się za kolejnymi parawanami powieści czasów postmodernizmu.

Pomyśleć też, że gdyby nie to, że byłem gdzieś w środku tej wielkiej kolejki i z samego Empiku udało mi się wyjść około godziny dwudziestej, nigdy nie zdecydowałbym się wracać do domu ostatnim dziennym pociągiem relacji Warszawa-Łódź. Wtedy też nigdy bym nie poznał Ewy wraz z jej świtą - dziewczyny wracały jeszcze z koncertu Amandy Palmer. I gdyby nie to, nie byłoby mnie tutaj teraz, nie pisałbym tych słów, a plany rozwoju strony pewnie też wyglądałyby inaczej. Tak więc uważajcie na to, kogo spotykacie w mrocznych czeluściach warszawskiego Dworca Centralnego, bo może to mieć naprawdę nieoczekiwane konsekwencje. Zapraszam również do dalszej lektury pojawiających się na stronie treści, autorstwa zarówno mojego, jak i naszych wspaniałych, pięknych, utalentowanych, inteligentnych i uroczych tłumaczek.

T.

7 komentarzy:

Pan Latar pisze...

Czekam na recenzje:)

Anonimowy pisze...

Kto wie,czy nie minęliśmy się właśnie w tym warszawsko-łódzkim pociągu.Przyjemne uczucie wiedzieć, że z Łodzi przybył ktoś jeszcze, oprócz mnie.

Varali pisze...

Przyjemnie wiedzieć, że ktoś z naszego miasta też nas czyta :)

Tomek pisze...

Jak widać Łódź miała bardzo solidną reprezentację ; )

Anonimowy pisze...

ale nudy

Anonimowy pisze...

Czyta i to dość regularnie.Świetna robota (obydwa kciuki w górze).Może nawet uda się kiedyś ściągnąć Neila do Łodzi...

Varali pisze...

Właściwie czemu nie? Odwiedził już czołówkę największych polskich miast - Warszawę, Kraków, Wrocław - Łódź czeka na swoją kolej ^^