Ucieszyło mnie to, jak wiele osób obejrzało i podało dalej link do mojego przemówienia do studentów.
Jeżeli wolicie przeczytać, na stronie UArts znajdziecie transkrypcję. [U nas już wkrótce — przyp. noita]
Z Filadelfii pociągiem pojechałem do Arlington, gdzie w weekend miały zostać wręczone nagrody Nebula. Nie byłem nominowany do Nebuli, ale razem z reżyserem Richardem Clarkiem otrzymałem nominację do nagrody Raya Bradbury'ego za odcinek Doctora Who, pt. "Żona Doktora".
(Już raz byłem nominowany do tej nagrody, w 1998, za angielska listę dialogową do Księżniczki Mononoke. I przegrałem.)
Tym razem miałem nadzieję, ale nie uważałem nas wcale za pewnik: wszystkie inne nominacje dostały hollywoodzkie filmy, w tym O północy w Paryżu i Kod nieśmiertelności. Ale pomyślałem, że skoro jestem w okolicy i będę miał tam wielu przyjaciół, którzy będą mi współczuć ewentualnej przegranej oraz przebaczą wygraną, to może być całkiem fajna wyprawa.
Pojechałem. Ceremonia była wspaniała. Nagrodę Wielkiego Mistrza otrzymała Connie Willis, a ja nie posiadałem się z dumy i radości.
Nagroda nazwana na cześć Raya Bradbury'ego jest wyjątkowa: na książce stoi postać w stroju płetwonurka z "piłką golfową" ze starej maszyny do pisania zamiast głowy i trzyma w młotek oraz dłuto, którym rzeźbi smutną i wesołą maskę teatralną w ustawionej obok piramidzie. Jest jedyna w swoim rodzaju.
I owszem, Richard i ja (i Doctor Who) zwyciężyliśmy. Podziękowałem wszystkim: Richardowi, niesamowitej ekipie filmowej, Stevenowi Moffatowi, a potem Verity Labert i Sydneyowi Newmanowi, którzy prawie pół wieku temu wsadzili starego, marudnego podróżnika w czasie do policyjnej budki telefonicznej i wysłali w podróż w czasie i przestrzeni.
Zdjęcie poniżej przedstawia pojedynek na nagrody Bradbury pomiędzy mną a Johnem Scalzi.
Dziś rano poleciałem do domu. Postawiłem swoją nagrodę nad biurkiem, obok nagrody Jima Hensona za kreatywność, i otoczyłem malutkimi pacynkami...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz