Neil napisał w poniedziałek 24 października 2011 o 11:57
Wciąż nie mogę przestać się uśmiechać na myśl, że po raz kolejny, drugi rok z rzędu, znalazłem się na liście kandydatów do Nagrody Astrid Lindgren.
To bardzo długa lista zadziwiających ludzi, którzy robią wielkie i wspaniałe rzeczy dla literatury dziecięcej i czytelnictwa na świecie w ogóle: pisarze, ilustratorzy, opowiadacze, propagatorzy czytelnictwa: 184 nominowanych z 66 krajów.
Guardian zapytał, co o tym myślę i przygotowałem dla nich odpowiedź, ale pisałem ją na telefonie, który nie miał zasięgu, więc nie miałem jak im tego wysłać. I tak moja odpowiedź nie znalazła się w artykule.
Pomyślałem, że zamieszczę ją tutaj. Bo mówiłem poważnie i wciąż jestem tego zdania.
To mój drugi rok na liście kandydatów do nagrody Astrid Lindgren i odczuwam osobliwa mieszankę radości na myśl, że mnie wybrano i dumy z zaszczytnego towarzystwa, w jakim się znalazłem. Szczerze mówiąc cieszę się dokładnie tak samo, jak rok temu.
W ubiegłym roku zwyciężył Shaun Tan i pomyślałem wtedy, że nagroda rzeczywiście trafia do najlepszych. W towarzystwie 184 kandydatów nie czuję się wcale jakbym uczestniczył w konkursie, a raczej jakby przyjęto mnie do klubu, którego członkowie robią to, co należy.
Książek dla dzieci nie pisze się dla pieniędzy. To zajęcie, które wybiera się, bo wszystko, co dzieci czytają, czego się dowiadują, co oglądają i przyswajają wpływa na nie i je zmienia, a to dzieci są przyszłością. To one tworzą świat, w którym będziemy żyli i który po nas pozostanie.
To brzmi trochę, jak kazanie (i jest za długie na zgrabny cytat do artykułu), ale to prawda. Chcę mówić dzieciom rzeczy istotne i chcę, żeby pokochały opowieści i pokochały czytanie i uwielbiały dowiadywać się nowych rzeczy. Chcę, żeby były dzielne i mądre. Dlatego dla nich piszę.
Członkostwo w tym klubie to dla mnie zaszczyt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz