środa, 19 maja 2010

Polityczne zagrywki - w szklance wody

Neil napisał we wtorek 11 maja 2010 o 10:46

Wyjechałem żeby pisać z dala od Internetu, ale właśnie dowiedziałem się, że zostałem użyty (z tego co wiem po raz pierwszy w swojej karierze) do prowadzenia politycznych rozgrywek, łącznie z Zadawaniem Pytań i w ogóle.

A zatem, żeby wszyscy byli na bieżąco:

Jakiś miesiąc temu poproszono mnie o wystąpienie
w niedzielne popołudnie w bibliotece publicznej w Stillwater. Zaproszenie dostałem za pośrednictwem agencji Greater Talent, która zajmuje się organizowaniem moich spotkań z czytelnikami. Poproszono mnie o wygłoszenie godzinnego wystąpienia, które miało być transmitowane w Publicznym Radio. Miało to być pierwsze z serii wystąpień miejscowych pisarzy w bibliotekach bliźniaczych miast [aglomeracji Minneapolis-Saint Paul].

Każdy, kto czytał dział FAQ (który powstał w 2002, stąd aluzja do Clintona) albo czytuje czasem ten blog wie, że jeśli chce mi zapłacić, żebym gdzieś przyjechał i coś poopowiadał (a niektórzy tak robią), będzie to dużo kosztować. Nie trochę. Naprawdę dużo.

Głównym powodem dla którego zatrudniłem taką agencję dziesięć lat temu był nadmiar podobnych propozycji. A wystąpienia odciągają mnie od mojego podstawowego zajęcia, którym jest pisanie. Zamiast odmawiać, ustaliliśmy bardzo wysoka cenę. Nie tak wysoką, jakiej zażądałby Tony Blair, czy Sarah Palin (kiedy ostatnio o nich czytałem, było to odpowiednio 400 000 i 150 000 $). Ale stanowię górna granicę
tego, co trzeba zapłacić pisarzowi żeby gdzieś pojechał zamiast siedzieć w domu i pracować, bo tak naprawdę wcale nie chce zrobić kariery jako mówca podczas publicznych wystąpień.

Czyli jeśli chcecie żebym przyjechał i wystąpił, będzie to bardzo dużo kosztować.

Większość imprez w których biorę udział: wystąpień, wykładów i czytania widowni to darmowe występy, często również akcje charytatywne. (Na przykład w przeddzień wystąpienia w Stillwater byłem w Chicago i występowałem przed 1600 osobami, który zapłaciły nawet 250$ za bilet wstępu, a wszystko poszło na konto Comic Book Legal Defense Fund. Relacja z imprezy jest na http://www.bleedingcool.com/2010/04/18/neil-gaiman-at-c2e2/)

Właśnie. I poproszono mnie o wystąpienie w Stillwater, zaproponowano 40 000 $. Odpowiedziałem, że "to okropnie duża suma jak na taką małą bibliotekę".

"To nie biblioteka płaci. To Legacy Fund zajmujący się rozdziałem funduszy z podatków w Minnesocie, który pozwala podmiejskim bibliotekom sfinansować wizyty pisarzy, na które inaczej nie mogłyby sobie pozwolić. Muszą wykorzystać wszystkie środki do końca miesiąca, bo nie przejdą one na kolejny rok."

“Aha.”


Wydawało mi się to dość jasne. Biblioteka miała już zarezerwowane terminy spotkań z innymi pisarzami. Zostało im tyle pieniędzy, że z radością zapłacili moja stawkę. Tych pieniędzy nie można było przeznaczyć na inny cel, więc albo dostałbym je ja, albo by przepadły. A co najważniejsze - data bardzo mi odpowiadała. Tydzień później musiałbym odmówić, bo miałem w planach pisanie. Ale że i tak miałem być w Chicago, to się zgodziłem.

Sądzę, że takie pieniądze, niespodziewane, które właściwie spadają z nieba, najlepiej wykorzystać w Szlachetnym Celu, więc powiadomiłem kilka potrzebujących fundacji (jedna zajmuje się pomocą społeczną druga jest związana z bibliotekami i czytelnictwem), że po odliczeniu prowizji agentów resztę sumy przekażę im. I więcej się nad tym nie zastanawiałem. (Nie lubię opowiadać o tym ile zarabiam, bo byłem głodującym dziennikarzem wystarczająco długo, żeby wiedzieć jak to jest być bez grosza przy duszy oraz zazdrościć i czuć niechęć do tych, którzy mają pieniądze. Ale jeśli zastanawiacie się jak mogę lekką ręką pozbyć się takiej sumy, odpowiadam: zarabiam pisaniem. Sprzedaję mnóstwo książek w kilkudziesięciu krajach na całym świecie. Piszę scenariusze, czasem współprodukuję filmy, sprzedaję prawa do filmów na podstawie moich książek i opowiadań. "Księga cmentarna" spędziła na liście bestsellerów New York Timesa ponad rok. W tym tygodniu ukazała się "Instrukcja" i od razu trafiła na 4. miejsce. W ubiegłym roku były miesiące, kiedy na liście znajdowały się jednocześnie cztery różne moje książki. Jak mówiłem - jestem pisarzem i zarabiam na tym, co napiszę.)

Występ był fajny, widownia mieszcząca 500 osób był wypełniona po brzegi i było to o wiele bardziej kameralne spotkanie, niż te w Wielkich Miastach dla 1500 czy 1600 osób, w których uczestniczyłem poprzedniego dnia. Przez godzinę mówiłem. Przez godzinę odpowiadałem na pytania publiczności. Przez dwie kolejne kręciłem się, witałem, pozowałem do zdjęć i ogólnie starałem się zamienić słowo z każdym, kto przyszedł. A kiedy wszyscy się rozeszli, ja też poszedłem do domu.

Legacy Fund, czyli fundusz, z którego mi zapłacono służy do finansowania parków, muzeów oraz sztuki i są to pieniądze z podatków. To Istotna Kwestia Polityczna. Co oznacza, że Zapłacenie Pisarzowi Dużej Sumy Z Funduszu musiało stać się Istotną Kwestią Polityczną.

Zobaczyłem wzmiankę na ten temat na blogu o szkolnych bibliotekach [School Library Journal] i tam odpowiedziałem:

Oczywiście często występuje za darmo. Dzień wcześniej brałem udział w trzygodzinnym spotkaniu pro bono dla CBLDF w Chicago, było tam 1600 osób, które zapłacili za wstęp 250$.
Cztery dni wcześniej odbył się "wieczór z Neilem Gaimanem", internetowa rozmowa z biblioteką publiczną w Jessamine, też nieodpłatnie, bo poprosili, a był to Narodowy Tydzień Bibliotek (choć w ramach podziękowania przysłali mi wspaniały kosz łakoci).

Tak naprawdę za większość moich występów i spotkań nie dostaję pieniędzy.

Ale jeśli chcecie mnie "zamówić", jest to bardzo drogie.

Sporo sobie liczę i robię to specjalnie. Wyjaśnienie z działu FAQ na mojej stronie:

"Jak sprawić, żeby Neil Gaiman pojawił się w mojej szkole/na konwencie/ innej imprezie?"

Skontaktuj się z Lisą Bransdorf z Greater Talent Network. Powiedz jej, że chcesz, żeby Neil gdzieś przyjechał. Niech powie ci ile to kosztuje. Niech powtórzy, na wypadek gdybyś źle usłyszał. Wtedy powiedz jej, że za taką sumę mógłbyś zaprosić Billa Clintona. Niech ci odpowie, że za taka sumę Bill Clinton nie pojawiłby się nawet na dziesięć minut, ale owszem, liczy sobie niemało.

Z drugiej strony jestem naprawdę zapracowany i powinienem pisać, więc cena, która plasuje się gdzieś pomiędzy absurdalnie wysoką, a astronomicznie wysoką pozwala zniechęcić tych, którzy koniecznie chcą mnie gdzieś sprowadzić. Gdybym nie odmawiał tyle razy, z pewnością mógłbym jeździć i występować na pełen etat."

W tym konkretnym przypadku nikt nawet nie spytał, czy zgodziłbym się wystąpić za mniej. (Czasem się zgadzam. Zazwyczaj tylko jeśli chodzi o biblioteki.) Zanim się zgodziłem zapewniono mnie, że moja opłata nie będzie pochodziła z systemu finansowania bibliotek, tylko z 200 milionowego funduszu z podatków. To było wspaniałe popołudnie. A wczoraj publiczne radio w Minnesocie wyemitowało w całości godzinne występ (bez części z odpowiadaniem na pytania).

I choć nie sądzę, że powinno to kogokolwiek obchodzić to powiem, że kiedy trafiają mi się takie pieniądze, to przekazuję je dalej. W tym przepadku 25% przekażę fundacji zajmującej się pomocą społeczną i ofiarom przemocy, a pozostałe 75% charytatywnemu programowi wsparcia dla pisarzy i bibliotek.


http://www.libraryjournal.com/blog/1010000101/post/1620054162.html

I myślałem, że na tym się skończy.


Ale od tamtego czasu historia urosła. Trafiła na pierwszą stronę miejskiego wydania Minneapolis Star Tribune. (Nikt z gazety nie próbował się skontaktować ze mną, moją asystentką czy agentem i nie poprosił o wypowiedź, co jest nieco przygnębiające, skoro mają mój adres e-mail i numer telefonu po wielu wcześniej udzielonych wywiadach.)


(Najwyraźniej Star Tribune jest przeciwna istnieniu Legacy Fund i jej zdaniem pieniądze powinno się przeznaczyć na budowę stadionu, która w całości wyniesie 790 milionów dolarów, również tu http://blogs.citypages.com/blotter/2010/05/neil_gaimans_sp.php oraz http://www.minnpost.com/artsarena/2010/05/07/18007/in_defense_of_libraries_both_home_and_public)


Chce więc skomentować wszystkie te artykuły w jednym miejscu:


Jak mogę usprawiedliwić żądanie 45 000 za wystąpienie?

Przerażające jest to, że (losowy wybór prawdziwych przykładów z ostatnich kilku lat) jeśli jesteś agencją reklamową albo działem R&D międzynarodowego koncernu samochodowego, zażyczę sobie jeszcze więcej. A ludzie i tak płacą, z radością.


Kiedy przyjechałeś do naszej biblioteki, zapłacono ci znacznie mniej.

Zgadza się. Greater Talent Agency wie, że często opuszczam cenę dla bibliotek. W tym przypadku nikt o to nie poprosił.


Dlaczego nie wykorzystano tych pieniędzy na ufundowanie jakiejś małej biblioteki w okolicy? Albo na pensje dla bibliotekarzy? Albo nie wydano ich na książki? albo na Czynienie Dobra? Czy nie ograbiasz bibliotek przyjmując takie oferty?

Pieniądze pochodziły z funduszu przeznaczonego konkretnie na taki cel. Wyjaśnienie z Boing Boing: http://www.boingboing.net/2010/05/10/neil-gaimans-awesome.html:

Pieniądze pochodzą z grantu na programy spotkań takie, jak to. Nie można za nie kupić książek i nie można ich wypłacić pracownikom bibliotek. Fundusze te zostały przyznane w październiku 2009 i należy je wydać przed końcem czerwca 2010, inaczej zostaną odebrane. To spotkanie miało z wielka pompą rozpocząć program spotkań i nadać mu rozgłos, wzbudzić zainteresowanie."


Tak, ale to państwowe pieniądze.

Zdecydowanie tak. Idea jest taka, żeby zapraszać pisarzy i płacić im za pojawienie się. I żeby dzięki temu ludzie zaczęli dyskutować o książkach, ich autorach i bibliotekach. Póki co, działa.

A co na to ja? Moim zdaniem niewydane pieniądze z funduszu powinny być pozostawiane bibliotekom na kolejne lata.


Ale mogło przyjść tylko 500 osób!

Jasne. Gdyby spotkanie zostało zorganizowane w piątkowy wieczór w Minneapolis z pewnością zwracałbym się do kilku tysięcy osób (tak było kiedy byłem tam ostatnio). Ale cała ta akcja polega właśnie na przybliżaniu pisarzy czytelnikom z przedmieść, a nie na organizowaniu kolejnych imprez w centrum miasta. Prawie 500 osób na 500-osobowej widowni w pierwsza pogodną niedzielę lata to całkiem przyzwoity wynik jak na Stillwater. (Gdyby przyszło więcej, nie mieliby gdzie usiąść.) Spotkanie zostało wyemitowane - i wciąż jest do odsłuchania - na stronie MPR, dzięki czemu słuchało go wiele tysięcy ludzi w całym stanie i na świecie.


(Jest tutaj, wraz z interesującymi komentarzami: http://minnesota.publicradio.org/collections/special/columns/news_cut/archive/2010/05/second_takes_on_gaimans_fee.shtml


Nie jesteś nawet miejscowym pisarzem! Mieszkasz 230 mil od Stillwater w Green Lake w Wisconsin! Tak napisali na blogu, który rozgłosił całą historię.

Nigdy nie byłem w Green Lake. Mieszkam o pół godziny jazdy od Stillwater. Najwyraźniej kiedy ludzie zamierzają cię użyć do politycznych zagrywek zaczynają kłamać.


45 000 dolarów? Dla autora książek SF? Nigdy o tobie nie słyszałem.

Nic nie szkodzi. Ja o tobie też nie.

....

Równie interesujące, komentarze Cory'ego Doctorowa w dyskusji na Boing Boing http://www.boingboing.net/2010/05/10/neil-gaimans-awesome.html#comment-784346


A skoro już przy tym jesteśmy - recenzja "Instrukcji" z Publishers Weekly, która cieszy mnie szczególnie ze względu na pochwały ilustracji Charlesa Vessa oraz to, że kończy się słowami "dla czytelników w każdym wieku":


Instrukcja

Neil Gaiman, ilustracje Charles Vess, Harper, $14.99 (32 s) ISBN 978-0-06-196030-7

"Dotknij drewnianej furtki w nigdy wcześniej niewidzianym murze" zachęca wiersz Gaimana, który po raz pierwszy pojawił się z zbiorze A Wolf at the Door (2000) [Wilk pod drzwiami], a teraz odrodził się wydany w formie niewielkiej, przepięknie ilustrowanej książeczki. Chodzący na dwóch nogach kot z puszystym ogonem, ubrany w strój godny Robin Hooda wkracza do świata baśni pełnego mniej i bardziej subtelnych aluzji do znanych postaci i opowieści. Drzwi chatki prowadzą do korytarza zbudowanego z dramatycznych łuków, gdzie jego towarzyszem stanie się kot ze zranioną łapą ("jeśli jakaś istota powie ci, że jest głodna, nakarm ją. Jeśli powie ci, że jest brudna, umyj ją.") Wędrowcy podążają naprzód, trafiają do zamku zamieszkanego przez trzy uwiezione księżniczki ("nie ufaj najmłodszej. Idź dalej"), spotykają widmowego przewoźnika i inne stworzenia. Ilustracje Vessa przywołują jego wcześniejszą współpracę z Gaimanem przy "Blueberry girl": eleganckie, kręte linie, splątana winorośl, smugi dymu, smocze ogony i kompozycje, które tworzą kameralną atmosferę. Młodzi czytelnicy będą zachwycać się chimerycznymi wyobrażeniami stworów, natomiast starsi wielbiciele twórczości Gaimana powinni wychwycić, że wskazówki ze świata baśni mogą okazać się przydatne także w świecie realnym. Dla czytelników w każdym wieku. (Maj)

1 komentarz:

Tomek pisze...

"45 000 dolarów? Dla autora książek SF? Nigdy o tobie nie słyszałem.

Nic nie szkodzi. Ja o tobie też nie."

Zdecydowanie najlepsze podsumowanie całej sprawy... To tak jakby ktoś sądził, że ze względu na rzekomą recesję czytelniczą nie idą za tym wielkie pieniądze.