wtorek, 8 kwietnia 2014

Jak radzę sobie ze społecznościowym głodem; wpis w którym zaczynam znów być bloggerem…

Neil napisał w czwartek 2 stycznia 2014 o 14:45

Dzisiaj jest trzecia rocznica mojego ślubu. Jesteśmy z Amandą w Bostonie, gdzie ostrzegają przed burzą śnieżną. Jeszcze przez pięć dni dom w Cambridge należy do nas. W sobotę rano Amanda rusza do Australii.

Od dwóch dni Neil trzyma się z dala od mediów społecznościowych i jest ciekawie. Dzięki aplikacji Kindle w telefonie czytam książkę i kiedy tylko nachodzi mnie ochota, żeby zajrzeć na Twitter czy Tumblr czy Facebook, idę poczytać The Land Across Gene’a Wolfe’a. Jest to dobre, ponieważ 1) to bardzo dobra książka, 2) przypomina mi o radości i mocy literatury oraz 3) odciąga mnie od czynności, która weszła mi w nawyk.

Napisałem wczoraj do znajomych dość smutny e-mail o tym, że nie jade do Australii, co planowałem na styczeń. Miałem towarzyszyć Amandzie w Sydney, gdzie gra na Festiwalu, a potem do Melbourne. Cieszyłem się na myśl o spotkaniach i rzeczach, które miałem tam robić… a potem przesunął się termin oddania książki Amandy (pisze teraz książkę) i oboje wiedzieliśmy, że gdybym z nią pojechał, nie wyrobiłaby się na czas. Kiedy jesteśmy razem rozmawiamy, robimy różne rzeczy, spędzamy wspólnie czas i jesteśmy miłymi, towarzyskimi ludźmi, a kiedy jesteśmy osobno zmieniamy się w zdeterminowanych twórczych szaleńców.


Moja przyjaciółka Kelly Fogarty z Melbourne odpisała: „Jeżeli dziś się smucisz tworzysz tylko wspomnienie smutku na te chwile, kiedy pomyślisz o ostatnim dniu, który spędziłeś z Amandą przed jej przyjazdem tutaj. Ludzie wciąż mówią mi, że to jak spędzisz 1 stycznia określi jaka będzie reszta roku. Czy jeśli spędzisz ten dzień otoczony smutkiem zamiast cieszyć się czekającymi was przygodami odnajdziesz w tym – albo w czymkolwiek innym w 2014 – jakąś frajdę?”

…i rozejrzałem się dookoła. Zawartość domu w Cambridge który był nasz przez ostatnie 14 miesięcy w większości mieści się w pudłach, gotowa do wyprowadzki. Ale wczoraj, pierwszego dnia roku, nasze przyjaciółki Rachel (z Army of Broken Toys) i jej partnerka Clare pobrały się w tym domu: ozdobiły go światełkami, wstążkami i starym papierem nutowym i w jeden dzień uczyniły piękniejszym niż my przez cały nasz pobyt.

Ślub był cudowny, dom pełen szczęśliwych ludzi, muzyka znakomita, ja prowadziłem cudowne rozmowy z fantastycznymi, odświętnie ubranymi ludźmi, pito koktajle, poncz i cydr, a w powietrzu czuło się miłość, braterstwo i radość. Nawet zatańczyłęm z żoną. Pomyślałem, że napiszę o weselu pełnym radości i miłości. Myślę, że to zrobię (choć prawdą jest, że kiedy wyjawiłem Amandzie ślubną fabułę, która powstała w mojej głowie, w samym jego środku pojawiło się tajemnicze morderstwo).

Ten rok nie mógł rozpocząć się lepiej niż w otoczeniu radości, ciepła i miłości. Mam nadzieję, że 2014 będzie łagodnym rokiem. W 2013 w moim świecie wydarzyło się wiele wspaniałych rzeczy, ale było za dużo śmierci, zbyt wiele małych tragedii. Wolę miłość, braterstwo, migające światełka i dekoracje z szarego papieru.


Od dawna nie odpowiadałem tu na pytania nadesłane przez FAQ, głównie dlatego że przeważały pytania na które nie dało się odpowiedzieć, podczas gdy użytkownikom Twittera i Tumblra dobrze szło zadawania takich, na które można udzielić odpowiedzi. Ale przez co najmniej pół roku pytania i odpowiedzi znajdą się tutaj. I patrzcie, pytanie na które mogę odpowiedzieć. A zatem…

Czy to prawda, że sprzedajesz dom w Minneapolis i kupujesz inny, w Cambridge? Jeżeli tak, DLACZEGO?

Nie. Do domu w Cambridge przeprowadziliśmy się w listopadzie ubiegłego roku, głównie po to, by być bliżej Anthony’ego, przyjaciela Amandy, kiedy przechodził chemioterapię. Wynajęliśmy ten dom i za kilka dni się wyprowadzamy.
Teraz planujemy razem kupno domu w stanie Nowy Jork.
Nie zamierzam sprzedawać domu pod Minneapolis. To tak szczęśliwe miejsce w moim życiu i mym sercu: tu dorastały moje dzieci. Ma najlepszą bibliotekę na świecie. W dalszej przyszłości być może zmienię go w Samotnię Pisarzy, głównie takich, którzy nie są mną.
Kocham go i spędziłem ponad 20 lat robiąc z niego miejsce, gdzie chciałbym być i pisać, ale nigdy nie planowałem w nich umrzeć. To był mój dom. Następny będzie domem moim i Amandy. Cieszę się, że mogę uczestniczyć w przygodzie budowania wspólnego życia i domu.


Właśnie dostałem e-mail od uradowanej Rosemary Brosnan, mojej redaktorki w Harper Childrens. Napisała, że Na szczęście, mleko… 15. tydzień utrzymuje się na rozmaitych listach bestsellerów. Jestem przeszczęśliwy, że stała się już jedną z książek polecanych pocztą pantoflową, że ludzie mówią znajomym, że powinni ją przeczytać, że jest zabawna, że dzieciaki nie kładą się spać, bo czytają ją pod kołdrą z latarkami, że dorośli odkryli, że nawet jak jesteś dorosłym to cię bawi, że dzieci czytają ją na głos rodzicom i w ogóle…

W ramach podziękowania wszystkim, którzy ją kupili, przeczytali albo powiedzieli o niej innym – oto obrazek, którego nikt dotąd nie widział w takim wydaniu. Rysunek, którym Skottie Young miał przekonać moich wydawców, że nadaje się do zilustrowania tej historii:



Który Skottie ostatecznie pokolorował, robiąc z niego okłądkę. Bo był doskonały.



I na koniec niesamowita Lady Rizo śpiewa napisaną przeze mnie piosenkę (z chwytami Amandy) na swoim pierwszym solowym albumie. Ma niezwykły głos i jeśli kiedyś będzieci mieli okazję zobaczyć ją na żywo – nie pożałujecie…

Brak komentarzy: