Zanim jednak całość powieści została ukończona, w wydanym również i u nas zbiorku opowiadań M jak Magia* (a jeszcze wcześniej w kompilacji zatytułowanej Dark Alchemy: Magical Tales from the Masters of Modern Fantasy) mogliśmy znaleźć opowiadanie Nagrobek dla Wiedźmy, które stanowi jeden z rozdziałów całej opowieści. Ponieważ nie miałem owej antologii w rękach, więc nie wiem, czy zaistniały jakieś zmiany w treści czy formie tekstu.** Natomiast wszystkie pozostałe rozdziały stanowią jak najbardziej premierowy materiał, stanowiący kolejną powieść „dziecięcą” po wydanej z dużym sukcesem sześć lat wcześniej Koralinie. I w tym miejscu może paść bardzo konkretne pytanie: czy dorosły czytelnik, niekoniecznie zainteresowany prozą z założenia skierowaną do młodszych, powinien po taką książkę sięgnąć. Bardzo chciałbym do tego zachęcić. Jedyny problem leży tutaj w podstawowej, często leżącej pod poziomem świadomości umowie, którą każdy czytelnik nawiązuje z autorem poprzez czytany tekst. Chodzi mianowicie o zrozumienie i zaakceptowanie przyjętej przez autora konwencji. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że po twórczość Neila Gaimana sięgają zwolennicy skrajnego realizmu w literaturze, tacy, którzy nie dopuszczają żadnych odstępstw od rzeczywistej wizji świata. A przecież nawet sięgając po jak najbardziej „dorosłą” powieść, jaką byli przecież Amerykańscy bogowie, należało zaakceptować użytą tam konwencje i styl. Jeśli tylko przejdziemy, nawet niechętnie, przez ten etap, będzie można zauważyć, że w książce zawarte są wartości, które mogą zainteresować czytającego bez względu na swój wiek. Oczywiście, tylko pod warunkiem, że zdecydujemy się na zrobienie pierwszego kroku do świata wyobraźni…
W przeciwieństwie bowiem do Koraliny, która była jak najbardziej utrzymana w baśniowej konwencji, Księga cmentarna taką typową baśnią nie jest. Czy może raczej: jest n i e t y l k o utworem baśniowym. Jedną z rzeczy, za które najbardziej cenię sobie pisarstwo Gaimana, jest jego styl. Charakterystyczny, od razu rozpoznawalny (a także kopiowany i niemalże plagiatowany przez wielu, także naszych rodzimych autorów), zawierający w sobie odpowiednie proporcje dynamizmu, szeroko rozumianego romantyzmu, a także świadomość tego, że potencjalny czytelnik pragnie czarującej opowieści, dla której może poświęcić swój jakże cenny czas. Oznacza to też, że ciężko w takim przypadku mówić o konkretnym gatunku, który autor reprezentuje. Wprawdzie u nas jest dość powszechne traktuje się Gaimana jako pisarza fantasy (na ile ma na to wpływ sam wydawca - MAG - i prezentowanie jego książek z wielkim napisem „Andrzej Sapkowski przedstawia” to zupełnie inna sprawa), ale nie mogę się do końca z tym zgodzić. W przypadku Księgi cmentarnej, można ją oczywiście odczytać jako powieść fantasy. W końcu cała galeria postaci nadnaturalnych, mówiących czasem ludzkim językiem i powstrzymujących się od picia krwi, to jeden z najważniejszych (chyba) wyznaczników takiej literatury. Zresztą też i wszystkie niesamowite przygody Nikta Owensa jak najbardziej się w nią wpisują. Ale przecież równie dobrze można to odnieść do baśni. I ten cały korowód postaci rozmaitych, jak i pewną schematyczność zachowań (chociaż w klasycznej baśni z pewnością nie mielibyśmy do czynienia z tak barwnymi i niejednoznacznymi w ocenie postaciami jak chociażby Silas czy nawet Liza i Scarlett), aż wreszcie to, jak bardzo determinują one wygląd całej opowieści, od początku (na wiele lat przed urodzeniem specjalnego dziecka) aż do chwili, kiedy kończą się jedne historie, a zaczynają kolejne. I z pewnością książka zawiera wszystko to, co baśń zawierać powinna - elementy tajemniczości i grozy, wiele niedopowiedzeń, zostawiających naprawdę sporo miejsca dla własnej wyobraźni (na przykład każdy może samodzielnie próbować odpowiedzieć na pytanie, kim naprawdę są niektóre z postaci), a nawet fragmenty idealne do tego, żeby je odśpiewać. (A nawet jeśli ktoś tego nie zrobi, to proszę sobie tylko wyobrazić, jaka muzyka musiała towarzyszyć bohaterom podczas sceny tańca!). Ale sposobów odczytań, poza tymi dwoma najbardziej oczywistymi, może być więcej.
Na pewno mamy tutaj do czynienia z bildungsroman. Powieść jest podzielona na szereg epizodów - bowiem każdy rozdział odpowiada innemu okresowi młodości naszego bohatera. Począwszy od okresu poniemowlęcego, kiedy to Nikt zostaje przygarnięty przez swoich nowych opiekunów, możemy obserwować jak małe dziecko nieświadome swoich czynów stopniowo rośnie, nabiera odwagi, rozumu, umiejętności, aż staje się młodzieńcem powoli zaczynającym obserwować przemijanie odchodzącego świata. Inną wykładnią może być powieść grozy, gdzie tajemnica goni tajemnicę. Bo przecież mamy tutaj tajemne stowarzyszenie, które niczym TRES w paryskim Conservatoire des Arts et Métiers nie cofnie się przed niczym, żeby zrealizować swoje nieprzeniknione i mroczne cele. Pojawiają się również postaci, których przeszłość nigdy nie zostanie do końca wyjaśniona, a których tożsamość możemy poskładać z porozrzucanych elementów. Nie wspominając już o takich elementach, które tradycyjnie łączą się ze światem po tamtej stronie, jak Znikanie, wzbudzanie Grozy czy też wędrowanie w snach. Tak samo możemy tutaj mówić o powieści postmodernistycznej - bo przecież czym innym jest wyjście od znanego wszystkim, nie tylko z Księgi dżungli, motywu dziecka przygarniętego przez innych (zresztą, czytając uważnie, można dostrzec dużo więcej analogii pomiędzy tymi dwiema książkami), aby dopasować go do współczesnych realiów i dodać do tego wiele innych elementów, na przykład z opowieści traktujących o wieku szkolnym i dylematach z nim związanych, wciąż mrugając do czytelnika, podsuwając mu jakże wiele motywów, które nie zawsze są takie oczywiste do odczytania.
Tylko że każdy z tych elementów rozpatrywany osobno, każda pojedyncza przyjęta konwencja nie jest ani niczym oryginalnym, ani niczym wyjątkowym. Powieści łączących opowieści wieku dziecięcego z przygodami nie zawsze mieszczącymi się w świecie jawy i przyziemnego realizmu napisano już naprawdę wiele. Tak samo jak powstało mnóstwo opowieści o duchach, a więc w tym kontekście książka również niespecjalnie się wyróżnia. Natomiast to, co stanowi o sile Księgi cmentarnej jest lekkość, z jaką narracja przechodzi od jednego punktu do drugiego. Wszystko następuje po sobie naturalnie i nie ma żadnych zgrzytów przy łączeniu pozornie sprzecznych ze sobą elementów. A wszystko to polane zostało nieco baśniowym, a też i bardzo tajemniczym sosem. Ma to oczywiście swoje wady - przyjęcie takiej konwencji pociąga ze sobą konieczny rozwój wypadków i wielu może rozczarować to, do czego będzie dążyć rozwój akcji. Ale tego nie da się ukniknąć w opowieści skierowanej do młodszych czytelników. Bo w końcu najważniejsza w tym wszystkim jest ciekawa opowieść, którą z pewnością możemy tutaj znaleźć. Taka opowieść, którą niegdyś o późnej porze, czy to przy świecach, czy to przy kominku, opowiadano sobie w trakcie zimowych wieczorów. A jeśli chodzi o sztukę opowiadania, to Neil Gaiman naprawdę potrafi to robić, o czym mogliśmy się przekonać przy lekturze wszystkich jego poprzednich historii. Dlatego też serdecznie zachęcam do przeczytania Księgi cmentarnej - właśnie jako uroczej opowieści, pełnej magii i niesamowitości. Bo jeśli ktoś oczekuje kolejnej podróży przez krainy ciała i umysłu, ze spojrzeniem z szerszej perspektywy na dzisiejszy świat, jaką mógł odnaleźć w Amerykańskich bogach, może się mocno rozczarować- to nie jest ten typ literatury.
I na koniec jeszcze kilka słów na temat polskiego wydania książki. Zapewne, idąc za ciosem, wkrótce pojawi się drugie wydanie, w dużym formacie i z obwolutą, przypominające drugie wydania Amerykańskich bogów i Chłopaków Anansiego. Ale póki co mamy do czynienia z bardzo ładnie wyglądającym paperbackiem. Szkoda tylko, że wydawca nie postarał się o podanie tego, kto jest autorem zamieszczonych w środku ilustracji. Mamy tylko informację, że za okładkę odpowiada Irek Konior. Z tego co wiem, jest on autorem wszystkich ilustracji w książce, co może wprowadzić ludzi w błąd - zwłaszcza że autorem szaty graficznej wydania anglojęzycznego był etatowy współpracownik Gaimana, Dave McKean. Natomiast czemu w naszym kraju nastąpiła taka zmiana - nie mam pojęcia. Niby mała rzecz, ale z pewnością warta odnotowania.
T.
* Możemy ją również znaleźć w wydanej w 2009r. przez Wydawnictwo Rebis antologii Czarnoksiężnicy wraz z tekstami m.in. Tada Williamsa czy Orsona Scotta Carda.
** Wiemy już, jakie zmiany zachodzą pomiędzy poszczególnymi wersjami opowiadania. Varali porównała obie wersje i wynotowała, co następuje:
Opowiadanie zawarte w zbiorze M jak magia to słowo w słowo fragment Księgi cmentarnej. Natomiast wersja z antologii Czarnoksiężnicy została przetłumaczona przez Jarosława Rybskiego, więc siłą rzeczy różni się od tłumaczenia pani Braiter. Nie są to jednak różnice zasadnicze, wynikają głównie z faktu wykonania tłumaczenia przez dwie różne osoby. Wypiszę Ci jednak parę rzeczy, które mogą Cię zainteresować -- jeśli będziesz chciał, możesz się do nich odnieść w recenzji, jak nie, to też nic się nie stanie:
przekład by pani Braiter:
1. Tytuł: Nagrobek dla wiedźmy
2. Nobody przetłumaczony jako Nik
3. nieprzetłumaczona nazwa Potter's Field
4. Sleer przetłumaczony jako Swij
przekład by pan Rybski:
1. Tytuł: Nagrobek dla czarownicy
2. Nobody przetłumaczony jako Bod
3. Potter's Field przetłumaczone jako pole garncarza
4. Sleer przetłumaczony jako Ślizgun
Uwaga! Różnica w treści obydwu wersji - brak dwóch króciutkich fragmentów, które jednoznacznie odwołują się do reszty akcji "Księgi cmentarnej" (obydwa dotyczą Jacka). Są to: kawałek rozmowy między Bolgerem i Hustingsem oraz moment, gdy Nik/Bod znajduje wizytówkę Jacka. Dla samego opowiadania nie są istotne, więc decyzja o ich usunięciu była jak najbardziej usprawiedliwiona. Poza tym brakuje jednego fragmentu zdania o nagrobku niejakiej Liberty Roach w drodze na pole garncarza (ale to też właściwie tylko szczegół). Innych różnic w tekście jako takim nie wyłapałam.
Ogólnie Rybski zdecydowanie bardziej stylizuje język wypowiedzi bohaterów, szczególnie duchów, na zamierzchły (wszelkie 'jeśliś', 'jam', 'a juści'), czasami, jak to facet, bywa też trochę bardziej dosadny ('bolał go tyłek' por. u Braiter: 'piekły go pośladki'). Prawdę mówiąc bardziej podobało mi się tłumaczenie Pauliny Braiter, jest napisane fajniejszym, literackim językiem, podczas gdy u Rybskiego w niektórych miejscach wyczuwa się bezpośrednie tłumaczenie wyrażeń z angielskiego -- ale to też tylko drobiazgi, na które pewnie nawet nie zwróciłabym uwagi, gdybym nie robiła porównania z inną wersją. Co do reszty różnic, to już kwestia gustu, który przekład podoba się bardziej.
* Możemy ją również znaleźć w wydanej w 2009r. przez Wydawnictwo Rebis antologii Czarnoksiężnicy wraz z tekstami m.in. Tada Williamsa czy Orsona Scotta Carda.
** Wiemy już, jakie zmiany zachodzą pomiędzy poszczególnymi wersjami opowiadania. Varali porównała obie wersje i wynotowała, co następuje:
Opowiadanie zawarte w zbiorze M jak magia to słowo w słowo fragment Księgi cmentarnej. Natomiast wersja z antologii Czarnoksiężnicy została przetłumaczona przez Jarosława Rybskiego, więc siłą rzeczy różni się od tłumaczenia pani Braiter. Nie są to jednak różnice zasadnicze, wynikają głównie z faktu wykonania tłumaczenia przez dwie różne osoby. Wypiszę Ci jednak parę rzeczy, które mogą Cię zainteresować -- jeśli będziesz chciał, możesz się do nich odnieść w recenzji, jak nie, to też nic się nie stanie:
przekład by pani Braiter:
1. Tytuł: Nagrobek dla wiedźmy
2. Nobody przetłumaczony jako Nik
3. nieprzetłumaczona nazwa Potter's Field
4. Sleer przetłumaczony jako Swij
przekład by pan Rybski:
1. Tytuł: Nagrobek dla czarownicy
2. Nobody przetłumaczony jako Bod
3. Potter's Field przetłumaczone jako pole garncarza
4. Sleer przetłumaczony jako Ślizgun
Uwaga! Różnica w treści obydwu wersji - brak dwóch króciutkich fragmentów, które jednoznacznie odwołują się do reszty akcji "Księgi cmentarnej" (obydwa dotyczą Jacka). Są to: kawałek rozmowy między Bolgerem i Hustingsem oraz moment, gdy Nik/Bod znajduje wizytówkę Jacka. Dla samego opowiadania nie są istotne, więc decyzja o ich usunięciu była jak najbardziej usprawiedliwiona. Poza tym brakuje jednego fragmentu zdania o nagrobku niejakiej Liberty Roach w drodze na pole garncarza (ale to też właściwie tylko szczegół). Innych różnic w tekście jako takim nie wyłapałam.
Ogólnie Rybski zdecydowanie bardziej stylizuje język wypowiedzi bohaterów, szczególnie duchów, na zamierzchły (wszelkie 'jeśliś', 'jam', 'a juści'), czasami, jak to facet, bywa też trochę bardziej dosadny ('bolał go tyłek' por. u Braiter: 'piekły go pośladki'). Prawdę mówiąc bardziej podobało mi się tłumaczenie Pauliny Braiter, jest napisane fajniejszym, literackim językiem, podczas gdy u Rybskiego w niektórych miejscach wyczuwa się bezpośrednie tłumaczenie wyrażeń z angielskiego -- ale to też tylko drobiazgi, na które pewnie nawet nie zwróciłabym uwagi, gdybym nie robiła porównania z inną wersją. Co do reszty różnic, to już kwestia gustu, który przekład podoba się bardziej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz